Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Aquilion "Crescent & Wolf" - "Wypuść złodzieja" cz.1  
Autor: Aquilion
Opublikowano: 2005/5/9
Przeczytano: 1974 raz(y)
Rozmiar 24.93 KB
0

(+0|-0)
 
Opowiadanie to, podobnie jak zresztą cała planowana seria, dedykowane jest mistrzowi heroicznej fantasy, Fritzowi Leiberowi, którego opowieści o Fafrydzie i Szarym Kocurze zainspirowały mnie do poeksperymentowania ze złodziejsko-awanturniczymi historiami z przymrużeniem oka…

Raz, dwa, trzy… Oddech. Ciężar ciała na prawą łapę, te cholerne deski skrzypią nie w tedy, kiedy powinny. Doooobra… Znowu oddech. Raz, dwa, Auu! Drzazga, szlag by to trafił!, uff, trzy.

Nooo…

Niewysoka, ale za to obdarzona imponującym ogonem sylwetka zatrzymała się w końcu przed drzwiami. Sięgnęła do pasa i z niewielkiej kieszonki wyjęła różnorako uformowane kawałki drutu. Raz, dwa, trzy. Wybrała dwa z nich i włożyła w zamek.

Raz…

Dwa…

Trzy!

Jaskrawo rude futro na ogonie najeżyło się jak szczotka, gdy zamek zazgrzytał i szczęknął. Właścicielce ogona, która, notabene, wydawała się wręcz płonąć czerwienią w mroku, zdawało się, że dźwięk towarzyszący usuwaniu zapadek był głośny niczym armatni wystrzał. Furknęła peleryna i lisica rozpłynęła się w ciemności.

Raz…

Dwa…

Trzy

Nic. Nikt nie nadchodził.

Za ścianą, w pokoju będącym jej celem, el Givissini Armotovaldo, kupiec z Des Nostis zachrapał nosowo.

Raz…

Dwa…

Trzy

Dobra nasza…

Lisica zwinęła pelerynę, by ta nie krepowała jej ruchów i pchnęła lekko drzwi.

Stanęła jak wryta.

Nie tylko ona.

Szacowny Givissini, gnom, leżał na pysznym łożu w koszuli nocnej, szlafmycy naciągniętej na oczy i ze zrolowanymi kalesonami wepchniętymi w usta. Każda z jego kończyn była solidnie przywiązana do rogu łóżka. Zaś przy komodzie stał młody lupin z workiem i z bezgranicznym zdumieniem wpatrywał się w drzwi. Szkatułka, którą właśnie zamierzał włożyć do sakwy, wypadła mu i z głośnym brzękiem uderzyła o posadzkę.

Lisica zdecydowanie zamknęła drzwi.

-Wynocha stąd! To mój rewir! Sio!- syknęła przez zęby

-Nie dzisiaj.- odwarknął wilk popierając swoje słowa położeniem dłoni na głowicy elfiego szelhezara. Lisica prychnęła.

-No dobrze…- powiedział po dłuższej chwili …Może się jakoś ułożymy?

Sztylet ma ograniczone możliwości, gdy koś mierzy do ciebie z łuku, i to z odległości ledwie piętnastu stóp.

-To co?- zapytał swobodnym tonem –Pół na pół?

W tym momencie szacowny el Armotovaldo wypluł kalesony i rozdarł się na całe gardło.

***

Straż miejska to jeszcze pół biedy. Gorzej jest z najemnikami. Najemnikom się więcej płaci.

A na dodatek kładka pomiędzy dachami była chybotliwa i gięła się nieprzyjemnie.

-Trzeba było uciekać moją drogą!

-Tak, tak…- ofuknęła go lisica czekająca już na następnym dachu. …-Pierwsze co robi straż, to okrąża dom. Ładnie byś wyglądał przybity do tej ściany strzałami.

Wilk zjeżył się.

