Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Foxia "Brama Snu", część II  
Autor: Foxia
Opublikowano: 2009/1/6
Przeczytano: 1510 raz(y)
Rozmiar 27.56 KB
0

(+0|-0)
 
Pielgrzymkę powitały w Des Nostis sztuczne ognie, rozkrzyczany tłum na ulicach i strumienie młodego, kwaśnego wina. Na wielkich rożnach skwierczało pieczyste, a z koszów rozdawano chleb.

Jorek wędrował ulicą przeciskając się między tancerzami, gapiami i handlarzami. Pod pachą trzymał słuszny bochen bielutkiego chleba, a w dłoniach dzierżył dzbanek wina i udatnie opracowanego zębami pieczonego kuraka w ziołach, którymi to specjałami demokratycznie dzielił się z siedzącą na jego ramieniu Kessą. Krasnoludowi nie uśmiechało się spanie w zaułku pod gołym niebem – w takim mieście, a i na dodatek w święta, zbyt łatwo było obudzić się bez sakiewki i ubrania, a nawet nie obudzić w ogóle. Niestety, jak dotąd wszystkie oberże, karczmy i tawerny były zajęte. W dostojniejszych zajazdach miejsca rezerwowano z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Ale Jorek nie ustępował.

Des Nostis opadało seriami łagodnych tarasów miedzy winnicami i gajami oliwnymi porastającymi zbocze Filozofa – wygasałego wulkanu w którym romantycy i poeci widzieli olbrzyma-filozofa zadumanego nad światem. Kręte, brukowane uliczki między porosłymi winoroślą i bluszczem ceglanymi murami opadały stromo od bram miejskich pod szczytem aż do portu u stóp Filozofa. Krasnolud i gronostaj byli mniej więcej w połowie drogi przez miasto, gdy na wielkim zegarze miejskiego ratusza wybiła północ.

- Ranek nastanie, nim znajdziemy miejsce do spania... – wysapał Jorek. Zarówno mięso, jak i chleb straciły już urok, chociaż wino wciąż podlegało namiętnej kontemplacji.– W takim mieście chyba nikt nie zauważy, jak zdrzemniemy się w zaułku, co? - Zmęczenie zmusiło krasnoluda do rewizji wcześniejszej opinii o śnie na ulicy.

- No nie wiem... To chyba mało bezpieczne, że o higienie i komforcie nie wspomnę... – Kessa zmarszczyła nosek. A potem zmarszczyła go jeszcze bardziej, bo krasnolud zaczął rechotać jak, nie przymierzając, ropucha w stawie.

- Ty mówisz o komforcie i higienie? Przecież jesteś zwierzakiem! No dobra, chowańcem maga, ale inne łasice śpią w norach i...

- A nieinteligentne hominidy śpią na drzewach i robią sobie dziwne rzeczy gałęziami. – Ofuknęła go łasica. – Nie należy zaniżać poziomu tylko dlatego, że istnieje taka możliwość...

- Ale ja jestem zmęczony, a ty od rana jeździsz na moim karku i nie ułatwiasz. Jak ci nie w smak zaułek, to możesz dla odmiany skorzystać z własnych łapek.

- Skoro tak to ujmujesz...

Zaułek, przy którym się zatrzymali, prowadził na tyły gwarnej niby ul oberży – Jorek doszedł do wniosku, że jak ktoś spróbuje go okraść, to miejsce nie ma znaczenia, a tutaj po pierwsze, może wezwać kogoś do pomocy, a po drugie, miał blisko po następny dzban wina, gdyby w nocy dopadła go nieprzewidziana trzeźwość. Niezauważeni, krasnolud i gronostaj, wymościli się na beli siana. Jorek przesunął na podorędzie pistolet i nóż, pociągnął solidny łyk słodkiego deserowego sikacza i nakrył się kubrakiem. Kessa wydeptała dziurę w sianie i zwinęła się w niej w kłębek zasłaniając oczy ogonem.

