
Natchnienie mnie naszło, gdy zaglądające przez okno słońce obudziło mnie znowu o 3-4 godziny wcześniej, niż bym sobie życzył. Muszę zainwestować w rolety, bo wstawanie o 04:15 to trochę za dużo jak na mnie.
Po pierwsze, hałas. Oczywiście miasta są głośne, non stop ruch uliczny zakłóca spokój itd. itd. prawda? Cóż, mieszkam w zapadłej dziurze, daleko od drogi, ale dla mnie hałas to też chleb powszedni. Przy powtarzających się burzach (a propos, w nocy burze, cały dzień piekielny skwar) wszystkie kanały są przepełnione... Niby co to ma wspólnego z hałasem? Ano to, że dzięki wodzie opadowej, w przepompowni (znajdującej się tuż za moim oknem) cały czas, o pardon, CAŁĄ NOC wyje syrena alarmowa. Natomiast, przy braku prądu (BTW na wsi, brak prądu = brak wody, bo w.w. przepompownie przestają funkcjonować. Nie mam pojęcia, jak z tym jest w miastach) rzęzi stary agregat Nadleśnictwa Wyszków, ponieważ systemy alarmowe i serwer muszą być czynne non-stop.
Cóż. Myślicie, że przynajmniej mamy tutaj jakieś rozrywki, nie? A jakże...
Koszenie trawy! Najlepiej wcześnie rano/późnym wieczorem, bo o innych porach nie da się wyjść z domu na więcej niż 15 minut. Ja do skoszenia mam 21 arów, czyli 2100m2 (dla niekumatych) i tak w kółko co 2-3 dni. Dla hardcore'owców natomiast zbieranie zgniłych jabłek z ziemi. Przecież żeby skosić, wszystko musi zostać najpierw podniesione/odsunięte na bezpieczną odległość. Uwaga na osy!
Nie będę już wspominał o rzeczach tak trywialnych jak mycie samochodu. To, że praca ojca wymaga jeżdżenia po lesie, sprawia, że należy go myć co najmniej raz na tydzień. Czyszczenie trwa około 2-3 godziny. Mogę od tego uciec, do lasu, prawda? Wyjść z domu i łazić godzinami... Zużywszy uprzednio na opryskanie siebie pół butelki "autanu" (znowu dla niekumatych: to taki środek przeciw komarom &/lub kleszczom). Capi to świństwo tak, że nawet prysznic i parokrotne pranie ubrań nie daje efektów... Trzeba po prostu przywyknąć do tego smrodu.
To sobie ponarzekałem... Teraz mała odmiana.
Bo w gruncie rzeczy, wcale nie jest tak źle.
Nadleśnictwo, bezpośrednio zapewnia nam hektolitry wody mineralnej, herbaty w torebkach, ubrań (niestety w kolorach z przedziału ciemny beż - ciemna zieleń) i innych części "umundurowania" jak np. buty marki "MEINDL" (są praktycznie nie do zdarcia, ale cena rynkowa porządnych MEINDL'i to od 650 zł wzwyż). Pośrednio wpływa na walory artystyczne okolicy... Mamy oczko wodne, coś w rodzaju "oazy" złożonej z kilku drzew i ławeczek oraz szerokie zadbane ulice... Wszak taka instytucja musi dbać o swój "ymydź" czyż nie?

Poza tym, miałem szczęście, że nie trafiłem do bardziej "klasycznej" części naszej cudownej wsi... Bo są tu też miejsca, gdzie ludzie ciągle krowy doją/koszą zboże.
(Powiem wam w tajemnicy... Jeśli macie zamiar przenieść się kiedyś "na wieś" to najpierw trzy razy się zastanówcie, a potem poszukajcie jakiejś w miarę dobrej okolicy. Mi się udało, bo przyznam, że to nie pierwsza wieś w moim krótkim, na razie, życiu)