-Givissini zatrudnia krasnoludy. Każdy wie że krasnoludy nie umieją strzelać…- umilkł. Szarpnięcie sakwą ze zdobyczą kazało mu spojrzeć w dół. Ciężki bełt rozpruł płótno i uderzył w coś wartościowego. Szczęśliwie jego ciało reagowało szybciej niż mózg i skoczyło płasko na dach, nim doleciały kolejne pociski. Lisica puściła w dół strzałę, ale okrzyk wściekłości raczej dowodził trafienia w beczkę z piwem niż w krasnoluda.

-Idiota.- skomentowała krótko

-Jakbyś mi nie przeszkodziła, to nikt by się nie dowiedział, az byłbym daleko stąd!

-Jakbyś mi nie przeszkodził… A w ogóle co zwinąłeś?- w lisicy ciekawość pokonała złość

-Pokazać?

Najemnicy i straż opasywali drugi budynek.

-Może nie teraz?

-Jakiś plan?

-Przydałby się…

-Chcesz powiedzieć, że nie masz planu?

-Miałam, ale nie uwzględniał on stanu gotowości całej straży w mieście…

O komin stuknął bełt zasypując oba futrzaki odłamkami cegły. Przeciwnicy już obsadzili sąsiedni dach.

Skupienie… Raz, dwa, trzy… Oddech.

-Jaki jest następny budynek wzdłuż ulicy?

-Gospoda „Magiczna Studnia”. A co?

-Rób to co ja.

-A co zamierzasz?

-Nieważne… Ale nie pozwolę, żebyś został tu z CAŁYM łupem. Rusz się.

Raz

Dwa

Trzy

Lisica puściła się pędem w linii prostej od komina do krawędzi budynku.

-Wariatka!- mruknął wilk

Wariatka wybiła się z krawędzi, rozpostarła czarną pelerynę jak nietoperze skrzydła i poszybowała z dachu.

W dół.

Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, piskliwy kobiecy krzyk i głuche szczeknięcie

-Czekasz na oklaski.

Wilk zmełł w zębach jakieś przekleństwo i pognał drogą lisicy. Zamknął oczy i wybił się z krawędzi.

Gdy je otworzył, leciał po łuku wprost w rozwalone okno karczemnej izby, gdzie gruchnął głucho o podłogę

-Au…

Nim zdążył się pozbierać, mignęło mu tylko coś rudego i załopotała peleryna.

-Zabrała mi torbę!- skoczył na równe nogi –Gdzie ta suka pobiegła?- warknął do przerażonej kobieciny, która opasywała swój negliż pierzyną. Wskazała drżącym palcem łaźnię.

Korytarza za drzwiami izby wypełnił się ciężkim dudnieniem podkutych butów.

Zły omen dla złodzieja.

Nie mając zbyt wielkiego wyboru, puścił się tropem oszustki.

***

Wypuść złodzieja, by złapał złodzieja.

***

Raz, dwa, trzy… Oddech. Lisica puściła rynnę i zanurkowała między odpadki. Krzywiąc się z obrzydzenia podważyła kratę prowadzącą do kanałów i wślizgnęła się w cuchnącą pleśnią, uryną i szczurami ciemność.

***

Pogoń utknęła w martwym punkcie.

Chyba.

Wilk spuścił się po rynnie i gzymsach- odkąd zaczął się parać włamaniami, już nieraz żałował, że nie jest kotem. Albo chociaż łasicą- wtedy życie byłoby dużo prostsze…

Kiedy jego łapy dotknęły ziemi, od razu poczuł się pewniej. Przypadł do ziemi i zaczął węszyć łowiąc zapach tej oszukańczej…

Rozmarzył się. Tak słodko pachniała… Szkoda, ze nie mógł powąchać z bliska.

I rzeczywiście, w zaułku, poza różnorakimi odrażającymi woniami, była ta jedna.

Delikatna nutka piżma, truskawki i ledwie wyczuwalny ślad naturalnego lisiego odoru.

Mmm!

Szkoda tylko, że trop prowadził do kanałów.

