Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt "Lis i bis na pustyni"  
Autor: trajt
Opublikowano: 2010/12/28
Przeczytano: 1481 raz(y)
Rozmiar 34.25 KB
3

(+3|-0)
 
Oczy ledwo, ledwo budziły się po ciężkiej nocy. Narcyz pomału podniósł swe zmęczone ciało spod drewnianego stołu. W głowie szumiał mu tylko lekki kac po wczorajszym jednoosobowym przyjęciu z okazji utraty pracy, muzyka w zespole restauracyjnym Cafe Anioł przy Marszałkowskiej 18-ście.
Ile tam przepracował, grając elegancikom i ich pięknym towarzyszkom na pianinie czy fortepianie? Będzie z 5 lat. Lis nie mógł pozbierać się po tym zdarzeniu.
,,Co ja teraz, cholera zrobię ?’’- pomyślał.
Popatrzył na swoja kanciapę. Drewniane ledwo pokryte tynkiem ściany. Okno z wybitymi szybami. Piecyk w ciemnym kącika, skąd z mroku jaśniał niczym gwiazda ostatni płomyk. Stół pośrodku i krzesło przy nim. Oraz mała żaróweczka ,,kradnąca’’ prąd z miejskiej sieci energetycznej. Narcyz nie mógł dłużej patrzeć na ten obraz nędzy i rozpaczy.
Również długo nie mógł czytać swej ,,ulubionej’’ lektury- ogłoszeń w sprawie pracy w miejskich gazetach. Brrrr! Na samą myśl dostawał nieprzyjemnych drgawek!
Do kogo mógłby zwrócić się pomoc? W stolicy mieszka tylko jego zwariowana ciotka Kasandra- siostra jego matki. Ale chodzenie do niej oznaczało samobójstwo psychiczne i psychologicznym! Krewniaczka zacznie go wypytywać o różne dyrdymały i inne głupoty! Brrr! Znowu dostał drgawek.
Wstał. Usiadł na krześle, dosuwając je uprzednio do stołu i usiadł. Musiał przemyśleć cała obecną sytuacje materialną.
,,Nie mam roboty. Pójście po zasiłek odpada, bo w urzędzie mnie znają z cwaniactwa. Do ciotki nie pójdę. Może na placu Piastowskim coś znajdę jak połażę po tamtejszych kawiarniach albo na Starym Mieście.’’
***
-Nie!- krzyknął wściekle lis- Nie jestem w sprawie opiekunki do dziecka, lecz w sprawie gry na pianinie pani lokalu na dole.
Stojąca w drzwiach starsza króliczka patrząca przez swoje okulary w Iksińskiego. Miła trochę wzrok lekko zamyślony.
-Czy pan w końcu w sprawię opieki nad moim wnusiem czy nie?- spytała.
-Powtarzam, że nie.
-To do widzenia.- odrzekła spokojnie i trzasnęła drzwiami przed nosem bezrobotnemu. Narcyz był niepocieszony. Był wściekły. Nie wie, kto taki mądry zapomniał dopisać ogłoszeniu, iż chodziło o opiekunkę do dziecka a nie o muzyka! Spokojnie zszedł na dół, po czym wyszedł z kamienicy. Plac Piastowski był jakby przeciwwagą dla starego miasta.
Kiedy na Starym mieście kwitł targ -stary jak te miasto – ożywało mieszczańskie życie wokół starych kamieniczek i leżącego niedaleko Zamku Królewskiego- siedziby Muzeum Narodowego, to Plac Piastowski był centrum dla przyjezdnych chcących rozpocząć swe wycieczki po stolicy.
Zaraz uderzył w lisa zapach drogich perfum i zapachów wylatujących od wytwornych i szykownych restauracji i kawiarni. Przystrojeni panowie i panie przesiadywali przy marmurowych stoliczkach paląc modne papierosy wyjmowane ze złotych papierośnic.
Słońce waliło w dół swymi promieniami powodując upał nie do zniesienia.
Idąc po chodniku Narcyz chciał wstąpić to pierwszego lokalu, ale zaraz zaniechał ten pomysł, gdy z wyjścia został wyrzucony kot- zwykły ulicznik w podartym ubraniu z berecie na głowie.
-Tak się nie traktuje obywatela dopiero, co odrodzonej ojczyzny!- wrzasnął w wniebogłosy.
Z lokalu wyszedł wilk w ciemnym garniturze-ochroniarz lokaju. Spokojnie powiedział:
-Znajdź inne miejsce na żer obiboku. A nasza ojczyzna jest wolna od pięciu lat.
Ochroniarz wrócił ośrodka a biedak pomału, pijackim krokiem podszedł do Narcyza.
-Tam panie drogi….. obsługa jest beznadziejna!
-Dziękuje za tą cenną informację.- stwierdził ponuro lis.
Pijaczek ruszył w swoją stronę. Ten lokal odpada. Lecz w następnym i następnym zapewne mają ochrony jak przystało na takie ,,nowobogackie’’ miejsca. Iksiński już chciał powrócić do ,,przytulnego’’ schronienia, ale nagle w tej samej chwili ktoś złapał go za ramię.
- Widzę, że pan potrzebuje pieniędzy?
