Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Raven "Niedowiarek"  
Autor: Mort
Opublikowano: 2010/1/25
Przeczytano: 2392 raz(y)
Rozmiar 18.21 KB
1

(+1|-0)
 
Szary wilk szedł brukowanym traktem po ziemistej suchej równinie. Otaczała go mgła gęsta jak mleko i zimna jak sam szczyt góry lodowej. Nie widział dalej niż na wyciągnięcie swojej łapy. Stawiał mozolnie krok za krokiem stawiając łapy w cienkiej warstwie suchego śniegu, pokrywającego cały krajobraz próbując przebić się ślepiami przez zasłonę skroplonej wody. Niestety była zbyt gęsta.
- Cholera! – Powiedział w końcu. – Dlaczego zgodziłem się zanieść tą wiadomość!? Na dworze jest z pięćdziesięciu posłańców lepszych ode mnie. Okrył się ciaśniej cienkim kocem.
W tym momencie wilk potknął się o kamień na drodze i wywrócił się.
- CHOLERA! – Zaklął po raz kolejny.
Zaczął wracać pamięcią do ranka dzisiejszego dnia kiedy to dostał od króla zadanie przekazania pewnej wiadomości…

***

- Jak sam wiesz… - Zaczął czarny wilk ze szramą na oku siedzący na tronie. – Chciałeś podjąć się ważnego zadania.
- Tak, Sire. – Odpowiedział szary wilk.
- Dostaliśmy cynk od naszych zabójców z gildii łotrów, że lodowe smoki z gór Północnych szukają zwady. Dziś dostaliśmy wiadomość, że jeśli do ósmej wieczór nie oddamy im miasta Baltimore, zniszczą miasto do cna wyjaławiając ziemię. Na szczęście w Baltimore stacjonuje garnizon wyszkolonych żołnierzy, jeśli zdążymy przed ich atakiem, wygramy.
- Zrozumiałem, Sire. – Przytaknął krótko posłaniec.
Czarny wilk w kosztownej szacie, zszedł z tronu, wziął pióro, kałamarz i kartkę ze stołu obok i zapisał ostrzeżenie. Włożył list do koperty, wyciągnął z paleniska metalowy pojemnik z roztopionym lakiem i polał nim zamknięcie listu. Po czym przystawił królewską pieczęć. Podał ją szaremu.
- zanim odejdziesz… Może zasięgniesz rady nadwornego szamana? – Powiedział do posłańca.
Szary wilk zdziwiony był tą wypowiedzią.
- Panie, ja jestem raczej sceptykiem…
- Nalegam. – Powiedział król tonem nie znoszącym odmowy.
Wilk nieco się skulił, musiał się zgodzić, jeszcze obraziłby samego króla.
- Dobrze więc niech tak będzie.
Król klasnął w łapy dwa razy i jakby znikąd, ku zaskoczeniu obydwu wilków.
Stary szaman, pojawił się obok niego.
- Wzywałeś. – Powiedział krótko. To słowo miało moc, jego głos brzmiał jak setki suchych pergaminowych ksiąg szeleszczących w bibliotece.
- Tak, Śniący Wilku. Możesz wywróżyć temu młodzieńcowi powodzenie w misji?
- Nie mogę obiecać powodzeń. – szaman kaszlnął w łapę z nieprzyjemnym dźwiękiem rzężenia w płucach jakby na coś chorował. Po ataku kaszlu mówił dalej bardziej zmęczonym głosem. – Los kieruje się swoją własną drogą. Usiądź więc, szaraku.
Posłańca obraziło ta obelga, usiadł jednak obok króla.
- złap moje łapy. – Rzucił, po czym wypił coś ze skórzanej flaszki. Szary usłuchał go i złapał łapy szamana, były twarde, zahartowane i zimne.
Szaman nagle wyprostował się na krześle jak struna. Miał szeroko otwarte ślepia jednak wywrócone białkiem do góry. Drgnął mimowolnie na ten makabryczny widok, jednak zachował spokój.
