Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Whiro "Whiro" - Rozdział 1 [+18]  
Autor: Amon
Opublikowano: 2010/4/11
Przeczytano: 1545 raz(y)
Rozmiar 13.64 KB
1

(+1|-0)
 
. . .The woods are lovely, dark and deep, But I have promises to keep...
And miles to go before I sleep... And miles to go before I sleep... . . .


. . . . . " W H I R O " -- ROZDZIAŁ PIERWSZY . . . . .

- Whiro...
- Słucham.
- Kocham cię.
- Wiem.


Uderzenie. Ból. Smak krwi w pysku. Miękki kobiecy głos się oddala, jakby siłą odciągany w gęstą mgłę. Na miejscu zostaje tylko zimno i ciemności... Uderzenie. Szarpnięcie. Kłucie. Ból się nigdy nie skończy. Może krew zdąży cała wypłynąć, zanim strach do reszty pochłonie porwaną duszę.

Wszyscy stoją dookoła. Wszyscy się śmieją. Wszyscy są ohydni. Ha ha ha – ich głosy złączone w jeden warkot, wgryzający się w umysł.

Uderzenie. Uderzenie. Uderzenie. Śmiech. Ból. Zimno. Strach. Mgła.

- Kocham cię...


Obudził się.

* * *

Dzień zapowiadał się parszywie. Nie tylko przez tępy ból głowy, zdrętwiałą szyję i chłodny ciężar zalegający w żołądku. Jasne słoneczne światło przebijające się przez zasłony i radosne odgłosy rozbudzonego już życia zawsze go denerwowały. Często łapał się na myśli, że chciałby pewnego dnia wyjrzeć za okno i zobaczyć zgliszcza. Albo, żeby przynajmniej już w ogóle nigdy się nie obudzić. Niestety, dzień w dzień budził się, świat był taki sam, a on musiał na nowo podejmować próbę życia.

Podniósł się na łóżku do pozycji siedzącej. Chwile tak trwał, z zamkniętymi oczami, jakby medytował, jakby zbierał jeszcze trochę energii potrzebnej by wstać na nogi. Rzeczywiście, po krótkim czasie zebrał się na ten wyczyn i dotknął nogami zimnej podłogi. Szkoda, że na opuszkach nie ma futra. Nieopodal łóżka stał stary mebel pokroju komody, a nad nim wisiało brudne, pęknięte lustro. Spojrzał w nie, westchnął na widok brudnych plam na lustrze, tłumacząc się sam przed sobą, że odbijająca się w nim rzeczywistość również jest pełna brudnych plam. Sięgnął po butelkę wódki i alkoholem przepłukał zęby.

Na zewnątrz było jasno i dosyć ciepło. Szedł ze wzrokiem wbitym w chodnik, uciekając tym samym od spojrzeń innych psów. Nie lubił, gdy się gapili, a gapili się często. Trochę ich rozumiał. O poranku, widok pokiereszowanego, utykającego rottweilera, od którego czuć wódę, mógł być trochę frapujący. Rottweilery z reguły były mało lubiane, a on bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto by się starał podźwignąć o nich opinię do góry. Zresztą... i tak to był wyjątek, że wyszedł na ulicę za dnia. Jego porą zawsze był wieczór i noc, kiedy większość piesków smacznie śpi. Dziś jednak musiał się spotkać z Dorianem, kupić od niego kilka drobiazgów potrzebnych do jego pracy, jak to lubił nazywać.

* * *

- Wyglądasz jak gówno – powiedział Dorian, niski buldog.
- A ty urodziłeś się mały, gruby i brzydki – odparł Whiro.
- Wejdź – mruknął buldog otwierając szerzej drzwi swego mieszkania.

Dorian był handlarzem, ale nie prowadził sklepu jak większość uczciwych psów. Głównie dlatego, że nie był uczciwym psem, a za to co sprzedawał, Straż Stołeczna szybko by go zdjęła. Ot, drobne niedogodności związane z życiem w cywilizowanej metropolii, jaką był Capitol. Dla Whiro ważne było, że Dorian miał dopalacze i broń spoza obiegu. Podobno stary buldog robił też interesy z kotami, ale to już było nieważne. Whiro miał dość zajęcia z samymi psami.

- Stały zestaw, Dorian – mruknął Whiro rozglądając się z przyzwyczajenia po starym, zabałaganionym mieszkaniu przypominającym bardziej antykwariat niż nielegalną dziuplę – Amfetamina i leworfanol.
- Nie ma to jak zdrowa dieta, co? – handlarz uśmiechnął się krzywo, podchodząc do szafki – Ehh... wykańczasz się, chłopcze.
- Chcesz wychowywać, to zrób sobie syna... Albo może lepiej go nie rób, dla jego dobra.

Dorian zaśmiał się szczekliwie i drażniąco. Stary pierdziel uwielbiał się droczyć, a jeszcze bardziej uwielbiał udawać dobrego psa, którym nie był. Żerował na psim zepsuciu i upadku. Zawsze go jednak bawiła towarzyska wymiana zdań z Whiro.

- 1200 kredytów – buldog wyciągnął rękę.
- Przynajmniej u ciebie ceny są stałe – mruknął Whiro sięgając do tylnej kieszeni jeansów.
- Mnie kryzys nie dotyczy – wyszczerzył się Dorian.

Rottweiler wcisnął handlarzowi rulon banknotów, które ten wprawnie przeliczył. Po pełnym zadowolenia cmoknięciu buldoga, przygotowana wcześniej paczuszka została wręczona swojemu nabywcy.

- Zawsze miło robić z tobą interesy, rottweilerze.
- Spierdalaj.

Nie lubił buldoga i kiedyś da temu wyraz, gdy już go nie będzie potrzebował. Na dzień dzisiejszy jednak był na innym etapie życia i musiał zajmować się innymi sprawami. Paczuszkę schował pod marynarkę i opuścił budynek. Następnie skierował się w jedną z bocznych alejek, by wrócić do domu droga mniej uczęszczaną przez inne psy i co najważniejsze – przez Strażników.

Uliczki zawsze były ciasne, brudne i śmierdzące, nie tylko w tej jednej, parszywej dzielnicy biedy. Kroki jego ciężkich butów płoszyły różne małe żyjątka, żerujące na brudzie. Whiro chodził tą uliczką zwykle raz w tygodniu, od niecałego roku, więc nie musiał się rozglądać, by nie zabłądzić. Szedł tak z pochyloną głową, pogrążony w swoich myślach.

- E...Ty – rozległo się warknięcie – Zaczekaj no chwilkę...

Whiro nie zwolnił nawet kroku, zresztą i tak szedł dosyć powoli i niespiesznie. Zwyczajnie jednak zignorował słowa które dobiegły gdzieś zza jego pleców. Często tak robił. Etap zatrzymywania się i pytania o co chodzi, miał już za sobą.

- No stój, kurwa! – nieprzyjemny głos zyskał na zdenerwowaniu.

Whiro usłyszał za sobą szybkie kroki kogoś, kto do niego podbiega. Odczekał chwilę, pociągnął nosem i gdy smród przepoconego, brudnego, bezdomnego futra stał się aż nadto wyraźny... gwałtownie odwrócił się i jego ręka wystrzeliła do przodu, momentalnie chwytając natręta za gardło. Parszywie wyglądający kundel zachłysnął się powietrzem, robiąc nieplanowany, rozpaczliwy wdech. Whiro spojrzał mu w oczy z pogardą. Nie cierpiał śmieci.

- P... puszczaj... – wybełkotał kundel przez gardło ściśnięte przez łapę rottweilera – uh... n-no... puś...