Lis szybko zauważył, że rozmówcą był borsuk w zagranicznym garniturze. Miał słyszalny akcent.
- Chce pan dobrze zarobić?- zapytał ponownie.
-Zależy, w jaki sposób.
-Widzi pan, przypadkiem tędy przechodziłem i widziałem jak pan męczy się z szukaniem pracy.
-I, co? Pan daje wszystkim bezdomnym i potrzebującym pieniądze? Co pan opieka społeczna?
-Lepiej. Nazywam się Pierre Lafui i jestem sekretarzem w ambasadzie Francji.
-W stolicy jest ambasada Francji?- spytał zaskoczony Narcyz.
-Nieważne. Jestem ciekaw czy jest pan zainteresowany funkcją joueura?
- Czy tak we Francji nazywacie fryzjera?
-Nie, nie, nie-śmiał się borsuk.-Chodzi o funkcję pianisty na balach wydawanych przez pana ambasadora.
-A ile dostanę? -lis począł kręcić swoje wąsiki.
-O widzę, że spryciarz z pana.-stwierdził uśmiechnięty, Lafui.- Może być 60 złotych za jeden ,,koncert”?
-A, kiedy zaczynam?
-Już.
-Już? – zdziwiona mina była dla Narcyza najlepszym środkiem obronnym przed odpowiedziami na dziwne pytania.
***
Sala balowa w ambasadzie francuskiej była zupełnym odwróceniem o180 stopni wszystkich dotychczasowych lokali, w jakich Iksiński grywał. Po pierwsze tutaj sala bankietowa była chyba wielkości katedry! Pozłacane i murowane kolumny, fasady i ściany! Liczne obrazy znanych żabojadów, których lis znał tylko z podręczników takich jak na przykład: Henryk Walezy, co zwiał do swoich w 1574-tym.Po drugie Iksiński, jako pianista miał wyznaczone miejsce na środku sceny a nie jak w Cafe Anioł gdzieś w głębi z daleka od oklasków słuchaczy. Teraz ci wszyscy goście, rzecz jasna goście wykwintni a nie jakieś tam mieszczaństwo czy drobna inteligencja, mogli oglądać go jak gra Moniuszkę czy Wagnery albo innych mistrzów klawiszy.
Mając na sobie wprawdzie zużyty frak i marynarkę lis dał krok naprzód, aby lepiej zapoznać się w sytuacji. Przed sceną ustawiono stoły na kształt litery, U co pomagało zaproszonym lepiej, poczuć magię muzyki. Za U ustawiono również trzy stoły, uginające się od leżących na nich dań i smakołyków.
Między zębami miał pełno śliny. Już chciał zabrać jakiś półmisek z łososiem z cytrynką, ale uznał, że należy postępować zgodnie z zasadą Elegancja-Francja-, czyli trzymać nerwy na wodzy aż pozwolą mu jeść.
,,Tylko parę utworów i 60 złotych i darmowe jedzonko moje”- pomyślał uśmiechając się pod nosem.
Orkiestra jazzowa skończyła ostatnią nutę i dotychczas tańczące pary usiadły wokół U, gdzie mieli uszykowane miejsca- przy każdym talerzyku stała wizytówka.
Do popijającego koniak z małej niczym wiśnia szklanki Narcyza, podszedł Lafui.
-Może pan zaczynać. Ambasador już czeka. -powiedział.
-Który to ambasador?
-Ten pan siedzący pośrodku.-wskazał ukradkiem, gdyż nie wypada pokazywać na eleganckim balu kogoś palcem, wiekowego skunksa w wojskowym mundurze, na którym wisiała spora kolekcja orderów i medali.-Niech pan mu zagra coś z Moniuszki bardzo go lubi.
-Oczywiście-lis odstawił szklankę na bok. Wszedł na scenę. Podniósł wieko od pianina i odrzekł:
-Specjalnie dla pana ambasadora ,,Prząśniczka” Moniuszki!
Jego palce lekko dotknęły klawiszy instrumentu. Najpierw pomalutku dla rozgrzewki a potem muzyka już sama szła. Nutki niczym malutkie słowiki krążyły nad salą powodując zachwyt u słuchaczy. Kolejny utwór też poszedł gładko i tak dalej. Tak przeleciało chyba z dwie godzinki. Narcyz stwierdził, że palce już go zaczęły boleć.
Przerwał akurat na którejś symfonii Ryśka Wagnera. Postanowił skorzystać z przerwy i zjeść małe co nieco.
Akurat, gdy podchodził do stołu ktoś go zaczepił kaleką polszczyzną:
- Pan grac bardzo pentiment.
Ambasador stał obok lisa trzymając w dłoniach szklaneczkę szampana.
-Chcialbi pogratylowac tej pykne gry.
-Oczywiście.
Skunks już chciał podać ręka, aby pogratulować muzykowi jego wspaniałej gry, kiedy nagle stracił uśmiech, złapał się za prawy bok i upadł w jednej chwili na posadzkę wylewając na piękne kafelki z czystego marmuru szampana.
Błyskawicznie przybiegła cała służba i goście obecni na sali. Zaraz wszyscy otoczyli Narcyza przyglądając się z przerażeniem to na lisa to na leżącego skunksa.
-Aresztować go! Otruł ambasadora! – krzyknął Lafui.