Wtedy Śniący Wilk zaczął majaczyć.
- Wiarę odzyskasz niespodziewanie gdy staniesz w obliczu samego boga i umrzesz tak jak on sam przykazał. – Szaman trząsł w konwulsjach po czym oczy wróciły od normalności, szaman spojrzał na szarego jak gdyby nic się nie stało
- Jeszcze jedno… - Śniący wyjął talię tarota, potasował ją po czym wyjął wierzchnią kartę. Podał ją posłańcowi. – Póki nie usłyszysz w sercu głosu, który powie że masz po nią sięgnąć, nie oglądaj jej. Schowaj od razu.
Szary wilk schował kartę w kieszeni skórzanej kamizelki na swoim sercu.
- Dziękuję mistyku… ale.. co ot wszystko znaczy?
- Wkrótce sam się przekonasz. Sam Caligo zejdzie dziś na ziemię by przywrócić ci wiarę.
Wilk był zirytowany, wiedział że na świecie nie ma nic poza życie doczesne, jest u i teraz, nie ma nieba, piekła, bogów, raju… Nie wierzył w to i nie zamierzał.
- Myślę że dziś tylko smoki zejdą ze swych gór, stary szamanie… - Powiedział wilk, ukłonił się królowi i wyszedł bez słowa z Sali tronowej.
- cóż za wierutne bzdury, większe bujd słyszałem tylko od lichwiarza w tawernie za rogiem…
Gdy przechodził przez próg usłyszał jak stary wilk mówi do siebie.
- Biedne dziecię, niech Caligo ma cię w swej opiece…
Wyszedł na trakt królewski, wyjście z miasta bramą północną zajęło mu kilka minut. Zaopatrzył się tylko w dwa jabłka i mały kawał odkrojonej szynki wędzonej. Przy pasie miał bukłak z wodą źródlaną. Wyszedł z miasta i od razu znalazł się w lesie. Po kilku godzinach wędrówki i jednym odpoczynku był z dala od jakiegokolwiek miasta czy obozowiska, las skończył się ustępując miejsca suchym kępkom trawy i co bardziej kolczastymi krzewami. Mijał pojedyncze już w tym momencie drzewa. Nie miały liści, miast nich widniały ciernie z których sączyła się żywiczna posoka. Wkrótce potem z roślinności prócz trawy nic inne zostało. Suchy step rozciągał się jak okiem sięgnąć.
Właśnie mijał kamień milowy sięgający mu do uda, wyryto na nim napis:
Baltimore – 8 Mil.
- Na moją sierść, cholernie daleko…
Szedł tak około pięćset metrów, kamiennym traktem pogwizdując pod nosem jakąś zasłyszaną melodyjkę. Zobaczył kamień milowy, uśmiechnął się pod swoim czarnym lśniącym nosem. Monotonia krajobrazu dawała się mocno we znaki, powodując u Szarego senność. Pogwizdując trzymał się na jawie.
Jednak gdy przechodził obok niego zauważył coś dziwnego. Na kamieniu napisane było:
Baltimore – 8 Mil.
- Co do… - Spojrzał się za siebie, z oczu znikł Wielki Las Elthrański, była tylko równina. Doszedł bardzo daleko. Droga była prosta. Chwilę później wzruszył tylko ramionami.
- Pewnie pomyłka kamieniarza, te kamienie są tu już setki lat.
Ruszył ponownie w drogę. Po drodze zjadł drugie jabłko i popił łykiem wody z bukłaku gdyż było niedojrzale, a więc nieco kwaśne. Zauważył kolejny kamień, pięćset metrów później.
Spokojnie, jednak szybszym krokiem podszedł do kamienia.
Baltimore – 8 Mil.
- Czy to jakiś żart?! – Krzyknął.- Jeśli tak to wcale nie jest śmieszny! – Wykrzyknął w powietrze.
Westchnął ciężko, obok drogi zobaczył kilka kamieni. Wpadł na pomysł.
