Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Vonderey "Ocalenie"  
Autor: Vonderey
Opublikowano: 2009/9/1
Przeczytano: 1791 raz(y)
Rozmiar 8.80 KB
0

(+0|-0)
 
Vonderey szedł pospiesznie przez las. Wezwano go na spotkanie i nie mógł się nie stawić. Na plecach miał łuk i kołczan pełen strzał a przy pasie krótki, lekki rapier. Nie powiedziano mu o co chodzi, ale na wszelki wypadek wolał być gotowy.
Przedzierał się przez krzewy zalany światłem księżyca i zastanawiał się dlaczego wezwano go akurat teraz? Przecież zostały jeszcze dwa dni do pełni.
Po kilkunastu minutach zobaczył w oddali jaskinię pod którą miał się spotkać z resztą. Ktoś już tam siedział i palił ognisko. Nie było widać twarzy, ale to nie był człowiek. Za duży. To go trochę uspokoiło, ale dla pewności trzymał łapę na rękojeści. Zakradł się bliżej.
Normalny człowiek w życiu nie usłyszał by tak cichych dźwięków, ale przy ognisku siedział Damianuss, odwrócił głowę i spojrzał na lisa, Vonderey rozpoznał go i się wyprostował, nie ma sensu skradać się do przyjaciela.
- Nareszcie jesteś lisek, widziałeś gdzieś resztę? - Zapytał Damianuss.
- Nie widziałem, ale pewnie zaraz się zejdą. Co tam pieczesz? - Powiedział Vonderey.
- Nic, pale tylko ognisko, żeby się ludzie nie zbiegali.
- Ale jak palisz ognisko to tym bardziej będą się schodzić do światła.
- Hmm… Może nie, jak na razie żaden nie podszedł, zbliżyli się tylko trochę ale do światła już nie podeszli.
- Ale oni nie boją się ognia tylko ciebie!
- Tak, ale jakby nie ogień to by mnie nie widzieli i jeszcze by podeszli. A ja nie lubię jak do mnie podchodzą…
Vonderey usiadł przy ognisku naprzeciwko Damianussa. Ogień palił się trzeszcząc i unosząc w powietrze czerwone iskierki. Lisek lubił ogień. Fascynował go i niezdrowo pociągał. Vonderey lubił nieraz co nieco podpalić. Wyciągnął papierek, nasypał na niego tytoń i sprawnym ruchem zwinął sobie skręta.
- Znowu będziesz palił? - Zapytał Niedźwiedź.
- Rozumiem, muszę ograniczać, ale nie dam rady rzucić ot tak sobie od razu. Od rana nic nie paliłem.
- Dobra, ale ostatnia dzisiaj, obiecujesz?
- No dobra…
Vonderey zapalił i wypuścił nosem chmurę dymu. Oparł się o drzewo wyciągając nogi i zakładając rękę za głowę. Zaciągnął się dymem i zaczął puszczać ledwie widoczne kółeczka. Lubił w spokoju zapalić i popatrzeć w niebo. Wiedział też, że to paskudny nałóg i musi go rzucić.
Uszy lisa podrażniło szuranie łap o wilgotne liście i zeschnięte gałęzie. Odruchowo odwrócił głowę w tamtą stronę choć wiedział kto idzie. Kowal, tylko on potrafi iść w ten sposób.
I rzeczywiście przez las przedzierał się Kowal zawadzając skrzydłami o niższe drzewka. Nie był wielki, był niższy od Damianussa ale był smokiem i samo to zwykłego człowieka może przerazić. Przywitał się i usiadł obok nich.
- Vonderey, ty znowu palisz? - Zapytał smok.
Vonderey pokręcił ze zrezygnowaniem głową i zaciągnął się po raz kolejny.
Za chwilę doszedł Kleryk i Kocurek. Dosiedli się i posiedzieli chwilę w ciszy. Vonderey wrzucił do ogniska resztkę skręta bo zaczął już parzyć go w palce. Jeszcze chwilę trzymał resztki dymu w płucach, potem zaczął powoli wypuszczać go przez nos. Damianuss zaczął mówić.
- Skoro jesteśmy już wszyscy, mogę powiedzieć o co chodzi. - zaczął.
- Nie poczekamy na wilka? - Zapytał Kleryk.
- Właśnie z nim jest problem. Szalał w jakiejś karczmie, złapali go ludzie i zamknęli do lochu.
- A co to za problem? Przecież sobie poradzi z wydostaniem się. - Powiedział Vonderey.
- Tak, ale za dwa dni pełnia i może mu trochę odbić. Szkoda tych ludzi w mieście. - Wyjaśnił Damianuss.
- W takim razie idziemy po niego, lepiej ubić paru ludzi przy uwalnianiu go niż zobaczyć potem spalone miasto i wkurzonego wilka…
Wszyscy pokiwali głowami wstali ze swoich miejsc. Otrzepali z futer i łusek resztki liści i zagasili ognisko. Nie chcieliby spalić lasu. Potem skierowali się w milczeniu w stronę miasta.
Szli przez kilkadziesiąt minut i nikt się nie odzywał dopóki nie zobaczyli wysokich murów miasta. Podeszli pod samą fosę.
- Jak tam wejdziemy? - Zapytał Damianuss.
- Ja wejdę na mur, potem znajdę jakąś linę i zrzucę ją wam, na pewno trzymają coś takiego w jakimś posterunku. - Zaproponował Vonderey. - Tylko ty tygrysie zobacz czy ktoś nie stoi na murze, masz lepszy wzrok.