-Zaraz, zaraz – próbował bezskutecznie przekonywać zebranych i nadciągających żołnierzy o swojej niewinności, ale w tej samej chwili pięciu wielkich ochroniarzy w galowych mundurach kirasjerów przegniotło go w celu uniemożliwienia mu ucieczki. Przez brak tlenu Iksiński stracił przytomność.
***
Trzask. Coś ciężkiego go uderzyło w bok. Narcyz czuł jak bolało go całe ciało a jeszcze czuł dziwne kołysanie. Jakby był na wielkiej huśtawce. Ubrany był nie w swój stary frak, ale jakieś łachmany w pasiaki.
,,Co do?’’- pomyślał.
Szybko zauważył jakieś okrągłe okienko. Jedyne źródło światłą w tej ciasnej i ciemnej celi. Aby tam sięgnąć musiał podskoczyć. Jakoś dał radę. Przez brudną szybkę zobaczył widok napawający go ogólnym zdziwieniem połączone z przerażeniem. Zza ów brudną szybką, która stanowiła jego jedyne oko na świat zewnętrzny było morze. Morze! Błękit zmieszany z granatem! Nie żadna rzeczka czy jeziorko, ale prawdziwe morze.
,,Kiedy ja wsiadłem na tego Titanica? ‘’
Rozległ się trzask jakby pęknięcia żelaznego zamka. Do środka zaraz wszedł snop światła a wraz z nim wilk żuaw. Miał na sobie krótki niebieski kaftan, bufiaste czerwone spodnie i fez. Z boku zwisała mu szabla. Coś tam krzyknał po francusku a lis odparł;
-Ja nie rozumiem po waszemu.
Widocznie ta odzywka zdenerwowała żołnierza, bo zaraz gwizdną i do celi weszło jeszcze dwóch jego kompanów. Zaraz wpadli na Narcyza, związali go sznurami na więzły marynarskie. Mimo gorących wyzwisk oraz słów sprzeciwu Iksiński został wyprowadzony.
***
Narcyz zapomniał, iż cierpi na chorobę morską. Miał nawet nadzieję, ze dzięki tej niedogodności zdoła uciec, ale sznur był za mocny. Wprowadzono go do jakiejś dużej kajuty, gdzie przygotowano salę sądową. Mimo ciągłego kołysania, przez które wszyscy zebrani w sali musieli siedzieć na specjalnych krzesłach-przymocowanych do podłogi. Kodeks karny mimo leżenia na stole wiszącym pod sufitem na łańcuchu wyglądał jakby miał zaraz spaść.
Sędzia był jeden i był jednocześnie oskarżycielem. Lis nie miał prawa do obrońcy. Nie wiedział, dlaczego. Łącznie w ,,sądzie’’ było z sześć osób. On, sędzia, trzej żuawi i sekretarz-tłumacz trzymający na kolanach maszynę do pisania.
Sędzia-terier coś tam zamruczał po francusku a szop-tłumacz przetłumaczył dla Narcyza:
-Został pan oskarżony o zamach na ambasadora naszego kraju w stolicy pańskiej ojczyźnie.
-On tylko zasłabł.-próbował bronić się sam lis.-Ja tam miałem zagrać parę kawałków i dostać trochę gotówki.
Prowadzący znów coś szeptał do podwładnego.
-Pan kłamie!
-Nigdy w życiu!
-Ma pan wybór. Albo obetniemy panu ogon i powiesimy pana na rei albo wstąpi pan do Legii Cudzoziemskiej. Co pan wybiera?
-Mój kraj się o mnie upomni!
-Pański kraj wypiął się na pana. Jako zamachowiec ma pan wybór!
-A powiesicie na rei mój ogon czy mnie?
Widocznie pytanie Narcyza zdenerwowało sędziego, bo ten zaczął coś wykrzykiwać w jego stronę.
-Idzie pan do Legii! Ku chwale Francji!
-A mogę wybrać te pierwsze?!
Lis nie otrzymał odpowiedzi, bo zaraz żuawi znów go wsadzili do celi.
,,Legia Cudzoziemska’’- pomyślał przerażony-,, Tylko dlatego, że ten skunks zasłabł na przyjęciu!’’
Perspektywa bycia legionistą była dla Iksińskiego jakimś koszmarnym przeżyciem! Łażenie po piaskach jakiejś Sahary, aby bronić fortów z piasków! Żabojady zdobyły ponad 100 lat temu te piaski, bo im brakowało na plażach! Lis już obmyślał jak tu zwiać ze służby wojskowej. Udawanie martwego nie wchodzi w rachubę. Może ucieknie z Legii?
***
Najpierw port w Algierze a potem wielogodzinna jazda ciężarówką przez bezkresne piaski Północnej Afryki lub jak mawiają w Paryżu- Algierii Francuskiej. Kamienie wydmy wydały się jednostajne i monotonne. A do tego Słońce piekło sto razy mocniej niż w ojczyźnie. W końcu samochód stanął. Lis został wyciągnięty siłą spod płachty.
