Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Xstreem "Znajoma"  
Autor: Xstreem
Opublikowano: 2009/7/24
Przeczytano: 1289 raz(y)
Rozmiar 11.39 KB
0

(+0|-0)
 
Proszę o trochę wyrozumiałości, bowiem jest to moje pirwsze opowiadanie.


Śnieg zaczyna sypać coraz gęściej. Powoli zbliż się północ. Z powodu bardzo ostrego ataku zimy, elektrownia przestała działać. Po prostu elektronika siadła. Małe prowincjonalne miasteczko Niedziela pogrążyła się w ciemnościach. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była to noc wigilijna. Większość mieszkańców została w domach, tylko osobniki najgłupsze i najbardziej uparte idą na pasterkę do kościoła, który znajduje się za lasem. Lasem dużym, dzikim i w zasadzie niezamieszkanym przez żadnych ludzi. Do świątyni prowadziła tylko jedna, mała, źle utrzymana droga. Gdzieś na tej drodze idzie Bartek, chłopak jak ich wielu na całym świecie.
Mimo to, że jest grubo ubrany odczuwa chłód. Cały czas w myślach przeklina siebie i swoje lenistwo. Tak, lenistwo. Jego rodzinka została w ciepłym mieszkanku przez to właśnie „uczucie”, a jego wygoniło. Działał wedle zasady: „ odfajkuj teraz, leń się potem”. Pochłonięty takimi przemyśleniami, nie przypuszczał, że nie dojdzie dzisiaj do kościoła…
Bart przechodził właśnie przez zakręt, kiedy jego punkt nawigacyjny ( latarnia, jedna z nielicznych na drodze prowadzącej do świątyni)zgasł. Zaklną cicho i zatrzymał się. Jedyny pomysł jaki przyszedł mu do głowy, to jest oświetlenie drogi światełkiem z nierozłącznej komórki, wydał mu się przygłupawy. Ale lepszy pic nisz nic. Po 20 minutach takiego podróżowania stwierdził, że się zgubił. Nie zastanawiając się długo próbował złapać kontakt ze wszystkimi osobami, jakie miał na fonie. Bez skutku. Postanowił ocenić swoja aktualną sytuację: sam, w środku „puszczy”, posiada telefon i złotówe na tace. Po tym rachunku zaczął żałować, że nie dawał więcej jałmużny Panu Bogu. Bo kto inny wprowadził go w taką kaszane. Bartkowska wyobraźnia wcale mu nie pomagała, w umyśle widział siebie skulonego pod drzewem umierającego z wyziębienia.
Wnet ktoś położył mu rękę na ramieniu. Bartek Wartkowiak poczuł serce w przełyku. Tajemnicza postać pociągnęła go za sobą. Próbował stawiać opór. Szarpał się i coś chrząkał. Po pewnym czasie przestał się bronić. Uścisk był zbyt mocny, aby się wyrwać a postać wydawała mu się za wielka, aby dalej walczyć. Pogodził się z tym, co według niego zaraz nastąpi. Za to zaczął przyglądać się oprawcy. Wysoki, głowa zakryta kapturem, ubrany w długi płaszcz. Nie był w stanie stwierdzić koloru ubrania z powodu wszechobecnych ciemności.
Po przejściu paru kilometrów, zatrzymali się. Porywacz przemówił:
-Poświeć latarką, na tu- wskazując miejsce- Bardzo cię proszę.-głos, nie wątpliwie kobiecy był jakiś dziwny, tak jakby jego właściciel był obcokrajowcem. Bartkowiak oniemiał. To mówi, myślał patrząc na pochylona sylwetkę. Tymczasem ona zaczęła się denerwować.
- Chodzi mi o tą latarkę, którą świeciłeś na drodze.-
Bartek oprzytomniał, obrócił się i zaczął biec. Ucieczka nie trwała długo, bo zaliczył o wystająca gałąź i stracił przytomność. Otworzył oczy i zobaczył, ze siedzi w kościele. Wszędzie pełno ludzi, a ksiądz zaczyna mówić:
- Bartek nielegalnie sprzedaje piraty!-oburzony chłopak wstał z ławki i zaczął się bronić swojego interesu albowiem był osobą nie dającą sobie w kaszę dmuchać)-
-Sprzedaję, ale po uczciwej cenie…- nie dokończył, bo się obudził. To, co zobaczył, znów odebrało mu mowę ( to uczucie wydało mu się bardzo wnerwiające).Siedziało przed nim dziwne stworzenie. Łączyło cechy człowieka i zwierzęcia, dokładnie wilka. Ale nie tak jak pokazują nam to w horrorach. „Stwór” nie napawał obrzydzeniem, nie był jakimś efektem chorych eksperymentów.