Kocurek rozejrzał się i wskazał palcem gdzie stoi strażnik. Vonderey podbiegł bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć i rzeczywiście, na murze stał człowiek z załadowaną kuszą. Lis zdjął łuk i wyciągnął z kołczanu strzałę. Naciągnął cięciwę aż po ucho i wystrzelił. Człowiek dostał prosto w krtań. Nie mógł nawet krzyknąć.
Vonderey podbiegł do fosy. Miała z pięć metrów szerokości, ale z rozpędu mógł ją przeskoczyć. Skoczył i już po chwili wisiał z pazurami zatopionymi między kamieniami metr nad wodą. Koniuszek ogona moczył się w fosie. Lis zabrał się do wspinaczki.
Kamienie muru były zlepione dziwnym szarym tworzywem, dosyć szczelnie. Trudno było znaleźć jakiś otwór albo wgłębienie, ale powoli i nieubłaganie lis wspinał się w górę. Po kilku minutach pod palcami miał krawędź muru. Podciągnął się i stanął wreszcie na prostej powierzchni. Dookoła było pusto, niewielu strażników miało nocną zmianę, zresztą miasto w centrum państwa rzadko było atakowane.
Wszedł do kamiennej wieżyczki wcześniej nasłuchując czy nikogo tam nie ma. Nie było nikogo.
Przeszukał dokładnie całe pomieszczenie i wreszcie znalazł to, czego szukał. Długa gruba lina leżała starannie zwinięta w skrzyni strażników. Skrzynia była oczywiście zamknięta ale dla lisa ni był to żaden problem.
Przywiązał linę do stabilnego kamienia i zrzucił ją towarzyszom. Tamci jeden po drugim przeskakiwali na drugą stronę i chwytali się jej, po czym wychodzili na mur.
- Kleryk, ty zostaniesz tutaj i będziesz pilnował odwrotu. - Zakomunikował Damianuss.
- Tak jest. - Powiedział i uśmiechnął się.
- Dobrze, idziemy. - Powiedział Vonderey. - Gdzie go trzymają?
- W lochu.
- A dokładniej?
- Tylko tyle wiem, że w lochu, będziemy musieli poszukać.
Poszli w stronę wejścia do lochów. Vonderey zakradł się i rękojeścią rapiera uderzył strażnika w potylicę. To zwaliło go z nóg. Zawlekł go kilka metrów dalej, pod paśnik i przysypał sianem. Otworzył drzwi i gestem ręki zawołał resztę.
Weszli do lochu. Cicho schodzili po kamiennych stopniach. Słyszeli kroki, czyli ktoś był na dole. Człowiek przechadzający się po kamiennej posadzce w skórzanych miękkich butach. Kowal machnął ręką i człowiek padł na ziemię ogłuszony. Takie zaklęcia są przydatne ale tylko na małą odległość. Z dystansu tracą na mocy.
Przekradli się przez loch. Wszyscy więźniowie już spali. Tylko w jednej celi słychać było ciche skrobanie. Podeszli tam. Za żelaznymi kratami siedział wilk, który z miną wyrażającą niezłą determinację skrobał łyżeczką ścianę. I nieźle mu szło. Wkopał się już z 15 cali.
- Wilku, co ty robisz? - Zapytał Vonderey szeptem.
- Próbuję przekopać tą ścianę. Nie widać?
- A co potem?
- No wyjdę stąd.
- Za ścianą jest ziemia. Jesteś w lochach a nie w więzieniu.
- Hał… Fakt…
- Dobra, Damianuss, otwórz tą celę.
Damianuss całym swoim ciężarem naparł na kraty i z impetem wybił je z zawiasów. Dobrze że Wilk zdążył je złapać zanim upadły i narobiły hałasu.
- Przyszliście mnie uratować. Hał… Miło z waszej strony. - Powiedział Wilk.
- Mhm… - Powiedział Damianuss strzepując z siebie kurz.
- Lepiej już chodźmy. - Zaproponował Vonderey. - Zaraz się tu zlecą jacyś ludzie i będziecie mieć moralniaka jak im krzywdę zrobię.
Wyszli z lochu i wrócili na mury, potem zeszli po linie i przeskoczyli na drugą stronę fosy. Tam byli już bezpieczni.
Vonderey wyciągnął fajkę, nabił ją tytoniem. Damianuss popatrzył na niego z ukosa.
- No co? Już po północy, nowy dzień… - Powiedział Vonderey i zapalił. - To była łatwa akcja. Ale mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w korzystniejszych warunkach. - Porządnie zaciągnął się szarym dymem.
- Też mam taką nadzieję… - Powiedział Kocurek.
- A ja mam nadzieję, że wreszcie skończysz z tym paleniem! - Powiedział Wilk. - W końcu od tego zdechniesz…
Vonderey pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Nie jest tak łatwo rzucić palenie, szczególnie jak pali się tak długo i dużo…
Posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy, po czym rozeszli się w noc…
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Artykuły: Vonderey "Ocalenie"
Wysłano: 31.08.2009 19:47
Lis Pospolity
Zwierzę
Drugi opowiadanie o grupie z chomika, zgłaszajcie co powinienem poprawić (oprócz stylu bo mam fatalny :D)