Iksiński zauważył, że dojechał do jakiegoś fortu. Wysokie i długie mury oddzielały mieszkające tu oddziały od nieprzyjaznych tubylców. Brama główna była szeroka na trzy metry a wysoka na cztery. Przy wszystkich odcinkach murów, oprócz odcinku z bramą, były zbudowane jakieś prowizoryczne baraki splecione z blachy oraz tego, co żołnierze znaleźli w okolicy. Pośrodku na placu musztry dumnie powiewała na wietrze flaga Francji. Lis szybko zauważył, iż załoga byłą istna zbieranina różnych narodowości. Słychać było liczne języki i dialekty z całego świata od zwykłego angielskiego po dziwny język czarnych panter.
Do więźnia podszedł jakiś zając w mundurze porucznika. Porozmawiał ze strażnikiem, po czym ruchem dłoni kazał lisowi iść za sobą. Doszli do jedynego porządnego budynku, zbudowanego w stylu kolonialnym. Było to dowództwo jednostki.
***
W gabinecie przy biurku siedział major La Mure- czarny terier, pomalutku oddawał się swojej ulubionej rozrywce –układanie pasjansa. Akurat chciał położyć damę pik na walca tego samego kolory, gdy drzwi otworzył porucznik Govlic prowadząc Iksińskiego. W umyśle lisa panowała mgła, ale uważał, iż major mu kogoś przypomina.
-Govlic! Co to ma znaczyć?!
-Przepraszam panie majorze-odpowiedział zając-ale mamy nowego rekruta.
-Kogo?
-Tego lisa. To Polak.
-Pokaż jego teczkę.
Podwładny wykonał polecenie dowódcy. La Mure pogłaskał swoją brodę, czytając dokumenty.
-Zamordował ambasadora naszego kraju w Polsce. Taki nam się przyda. Mój brat sędzia opowiadał jak to na Atlantyku wygrażał mu słownie, kiedy go sądził.
,,Wiedziałem! Ten gość to brat tamtego sędziego! Bliżniaki!”- świsnęło gdzieś w umyśle ,,rekruta”
-Przepraszam, że się wtrącam- przerwał Narcyz-ale zaszła jakaś pomyłka. Ten wasz ambasador po prostu dostał zawału!
-Po, jakiemu on gada Govlic?
-Jako Polak chyba po polsku.
-Nie mamy u nas żadnych Polaków?
-Nie. Tylko Serbów, Chorwatów, Anglików paru Czechosłowaków i…
-O widzicie Govlic!- odrzekł major.- Przyślij mi jakiegoś Czechosłowaka. To ich południowi sąsiedzi na pewną się zrozumieją.
Zając wyszedł a lis postanowił jakoś wykaraskać się z nienormalnej sytuacji.
-Widzi pan ja jestem tutaj przez pomyłkę i..
-Ja nic nie rozumiem- zaczął powoli mówić major.-Zaraz przyjdzie tłumacz. Zrozumiałeś?
Iksiński patrzył jak na tureckim kazaniu. Nic nie mógł zrozumieć. Govlic tak samo jak wyszedł tak szybko wrócił z jakimś rysiem w podartym mundurze.
-Dobra Matej zrozumiałeś?- zapytał zając szeregowca.
-Tak panie poruczniku. Mam zapytać tego lisa czy rozumie francuski.
Matej przybliżył się do Narcyza i spytał:
-Wy rozymyc po francysky?
-Co?
-Panie majorze! On nic nie rozumie po czesku.
-To, co z nim zrobimy?
-Proponuje go umieścić w kuchni u Benedka.- powiedział porucznik.
-O dobry pomysł Govlic! A wy Matej lepiej uważajcie.
-Rozkaz panie majorze!- zasalutował ryś, po czym wyszedł. Słychać było jak spadł ze schodów prowadzących tutaj.
Zając natomiast zabrał Narcyza do kuchni.
***
Iksiński przeklinał, że żadnego języka obcego nie umiał przez swoje lenistwo. Jako pomocnik kucharza musiał wysłuchiwac ciągłych narzekań ,,klientów” kuchni w niezrozumiałych dla siebie dialektach. W tej Afrykańskiej Wieży Babel łatwiej było zgubić sens zdania lub wypowiedzi niż odnaleźć wyjście z tego językowego labiryntu. Lecz bez słów lis potrafił zrozumieć krytykę konsumentów. Legioniści na śniadanie dostawali kromkę chleba, twardą niczym jakaś decha- Narcyz nawet widział jak jeden jaguar krojąc kromkę wytrzepywał ze spodni wióry- malutki, niewidoczny gołym okiem kawałeczek masła oraz blaszany kubek nędznej kawo-herbaty czy herbato-kawy. Obiad, jeśli można nazwać to obiadem była jakaś nędzna papka z kaszy i ryż. Konserwy mięsne dopełniały ten,, ciepły” posiłek. Kolacja była taka sama jak śniadanie z tą różnicą, że do twardej kromki pieczywa i małego kawałeczka masła dodawano cieniuteńki, że aż przezroczysty kawałeczek szyneczki. Na szczęście wody było pod dostatkiem z powodu głębokiej studni.