Istota znowu Rozpoczęła dialog. Uprzejmie się przywitała i zaproponowała coś do jedzenia. Chłopak jednak nie słuchał, tylko zaczął się głośno i żarliwie modlić, bowiem uznał, że ma przed sobą jakąś diablice. W końcu przed ogniskiem zapanowała cisza, trwająca około godziny. Bart nie wytrzymał i zaczął prosić towarzysza o życie.
Aleks, bowiem tak na imię miała hybryda, ogłupiała. Nie tak wyobrażała sobie pierwszą rozmowę od tych wielu lat. Bardzo długo się ukrywała w lesie, chciała w końcu wyjść na światło dzienne. Ujawnić się … Dość miała samotności. Bartkowiak nadal czekał na odpowiedź. Ona zaczęła powoli opowiadać mu swoją historię, czyli pomimo poprzednich niepowodzeń zacząć jeszcze raz. On z braku innych perspektyw zaczął słuchać.
Dowiedział się, że jej ojciec z matka przyjechali w te strony jeszcze w latach ‘80 XX wieku. Zamieszkali w lesie, w okazałym domie z końca XIX stulecia. Jego żony nikt w mieście nie widział. Cały czas się ukrywała w willi, wychodziła tylko wieczorem, aby „wyhasać się” w lesie. Ona była inna. W 1988 urodziła się im córka.
W 1993 zostali napadnięci. Dom spalono, zginęła w nim matka Aleks. Ojciec wychował ją jak umiał najlepiej, był w końcu doktorem. Po stracie domostwa, zaszyli się w lesie( w skromnej lepiance). Doktor nigdy nikomu nie pochwalił się córką. Z prostego powodu. Odziedziczyła po matce wygląd. Jej tata leży teraz gdzieś zakopany na niepoświęconej ziemi w głuszy. Ona sama ukrywała się w lesie aż do teraz.
Kiedy skończyła opowiadać, Bartek zadał jej parę pytań i poprosił o coś do picia. Rozmawiali kilka godzin, aż w końcu wrócił prąd. Odprowadziła go do drogi. Bartkowiak pobiegł do domu. Wszyscy domownicy bali się o niego, ale on im wszystko zwięźle wytłumaczył ( pomijając „spotkanie” i dodając dojście i przeczekanie ambarasu z prądem w kościele).Przez następne miesiące odwiedzał ją coraz częściej. Zaprzyjaźnili się. Aleks zaczęła prosić, aby przyprowadził ze sobą jakiegoś kolegę lub koleżankę, powoli acz konsekwentnie chciał się „ujawnić”. On długo myślał o kandydacie. Aż w końcu wybrał…
Herbert Łopaczyński był zwyczajnym gimnazjalistom. Regularnie chodził do szkoły( zdobywając 100 % frekwencją), miał pozytywne oceny, ale był jak azot w powietrzu. Wszędzie go pełno, lecz nic nie robi. Ani źle, ani dobrze. Po prostu jest. Lecz Herbert chciał być kimś, popadł w kompleksy. Oczywiście tak je ukrywał, że nikt o nich nie wiedział. Był także przyjacielem Barta. Wartkowiak przez wiele dni mówił, tłumaczył i opowiadał o swojej znajomości z Aleks… Łopaczyński go na początku wyśmiał, choć temat go zaciekawił i zaczął szukać, co nieco o tajemniczym mieszkańcu kniei. Znalezione w Internecie artykuły( w większości skany z numerów archiwalnych) niezbyt przychylnie opisywały przypadki godne zainteresowania poszukiwacza. Tytuły z niektórych artykułów: „Zwierzęta znikają z lasów”, „Leśnicy szukają gangu kłusowników” ,”Leśny yeti”, ”Czukakabra z Niedzieli” itd., Aż w końcu jeden zainteresował go najbardziej – „Lincz na dr. Niegowskim”. Herbert kliknął na ten numer dziennika i przeczytał cały artykuł. Ważniejsze fragmenty:
„ Policja oczyszcza z zarzutów dr. Władysława Niegowskiego, posadzonego o współudział w morderstwie dwójki dzieci(…;). Prawdziwa morderczyni zbiegła do lasu.(…;) Dowody i relacje światków jasno wskazują, że zrobiła to Sara Niegowska bez pomocy ze strony męża. Ofiary zostały sprytnie wciągnięte do domu i tam zamordowane. Sprawca próbował zakopać ciała w lesie, ale został zobaczony przez grupę grzybiarzy i zbiegł.(…;) Po tygodniu poszukiwań policja daje za wygrana. „Las jest za duży, oprawca za dobrze go zna i nie zostawia śladów a psy gończe wariują”- stara się usprawiedliwić niepowodzenie szef grupy pościgowej.(…;)Mieszańcy dokonują samosądu. Podpalają dom doktora, twierdząc, że ukrywa żonę.(…;)”. W numerze sprzed dwóch tygodni z przed wydarzeń opisywanym powyżej, znalazł opis wyglądu Sary Niegowskiej. Był tak dziwny i fantastyczny, że Herbert stwierdził, że to żart. Jednak ta sprawa „wciągła” go. Stwierdził że rozwikłanie sprawy potomka pani Niegowskiej pozwoli mu wyjść z cienia. Nie tak, jak po konkursach… Na pewno nie…
Tytuł prymusa mu nie odpowiadał.
Bart umówił się w końcu z Herbertem na sobotę. Kiedy nadszedł ten dzień, wybrali się na spotkanie z Aleks. Łopaczyński solidnie się przygotował. Zabrał ze sobą aparat, nóż i „pożyczył” pistolet ojca. Oczywiście nabity. Bartkowiak przez cały czas, kiedy szli do kryjówki pół wilk pół człowieka nic nie podejrzewał. Córka Niegowskiego też się przygotowała. Ubrała ładniejsze rzeczy( które zresztą sama znalazła i wyczyściła), przygotowała jakaś dziczyznę i czekała.
O 13.00 wreszcie się zjawili. Herbert oniemiał. Aleks się ucieszyła i zaczęła natychmiast rozmawiać z Bartkiem o jego koledze. Łopaczyński zaczął szukać w kieszeni aparatu. Bartkowiak zachęcał go aby przyłączył się do rozmowy. W tym momencie czas jakby stanął. Herbert wyciągnął pistolet i aparat. Nastąpiła cisza. Cyk, cyk, cyk…
W pamięci aparatu zaczęły zapisywać się nowe zdjęcia. Impas przerwał Bart
–Co ty kurwa robisz? -Po co ci pistolet? Chcesz nas zabić?- Bartkowiak nie bez powodu się przestraszył, bo wiedział, że ojciec Łopaszyńskiego ma broń palną.
_Nie, tylko tego potwora…- w umyśle Herberta panowała burza, te opisy nie kłamały Aleks „ odziedziczyła” rasę matki. Słowa, które wypowiedział były jego ostatnim na spotkaniu i w ogóle.
Córka Niegowskich szybkim susem dostała się do Herberta. Strzał. „Potwór” rozcina pazurami twarz napastnika. Wylewają się oczy z oczodołów. Face przypomina źle pocięte kawałki szynki, z których dochodzi jakiś bulgot. Mimo to Łopaczyński strzela dalej. Istota podskakuje o kopie z całych sił w chłopaka. On niefortunnie stał przed jakimś wyschniętym iglakiem. Sterczące gałęzie zadziałały jak włócznia.
Aleks obraca się w kierunku Barta. Nigdy nie widział jej tak wściekłej Zaczął uciekać. Pogoń trwała ż do drogi, gdzie uciekinier został potracony. Ale przeżył. Został tylko inwalidą poruszającym się na wózku i oszalał. Mieszkańcy Niedzieli już drugi raz nie wytrzymali. Postanowili oczyścić las. Każdy wziął to co miał do walki ( mężczyźni karabiny, kobiety noże dzieci kamienie, starzy krucyfiksy) i poszedł do lasu. Kiedy zabili wszystkie dzikie zwierzęta, podpalili potężny bór. Dopiero wtedy uznali, że las jest już bezpieczny.
Ale Aleks nie odnaleźli…
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.