Whiro puścił trzymane gardło. Gdy kundel wziął pierwszy wolny wdech, Whiro wprost wystrzelił prawym kolanem i wjechał nim prosto w kundli brzuch pełen powietrza.

Lump chciał zapewne krzyknąć, ale tylko jęknął, wymiotując nabranym przed chwilą powietrzem. Chwycił się za brzuch, po czym zwalił na ziemię. Widząc to Whiro prychnął cicho i odwrócił się na pięcie, po czym ruszył przed siebie, wolnym i spokojnym krokiem, jakby kontynuując przerwany spacer.

Dla niego wszystko rozegrało się automatycznie. Ani przez chwilę nie myślał o tym co robi, po prostu pozwolił działać odruchom. Jak zwykle. Uśmiechnął się lekko do siebie. Nie oszukiwał się – znokautowanie psiego śmiecia sprawiło mu przyjemność. Inne psy pewnie poprawiają sobie humor jedząc smaczne rzeczy, oglądając filmy, spotykając się z innymi. Whiro lubił tłuc śmieci, a im większy śmieć, tym większy łomot i w efekcie większa frajda.

Na plecach zjeżyła mu się sierść. Instynkt. Ostrzeżenie. Pociągnął nosem. Smród podobny do bezdomnego kundla, tylko powielony. Kilku. Za rogiem. Spięci i gotowi. Podekscytowani.

Nie zmieniając tempa marszu dobrowolnie wszedł w pułapkę. Zza rogu, z warkotem wypadł ciemny, cuchnący kształt. Rottweiler bez zastanowienia doskoczył i wyprowadził nie celowane kopnięcie wyprzedzające – okuty czubek ciężkiego buta wjechał niczym pociąg we wrogie cielsko. Warkot urwał się momentalnie.

W tym momencie usłyszał, a właściwie wyczuł na futrze ruch za sobą. Odwrócił się gwałtownie jednocześnie uginając nogi i robiąc tym samym unik – jak się okazało, niepotrzebny, bo napastnik, widząc obrót rottweilera, zaniechał wyprowadzenia ciosu. Przeciwników było dwóch, plus jeden jeszcze w szoku, zbierający się powoli z ziemi. Jeden gruby kundel, drugi wychudzony, ale żylasty bokser. Ten, który leżał, był chyba również kundlem. Wszyscy śmierdzieli i mieli w oczach obłęd.

Whiro poruszył głową rozluźniając mięśnie karku, wydając przy tym ciche chrupnięcie. Nabrał trochę powietrza, nie za dużo. Lewą dłoń rozluźnił, prawą zacisną w pięść.

Bokser nie wytrzymał napięcia i skoczył do przodu. Wykorzystując przewagę masy ciała, Whiro też ruszył na niego, idąc na zderzenie. Zgodnie z oczekiwaniami – wyprowadzone uderzenie boksera, owszem dosięgnęło celu, lecz bokser się przecenił – jego pięść równie dobrze mogła uderzyć w ścianę. Napastnik odbił się i zachwiał na nogach. W tym momencie sam dostał twardą jak skała pięścią prosto w pysk.

Whiro wykonał obrót i doskoczył do tego pierwszego, który go zaatakował, a teraz już prawie się podniósł. Brutalny prawy sierpowy rottweilera z miejsca posłał go z powrotem na ziemię. Trzeci pozostały napastnik, tłusty kundel, bardzo szybko tracił pewność siebie widząc łatwość, z jaką rottweiler radził sobie z atakami. Postanowił jednak zaryzykować – gdy Whiro nokautował prawym sierpowym jego towarzysza – ruszył do ataku zaciskając pięści.

- Nie radzę – kundel usłyszał stanowczy, lecz spokojny, ponury głos rottweilera.

Zatrzymał się w pół kroku, a po chwili zrozumiał, że popełnił błąd. Ostatnie co zobaczył to gwałtownie doskakujący do niego rottweiler wyprowadzający uderzenie wielką, czarną pięścią.