Zszedł z traktu, i przyniósł kilka kamieni układając je w kupkę na środku drogi, po czym szybko oddalił się od tego miejsca. Wtem zauważył coś co powinien zauważyć już dawno.
Okolica była dziwnie cicha, zero ptaków na niebie, żadnych zwierząt, nic wiatru, nawet malutkiego tchnięcia życia, i do tego ta cisza...
Przyspieszył kroku, szedł szybkim krokiem, potem zaczął truchtać, wreszcie pobiegł. Z dala widział kamień milowy. Zanim do niego dobiegł, zauważył na drodze kupkę kamieni…
- Nie… Nie! To NIEMOŻLIWE! Cały czas idę prosto! – Szary wilk ogarnął wzrokiem całą równinę dookoła dysząc ciężko jakby doszukiwał się sprawcy „żartu”.
- Spokojnie. Ktoś po prostu wpadł na ten sam pomysł z kamieniami, a ja natknąłem się na kupkę kamieni którą zostawił tu ktoś inny. – Podrapał się w głowę – Tak. Na pewno, a to po prostu błąd kamieniarza.
Wilk pocieszony swoim sposobem myślenia szedł dalej kamiennym traktem. Chmury na niebie tłoczyły się, co jakiś czas przysłaniając jasne popołudniowe słońce. Posłaniec doszedł wreszcie do następnego kamienia milowego, kupki z kamieni nie było, zaś na kamieniu, nieco mniejszym niż pozostałe napisane było:
Baltimore – 9 Mil.
Wilk, aż sapnął z wrażenia.
- Że co?! – Łapy zaczęły mu drżeć o nogi ugięły się pod jego ciężarem. – To się nie dzieje naprawdę… - Patrzył się tępo przez chwile w kamień milowy, poczym zauważył coś.
Kamień milowy był odwrócony. było na nim wykuta cyfra 6 nie zaś 9. Szary poderwał się z ziemi.
- Jeśli kiedykolwiek spotkam kundla, który mi napędził tyle strachu, uduszę własnymi łapami…
Naparł na kamień z całej siły i przewrócił go, nie miał dość siły by postawić go w pierwotnej pozycji, jednak przyszli podróżnicy nie będą mieli wątpliwości co do wyrytego na kamieniu tekstu.
Ruszył dalej całkowicie pozbawiony wigoru i humoru, który towarzyszył mu jeszcze w lesie.
Szedł tak dłuższy czas, naburmuszony sytuacją, im dalej jednak szedł tym bardziej odzyskiwał humor. Na trakcie z dala dojrzał coś. Okazało się to być rozwidleniem drogi na trzy ścieżki. Na środku stał drogowskaz.
- A to co… Hmm… - Szary popatrzyła na napisy na drogowskazie.
Wszystkie rozwidlenia traktu opisane były jako droga do Baltimore.
- No nie, kolejny wybryk… - Ściągnął plecak i otworzył mapę, nie wiedział gdzie dokładnie był, jednak żadnych rozwidleń na drodze nie było zaznaczonych. Wstał i poszedł środkową ścieżką na wprost. Powietrze zrobiło się nieznośnie chłodne, słońce przysłonił delikatny biały welon. Na horyzoncie było biało, jakby padał śnieg. Była to jednak mgła.
- A to pech Oddech Gór, czemu akurat dziś… - Posłaniec wiedział, że mgła spływająca z Gór Północnych często naraża podróżników na niebezpieczeństwo, miała ona różną gęstość, ale dziś zbierało się na coś naprawdę wielkiego. – Może nie będzie tak źle.
Szary postawił kolejny krok na trakcie, bruk zrobił się lodowato zimny.
- A może będzie gorzej… - Zapiął skórzaną kamizelkę i wyjął z plecaka cienki pled, na którym zwykł drzemać i leniuchować pod drzewem gdy nie miał pracy. Okrył się nim ciasno.
Mgła owiewała mu twarz, orzeźwiała i budziła swoim chłodem, stawiał kroki szybko, nie pozwalając sobie na odpoczynek, gdyż mógł tu zasłabnąć. Nagle jego łapa wylądowała w suchym, sypkim śniegu.
- Kły i pazury… Co się tu dzieje? – schylił się i przesypał śnieg z łapy do łapy, po czym rzucił na trakt. Był prawie cały przysypany. Na horyzoncie niekończąca się biel o delikatnie niebieskim odcieniu majaczyła przed oczami. Za plecami to samo. Oddech Gór pokrył wszystko.
- Nigdy nie widziałem by mgła przyniosła ze sobą także śnieg, jej efekty przypominają raczej deszcz, który ochładza zgrzaną równinę. Może zwierzęta pochowały się, gdyż wyczuły co nadchodzi…
Nagle kątem oka daleko we mgle, mignęła ciemna, rozmyta sylwetka.
Wilk zachłysnął się powietrzem.
- Kto tam jest?! – Krzyknął w lewą stronę, z której ujrzał zjawisko. – Ukaż swe oblicze!
Jednak mgła odpowiedziała mu nieznośną ciszą.
- Cholera! – Powiedział w końcu. – Dlaczego zgodziłem się zanieść tą wiadomość!? Na dworze królewskim jest z pięćdziesięciu posłańców lepszych ode mnie! - Okrył się ciaśniej cienkim kocem.
W tym momencie wilk potknął się o kamień na trakcie pokryty lodem. Wywrócił się.
- CHOLERA! – Zaklął po raz kolejny. – Niedługo zwariuje jak bum cyk cyk…
Wstał, i szedł szybko. Poczuł głód. Wyjął więc kawałek szynki, którą kupił na rzeźnika przed wizytą u króla. Zjadł ją szybko, ledwo czując jej smak gdyż zjadł ją na ugryzienia. Sięgnął po bukłak z wodą i przystawił do pyska. Nic z niego nie leciało.
- Zamarzła…? – Wsadził palec do bukłaku, jego pazur natrafił na zimną, twardą taflę lodu. – Jest coraz lepiej. – Przypiął go z powrotem do paska.
Kontynuował więc podróż. Nagle przypomniał sobie o kamieniach milowych. Ich tu nie było.
- Pewnie zasypał je śnieg. – Tłumaczył sobie w swoim własnym świecie idei i poglądów.
Do serii niefortunnych zdarzeń przyłączył się wiatr, który chociaż zimny, omiótł delikatnie trakt ze śniegu, Szary wiedział więc że nie zgubi teraz ścieżki.
Z naprzeciwka ujrzał ten sam mglisty kształt który ujrzał kątem oka jeszcze godzinę temu.
Kształt szedł w jego stronę, mroczny i niewyraźny. Wilk stanął w przestrachu.
Postać z naprzeciwka również się zatrzymała.
Wilk patrzył się na otoczonego we mgle podróżnika. Mgła atakowała go od tyłu, zaś wiatr podrywał jego szatę na prawą stronę traktu tak jak pled Szarego.
Ruszył szybko w jego stronę, byli trzy metry od siebie… dwa metry… jeden…
Kształt zniknął. Serce wilka zabiło o wiele mocniej, to jedno konkretne uderzenie serca było odczuwalne w całym jego ciele, aż zapulsowała mu skroń i zrobiło się gorąco ze strachu.
Nie zaczął myśleć o tym co zaszło bo kolejne kuriozum nadeszło znienacka. Ktoś krzyknął.
Z prawej strony wydawało mu się że słyszał krzyk.
- Kt…T…Jest!? – Nastąpiła chwila ciszy. - …Aż…e…blicze!
- Ten krzyk… To JA! – Zabełkotał Szary, brzmiało to bardziej jak wycie niż mówienie.
Posłaniec zerwał się do biegu. Biegł długo, ciężko dysząc, coraz szybciej i szybciej. Trakt przed jego oczami nagle zawirował, wywrócił się do góry nogami, zawinął się dookoła siebie jakby był zrobiony z plasteliny. Milisekundę później wrażenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
