Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Aracnan "Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia", cz.1  
Autor: Aracnan
Opublikowano: 2012/1/12
Przeczytano: 1561 raz(y)
Rozmiar 22.78 KB
2

(+3|-1)
 
WIEDŹMA

- W imieniu Vkantisa – otwórz te drzwi! - Lew w pancerzu paladyna ostatni raz uderzył pięścią w drewno, po czym dał znać stojącym za nim Strażnikom Ognia – Wyważcie to!
W niewielkim mieszkaniu, do którego próbowali się przebić, nie było nikogo. Dwa lata temu mieszkała tu miła starsza kotka, która zawsze częstowała dzieci cukierkami i zawsze miała kilka miłych słów dla każdego. Czasem ktoś przychodził do niej po radę. Czasem po przysługę. A miła starsza kotka nie odmawiała nikomu. Potem zaniemogła i wprowadziła się do niej jej wnuczka. A potem się zmarło biedaczce. I wtedy zaczęły się problemy...
Stare, drewniane deski nie wytrzymały długo pod naporem młodzieńczych barków. Strażnicy Ognia rozstąpili się, pozwalając paladynowi wejść do środka. Ten niemal od razu skrzywił pysk z obrzydzenia.
- Spójrzcie bracia w wierze, jak wygląda matecznik zła i wszeteczeństwa... - wskazał łapą na wnętrze domku – Spójrzcie, gdzie zalęgło się zło w naszym świętym mieście!
Strażnicy patrzyli się z uwagą, jednakże ich niewyćwiczone oczy nie dostrzegały tak wyraźnych dla Paladyna Vkantisa oznak korupcji. Westchnął ciężko.
-To – wskazał na suche wiązki mięty i krwawnika – to plugawe zioła jakie czarownice mieszają razem z jadem węża i krwią niemowląt by demony przywoływać. A to – Opancerzona łapa zatoczyła łuk nad stołem – ołtarz, na jakim czarne msze odprawiają i bezeceństwa z diabłami czynią, chutliwe, piekielne wiedźmy! - Pięścią uderzył w ścianę, pełen świętego gniewu – Przeszukać wszystko! Wiedźma nie uniknie sprawiedliwości! Na chwałę Vkantisa!

***

-Debile – Parsknęła Ira, szybkim krokiem oddalając się od Irming. Zdawała sobie sprawę, że nawet taki idiota jak Volans zorientuje się niedługo, że zwiała z miasta. Co więcej, jak ktoś wyżej postawiony zorientuje się, że lew wypuścił wiedźmę z łap to poszczują za nią kogoś bardziej sprawnego umysłowo. A wtedy może mieć kłopoty. Z ciężkim westchnięciem poprawiła szelki torby podróżnej i kontynuowała marsz.


***

ŁOTR

Det obudził się gwałtownie. Przyczyną pobudki była pięść wbita mu w splot słoneczny. Upadłby na ziemię wstrząsany torsjami gdyby nie łapy Parszywca, ulubionego wykidajły Barona. Oczywiście, Baron nie kalał się przemocą, i nawet pomimo jego sadyzmu, nie splamił się nigdy krzywdzeniem, czy nawet dotykaniem pospólstwa. Jaszczur niemal złożył się wpół po kolejnym ciosie.
-Tak więc jaszczurko, skoro już do nas wróciłeś, zechcesz nam powiedzieć, gdzie jest klejnot, który „zgubiłeś” - Baron wysączył szlachetne wino z kryształowego kielicha – Inaczej, nasz szanowny przyjaciel Parszywiec będzie musiał po raz kolejny cię pobić... A jeśli jakimś cudem to przeżyjesz, to obudzisz się na łożu tortur... - delikatnie smutny uśmiech szlachcica nie ukrył sadystycznego błysku w oku – Ale wystarczy że powiesz nam gdzie jest klejnot a zaraz wyślemy cię do uzdrowicieli.
Jaszczur spojrzał na niego drwiąco
-Naprawdę myślisz że ci uwierzę? I Ile razy mam ci powtarzać, że klejnotu już NIE MA?
-Tak, tak, oczywiście – Baron nieświadomie powtórzył ulubioną kwestię Deta – Parszywiec... zajmij się jaszczurkiem...

***

- Długo wytrzymał – Parszywiec splunął na podłogę wrzucając broczącego krwią gada do celi. Zamknął go, i myśląc już tylko o kolacji poszedł do swojej kanciapy. Gdy tylko kroki szczura ucichły, gadzie ślepia otworzyły się...