***

Givissini otworzył komodę, odsunął poprzewracane szpargały i sięgnął w głąb, odsuwając fałszywą ściankę.

Uff! Jest!

***

Kanały, które zresztą ciągnęły się tylko pod bogatszą, lewobrzeżna częścią Tangabardu, w miarę rozgałęziania podnosiły się, osuszały i przemieniały w piwnice. Piwnice składów kupieckich, winiarni, zwykłych domostw.

I karczm.

Taką piwnice posiadała właśnie gospoda „Krasnolud, beczka i kogut”, na której szyldzie wyraźnie zawiany przedstawiciel Ludu Gór zamierzał urżnąć łeb niczemu niespodziewającemu się kurakowi, który usiadł na beczce…

Ket Duartor Właściciel tego przybytku wierzył w trzy rzeczy- wolność, neutralność i pieniądze. Dlatego też wyposażył go w cała masę tajnych przejść i skrytek dla osób pragnących raczej omijać przedstawicieli prawa i Łowców. A, jako że płacił dolę Gildii, Łowcy mieli przykazane nie wszczynać tu żadnych awantur.

Lisica znała to miejsce i była tu znana. Odpowiedziała na parę pozdrowień i przyjacielskich gestów, po czym wsunęła się do ciemnej, ale przyjemnie chłodnej alkowy. Starannie zasunęła kotary i wysypała na stół zawartość sakwy.

Hmm…

Ciekawe, czy ten wilk szukał tego, co i ona?...

Bełt przeszył krasnoludzką pozytywkę. Ładny bibelot- srebro i masa perłowa. Szkoda że już nie zadziała… Następny w kolejce był srebrzony lichtarz, dwie cedrowe szkatułki (jedna z przyborami piśmiennymi, zaś w drugiej gnom trzymał swoje fajki i tytoń), szkatułka srebrna na kluczyk (a w niej milutko brzęcząca sakiewka) i kilka pierścieni.

I to wszystko.

Śmieci.

Mniej niż sto, może sto pięćdziesiąt orbów….

Zniechęcona lisica trzasnęła lichtarzem o stół.

A tak jej dobrze szło…

Zafalowała kotara i o posadzkę zaskrobały pazury.

-Miruze. I gulasz.- mruknęła nie podnosząc głowy.

Ostrze dotknęło jej boku.

Ops… To nie karczmarz…

Raz, dwa, trzy. Podniosła głowę.

-Aha.- stwierdziła –To ty.

Wilk odpowiedział szczerym uśmiechem poprawiając chwyt szabli. Był to może niezbyt piękny, ale za to z pewnością skuteczny egzemplarze krzywej szablicy konnej z gorącej północy.

-Cóż, nacieszyłaś się już łupem. Teraz wrzuć go do torby i grzecznie mi ją podaj.

Lisica spełniła polecenie bez szczególnej złości. Jednak to, co wymruczała, poważnie zastanowiło wilka.

-Śmieci…

Zafalowała kotara.

Jak już zostało wcześniej powiedziane, Ket Duartor wierzył w absolutną neutralność. Jego gospoda była miejscem świętym. Żadnych walk, żadnego przelewu krwi. Nic więc dziwnego, że na żarty wściekł się, gdy zobaczył, to, co zobaczył.

-Walka? W MOIM DOMU?!

W efekcie oboje, lisica i wilk, w ekspresowym i całkowicie równouprawnionym tempie, wylecieli z powrotem do kanałów.

Zasadniczym powodem, dla którego rzadko kto odważał się naruszać świętą neutralność tego lokalu, był fakt, że Ket Duartor był czarodziejem.

***

Gdy zabrakło elementu zaskoczenia, to jednak lisica była szybsza. Nim wilk się zdołał pozbierać, ruda postać już czekała z gotowym do strzału łukiem.

