Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Vonderey "Zakon" - Rozdział 2  
Autor: Vonderey
Opublikowano: 2010/1/14
Przeczytano: 1106 raz(y)
Rozmiar 3.93 KB
0

(+0|-0)
 
Adrio obudził się w oświetlonym migotliwym światłem świec pomieszczeniu pełnym drewnianych, odkrytych szafek wypełnionych szklanymi i metalowymi pojemnikami. Przez okna prawie w ogóle nie wpadało poranne już światło, ponieważ całe były wyobwieszane kolorami, suszonymi ziołami. Wszędzie roznosił się ciepłym nieokreślony zapach.

Lis ruszył lekko łbem i spojrzał na swoje ramię. Było dokładnie zszyta i zasmarowana jakąś szarą maścią. Tylna łapa była zabandażowana.

Obok łóżka siedział po turecku stary, wąsaty szop pracz i puszczał kółeczka z drewnianej fajki.
Prawie półtorej metrowy ogon wystawał spod długiej, białej szaty.

- No, na reszcie się obudziłeś - powiedział szop wesołym tonem i wstał. - Lepiej się nie ruszaj bo może zaboleć.

- Auuu… - stęknął Adrio.

- A nie mówiłem? - Szop zaśmiał się serdecznie.

- Ile spałem?

- Jakieś czternaście godzin. I tak niezbyt długo po tym całym wysiłku.

- Gdzie ja jestem i kim ty właściwie jesteś panie?

- Jesteś w zakonnej komnacie uzdrowień. Ja nazywam się Rako i jestem jednym z trzech tutejszych magów. Nie musisz się do mnie zwracać per panie.

- Rako? Rako Lodowy? Słyszałem o tobie! Byłeś kiedyś w Północnym Rate! Byłem wtedy jeszcze mały, ale wyleczyłeś moją matkę, sąsiadów i brata! Wszystkich wyleczyłeś!

- A cóż miałem zrobić? Była zaraza… A co u twojej matki?

- Nie żyje… Ludzie wszystkich zabili.

Szop posmutniał i zaciągnął się jasnym dymem. Powoli opróżnił płuca wydmuchując wszystko przez nos.

- Nie bój się, jeszcze pożałują swoich czynów. Życie jednego z nas jest warte setki ich marnych żywotów. Może bogowie ześlą ci okazję do zemsty.

- Mam taką nadzieję. Być może Zakon mi tej okazji dostarczy…

- Zakon nie służ zemście. Mścić możesz się tylko na własną rękę.

Szop podał lisowi do zdrowej łapy małą buteleczkę.

- Wypij to, znowu zaśniesz i rany będą mogły się spokojnie zasklepiać. Ja na razie muszę cię opuścić, mam jeszcze coś do załatwienia.

- Dziękuję. - Adrio wypił zawartość butelki i nie zdążył nawet odstawić jej na stolik. Pociemniało mu przed oczyma i zasnął.

Słońce płynęło powoli nad pięknym, górskim krajobrazem. W jedną z gór wbudowana była wielka siedziba zakonu. Białe skały miarowo przeradzały się w ogromne, kamienne bloki murów, Zakon wyglądał, jakby góra została nietknięta, tylko wysoki mur i wystające ponad niego szczyty wież zamku stojącego wewnątrz murów świadczyły o ingerencji czyjejś łapy lub ręki.
Siedziba zakonu w większości składała się z pomieszczeń wewnątrz góry, z tuneli, wielkich sal i mieszkalnych nor. Żaden człowiek nigdy nie zapuścił się głębiej niż do zamku, a i to tylko wtedy, kiedy został tam zaproszony. Zakon był doskonałym schronieniem dla każdego Furry.

Adrio powoli otworzył jedno oko, potem drugie, ziewnął i zaczął się lekko przeciągać. Zdziwił się bo ramię i łapa już go nie bolały. Zerknął kątem oka na ramię. Została tylko lekka, różowa blizna nie porośnięta futrem.

- Może się czasem odzywać na zmianę pogody - zaśmiał się szop.

- Rako, jesteś cudotwórcą! - Adrio wstał z łóżka i przeszedł się. Mógł bez problemu chodzić, mógł biegać, mógł skakać…

- To nie cud, to magia. Teraz chyba powinieneś odwiedzić Mistrza Kuisado.

- Zaraz do niego pójdę. Dziękuję za pomoc.

Adrio podszedł do Rako i podał mu łapę, ten powoli ale zdecydowanie pociągnął go w swoją stronę, objął ramieniem, przytulił lekko, po czym puścił i skłonili się sobie. Lis uśmiechnął się i wyszedł z pomieszczenia.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.