- Co tu się dzieje… Co tu się dzieje… Co tu się dzieje?! – Biegł na oślep w przód. Usłyszał muzykę, coś jakby ciche dzwoneczki, jak śpiew Lodowych Driad, jak ujadanie Mroźnego Satyra. Pieśń niosła się po równinie, swym hipnotyzującym tonem. Monotonna mantra kryształowych dzwonków toczyła się echem w głowie Szarego.
Spośród tych wszystkich strasznych wydarzeń nie zauważył też, że wbiegł pomiędzy dwie tafle lodowca, zupełnie jak brama wycięta w środku góry lodowej.
Dopiero wtedy zwolnił i padł na ziemie. Mgła zaległa na nim ciężarem. Wydawało mu się że jest zgniatany. Jakby leżał na nim półtonowy głaz. Zaczerpnął ciężko powietrza.
- Muszę iść… dalej… - Powstał. Już nie było tak jasno jak na równinie, mroczna otchłań zielonego, starożytnego lodu zakrywała słońce, pozwalając mu tylko prześwitywać.
Z wolna ruszył, zaciskając zęby przyspieszył. Między dwoma górami było tylko pięć metrów odstępu, w środku zaś trakt.
- Jeszcze tylko dwie, góra trzy mile… To tylko halucynacje wywołane zmęczeniem…
Wtem usłyszał ryk wody, jakby gardziel stu oceanów otworzyła się na raz. Z przodu na horyzoncie ujrzał gigantyczną falę ciemnogranatowej wody, która zbliżała się do niego z wielką prędkością.
- NIEEE…! – Grzmot wody zagłuszył jego krzyk. Gdy fala była kilka metrów od Szarego natychmiast zmieniła się w mgłę, która omiotła tylko jego postać.
Serce biło mu dzwonem.
- Jestem chory, poważnie chory…
Im dalej szedł tym bardziej lodowce oddalały się od siebie na kształt stożka. Gdy góry był już bardzo daleko, wilk zauważył że trakt kończy się tu i teraz.
Zupełnie jakby ktoś go uciął. Brukowana kostka była odcięta z niemalże boską precyzją, dalej ciągnęła się ta sama równina poprzetykana suchymi drzewami i gałęziami.
- Mam tego dość… - Wtedy przypomniał sobie o karcie tarota, którą dostał od szamana. Wyjął ją z kieszeni kamizelki i jęknął.
Na karcie widniał szary wilk z brązowymi oczami powieszony do góry nogami za łapę, druga była przywiązana do pierwszej pod kątem tworząc odwróconą cyfrę cztery.
- Wisielec… - Łza spłynęła po jego policzku natychmiast zamarzając na jego futrze na kształt białej strużki szronu. – To… To za dużo dla mnie… Zawracam.
Gdy się odwrócił nie zobaczył ni traktu, ni gór lodowych. Stał na gołej, białej równinie okrytej dywanem mgły, pośrodku zaś, tuż przed jego oczami kilka metrów od niego stało potężne, lecz suche dębowe drzewo o nienaturalnie powyginanych konarach. Na jednym z nich wisiała lina konopna z pętlą na końcu.
W Szarym coś pękło. Jak na umysł zwykłego śmiertelnika to było za wiele. Pusty w środku, wypaczony z emocji, zmęczony nieskończoną wędrówką, wspiął się na drzewo. Założył pętlę na szyję i powiedział:
- Masz czego chciałeś… Caligo…
Z zamkniętymi oczami spuścił się z gałęzi, ciało spadło w dół ku ziemi, jego łapy zatrzymały się pół metra nad ziemią. Kark pękł wydając nieprzyjemny trzask, ciało dygotało w konwulsjach jeszcze kilka sekund po czym bezwładnie zawisło na drzewie.