***

WOJOWNIK

Wilk sparował cios lisa, odsunął jego ostrze i pchnął szybko. Jego przeciwnik zwinnie uniknął ciosu, zripostował... i poczuł dotyk stali na gardle. Po chwili oboje usłyszeli skąpe oklaski. Zasalutowali sobie mieczami i schowali je do pochew, po czym każdy z nich oddalił się do swojego trenera.
- Jesteś gotowy – mruknął stary szop, patrząc na wilka – Nauczyłem cię, czego zdołałem nauczyć. Teraz sam jesteś swoim mistrzem.
-Nie jestem godzien tego zaszczytu – Przykląkł na jedno kolano, recytując rytualną odpowiedź.
-To udowodnić musisz sam – Szop skłonił się przed nim – Idź, Władco Wojny... Niech Nemezis kroczy za tobą... - Podał mu oburącz miecz półtoraręczny wykonany z przezroczystego, błękitnego kryształu, o rękojeści z elektrum – idź szlakiem wojny, chaosu i zniszczenia... Bądź godny swego miana - podniósł wilka i objął go iście ojcowskim uściskiem. Wilk odwzajemnił uścisk.
-Będzie mi ciebie brakować, staruszku.
-Przyzwyczaisz się – szop uśmiechnął się lekko – każdy z nas to przechodzi. A jeśli dożyjesz chwili w której znajdziesz swojego ucznia, to i poczujesz to uczucie z mojej strony – prowadzi go do baraków, do kwatery wilka – Udasz się do Eira... Potem zrobisz co zechcesz.
-Czemu do Eira? - zadał pytanie, gdy znaleźli się w pomieszczeniu – bliżej jest Irming...
-W Irming już i tak dzieje się za dużo – Szop zaśmiał się głośno – Potrzebny jesteś gdzie indziej... Spakuj się i opuść to miejsce, Luca... - skierował się w stronę wyjścia. Po chwili zatrzymał się i nie odwracając głowy, dodał – będzie mi ciebie brakować szczeniaku... - wyszedł. Luca uśmiechnął się lekko i zaczął pakować.

***

Tydzień później, samotny wilk odziany w lekką kolczugę, z niezwykłym mieczem u pasa, przeszedł przez bramy Eira. Jako że zapadał już zmierzch, skierował się do najbliższego zajazdu dla podróżnych...


***

UZDROWICIEL

-Jeszcze chwilę... - Chudy irbis przytrzymał mocniej wyrywającego się psa, nie przerywając szeptania tajemnych sylab. Piszczący pies patrzył jak rana na jego łapie powoli się kurczy i zasklepia... po kilku minutach tylko niewielki zakrzep i dziura na koszuli znaczyła miejsce gdzie powinna być rana sięgająca kości. Skłonił się przed irbisem w podziękowaniu i uciekł. Ten wstał powoli, przeciągnął się. Ten był ostatni z potrzebujących pomocy. Otrzepał luźną szatę i wspierając się na Kaduceuszu wyszedł z szopy, użyczonej mu przez miejscowych i przerobionej pospiesznie na lecznicę, bo Domem Leczenia nazwać tego nie sposób. Westchnął cicho. Lubił pomagać. Leczenie i uzdrawianie sprawiało mu niemałą satysfakcję, i nie znał wspanialszego widoku niż ozdrowieni... ale chciał czegoś więcej. Niestety, nie tylko starsi uzdrowiciele, ale nawet rzeczywistość nie wymazała romantycznych marzeń irbisa o przygodzie. Po raz kolejny skierował wzrok na odległe, ciemne mury i budynki za nimi. Eira... Miasto możliwości.
Kolejny cel w jego wędrówce.