Alkohol, choć zakazany, był wspaniałym towarem wymiennym i luksusowym. Oficerowie chętnie nabywali od szeregowców najlepsze whisky albo rumy, które ,,dzielni” wojacy zabrali w czasie rewizji Arabom na targach po wsiach i miasteczkach. W zamian Francuzi- bo tylko rodowici Francuzi mogli być oficerami i dowódcami w Legii, wyjątkiem byli legioniści, którzy odznaczyli się w walce- dawali najlepsze papierosy, talony do kantyny oficerskiej albo inne ,,luksusowe” towary. W tym alkoholowym interesie brał udział także La Mure.
Major La Mure był na pierwszy rzut oka silnym dowódcą, ale miał jedną słabość. Nikomu tego nie zdradzał, ale uwielbiał Cesarza Francuzów- Napoleona Bonaparte. W szufladach swojego biurka trzymał same książki dotyczące tego sławetnego Małego Kaprala, przed którym drżała cała Europa, gdy stąpał wiek temu po jej twardym ciele. Terier bardzo chciał dorównać temu wielkiemu przywódcy i kreślił nawet plany wypraw-śladem swego idola- do Egiptu i przyłączenie go do Francuskiego Imperium Kolonialnego. Miał nawet kompletny mundur Bonapartego, gdy ten dowodził pod piramidami, a także liczne mundury wojsk napoleońskich.
Narcyz miał tymczasem na głowie inne zadania. Codziennie rozładowywał zapełniony po brzegi transporty żywności z Algieru. Rąbał drwa, przyniesiona z magazynu. Kuchnia, stołówka i magazyn były skupione w jakimś zniszczonym budynku, będący niegdyś meczetem-przez, co na fort ciągłe napadali Arabowie.- a kantyna i arsenał był w podziemiach dowództwa.
Ogółem załoga liczyła około dwa tysiące siedmiuset żołnierzy, oficerów i żuawów-, którzy pełnili w fortecy funkcje żandarmerii. Niestety lis nie zdołał oszacować ile różnych narodowości broniło tej ostoi Francji na tej pustyni. Słyszał już paru Niemców, Anglików a nawet raz zdołał posłyszeć jakiegoś Japończyka, choć nie był pewien.
Codziennie wychodziły jakieś małe patrole. Po powrocie zazwyczaj brakowało jednego czy z dwóch żołnierzy. W duchu lis dziękował Bogu, że nie wychodzi poza twierdzę.
***
-Govlic!- krzyknał major.
Jego podwładny szybko przyszedł.
-Tak panie majorze!
-Wezwijcie tego Polaczka Iksińskiego.
-Tak jest.
Wykonanie tego mini zadania zajęło zającowi chwilkę. Narcyz na swoje szczęście wyuczył się trochę francuskiego, jako zmywaki obierka, więc bez problemu zrozumiał rozkaz teriera.
-Szeregowy Iksiński!
-Ta est pyny myjore?- niestety z mówieniem szło mu gorzej.
,,Dlaczego nie powtarzałem słówek dzisiaj”- pomyślał lis.
-Macie ważne zadanie!
,,To źle”
-Wyjdziecie na przepustkę do miasta!
,,To fajnie!”
-Przebrany za jednego z tutejszych.
,,To źle, bo jestem lisem a tu mieszkają głównie hieny i szakale”
-Aby zapoznać się z tutejszymi knajpkami.
,,To dobrze”
-Aby zrobić jakąś bijatykę w jakiejś knajpie i zostać naszym szpiegiem w obozie wroga.
,,To źle”
-Ale spokojnie. Pan zostanie odznaczony.
,,Fajnie zginę za żabojady jak większość obecnych tutaj gości’’
-Panie majorze-przerwał dowódcy Govlic- przecież Iksiński to lis a tutejsi to hieny, szakale i wilki. Nie wtopi się w tłum.
-Jak będzie udawał dezertera to wszyscy go polubią. Co pan na to szeregowy?
,,Musze powiedzieć nie!’’
Mimo takiego pomysłu język jakby stanął Narcyzowi w przełyku i z głębi wyksztusił jedno słowo:
-Che?
-To zaszczyt-rzekł major wstając zza biurka i salutując Narcyzowi- mieć pod swoja komenda tak dzielnego lisa, który dla obcej ojczyzny ratowania, przepłynął aż setki mil morskich. Dumnie pyta ,,Co ?” a nie jak te tchórze na zewnątrz co uciekają z pola walki.
,, Taki ze mnie Czarniecki jak z ciebie idioto Napoleon”
-Poruczniku! Dajcie temu wojakowi jakieś szmaty tutejszych i żeby wyglądało naturalnie wywalić za bramę.
-Ale jak to wywalić?!- krzyknął po polsku Narcyz.-Ja protestuje! Ja nie chce!
Próżno krzyczał i wyzywał po polsku. Lis dostał kompletny strój (nie) typowy dla mieszkańców pustyni. Turban i płaszcz jakoś leżały na nim, ale i tak wiedział, że jego rude futro będzie go wyróżniać od zwykłych przechodniów.
,,Jak ja wyglądam?”
Tylko ta myśl przemknęła mu po głowie, gdyż zaraz przyszli dwaj żuawi, wzięli go pod pachę mimo jego gorących protestów wyrzucili zza bramę. Pech chciał, że akurat w tym momencie burza piaskowa chciała pobiegać sobie po pustynnych wydmach.
-Otwierajcie!- walił pięściami w bramę.