-O co te nerwy szanowna pani?- zaczął swobodnie. Lisy zazwyczaj były mocne tylko w gębie- jak nie miały nikogo od brudnej roboty, to wolały uciec, niż zostawić za sobą ślady

-Zabieraj te swoje śmieci i wynocha!- rzuciła na zakurzona posadzkę jego sakwę. Jedyny problem z łukiem polegał na tym, że najpierw musiała spuścić cięciwę i zdjąć strzałę, by sięgnąć po worek.

Zakotłowało się.

Podejmowanie jakichkolwiek działań bywa uciążliwe, gdy ktoś trzy razy od ciebie cięższy leży na tobie, trzyma cię za ręce, dociska do ziemi nogi i jeszcze chwyta kłami za gardło.

Lisica próbowała się uwolnić, ale równie dobrze mogłaby próbować zerwać żelazne łańcuchy.

Wilk, z nosem zanurzonym w jej futrze odetchnął głęboko jej wonią.

Mmmm!

-Lisia… Czemu mi to oddajesz? To jest warte przynajmniej stówę…

-Stówę to ty sobie możesz pod ogon wcisnąć!- prychnęła wściekle

-Czyżbym pominął cos wartościowego?

-Dla ciebie nie było tam nic wartościowego, AMATORZE błyskotek. Dla mnie to fortuna.

-Czemu tylko dla ciebie?

-Bo mam na to kontrakt! A ty jesteś zwykłym złodziejem…

No pięknie, pomyślał, Łowczyni…

A tak pięknie pachnie….

-Czy jak pozwolę ci wstać, powiesz mi coś więcej?

-Nie!

-No to będziemy tak leżeć… I leżeć… I leżeć…- wilk uśmiechnął się szerokim, zębatym uśmiechem. Lisica zawarczała, jednak jakoś mało przekonująco.

-Jak ci na imię?

Zagryzała zęby warcząc w odpowiedzi.

-No nie musisz być nieuprzejma- łagodnie zganił ją przeciwnik wciąż przyciskając do podłoża

-Crescent- burknęła. Rzeczywiście, rodowód imienia był aż nadto widoczny- na jej rudym czole widniało śnieżnobiałe znamię w kształcie półksiężyca…

Po kolejnej chwili warczenia jednak i w niej zrodziła się ciekawość –A ty? Jak cię zwą?

-Wolf.

-Rodzice mieli poczucie humoru, co?

-Jakby nazwali cię Kelstashi, też byś szukała czegokolwiek innego.

Lisica parsknęła- „Kelstashi” to po sekthańsku „świstak”.

Nagle zamilkła, osłupiała. Czy to było…?

-Polizałeś mnie w ucho?!

Wnętrza uszu Wolfa zaczerwieniły się. Czuł nagły wzrost temperatury- swojej i jej, przyspieszone krążenie i łomot lisiego serca. Jej zapach zniewalał go. Jego- ja. Zupełnie jak czary…

-Przepraszam, ja… Tak słodko pachniesz… Naprawdę nie… przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.

-Słuchaj…- Crescent przerwała mu ostrym, rzeczowym tonem -…Jesteśmy w dość kłopotliwej sytuacji… Powiem ci na co poluję… Jak poliżesz mnie znowu.

***

Ket Duator zamknął okienko swego sekretnego podglądacza i z uśmiechem chuchnął na swoje palce. Otaczająca je mgiełka rozpłynęła się w chłodnym powietrzu.

Czyńcie miłość, nie wojnę!

Ket odgarnął z czoła długie włosy, poprawił kolorową opaskę, golnął solidny łyk piwa i zaciągnął się dymem z jakichś tajemniczych, ale za to bardzo przyjemnych ziół. A potem odszedł na górę, do klientów, nucąc jakąś wyjątkowo nieprzyzwoitą piosenkę.

***

Pozbieranie się zajęło obojgu dłuższą chwilę, ale gdy to zrobili, nikt nie bronił im ponownego wstępu pod „Krasnoluda, beczkę i koguta”. Duator, widząc ich razem, posłał im tylko promienny uśmiech. Opuszczona przez Crescent alkowa wciąż pozostała nienaruszona.

-…Pergamin…- mówiła lisica -…Urzędowe pismo z pieczęciami księcia Des Nostis, około ośmiu kartek formatu folio spiętych razem lakowym grzbietem i prawdopodobnie zwiniętych w lakowym tubusie. Mój pracodawca wycenił dokument na tysiąc orbów, więc po odliczeniu podatku Gildii, na rękę mam osiemset.

-A o czym to pismo mówi?

Crescent rozłożyła bezradnie ręce

-Nie mam pojęcia, wiem, ze ma pieczęcie książęce i jest po elficku.

-Jak miło… Akurat znam mowę elfów…

-Naprawdę?! Myślałam, ze jesteś po prostu złodziejem…

-Bo jestem. Ale moi rodzice, prócz posiadanego poczucia humoru, dysponowali również pieniędzmi i głęboka wiarą w potrzebę edukacji mnie… - Wolf skrzywił się i otrząsnął na myśl o przeszłości, jakby ktoś mu kazał przełknąć łyżkę tranu.

-Coś takiego…

-Wiesz, moja matka pochodzi z rodu Val’Harr

-Ooo!- lisica zrobiła naprawdę duże oczy –Arystokrata!

-…Ojciec był cesarskim samurajem, ale po odwrocie ostatniego Rajdu Kłów, nie wrócił z resztą armii, tylko został tu- poznał moją matkę. A ty?

-Co ja?

-Noo… Twoja rodzina…

-Nie mam pojęcia o swojej rodzinie. Tutaj, w Trixivii, na takich jak my, mówi się „śmietnikowe lisy”. Z innymi szczeniakami- pewno nawet część z nich to moje rodzeństwo- koczowaliśmy pod targiem i kradliśmy co się dało. Powoli nas wyłapywano, bo kupcy się skarżyli. Byłam szybka, miałam fart, to wciąż żyłam.

Aż pewnego dnia trafiłam na takiego jednego kotka- felis, wypisz wymaluj taki słodki kanapowy kotek, co to czasem ludzie trzymają w domach.

*piiiiiiiiiii* Łowca. Zamiast mnie zabić, czy dąć straży, tylko obił i zawlókł do siebie. Chyba mu się spodobałam, bo zaczął mnie ćwiczyć w swojej profesji…

-Chyba powinnaś być mu wdzięczna?

-Wiesz jak mu musiałam za to płacić?... Chyba wiesz… W końcu się chyba znudził i wysłał mnie do Retrane, szkoły Gildii. W zeszłym roku zdobyłam licencję!- napuszyła się

-A wracając do sprawy dokumentu… Myślisz, że on może tam jeszcze być?

-Kupcy swoje ważne dokumenty i kosztowności trzymają w specjalnych szafkach, zostawiając trochę błyskotek…- rzucił wilkowi krzywe spojrzenie -…na podpuchę, zaś same cenne przedmioty chowają na przykład za fałszywą ścianka, czy dnem szuflady.

-Aha.- Wolf przeklął się w duchu, że sam na to nie wpadł –To co, robimy spółkę?

-Nie opłaca mi się. Muszę wtedy podzielić nagrodę na pół, a jestem dość zachłanna…

-A ja jestem złodziejem- kiedy ty szukasz dokumentu, ja zgarniam wszystkie bardziej przyziemne skarby. Ten sam czas, dużo większe zyski, podział pół na pół. Zaręczam ci, że wyjdziesz lepiej, niż byle osiemset orbów.

-Hmm… Brzmi kusząco.

-To co? Przybijamy?- Wolf wyczekująco wyciągnął dłoń. Lisica przybiła i uścisnęła ją

-No to działamy jako drużyna.

-Jeszcze nie działamy- uśmiechnęła się wyjątkowo… lisio.

-Jak to nie?

Raz…

Dwa…

Trzy…

-Najpierw trzeba trochę… odpocząć. Mam tu pokój.- wstała od stołu i zmysłowo kręcą biodrami i falując ogonem ruszyła przed siebie.

Wolf wywalił język i zaczął dyszeć jak pies.


***

Zapadła noc. Nie wieczór, który jest po prostu dniem obleczonym w romantyczna scenerię gwiazd i lampionów, ale prawdziwą, ciemną noc, kiedy dzikie psy ujadą w zaułkach, a dzienni mieszkańcy miasta skrupulatnie ryglują drzwi przed tymi nocnymi. Dwa kroki za daleko od kręgu światła jasnego pomieszczenia domostwa, czy karczmy i już wkraczało się w iluzoryczną krainę cieni i szeptów.

Noc- czas złodziei.

Strażnicy byli czujni- tak wmordędarłowie z karczmy, jak i najemne zbiry różnych kupców okrążali „Dwa Księżyce” gotowi każdy podejrzany cień zasypać gradem bełtów. A potem dla pewności rozsiekać toporami. Wchodzących jednak nie zaczepiali- łypali tylko oczami szukając szarego wilka lub rudej lisicy- taką parę widział wczoraj pan Armotovaldo.

Nic.

Crescent nieco dziwnie czuła się wymalowana cała na biało, zaś futro Wolfa pyszniło się teraz głęboką czernią wojskowego smarowidła do butów. Jednak zdołali wejść, nie dość, ze nie zatrzymywani, to jeszcze nie ściągając na siebie zbytniej uwagi.

Ta gospoda zasadniczo różniła się od tych, w których bywali. Była ekskluzywna. Tutaj nie zbierała się swołocz w chrzęszcząca pancerzami i cuchnąca jak skacowany osioł, tylko Panowie i Damy- bogaci kupcy, wyżsi ranga oficerowie, przedstawiciele szlachty i miejskiej socjety. Alkohole pito z małych, ale za to pięknych naczyń- podobnie rzecz się miała z jadłem. Gościom usługiwała nie cycata panienka, tylko kelner w liberii. Jednym słowem, było to miejsce w którym Wypadało Bywać.

-Chcieliśmy wynająć pokój na noc…- zaczęła niepewnie lisica. Wolf się nie zbliżał- zapach pasty do butów mógł jeszcze znokautować biednego majordomusa.

-Państwa godności?

-Ja jestem… (raz, dwa, trzy, oddech) Lady Pale Moonlight, a to… (raz, dwa trzy) Lord Kelstashi Blackwolf.

-Na ile zamierzają państwo zostać?

-Na dwie noce.

-Proszę, oto klucze- stary człowiek wyciągnął przed siebie rękę niczym automat. Ani razu nie spojrzał na swych rozmówców. Może to i dobrze… -Maja państwo jakieś życzenia?

-Owszem- Crescent vel Pale nabrała śmiałości –Każ nam podesłać butelkę dobrego wina, gorącą wodę na kąpiel i niech nikt nam do rana nie przeszkadza.

Oczywiście. Państwa pokój jest na drugim piętrze. Gorąca woda w kranie. Wezwać chłopca po bagaże.

-Nie.

-Jak sobie państwo życzą.

***

-Ale luksusy!- lisica rzuciła się na łóżko i wykonała wcale niezłe salto wzbijając przy okazji chmurę pyłu i odzyskując dawne kolory. Wilk po chwili wylądował obok niej wściekle merdając ogonem

-Może by tak to wykorzystać?

-Fuuuj!- Crescent odepchnęła go, a potem wytarła dłoń w narzutę –Cuchniesz jak zakład szewski!

-A kto mi kazał się wysmarować pastą do butów?!

-Przepraszam, że nie wyprodukowali czarnej mąki.

Wilk usiadł naburmuszony.

-Poczekaj… Noc jeszcze młoda… Zdążymy się umyć…

Zastukano do drzwi.

-Kto tam?

-Wino dla państwa…

-Zostaw pod drzwiami i się wynos!- odszczeknęła lisica, nim Wolf zdołał zareagować.