Nie minęły dwa kwadranse, kiedy w zaułku, obok stłumionych odgłosów nocnego świętowania, rozległy się kroki. Ciche, ostrożne, ale wciąż słyszalne. Stawiał je nie panterod czy vulpin, ale człowiek. Kobieta.

Mimo czarnej peleryny szczelnie otulającej ciało i pierzastego kapelusza z szerokim rondem, w postaci dało się rozpoznać urodziwą blondynkę o wielkich oczach, pociągłej twarzy, burzy złotych loków i pełnych, ukarminowanych ustach. W każdym innym miejscu wzbudzałaby u mężczyzn niejaka sztywność, ale w tym ciemnym zaułku, roztaczała wokół aurę bliżej niesprecyzowanej, chłodnej groźby.

Kobieta podeszła bliżej ostrożnie stawiając stopy. Była dobra – jak dotąd nie zbudziła gronostaja.

W mroku coś kliknęło. Wąski strumyk księżycowego światła, który utorował sobie drogę między budynkami, zalśniła błękitną oksydą lufa pistoletu. Jorek z satysfakcją odciągnął kurek.

- Mam cię. – Warknął.

- Raczej mamy impas. – Kobieta uśmiechnęła się miło. Spomiędzy fałdów jej płaszcza wystawała lufa niewielkiego dwulufowego kapiszonowca.

- Jorek, co się dzieje? – Kessa zbudziła się i patrzyła na oboje półprzytomnym wzrokiem.

- Szukałam cię Kesso. – Kobieta opuściła broń i, nie bacząc na mierzącego w nią krasnoluda, podeszła bliżej – Nazywam się Sarva. Anna Sarva. Akker prosił, bym cię odnalazła, jeśli coś się z nim stanie.

Jorek schował pistolet za pas.

- Więc może powiesz nam, co tu jest grane, hę?

- Usiądźmy najpierw w jakim obyczajnym miejscu. I napijmy się kulturalnie.



***



Anna zdołała w parę minut zdziałać to, czego Jorek nie potrafił przez pół nocy. Mężczyźni w oberży wprost prześcigali się, by ustąpić jej miejsca. Zażywny oberżysta, cały w pokłonach, natychmiast usłużył jej winem. Gdy znacząco podniosła brew, z pewnym ociąganiem nalał również krasnoludowi. Łasica nic nie dostała, bo kto to słyszał, żeby zwierzakowi usługiwać. Jorek nalał Kessie na spodek.

- Więc teraz słucham. Wiesz co się stało z moim czarodziejem? – zapytała łasica

- Wiem tylko, że wyruszył na wyprawę, bo uważał, że znalazł położenie mitycznej Bramy Snów. I zniknął. Wiem też, że szukają go... pewni ludzie.

- Pewni? To znaczy jacy?

- Nie wiem. Natomiast wiadomo, że wszystkie próby zbadania legendy o Bramie kończyły się tragicznie. Były zwykłe pomyłki, obcinane fundusze, ale były też wypadki, lub też badacze znikali bez śladu...

Kessa zmierzyła kobietę spojrzeniem czarnych ślepi. Nie ufała jej.

- A kim pani w ogóle jest? Skąd pani zna Akkera?

- Korespondowaliśmy. Jestem badaczką kultur i tradycji z Collegium Renesa. Od lat badam wszelkie wzmianki o Krainie Snów i Bramie.

- Nigdy o pani nie mówił.

- Twój pan prowadził rozległe badania i korespondował z dużą ilością osób. Brama Snów to jego obsesja. W naszym środowisku uważany jest za największy autorytet. I pewnie dlatego zaginął.

- Co ma pani na myśli?

- Pewne osoby chciałyby objąć Bramę w swoje władanie. Wierzą, że jest kluczem do panowania nad światem. A twój pan, Kesso, dla nich kluczem do Bramy.

- Czyli to oni na nas napadli i chcieli uwędzić w lochu! – Jorek postanowił wtrącić się do rozmowy. Pani Sarva zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.

- Tak... Oni. Więc zapewne cieszy pana, panie van Heim, że to już nie pański problem. – Anna postawiła na stole ciężki trzos – Pięćset krzyży. Za fatygę. Zajmę się teraz Kessą, a pan może spokojnie wracać do Verhau. Nic panu nie grozi.

Kessa spojrzała niepewnie na krasnoluda. W czasie krótkiej znajomości wytworzyła się między nimi nić porozumienia. Wiedział, że łasica nie ufa kobiecie – sam jej też nie ufał. W końcu słowa to tylko słowa. Każdy może opowiadać bajki, ale niekoniecznie trzeba w nie wierzyć. No i nie każdy daje pięćset złotych orbów za fatygę. Pięćset krzyży! To więcej, niż wytargował od gronostaja. Owszem, chciał pięćset, żeby od razu po wejściu na mistrza móc zainwestować we własny warsztat, ale nie można wszystkiego mieć od razu. Hmm... Pięćset krzyży. Ale umówił się z Kessą. Obiecał jej. Ale pieniądze... Ale obietnica... Poza tym lubił pyskatą łasicę. Ale pieniądze!

Kessa wciąż wpatrywała się w niego czarnymi jak węgiel oczami. Joreka nawiedziła bardzo niekrasnoludzia myśl – czy to naprawdę o pieniądze chodzi?

- Możesz paniusiu schować tę sakiewkę. Słowo krasnoluda to nie szmata, coby nim sobie gębę wycierać. Umowa to umowa, a ja umawiałem się z Kessą, że odnajdziemy Akkera. Jak pani chce, pani Anno, może pani iść z nami. Ale tak łatwo mnie pani nie spławi.

Kessa leciutko odetchnęła. Oczy pani Sarvy zwęziły się, a usta zacisnęły. Ale nic nie powiedziała.



***



Ucieczka, wędrówka z pielgrzymami, zabawa, tajemnicza pani Sarva... Jorek obudził się z głową obolała od kołujących w niej myśli. Bolało go postrzelone ramię – ktoś ze świętujących założył mu opatrunek, bo kula szczęśliwie przeszła na wylot. Ale teraz prowizoryczny bandaż przesiąkł krwią, a rana zaogniła się i obrzmiała. Chyba miał gorączkę...

Gdy otworzył oczy, pierwszym, co zobaczył była siedząca na jego piersi Kessa. Zwierzątko przyglądało mu się z nieodgadnioną miną – czy to łasica, czy gronostaj, choćby i miłość szczerą wyznawał, to dla człowieka czy krasnoluda zawsze będzie mieć pysk wredny.

Obok siedziała pani Sarva. Z przymrużonymi oczyma gestykulowała wokół ramienia Joreka.

- Co ona robi? – zapytał Kessy. Ta przytknęła pazurek do pyszczka nakazując mu milczenie.

- Cicho bądź! Leczy cię. Wdało się zakażenie, więc musiała się pospieszyć, bo nie jest zbyt dobra w tym rodzaju magii. – szepnęła łasica.

- Jest magiem?

- Poniekąd. – odezwała się kobieta nie przerywając roboty – Jestem z wykształcenia historykiem magii. Mój dar nigdy nie był tak silny jak u pełnoprawnych magów, ale wystarczył, bym mogła odebrać podstawowe przeszkolenie. – przestała gestykulować, otworzyła oczy i odsunęła się – Tyle wystarczy. Usunęłam infekcję i zaleczyłam główne uszkodzenie mięśni. To co zostało, to raczej powierzchowne obrażenia.

- Dz...Dziękuję... – bąknął Jorek nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Kobieta nie odpowiedziała nic, tylko wstała i odeszła.

Krasnolud dopiero teraz rozejrzał się. Byli w tej samej gospodzie, do której wczoraj zaciągnęła ich Sarva. Leżał na ławie pośród poprzewracanych mis i szklanic. Wokół chrapało i puszczało gazy jeszcze kilkudziesięciu innych świętujących, którzy stoczyli się pod stoły, lub zasnęło z nosami w misach. W kącie jakiś podstarzały niziołek wciąż zachowywał przytomność i dalej sobie dolewał szkarłatnego trunku, aczkolwiek dziewięć dziesiątych trafiało na stół bo biedny pijaczyna nie mógł już trafić do kubka.

Za oknem pierwsze promienie słońca rozpalały Des Nostis.

Jorek pomacał leczone ramie. Wciąż bolało jak wściekłe, ale przestało krwawić i znikł obrzęk.

- Wiedziałaś wcześniej, że ona jest magiem? – zapytał Kessę.

- Magowie i istoty magiczne nie wyczuwają się nawzajem, nieważne co ludzie gadają. Ale powiem ci jedno – jak na zwykłego akolitę miała zbyt pewne i szybkie ruchy...

- Akolitę?

- Kogoś, kto ma szczątkowy dar i przeszedł podstawowe szkolenie. Moim zdaniem ona jest pełnoprawną czarodziejką.

- Nie lubisz jej, prawda?

- Nie.

- To dobrze. – Odetchnął Jorek. – Bo ja też nie.

Nagle z podwórza za gospodą, gdzieś od strony stajni dobiegł mocny, męski głos.

- Do krasnoluda i zwierzaka: wyłaźcie, albo dziewczyna oberwie!



***



Człowiek, który w Verhau strzelał do Joreka trzymał Sarvę za gardło i przyciskał jej do piersi lufę pistoletu. Kanidianin z obnażoną szablą stał na przykurczonych nogach, jakby szykował się do skoku.

Jorek ostrożnie wysunał się z podcieni gospody. Kessa siedziała na jego ramieniu.

- Rzuć broń. – warknął wilk. – Tylko powolutku.

- Nie róbcie jej krzywdy. – Krasnolud ostrożnie sięgnął po pistolet...

Kessa wiedziała, że ma tylko ułamek sekundy, kiedy uwaga zbirów skupia się na dłoniach wyciągających broń... Ale przecież niedawno właśnie cos takiego zrobiła... Teraz wystarczyło przywołać z pamięci tamten wzór i zaczepić go do nowych elementów.

Wzrok gronostaja powędrował po zaułku. W oknie drugiego piętra sąsiedniego budynku ktoś wystawił donicę z kwitnącą azalią.

Jorek właśnie wyciągnął pistolet zza pasa...

- Teraz powolutku spuść kurek. – Warknął wilk. – A teraz rzuć.

- Uważaj. - Kessa szepnęła do ucha krasnala i machnęła łapką w stronę broni.

Sprzężenie grawitacyjne było dokładnie takie, jak to, którego użyła, do otwarcia drzwi krypty kościoła. Z tym, że wtedy połączyła zapadkę z klamką, a teraz – pistolet Joreka z doniczką.

Gdy pistolet uderzył o ziemię, azalia trzasnęła w łeb człowieka.

Ostrzeżony przez łasicę, krasnolud okazał się odrobinę mniej zaskoczony, niż kanidianin. Rąbnął futrzaka z bara, poderwał swój pistolet, chwycił oniemiałą panią Sarvę i galopem wyrwał z zaułka. Nie minęły dwa uderzenia serca, gdy wilk wypadł z zaułka, rozejrzał się i puścił w pogoń. Za nim podążył, ściskając krwawiącą głowę i zataczając się nieco, jego ludzki towarzysz.

Przy jednej z gospod zaparkowano niewielką bryczkę zaprzężoną w niewielkiego, dość zabiedzonego gniadosza. Była to ozdobny, odkryty powóz, zapewne własność jakiegoś mieszczanina czy zubożałego szlachcica, który zaniemógł przy winie i po którego troskliwa żona wysłała sługę. Jorek nie czekał jednak na rozwiązanie zagadki komu, na co i po co?, tylko wepchną panią Sarvę na wózek, sam wskoczył obok i strzelił z bata.

Gniadosz zarżał i ruszył z kopyta, aż bryczka się zakołysała.

Kessa spojrzała do tyłu akurat na czas, by zobaczyć, jak prześladowcy skręcają w jakiś zaułek. Odetchnęła z ulgą...

...Daremno. Z zaułka wypadły dwa wierzchowce w pełnym galopie.

Jorek strzelił z bata.

Mimo, że droga była pusta, bo lud o tak wczesnej porze wciąż zalegał w pijanym zwidzie, krasnolud miał poważne problemy z utrzymaniem bryczki kołami do góry. Ulice Des Nostis były kręte jak żmija w powrozarni i równie bezpieczne. Mały gniadosz zaczynał już chrapać i toczyć pianę – nie był przyzwyczajony do wariackiego galopu po twardym i śliskim bruku.

Huknął strzał. Obok ramienia pani Sarvy skórzane oparcie siedziska kaszlnęło śmiertelnie i wypluło chmurę pakuł. Kula wciąż miała dość energii by ukąsić konia w zad. Gniadosz zakwiczał przeraźliwie i stracił rytm, o mały włos nie wywracając siebie i bryczki.

Przeciwnicy doganiali powóz.

Jorek owinął lejce wokół lewej ręki, a prawą wyszarpnął pistolet.

I właśnie od prawej, niemal leżąc na końskim grzbiecie, z wyciągniętą szablą zachodził go kanidianin. Wilk, chroniąc się przed wiatrem stulił uszy do czaszki. Klinowaty pysk lupina marszczył wściekły grymas odsłaniający potężny kły.

Gdy wilk zrównał się z powozem, krasnolud strzelił.

- Trzymaj! – wrzasnął do Sarvy wciskając jej lejce, a sam wychylił się za burtę powozu i złapał kanidianina za kaftan. Kula nawet wilka nie musnęła, ale bliski wystrzał chwilowo ogłuszył i poraził jego czułe zmysły. Nawet nie zdążył zaprotestować, gdy Jorek ostrym szarpnięciem zrzucił go z konia.

Kessa zobaczyła, jak przeciwnik bezwładnie pada na bruk odbijając się od niego niczym szmaciana lalka.

Huknął kolejny strzał.

Lewa burta powozu eksplodowała drzazgami. Ścigający człowiek zajeżdżał od lewej.

Odrzucił zużyty pistolet, a sam dobył rapiera. Jorek wyszarpnął zza pasa toporek.

- Jorek! Ten koń nie reaguje na lejce! – wrzasnęła rozpaczliwie pani Sarva.

Krasnolud nie zdążył odpowiedzieć - spadł nań grad ciosów. Szlag, pomyślał, topór nie nadaje się do parowania. A ja na dobrą sprawę nie umiem walczyć...

Powóz i konny na złamanie karku wypadli z miasta na wiejską drużkę pośród winorośli. Gniadosz pędził na oślep zupełnie nie reagując na szarpanie lejcami.

Ting! Klinga rapiera zadzwoniła o żeleźce toporka, weszła w klincz i wyrwała Jorekowi broń z ręki.

Człowiek podniósł rękę do pchnięcia...

Naraz zawył jak dzikie zwierzę i wypuścił broń z ręki.

...Kessa wygięła ciało w łuk i dała susa. Był to niebezpieczny skok, z pędzącego wozu na konia, i to między walczącymi. Wpadła na koński zad i ledwie zdołała schwycić się pasków uprzęży. Szybko, choć z niejakim trudem wspięła się na spocony grzbiet wierzchowca.

Człowiek stał w strzemionach błyskawicznie manewrując rapierem. Wygrywał. Nagły wypad, szybki manewr i Jorek został bez broni. Człowiek podniósł broń do ostatecznego ciosu...

Nie myśląc wiele, Kessa skoczyła na siodło i z całej siły ugryzła go w jego niewymowne części. Ostre kły przebiły cienki materiał spodni i sięgnęły celu...

Krasnolud chwycił człowieka za poły kubraka i mocnym szarpnięciem przerzucił go na bryczkę. Nie czekając na otrzeźwienie mężczyzny, strzelił go żylastym kułakiem prosto w usta...

- Jorek! Tam jest urwisko! – wrzasnęła przerażona Anna mocując się z lejcami. Koń, jak zaklęty, nie reagował na nic, gnał przed siebie na oślep tocząc pianę z pyska.

Kiedyś był tu most – stary, drewniany, spinał dwa brzegi wąskiego, ale głębokiego jaru, którym króciutka, ale bystra rzeczka Danaja spływała ze zbocza wulkanu aż do Srebrnego Morza. Jednak władze uznały że most jest niebezpieczny grozi zawaleniem. Dlatego też trefna konstrukcja została wysadzona w powietrze, a budowa nowej miała rozpocząć się zaraz po Soliach... Postawiono wzdłuż trasy odpowiednie znaki, ale koń czytać nie umiał. Postawiono też szlaban, ale rozpędzone zwierze staranowało go nawet bez zwalniania.

- Dlaczego chcecie nas zabić? – Zapytał Jorek trzymając człowieka za kołnierz jedną ręką, a ciosami drugiej akcentując każde słowo.

- Bo szukacie Bramy Snów! – wycharczał mężczyzna plując krwią. Machnął głową i wyrżnął krasnoluda czołem w nos. Zręcznie wyplótł się z niewprawnego uchwytu grawera i zacisnął palce na jego szyi.

- Zaraz zginiemy! – kobieta szarpała się z lejcami. Jorek kopnął człowieka w krocze i przetoczył się na niego.

- Nie szukamy żadnej bramy, tylko czarodzieja, Akkera Kershaina! – wychrypiał krasnolud – Zabiliście go?

- Puść mnie, to ci powiem!

- Akurat! Zaraz pójdziesz z nami do piachu!

Człowiek roześmiał się gardłowo. Krasnolud na piersi mężczyzny, pod rozchełstaną koszulą, zobaczył wytatuowany znak. To był Łowca Snów, taki sam jak na grobie biskupa Artwalda.

- Jestem gotów na śmierć. A ty?

Anna zaczęła wrzeszczeć. Krawędź urwiska była tuż-tuż...

Jorek puścił mężczyznę, z rykiem chwycił za topór, wychylił się wprzód i jednym uderzeniem odciął dyszel powozu. Zerwany z uprzęży koń wyrwał naprzód pchany jakimś szaleńczym, samobójczym instynktem, długim skokiem przeleciał nad urwiskiem i rżąc przeraźliwie, zniknął za krawędzią. Krasnolud szarpnął za drąg hamulca, aż z osi poszły skry. Z przeraźliwym zgrzytem bryczka zwolniła i zatrzymała się na samej krawędzi. Kilka kamieni oderwało się od zbocza i runęło w przepaść.

Jorek z toporem w dłoni odwrócił się w stronę człowieka.

- Mów. – warknął – Pókim dobry.

- Tajemnica Bramy Snu była bezpieczna przez tysiące lat, a strzegło jej Bractwo Łowców Snów... – Mężczyzna stuknął się w tatuaż na piersi - Nasi praojcowie przysięgli strzec świat przed złem gnieżdżącym się po drugiej stronie.

- Złem? – Zapytała Anna niewinnym tonem.

- Mówiliśmy już... – Fuknęła Kessa – Nie szukamy Bramy, tylko mojego maga. Skoro to nie wy stoicie za jego zniknięciem, to kto?

- Dobrze więc... Czarodzieja odnajdziecie w zamku Dillingen w Okharcie. – Człowiek wstał, poprawił odzienie i gwizdnął na palcach. Koń, z którego ściągnął go Jorek spokojnie pokłusował bliżej. Mężczyzna wspiął się na siodło - Ale pamiętajcie – kraina snów może nieść bajeczne bogactwa i władzę, ale może też być piekłem dla tych, którzy ośmielą się wkroczyć w jej krainę. Tam sny stają się realne... Pamiętacie niektóre ze swoich snów?

- Gdzie jest Brama? – Zawołała w ślad za nim Anna. Ale na drodze został już tylko kurz.



***



W Okharcie lał deszcz. Nie padał, nie siąpił, ale postanowił połączyć się z morzem ścianą wody. A że po drodze był ląd – cóż, przeszkoda niewielka, a i do pokonania łatwa.

Jorek, Kessa i Anna zeszli ze statku w mieście Merra – drugim co do wielkości, po Des Nostis, porcie Srebrnego Morza. Sztorm zaskoczył „Wiewiórkę” – niewielką towarową pinkę, którą płynęli, w połowie drogi. I chociaż nikomu nic się nie stało, to jednak cała trójka zmokła i wymarzła do żywego na zalewanym potokami wody brygu

W Okharcie lał deszcz...

- Co ja tu robię? – mruczał do siebie Jorek otulając się szczelniej płaszczem – Powinienem siedzieć w Verhau i zalewać się z kolegami...

- Masz szansę uczestniczyć w największym powojennym odkryciu świata. – Anna uśmiechnęła się do krasnoluda

- Nie chcę niczego odkrywać. Obiecałem tylko Kessie, że pomogę jej odnaleźć czarodzieja. Po to wybraliśmy się na ta karkołomna wycieczkę. Żadna brama, czy to snu, jawy, czy do zamtuza, mnie nie interesuje!

- No tak... Czarodziej. Oczywiście po to idziemy.

Kessa rzuciła podobno-nie-czarodziejce nieco dłuższe niż przelotne spojrzenie. Nie było miłe.

- No dobra... Gdzie jest ten zamek?



***



Dillingen było niegdyś bogatym państwem-miastem leżącym na wschodniej granicy magokracji Okharty, jeszcze nim rządzone przez Nieśmiertelnych Seleth i Tangabard rozpoczęły podbój mniejszych kraików. Jednak gdy wojna zdziesiątkowała mieszkańców i zostawiła zgliszcza, magowie z Okharty uznali, że nie ma już żadnych granic do uznawania i grzechem byłoby zostawienie wznoszącego się na skałach zamku ot tak, na pastwę losu.

A potem było różnie. Po mieście Dillingen nie został już nawet ślad, a cała krainę zarosła gęsta puszcza. Jednak zamek na wzgórzu trwał. Stara twierdza najeżona zębami blanków i wieżami jak kły przechodziła z rąk do rąk, nadawana, wynajmowana, czy wreszcie sprzedawana. Trwało to już trzy stulecia i gdyby bandę rarogów zamieszkujących zimne mury Dillingen zebrać w jednym miejscu, to byłby to komplet pacjentów przytułku dla obłąkanych.

- Mamy jakiś inteligentny plan? – zapytała Kessa zadzierając w górę łebek i wypatrując szczytów wież posępnego zamczyska. W ulewnym deszczu nocą zadanie to było z góry skazane na niepowodzenie. Konie, które wynajęli w Merrze parskały i rżały cicho, jakby stare mury wzbudzały w nich niepokój.

- A co innego możemy zrobić, jak tylko zapukać udając zbłąkanych wędrowców? Stare prawo nakazuje udzielić schronienia każdemu, kto zastuka w ziąb nocną porą. Nakarmić, napoić... – Jorek wyszczerzył zęby w uśmiechu

- Po pierwsze, jest to zwyczaj, a nie prawo. – Anna zripostowała krótko – Po drugie, w tym zamku rezydują najczęściej tacy, co prawa przestrzegać nie zwykli, choćby i na kamiennych tablicach przez Wyższą Siłę wyryte zostało.

- A masz lepszy pomysł? Może po prostu wejdziemy i poprosimy, żeby oddali nam Akkera? – Ofuknęła magiczkę łasica.

- A może ja mam udawać pijanego tangabardzkiego lorda, Anna moją uroczą i równie pijaną asystentkę i powiemy, że przyszliśmy obejrzeć gobeliny... – Jorek spojrzał na twarz kobiety - No co? Przecież to zamek! Muszą tam być gobeliny!

- A może... – usłyszeli obcy, nieprzyjemny głos tuż za sobą – Może wejdziecie związani i pod strażą?

Stojący na deszczu drab był człowiekiem albo półelfem, trudno było wymiarkować. Twarz przed strugami wody chronił mu pozbawiony ozdób kapelusz o szerokim rondzie, tylko z pojedynczą srebrną klamrą na taśmie opasującej główkę. Ciało owinięte było szczelnie czarnym płaszczem – ale nie dość szczelnie, by nie mogła wystawać spodeń ręka z napiętą i wycelowaną kuszą.

Ha! Kusza! Broń w większości wyparta przez o niebo poręczniejsze pistolety, arkebuzy i muszkiety. Ale w tak przeklęcie wilgotnych warunkach kusza rzeczywiście była górą – nie miała prochu, który by zamókł.

Z ciemności wyłonili się też inni, podobni przywódcy – też uzbrojeni w kusze. Krasnolud z pewnym zdumieniem dostrzegł, że całość oddziału stanowią ludzie, elfy, lub mieszańce.

- Nie radzę stawiać oporu, bo kusza szybciej strzela niż ty się ruszasz krasnoludzie. Dawajcie rączki do związania i idziemy... A to... – wskazał na Kessę chowającą się pod płaszczem Joreka - ...Do klatki.

Krasnolud posłusznie wyciągnął ręce – o ucieczce w noc nie miał co marzyć. Elfy, a nawet i metysi posiadali dobrze rozwinięty zmysł widzenia w ciemnościach. Innymi słowy – oczy mieli jak koty.

Ale łasica ani myślała dobrowolnie oddać się w ręce tych drabów. Zeskoczyła na ziemię i nim ktokolwiek zdążył zareagować, smyrgnęła w wysoką trawę. I tyle ją widzieli.

- Łapać ją! – wrzasnął dowódca szukając w trawie jakiegoś celu, w który mógłby wrazić bełt.

- Zostaw. – powiedziała nagle Anna – Kessa nie jest niezbędna.

Jorek spojrzał na kobietę zdumiony – o czym ona do diaska mówi?!

- Łasica zdradziła wszystko krasnoludowi. Prawda Jorek? – Anna Sarva podeszła do krasnoluda i spojrzała mu w oczy.

- Zdradziłaś nas!

- Nigdy nikogo nie zdradziłam. – powiedziała łagodnie – Zawsze pozostawałam wierna Alignowi. Przykro mi, że akurat ciebie to spotkało, ale cóż, nie trzeba było dać się wynająć chowańcowi.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: Foxia "Brama Snu", część II
Wysłano: 7.01.2009 7:49
jak na razie to wciąga, błędów też nie przyuważyłem... ale czytałem o 4 nad ranem, to może mało krytyczny byłem :P

0
(+0|-0)
Opowiadania: Foxia "Brama Snu", część II
Wysłano: 7.01.2009 18:22
Panserbiorne
Zwierzę
Tak jak pisze poprzednik, raczej nie ma się do czego przyczepić. Czekamy na dalsze części