***

„Demonica” nie była, powiedzmy, najbardziej luksusową karczmą w Eira, ale była tania, jedzenie proste i obfite, a na łózkach wprawdzie leżały sienniki, ale były to czyste i wolne od robaków sienniki, a pościel na nich czysta i zwykle nawet pachnąca lawendą.. Znana z szerokiego zestawu alkoholi i urody karczmarki, cieszyła się pewnym uznaniem, zwłaszcza wśród poszukiwaczy przygód, którzy wprowadzili „Galerię Chwały”, umiejscowioną na ścianie za szynkwasem, na której zawieszone były przedmioty lub repliki związane z dokonanymi przezeń czynami, które to karczmarka chcąc nie chcąc słuchać musiała tylekroć razy, że - cytując ją samą - „straciły smak przygody”. Sama Lisica Luvia, bo o niej właśnie mowa, również drzewiej przygód szukała, i nawet kilka znalazła, jednakże nad rozkosz szlaku i dreszcz niebezpieczeństwa przełożyła komfort miasta i stały zysk z własnej karczmy.
W tym konkretnym momencie stała za szynkiem i z ukontentowaniem kiwała głową. Klientów tyle co zwykle, a wieczór dopiero się rozpoczął. Oglądała każdego futrzaka w sali i jej tylko znanym sposobem przeliczała go na porcje jadła i trunków. Trzy niedźwiedzie grające w kości w kącie – co najmniej galon Siltelskiego. Skunks rozglądający się nerwowo – solidna czarka księżycówki. Jaszczur bawiący się nożem – nalewka z arniki. Dla Bernarda – barda przychodzącego tu co wieczór – pinta ciemnego piwa i gulasz. I tak dalej... Niestety, nie miał to być spokojny wieczór. Jej wyćwiczony zmysł karczmarski podpowiadał jej zbliżającą się burdę. I to solidna burdę. Taką, po której trzeba będzie odbudowywać dzielnicę. Niemal pieszczotliwie przesunęła łapą po wielostrzałówce schowanej za ladą. W tym momencie drzwi rozchyliły się i do środka weszła srebrno-czarna kotka w ciemnym, luźnym ubraniu, zaraz za nią wsunął się do środka irbis w szatach Uzdrowiciela. Usiedli w różnych punktach sali, nawet na siebie nie patrząc. Luvia wyszła zza lady i pospieszyła do nowych klientów. Tego wieczoru drzwi otwierały się jeszcze kilkukrotnie, wpuszczając między innymi czworo ptaszan, jednego tłustego psa w kupieckim przyodziewku z obstawą, również psią, smoka, wilka, i parę łasiczek.
Wbrew pozorom – choć paradoksalnie, to tylko wyostrzyło czujność Luvii – wieczór był naprawdę przyjemny. Muzyka grała, alkohol lał się strumieniami w spragnione gardła, radosny gwar rozmów i krotochwili omywał uszy...
I w tym momencie, niespodziewanie niczym Irmingska Inkwizycja do karczmy wpadła straż miejska.
-Darius! - wykrzyknął dowódca oddziału – W imieniu Lorda Buffone'a jesteś oskarżony o szpiegostwo i konsztachty z wrogimi mocarstwami!
Nerwowy skunks zerwał się na nogi próbując uciec na zaplecze. W każdym razie miał taki zamiar, co jednak nie weszło w czyn, jako iż z zaplecza również wyszło kilku strażników. Przerażony, jęczał jakieś wytłumaczenia i wzrokiem szukał pomocy czy współczującego spojrzenia. Reszta karczmy jednak bardzo uważnie patrzyła w stronę każdą tylko nie w jego. Strażników wszyscy mieli głęboko pod ogonami, ale z lordem Buffone'm po prostu się nie zadziera.
- TY! - Darius rozpaczliwie uczepił się szaty Uzdrowiciela – pomóż mi, błagam, jestem niewinny, ja... - krzyknął rozpaczliwie kiedy byk ze straży odciągał go od irbisa. Dowódca, baran o szarawym futrze, popatrzył na resztę z mieszanką pogardy i zniechęcenia i gestem nakazał straży wymarsz.
Dopiero po kilku minutach gwar rozmów rozbrzmiał na nowo, może nieco bardziej nerwowy niż poprzednio. Od kiedy Rada Lordów przejęła władzę w mieście takie sytuacje były całkiem częste. A system kar, wyśrubowany jeszcze przez poprzedniego księcia, a ostatecznie doszlifowany przez Radę sprawiał że lochy i kamieniołomy były pełne więźniów politycznych.
Irbis dłuższą chwilę dochodził do siebie. Wyraźnie widział przerażenie w oczach skunksa, wciąż czuł jego łapy kurczowo zaciskające się na jego szacie... Nie wiedział, czy był winny. Ale to co go czekało... Nikt na to nie zasługiwał. Potrząsnął smutno głową. Nie tego oczekiwał... Jego rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi, zimne, nocne powietrze owionęło go a w chwilę później usłyszał sarkastyczny głos:
-...Niech będzie ta. Karczma nie karczma, niech znają łaskę pana. W końcu, władcy też muszą czasem zniżać się do poziomu plebsu – Mówiący te słowa był młodym lisem, ubranym w bogate szaty z herbem Melthorne'ów na wamsie. Mówił je do swoich przybocznych, geparda i krokodyla, uzbrojonych w miecze i odzianych w kolczugi – Karczmarzu! Dzban najlepszego wina jakie masz... choć podejrzewam że i tak nie będzie zbyt dobre.
Gdyby spojrzenie Luvii mogło zabijać, już w tym momencie szlachetka padłby martwy, a jego dusza została nieodwracalnie zniszczona. Niestety Luvia pozbawiona była takich mocy, więc tylko zgromiła lisa spojrzeniem swoich modrych oczu i machnąwszy ogonem z oburzenia, zniknęła w piwniczce. Przez moment wszystko było dobrze. Przez moment. Mały moment. Właściwie tylko mgnienie oka.
- Ej, ty... - Krokodyl szturchnął Uzdrowiciela – Lord Zyvel chce z Tobą pomówić.
Kot spojrzał na niego niepewnie.
-Ale... po co?
Gad nie odpowiedział, tylko złapał go za ramię i z dość paskudnym grymasem niemal zawlókł go do ławy przy której siedział szlachcic.
-Witam, witam Uzdrowiciela! - Radośnie zakrzyknął młody lis, wskazując mu miejsce naprzeciw siebie, które ten, chcąc nie chcąc, zajął – Co cię tu sprowadza, przyjacielu?
-Wędruję po prostu... - mruknął cicho irbis, kołysząc nerwowo ogonem. Już spotkał kilku takich jak on. Wybierają kogoś z tłuszczy i bawią się jego kosztem...
-Pij, pij, śmiało... - Zyvel nalał kotu wina – w końcu to przecież ty za nie płacisz... Ohohoho... wybacz – zaśmiał się, trącając kubek. Widać ten dzban wina nie był pierwszym dzisiaj – mam małe problemy z koordynacją...
Uzdrowiciel westchnął. Jego czarne myśli właśnie się spełniają...
-Posłuchaj mnie, