Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Kicius "Zmieniony - Prolog cz.2"  
Autor: Kicius
Opublikowano: 2010/6/22
Przeczytano: 1352 raz(y)
Rozmiar 9.07 KB
0

(+0|-0)
 
Sklepienie

Stał na środku komnaty.

Choć spędził tu tak wiele lat, iż sam nie był w stanie ich zliczyć, harmonia i ład bijący z tego pomieszczenia nigdy nie przestał go fascynować. Zawsze, ilekroć czuł się znudzony swoją pracą, wystarczył rzut oka na klasycystyczne kolumny, marmurową podłogę z zatopioną w niej wielką tarczą dziewiętnastowiecznego zegara bez wskazówek czy kryształowe lustra unoszące się w powietrzu, by odzyskał równowagę, tak potrzebną do wykonywania swoich obowiązków.

Kim był? Nie było potrzeby odpowiadać na to pytanie, gdyż z jego perspektywy nie miało ono najmniejszego znaczenia. Pomimo czasu spędzonego w tym miejscu, nie miewał nigdy żadnych gości, którzy mogliby go o to spytać, nigdy też nie zapragnął nikogo zaprosić, po części z tego powodu, iż ledwie garstka osób mogłaby odwiedzić go w tym pełnym piękna miejscu, po części zaś z tej prostej przyczyny, iż nie był istotą ludzką.

W niektórych światach jednak, w których zamiłowanie do wiedzy było tak wielkie, iż pozwalało połączyć ze sobą z pozoru kilka niezwiązanych ze sobą zdarzeń, postulowano jego istnienie i nawet nadano mu miano adekwatne do jego mocy, obowiązków i natury.

W światach tych nosił miano Strażnika.

Rzeczywiście, imię to idealnie pasowało do tej odzianej w biel, średniej wielkości osoby, która skrywała szczegóły swego wyglądu za kapturem rzucającym cień na twarz. Jedynie dłonie, o ile nie były schowane w rękawach, stanowiły jakiś punkt odniesienia co do wieku i zwyczajów persony, wskazując, iż jest to stosunkowo młody człowiek, płci nieokreślonej, namiętnie dbającym o stan swych paznokci.

Może się wydawać dziwne, iż istota, której cały byt polega na pilnowaniu równowagi światów, nie jest jakimś zasuszonym starcem z brodą ciągnącą się za nim po podłodze, lecz z perspektywy Strażnika postać, którą przybrał, była jedyną rozsądną. Jakże on, który był poza upływem czasu, miałby być starszy niż najstarszy z ludzi? Jakże on, który pilnował ścieżek przeznaczenia, losu i równowagi miałby przyjąć ciało, w którym wszystko dąży do jak największej entropii, po to tylko, by rozsypać się w proch? I jakże byt, będący świadomością czasów przyszłych, teraźniejszych i minionych mógłby wyrazić się w jednej tylko płci, jednocześnie łącząc w sobie cechy obu jak i mając cechy, które nie należały do żadnej?

Tak naprawdę, wszelkie wyobrażenia na jego temat, czy to jako wiekowego mędrca, niemowlęcia czy ślepej fortuny trzymającej róg obfitości tylko go śmieszyły.

Teraz jednak nie było mu do śmiechu. Stojąc w sercu swej siedziby, spoglądał na jedno z lewitujących zwierciadeł, marszcząc swe brwi, ukryte pod białym kapturem.

Zazwyczaj, jego zadaniem była jedynie obserwacja, czasem delikatne popchnięcie jakiegoś śmiertelnika, tak, by ten mógł zrealizować lepszą z możliwości, jakie przypadły mu w darze od natury. Delikatny szept wewnątrz umysłu, spojrzenie zwrócone we właściwą stronę w odpowiednim czasie, czasem potknięcie się na drodze lub zgubienie małego drobiazgu…

Często tylko drobny szczegół stanowi różnicę między krawcem a królem. Strażnik wiedział to bardzo dobrze. Wszak to w jego gestii leżały owe drobne szczegóły.

Najczęściej jednak po prostu obserwował spokojnie przebieg wydarzeń w różnych światach, z zadowoleniem uśmiechając się do samego siebie. Bynajmniej nie pykał sobie wtedy z fajki, którą niektórzy przedstawiali jako jego atrybut, po prostu stał wyprostowany, spoglądał w zwierciadła i trzymał piecze nad właściwym obrotem spraw, pozostając niewidocznym dla tych, którzy krocząc swoją drogą, stawali się częścią czegoś większego, nawet, jeśli często nie byli świadomi swojej roli w skomplikowanej sieci ludzkich losów.

Niewiele rzeczy mogło wprowadzić Strażnika w konsternację, tak jak działo się to w chwili obecnej. Wszystkie alternatywne możliwości, wszelkie niewiadome, zmienne i nieprzewidywalne wydarzenia układały się w jego umyśle w spójną całość, nawet wielowątkowy i z pozoru niemożliwy do okiełznania twór, jakim była ludzka wolna wola, nie stanowiła dla Strażnika żadnej zagadki. Z góry mógł przewidzieć każdą ścieżkę, którą dany człowiek mógłby kroczyć w swym życiu i powiązać ją z ścieżkami innych ludzi. I choć dla tych zrozumienie tej nieskończonej sieci wzajemnych powiązań byłoby niemożliwe, to dla niego nie stanowiło to większego problemu niż proste działanie wykonane w myślach dla przeciętnej ludzkiej indywidualności.

Pewnie właśnie z tego powodu był niekiedy zwany Bogiem.

Należy jednak zaznaczyć, iż każdy ze światów miał swe oddzielne przeznaczenia, które podobnie jak akwarele przed wyschnięciem, nie powinny się z sobą mieszać. W przeciwnym wypadku, powstawał twór, który nawet Strażnika stawiał w sytuacji niepewności.

Lustro, które było obiektem jego obserwacji, prezentowało mu właśnie sytuację na Ziemi, w tajnym bunkrze wojskowym. Strażnik widział i słyszał wszystko, co działo się wokół profesora Stefana. Dostrzegał zmiany zachodzące w ciele Jasona, wybuch w laboratorium, wirujące odłamki pancernego szkła i spieczone fragmenty ciała.

Jego zmysły sięgały jednak głębiej. Wyczuwał wszelkie emocje uczestników eksperymentu, dostrzegał pojedyncze zmieniane cząsteczki w ciele Gray’a, nie te odczucia jednak go niepokoiły. Jego uszy przez cały czas słyszały nieprzyjemny, ostry, szybki dźwięk, podobny do tego, jaki wydawała gromada wściekłych owadów czy też przewijana taśma magnetofonowa. Słyszał tarcie o siebie przeznaczeń z dwóch różnych światów, które nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć.

- Znowu myślą, że mogą coś zmienić. Jakby nie nauczyli się, że moje subtelne interwencje nie są oznaką mojej słabości, lecz mądrości. Ale cóż, oni sami działają w zupełnie inny sposób, więc pewnie niektóre delikatne upomnienia wymykają się ich percepcji. Dobrze więc… teraz zrobię to w bardziej bezpośredni sposób- wyszeptał sam do siebie, kręcąc głową. Kąciki jego ust uniosły się delikatnie do góry, gdy zdecydował zrobić coś, czego nie robił od tak dawna.

Obraz ukazywany przez lustro zatrzymał się, ukazując zrozpaczoną twarz profesora Stefana. Następnie powoli, majestatycznie, jakby od niechcenia obraz zaczął się cofać, ukazując sekwencję zdarzeń od tyłu. Kula ognia zmalała, kawałki szkła wzleciały z podłogi i uformowały na powrót grubą tubę, a fragmenciki spieczonej tkanki na powrót stały się ciałem Jasona Gray’a, dokładnie takim, jakim uczynili je ziemscy naukowcy.

Strażnik przez chwilę przyglądał się mężczyźnie, po czym zrobił kilka kroków w tył, stając w samym środku tarczy zegara. Zdobione, czarne znaki zafalowały delikatnie wraz z powietrzem i kapturem Strażnika, gdy ten uniósł swe ręce do góry, przywołując swe odwieczne moce.

Mlecznobiały wiatr otoczył swym ramieniem kryształową powierzchnię, przeciągając ją przed oblicze Strażnika. Drugi z wiatrów objął inne z zwierciadeł i uczynił to samo, inne zaś albo krążyły wzdłuż tarczy zegara i swego pana, albo też chwytały i przemieszczały inne lustra, umożliwiając zachowanie równowagi w innych światach. A wszystko to było tak doskonale zsynchronizowane, iż przypominało bardziej choreografię operową niż spontaniczny akt małego stworzenia. Z drugiej strony, kto widział stworzenie, by móc opisać, jak wyglądało?

Powierzchnie obu luster zafalowały niczym woda, gdy zbliżyły się do siebie. Szklane ramiona wysunęły się z nich, chwytając się w powietrzu i owijając wokół siebie niczym w objęciu kochanków. Wkrótce białe podmuchy wiatru zmieniły lustra w wielkie, błyszczące bańki, ni to płyn, ni to gaz, które zetknęły się ze sobą, iskrząc energią.

Strażnik nonszalanckim gestem nadgarstka rozkazał swym służebnym wichrom, by ustawiły zwierciadła na ich pierwotnych pozycjach, sam zaś opuścił środek szklanej tarczy zegara, zbliżając się do dwóch luster, których użył w rytuale. Teraz, znów w swej pierwotnej postaci, nie różniły się one praktycznie niczym od innych kryształów unoszących się w komnacie. Gdy jednak Strażnik pstryknął palcami, nadając strumieniowi czasu jego zwykły bieg, w laboratorium na Ziemi leżały jedynie odłamki szkła i zepsuta maszyneria. Zadowolony, przeniósł wzrok na drugą z kryształowych tafli. Na zielonej trawie Jason mrużył oczy, powoli wybudzając się z sztucznego snu.

- To wszystko, co mogę zrobić. Teraz wszystkie ruchy należą do Ciebie. Proszę, wykonaj je mądrze…- szepnął Strażnik ni to męskim, ni kobiecym głosem, gładząc swą wiecznie młodą dłonią powierzchnię zwierciadła.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Kicius "Zmieniony- Prolog cz. 2"
Wysłano: 22.06.2010 0:12
Cat-boy
Anthro
No i kolejna część opowiadanka, tym razem troszkę bardziej mistyczna :-D Mam nadzieję, że się spodoba :-P

0
(+0|-0)
Opowiadania: Kicius "Zmieniony- Prolog cz. 2"
Wysłano: 23.06.2010 16:33
Homo aves
Anthro
Podoba :-Dk

0
(+0|-0)
Opowiadania: Kicius "Zmieniony- Prolog cz. 2"
Wysłano: 23.06.2010 22:52
Efekt romansu wilka i lisicy
Anthro
podoba się ^^