Whiro westchnął. Spokojnie podszedł do leżącego na ziemi boksera, który jako jedyny z całej swojej trójki się ruszał. Rottweiler chwilę mu się przyglądał, jakby z pewną dozą ciekawości, podobnej do tej, jaką adepci medycyny na uniwersytecie darzą kota, zatrutego i aktualnie konającego w ramach lekcji poglądowej. W końcu, jakby od niechcenia uniósł nogę a następnie kopnął leżącego boksera w głowę.
Uwielbiał tę okolicę. Zawsze mógł tutaj liczyć na odrobinę rozrywki. Slumsy zawsze produkowały nowe męty, psie śmieci, które on z radością usuwał.

Było późne popołudnie, gdy dotarł do swojej kamienicy. Umiejscowiona w głębi ulicy zapewniała mu ciszę, spokój i pewną dozę dyskrecji. Właściciel budynku nie zadawał pytań, a nieliczni sąsiedzi trzymali się z dala. To mu odpowiadało.

Gdy wszedł do swego surowego, głuchego mieszkania, wyjął paczkę z narkotykami i rzucił na łóżko. Zrzucił pozbawioną rękawów, znoszoną marynarkę. Zdjął buty, a następnie spodnie. Musiał zmyć z siebie śmierdzący dzień i przygotować na noc.

Stojąc pod prysznicem, oparł głowę o ścianę i zamknął oczy, starając się oczyścić także umysł ze zbędnych myśli... wspomnień.

- Kocham Cię – usłyszał w głowie szept.

Otworzył oczy. Zacisnął zęby. „Nie myśleć, nie myśleć” powtarzał w głowie. Kilkakrotnie popukał czołem o ścianę, jakby to miało pomóc w wytrząśnięciu niepokornych myśli. Wyłączył wodę i wyszedł na środek pokoju, zostawiając za sobą mokre ślady. Stał tak przez dłuższą chwilę, oddychając powoli. Mimowolnie spojrzał w stronę pękniętego lustra, wiszącego nad starą komodą. Ujrzał w nim różnorakie blizny, dawne ślady po rozcięciach, zadrapaniach, których nawet futro nie maskowało. Jak większość rottweilerów, nie był przesadnie muskularny, choć jego budowa była mocna i nabita. Na pysku, torsie, podbrzuszu oraz wewnętrznych stronach ud i rąk futro było mahoniowe, a wszędzie indziej – czarne. Kilka razy zgiął i rozprostował rękę w łokciu, jakby sprawdzając czy staw działa poprawnie. Przeciągnął się.

Podszedł do łóżka i wziął zakupioną dziś paczkę. Zawsze w tym momencie się jej przyglądał i zawsze też łapał się na myśli, żeby może wyrzucić ją za okno. Po chwili jednak zawsze przypominał o sobie tępy ból barków, mięśni, przypominało o sobie przemęczenie i wszystkie kontuzje – i wiedział, że czując to wszystko, myśląc o tym, nie poradzi się sobie tam, pośród nocnych mroków wielkiego miasta. Tam już nie będzie zagubionych w pijanym widzie bezdomnych meneli, których można bezkarnie bić jak szczeniaki. Tam będą prawdziwe psie skurwysyny, szukające brutalności i agresji. Whiro zamierzał zapewnić im obie te rzeczy...

Zmierzch dobiegał końca. Słońce ostatecznie ustępowało miejsca Księżycowi. Zapowiadała się przejrzysta, bezchmurna noc. Zapowiadała się piękna noc. Zapowiadała się noc pełna przemocy.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: "Whiro" - Rozdział 1 [+18]
Wysłano: 17.04.2010 16:58
Całkiem nieźle napisane :) Trochę jak te historie z Jackiem Reacherem :) Choć z drugiej strony trochę mi się nie podoba ta idea wstawiania siebie w opowiadanie jako totalnego badassa ;)