***
Ghardaja, jako jedno z wielu miast leżące w Mzab- regionie oaz- był okryty licznymi gajami palmowymi, które swymi cieniami chroniły wędrowców zmierzających do miasta by odpocząć po podróży przez piaski Sahary, w czasie, której zapewne widzieli szczątki dawnej potęgi Rzymu, gdy jego legiony stąpały prze wiekami po tej krainie.
Na zatłoczonych ulicach pełnej handlarzy pojawił się Narcyz całkowicie wyczerpany po półgodzinnym dojściu do miasta. Chciał nawet umrzeć z pragnienia i paść tu na tej obcej ziemi, daleko od ojczyzny, kiedy usłyszał francuski:
-Ty! Chodź tutaj!
Za nim stał jakiś szakal z czarnym zarostem. Nie wyglądała na typowego mieszkańca tych rejonów. Miał na sobie ubiór podobny do marynarzy z dawnych czasów berberyjskich piratów. Stał przed jakąś zasłona.
-Coś za jeden?- spytał Berber. Jego francuski był niemal idealny.
-Ya być defendem.
-Jesteś dezerterem?
Lis na szczęście lepiej rozumiał przez słuch niż mówił, więc pokiwał głową na pozytywną odpowiedź. Szakal uśmiechnął się i uradowany rzekł:
-Wchodź tutaj to pogadamy.
Odchylił zasłony i przed Iksińskim wyrosły drzwi. Bez zastanowienia wszedł do środka. To, co ujrzał przyprawiło mu uśmiech i wyszczerzył żeby ze szczęścia.
Piwnica mogła konkurować z jaskinią 40-stu rozbójników lub pieczarą Aladyna. Wyłożona atłasowymi poduszkami, na której leżeli bogaci kupcy lub jacyś szejkowie z ozdobionymi pierścieniami palcami swych dłoni. Przed nimi tańczyły skąpo ubrane przepiękne hieny wykonywujące taniec brzucha. Każda miała w pępku wpity szmaragd wielkości oka.
,,Allachu dzięki ci za twe błogosławieństwo!”
Lis nie zauważył jak jego ,,dobroczyńca” wszedł za nim:
-Zapraszamy. Zapraszamy.
Pomalutku Iksiński zszedł na dół po kamiennych schodkach. Podszedł do baru, gdzie dostał szklaneczkę wódki- bo jak powiedział mu ,,dobroczyńca” alkohol jest tylko dla dezerterów i cudzoziemców. Wypił drugą potem trzecią. Wtem poczuł jak czyjeś ramię dotyka go za prawym uchem. Zobaczył śliczną samiczkę szakala z długim czarnym warkoczem. Miała taką sukienkę jaka nosiły Egipcjanki w czasach faraonów. Powiedziała słodko po francusku:
-Przedstawisz mnie znajomemu?
-To jest dezerter z Legii….
-O przepraszam- przerwał po polsku uniesiony pijactwem lis - nazywam się Narcyz Iksiński i jestem obywatelem II Rzeczypospolitej proszę pani.
-To ten szpieg! Brać go!- krzyknął ktoś na sali.
Narcyz nie zauważył jak wszyscy obecni w piwnicy podskoczyli do niego. Znów powtórzyła się przykra sytuacja. Wszyscy na jednego. Na swoje szczęście lis wypił tyle wódki, że nawet nie poczuł jak go kneblowali.
***
,,Cholera znowu!”
Znowu był uwięziony! Znowu był zamknięty w jakiejś ciemnej celi! Czy coś gorszego mogło go jeszcze spotkać?!
-Ty wstawaj!
Ktoś pomógł mu wstać. Wszystkie kości go bolały. Miał dosyć! Jak będą chcieli go rozstrzelać to przysta na To! Ma dosyć ciągłego łażenia po piaskach jakiejś tam pustyni, upałów, Słońca i tych wszystkich głupot związanych z kolonizowaniem Czarnego Lądu! Proszę bardzo! Niech sobie ten bonapartyjski terier sam sobie łazi po kryjówkach rebeliantów! Narcyz nie będzie nadstawiał swojego ogona, bo sobie tak ubzdurał wypad na tyły wroga.
Zaraz lis stanął przed trybunałem partyzanckim a raczej magazynowym, bo sąd arabski zebrał się w starym hangarze. Sąd arabski był ogólnym zebraniem przywódców buntowników w tym mieście by sadzić kolaborantów lub szpiegów za próby zwiększenia uzależnienia Algierii od Republiki Francuskiej.
Usadowili ,,szpiega-dezertera” na jakimś tam stołku przed obliczem jakiegoś starca. Obok niego stał były ,,dobroczyńca” trzymając u boku lugera. Sędzia coś tam rzekł po arabsku czy berberyjsku, ale ochroniarz tłumaczył na francuski:
-Jesteś oskarżony o próbę sabotażu.
-Jaki sabotaż.-mówił po polsku Narcyz.-Ten skunks tylko zasłabł na tym przyjęciu!
Widocznie użycie polskiego zaciekawiło dwójkę Berberów i zaraz przeszli do gorącej rozmowy. Błyskawicznie jeden z nich wyszedł. Wrócił prowadząc jakiegoś chuderlawego szakala ubranego w strój kuchcika.
,,Fajnie! Poznałem swojego odpowiednika tutaj!”
Zmywak został chyba obrzucany jakimiś wyzwiskami od strony starca, bo zaraz podszedł do lisa i płynną polszczyzna rzekł:
-Mów prawdę albo wytniemy twoje oczy, obetniemy ogon i uszy a ciało damy sępom na pożarcie.
-Mówisz po polsku?- spytał zaciekawiony Iksiński.
-Studiowałem ekonomię u was, ale wróciłem, bo mnie wywalili ze studiów.
-Mnie tak samo tylko, że z prawa. Pracujesz, jako zmywak?
-Tak. Brat mi załatwił. Wiesz jak to jest z rodzinką.
-Taaaaaa. Ty słuchaj wytłumacz swoim, że trafiłem do Legii przez głupi przypadek. Miałem zagrać dla jakiegoś ich ambasadora. Gość dostał zawał. Wszyscy uważają moja osobę za zamachowca. Masz papierosa?
-Allach zabrania.
-Słuchaj kupcie mi bilet do Włoch a stamtąd jakoś wrócę do Polski. Zgoda?
Jego kompan zaraz wyjaśnił całe nieporozumienie swoim pobratymcom, ale ci gniewnie popatrzyli na lisa.
-Nadal uważamy ciebie za szpiega. Na szczęście masz szansę na rehabilitacje swych grzechów, jako żołnierz okupanta.
-A jak to zrobię puścicie mnie do domu?- zapytał uszczęśliwiony Narcyz.
-Oczywiście.
-Zrobię wszystko-mówił podekscytowany Iksiński-dosłownie wszystko! Mam wysadzić jakiś budynek urzędowy?
-Nie! Wrócisz do fortu.
,,Zaraz czy ja nie mam czasem deja vu?”
-I będziesz naszym szpiegiem.
,,No mam deja vu! Świetnie!”
-Powiadomisz swojego dowódcę, że w mieście wszystko w porządku.
-Tylko tyle?
-Nie, bo jutro zaatakujemy fort. Znaczy oni, bo mi zostawili stertę garów do umycia.
-A ja?
-Ty? Z tobą zobaczymy.
-Świetnie!- krzyknął zdenerwowany Narcyz.- Świetnie! Pewnie wystrzelacie wszystkich jak kaczki włącznie ze mną!
-Trudno-odrzekł szakal. Nagle ktoś uderzył z tył głowy. Iksiński stracił przytomność.
***
Pustynne Słońce zbudziło go. Nie był już związany. Miał te same łachy, które dostał od majora. Popatrzył wokoło i stwierdził pewną ciekawostkę. Leżał przed bram główną swojego fortu. Trochę zajęło wytłumaczenie strażnikowi żeby go wpuścił- bo nie należy zdradzać tajemnicy swojej misji. Jeszcze do tego nieznajomość francuskiego również ,,pomagała”, ale od czego ma się lisi spryt.
Lis chyba trafił na jakąś defilad wojskową. Wszyscy żołnierze w szyku ułożeniu jak na szachownicy stali naprzeciw majora La Mure ubranego w kirasjerskim mundurze z kirysem oraz nad grzebieniem z końskiego czarnego włosia i piórem pąsowym na lewym boku. Terier dumnie siedział na białym ogierze, trzymając wyjętą szablę w prawej dłoni. Na szczęście ta historyczna przebieranka nie ogarnęła wszystkich. Porucznik Govlic jak wszyscy legioniści miał na sobie skromny mundur w kolorze piasku. Równe szeregi. Głowa przy głowie. Szyja przy szyi. Ramię przy ramieniu. Brzuch przy brzuchu. Ogon przy ogonie. Noga przy nodze. Buty przy butach. Wszyscy równi, lecz niektórzy byli równiejsi- siedząc na wierzchowcach.
-Dzisiaj-zaczął głośno major-ostatecznie pokonamy i wytniemy w pień buntowników! Każdy, kto zabiję, choć jednego Araba dostanie 30 franków!
Na wyrażenie,,30 franków” wszyscy szeregowcy aż podskoczyli ze szczęścia, bo nic tak od początków wojskowości nie moralizuję wojowników jak obietnica łatwego zarobku. Bicie praw i okrzyki pochwalne, wymawiane w każdym języku obecnym w forcie, nie miało końca.
Narcyz podszedł do dowódcy, zasalutował i odrzekł-swą kiepską francuszczyzną rzecz jasna:
-Pyny maoe meue wyoae zane!
-O miło cię widzieć! Zdrajco!
- Znowu! Co z wami?! Zdrajca! Zdrajca! Zdrajca! Szpieg! Zabójca! Zdecydujcie się w końcu!
-Zabrać go do paki!
Przybiegło dwóch żuawów. Iksiński nie miał zamiaru wywoływać nowej kłótni, bo i tak nikt go nie wysłucha. Wrzucili go do celi gdzie stał znajomy mu borsuk:
-I jak tam służba panie Iksiński?- zapytał uśmiechnięty.
-Ja cię Lafui zabiję!- krzyknął ogarnięty szałem lis, wyciągając ręce by udusić borsuka.
Widocznie ruch ten zaskoczył gościa. Zaraz Lafui zaczął uciekać dookoła stołka-jedynego luksusu w tym więzieniu. Narcyz miał tak wielka ochotę skręcić kark temu przeklętemu Francuzowi.