***

Otworzył oczy. Było mu gorąco, leżał na czymś parzącym. Gdy otworzył oczy szerzej, zabolała go głowa.
- Co się… - Podniósł głowę. Był na równinie, obok kamienia milowego z napisem:
Baltimore – 25 Sążni. W tle Góry Północne piętrzyły się w niebo.
- Ja żyję? – Spojrzał w niebo. Było bezchmurne. Słońce radośnie grzało krajobraz. Przed nim nie dalej jak pięćdziesiąt metrów stała brama do Baltimore.
Poderwał się gwałtownie z ziemi, na ręce miał zaplątany łańcuszek, w pięści coś ściskał, podniósł ją na wysokość wzroku i otworzył.
W łapie miał naszyjnik wykonany jakby z tego samego lodu co antyczne lodowce, niebieski na zewnątrz, zielony w środku, w dodatku był oszroniony. Naszyjnik przedstawiał symbol boga mgły – Caligo, trójkąt z kołem w środku w którym znajdywała się glewia z pięcioma ostrzami.
Natychmiast w nabożnym lęku założył go na szyję, chłodził i orzeźwiał delikatnie zmęczone ciało.
- Oh… Oh… Tak… Teraz rozumiem, teraz wierzę.
Pobiegł do miasta i dostarczył ostrzeżenie dowódcy garnizonu. Misja została wykonana.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
1
(+1|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 25.01.2010 14:16
Trickster
Anthro
Mam nadzieję, że się podobało. Liczę na pozytywne oceny, ale także i krytykę.

0
(+0|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 25.01.2010 14:28
Podoba mi się.
Masz ładny styl, a opowiadanie nie jest nudne.

0
(+0|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 25.01.2010 19:18
Lis z tygrysimi pręgami na plecach
Anthro
Naprawdę podobało mi się to opowiadanie. Na pierwszy rzut oka myślałem, że są to prawie same dialogi, lecz jestem mile zaskoczony. Poza trochę sporą ilością błędów nie mam nic do zarzucenia, następnym razem poprawiaj ;)

0
(+0|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 25.01.2010 21:10
Żeberka
Zmiennokształtny
Opowiadanie ogólnie fajne i ciekawe, końcówka trzyma w napięciu :D. Jedyne problemy które zauważyłem to ciągłe powtórzenia obecne praktycznie wszędzie w tekście. Powinieneś też uważniej stosować znaki interpunkcyjne w szczególności przecinek (wpychasz go czasami na siłę :P). Jest trochę literówek i niepotrzebnych dużych liter (np. "Sala tronowa"). Oprócz tego czasami za bardzo starasz się rozbić jedno zdanie na dwa co daje mierny rezultat np. "Król klasnął w łapy dwa razy i jakby znikąd, ku zaskoczeniu obydwu wilków. Stary szaman, pojawił się obok niego.". No i tyle jeżeli chodzi o moją konstruktywną krytykę :3.

1
(+1|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 25.01.2010 21:15
Trickster
Anthro
"Sala" to zboczenie Worda, kiedy napisze się "sala" automatycznie zmienia na Salę, widać nie zauważyłem. Rozdwojenie zdania też przez przypadek, chciałem zrobić jedno, rozbiłem na dwa krótsze, ale nie zauważyłem, że osobno tracą wartość gramatyczną x3

0
(+0|-0)
Opowiadania: Raven - "Niedowiarek"
Wysłano: 3.04.2010 8:42
Felis catus (czyli kot)
Smok
Bardzo dobre. Mam tylko nadzieję, że mi się nic takiego nie przytrafi :D

0
(+0|-0)
Opowiadania: Raven "Niedowiarek"
Wysłano: 18.08.2011 23:35
Wilk / Lis - zmiennokształtny
Anthro
Bardzo mi się podobało, dziękuję ;)