Przepraszam, niechcący zamieściłem w artykuły, można prosić o przeniesienie? Byłbym wdzięczny...)

0
(+0|-0)
Opowiadania: Vonderey "Ocalenie"
Wysłano: 30.09.2009 22:59
Smok
Przeczytałem na szybko, bo fabuła niezbyt mnie wciągnęła, ale to szczegół. Tekst jest strasznie suchy, nic nie wiem o pozostałych bohaterach, kompletne zero. Próbuj ubarwiać tekst jakimś soczystym słownictwem, wtedy na pewno ciekawiej będzie się go czytało. I mała przestroga - tworzysz Mary Sue.

0
(+0|-0)
Opowiadania: Vonderey "Ocalenie"
Wysłano: 21.11.2009 22:45
Jeżołak
Anthro
Brak głębszego opisu postaci nie jest aż takim niedociągnięciem, jak uważam. Wszak to tylko krótkie opowiadanie, mały kadr z życia kilku przyjaciół, nic ponad to, choć oczywiście można próbować.
Sam tekst wydaje mi się mało pociągający. Nie mówię o braku jakiś wybujałych i metaforycznych opisów, bez których i tak można sklecić fajne opowiadanie, ale o pewnym braku wyczucia rytmu. Jest też kilka zabawnych zgryzotek stylistycznych oraz w treści, typu "zalany światłem księżyca" lub zdanie ze znalezieniem liny wydaje się na pierwszy rzut oka nielogiczne. Są to dość małe błędy, jeszcze do wybaczenia.
Historia ogólnie daje wrażenie "sielskiej" przynajmniej z początku, potem następuje kilka momentów akcji i jak mniemam sytuacji również humorystycznych, ani jedno ani drugie nie zachwyca, ale jakoś specjalnie nie wadzi. Zastanawia mnie też logiczne postępowanie bohaterów... czemu starając się uwolnić przyjaciela zabili człowieka? Czy wynika to z ich morderczej pasji? Braku głębszego sumienia? Czy może chodzi o jakiś konflikt ludzko-furzasty, ludzie w opowiadaniu są wyraźnie chyba lekceważeni, więc może ma to jakiś związek? Takich pytań generalnie czytelnik nie powinien sobie zdawać, jeśli chcemy by zrozumiał i "czuł" nasze opowiadanie tak jak my.
Ponad to opowiadanie czyta się lekko i nawet przyjemnie pomimo niedociągnięć. Myślę że gdyby posiedzieć nad nim jeszcze tak z parę razy, to można by na wiele sposobów je dopieścić. Jak dla mnie ocena 4.
To oczywiście tylko moja opinia, wynikająca z osobistego rozumienia czym jest opowiadanie. Pozdrawiam.

Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: Vonderey "Ocalenie"
Wysłano: 10.12.2009 14:41
Cytat:
I mała przestroga - tworzysz Mary Sue.

Jak już to chyba Marty Stu :-Dk A tak w ogóle to strasznie mdły ten opis ratowania, taki na zasadzie "przyszli i poszli". No i co to za głupi strażnik który nie zauważył nawet że ktoś mierzy do niego z łuku? :P