-Cii! To nie tak. Trzeba mu było dać napiwek odprawić po wielkopańsku…

-A to nie było po wielkopańsku?

-Nie bardzo…

-Nie ważne. To ty jesteś tutaj arystokrata, ty się znasz.

Wilk obrzucił ją bacznym spojrzeniem, ale nie znalazł śladu ironii na biało-rudym obliczu.

-Chodźmy się umyć.

Uśmiechnęła się przymilnie.

Odpowiedział tym samym.

***

Karczma słodko spała, podobnie, jak większa część miasta. Straż zebrała się w małe grupki i, przytupując dla rozgrzania się, obalała coraz to nowe antałki środka zwanego w obecności pracodawców „syropem na kaszel”. Strażnicy na dachu zachowywali się podobnie. Nikt nie zwrócił uwagi na dwie zakryte pelerynami postacie przeciskające sie po gzymsie.

Okno było otwarte- wiatr wydymał zasłonę.

Mała figurka na łóżku leżała nieruchomo- panowała absolutna cisza.

Woń powietrza była niepokojąco znajoma.

Na kredensie leżał tubus, z czerwonej laki. Zdobiąca go srebrna pieczęć lśniła w mroku.

Wolf i Crescent nie odważyli się spojrzeć na siebie.

Raz…

Dwa…

Trzy!

Lisica skoczyła ku tubusowi w tym samym momencie, w którym z kąta oderwał się czarny cień.

Moja Bogini!, pomyślała Crescent, W szkole o nich mówili…

Ninja!

Czarny wojownik przeskoczył łóżko, by znaleźć się przy lisicy. Ta zamachnęła się ręka z tubusem. Ninja zrobił unik a jego wzrok powędrował za trasą pocisku.

Błąd.

W drzwi wbił się nóż, natomiast ogon złodziejki właśnie znikał za oknem.

Wojownik zawahał się, ale również wyszedł na gzyms.

Kolejny błąd.

Ostatni.

Nie zdążył dojść do okna, gdzie znikli złodziej, gdy wysunęła się zeń ręka dzierżąca łuk i z całej siły zdzieliła natręta kościanym gryfem w krocze.

Ceglany gzyms nie daje zbyt wielkiego pola na uniki.

Ninja zgiął się w pół i z niemym krzykiem runął w dół.

To go nie mogło zabić.

Natomiast, owszem, mogły to zrobić krasnoludy.

Zrobiły.

***

„…Jako mego spadkobiercę, ustanawiam młodego Lenjarda, pierworodnego syna hrabiego Teffe, który jest mi bratankiem. Zaś w razie niemożności objęcia mego tronu przez powyższego- gdyby zmarł był, lub prawo by na przeszkodzie stało –tedy niech prawo do władzy nad Des Nostis idzie wzdłuż Teffenów rodu, a gdy tego nie stanie, niechaj spadnie na księcia Orlanda, władcę Virystylii i ród jego. Dopiero zaś gdy tako Teffenów, jak i Orlandów nie stanie, tedy chętny mym ziemiom i bogactwom Car Habhlatii może się, zgodnie z umową, o swe lenno upomnieć…”

Wolf skończył tłumaczyć i powoli odłożył dokument.

-Wiesz co mamy?- zapytał głucho

-Testament zamordowanego przed tygodniem księcia Renie z Des Nostis- równie głucho odparła Crescent.

-Ten kupiec był z Des Nostis… Ktoś ważny i bogaty. A teraz jest martwy. Zabity przez najemnego mordercę… Który, jak ty, szukał tego.- wilczy pazur stuknął w pergamin –Kto cię wynajął?

-Nie wiem… Dowiadywanie się o dane zleceniodawcy, gdy jemu zależy na dyskrecji, jest wbrew zasadom.

-Cos czuje, ze mamy problem…

Raz…

Dwa…

Trzy…

-Mamy- głucho zawtórowała lisica

***

Za oknem wstawał świt…

Dla WolfEyesa
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.