-Panie Iksiński ja panu wszystko wytłumaczę!- wrzeszczał zdyszany sekretarz.
-Wytłumaczy pan wszystko w piekle, kiedy pana zabiję!
Wtem rozległ się dzwon alarmowy na wieży. Ktoś zaatakował twierdzę! Lis na chwile ogarnął swój szał i przypomniał sobie, że wczoraj został powiadomiony o ataku przez samych agresorów! Sytuacje wykorzystał borsuk:
-Uspokoił się pan?
-Tak.
-Dobrze. Przechodząc do meritum sprawy to …
Porucznik Govlic wpadł do środka:
-Panie Lafui! Niech pan ucieka do budynku głównego! A ty Iksiński bierz gnata i leć na mury! Buntownicy zaatakowali!
***
Ceglane mury fortecy zapełnione legionistami, dzierżącymi karabiny, pistolety oraz garść cekaemów rozsianych gdzieniegdzie na stanowiskach ogniowych, były atakowane przez dumnych jeźdźców pustyni, których chorągwie sięgały aż po słoneczny horyzont. Uzbrojeni w proste strzelby Beduini nacierali bohatersko na symbol ucisku zalewając swych wrogów gradem pocisków.
Legioniści chętnie by na ten ogień odpowiedzieli gdyby mieli amunicję.
-Jak to nie ma amunicji?!- zdenerwowany major popatrzył na Mateja, będącego odpowiedzialnym za arsenał.
-No, bo-ryś bawił się palcami- nie było żadnej dostawy od 3 miesięcy. Tylko żarcie nam przywozili.
-Zostaje nam tylko honorowa kapitulacja.- zaproponował zając.
-Ty Govlic się zamknij! Ja wiem, co zrobimy! Niczym nasi pradziadowie pod Austerlitz tak i my pójdziemy falą bagnetów na wroga!
-Ale oni nas wystrzelają jak kaczki!- zaprotestował porucznik.
-Lepiej polec w walce wręcz niż wywiesić białą flagę! Przygotować żołnierzy!
Widocznie pomysł komendanta rozgniewał wszystkich i zaraz spory tłum krzyczał w kierunku dowództwa przekleństwa. Major jednak miał gdzieś podstawę podkomendnych i sam jeden w swoim stroju kirasjera, pognał konno na wroga krzycząc:
-Avanti! Vive la France! Vive la Empire!
Nie zauważył jak Narcyz uciekł ze swojego posterunku I ukryty na zewnątrz bramy jednym mocnym ruchem długiego pala zrzucił La Mura na ziemię. To wywołało histeryczny śmiech Berberów i Legionistów. Natomiast majorowi nie było do śmiechu. Wstał. Był cały wściekły. Spostrzegł lisa i krzyknął:
-Ty..ty..ty…ty..przeklęty .
Tu znowu terier oberwał z pala od Narcyza. Miał szczęście, że hełm kirasjera chronił mu głowę. Iksiński mimo przebywania w kuchni przez 7miesięcy jakoś wzmocnił swe siły.
-Legioniści do mnie! –zawołał La Mure.
Żołnierze mimo wcześniejszych wyzwisk rzucanych na swego majora, jakoś ochoczo rzucili się mu na pomoc. Również rebelianci spostrzegli ruch przeciwnika i zaatakowali bramę.
Lis widząc nacierające z dwóch stron wojska pomyślał:
,, A ja chciałem tylko zarobić trochę pieniążków”
Niczym dwie fale obie grupy uderzyły o siebie wywołując małą burzę piaskową. Nikt nic nie widział, a kiedy piasek opadł wszyscy zapomnieli o walce, gdy spostrzegli zniknięcie Iksińskiego! Ktoś powiedział, iż biedaka przygniotło, czego nie można było powiedzieć o majorze, który lekko złamał prawą nogę. Przyleciał sekretarz:
-Co za biedak!- krzyczał Lafui.- Miałem mu powiedzieć, że ambasador jest cały i zdrowy! Tylko nie mógł złapać tchu na tamtym balu! Boże i jeszcze miał dostać bilet powrotny do domu!
***
Parę dni później niedaleko portu w Algierze na wydmę podszedł wielbłąd niosąc jakiegoś niezdarnego jeźdźca. Narcyz Iksiński zdjął z głowy turban chroniący go przed wiatrem. Przyglądając się miastu rzekł:
-Nareszcie Algier! Jak wrócę do domu nigdzie już nie wyjeżdżam poza stolice! Nigdy!
Pognał wierzchowca w kierunku swych upragnionych wrót z Algierii Francuskiej. Z Czarnego Lądu. Wrót do domu.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt "Lis i bis na pustyni"
Wysłano: 2.02.2011 12:16
Lis rudy
Anthro
Brakuje mi trochę w niektórych momentach "płynności" wydarzeń, ale to co najważniejsze jest- tekst ciekawy i w miarę przystępny :-)k .

0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt "Lis i bis na pustyni"
Wysłano: 26.03.2011 18:38
Lis pustynny
Anthro
pierwsze zdanie - oczy się "nie budzą" tylko "kleją" ewentualnie "ociężałe powieki z trudem sie otwierają"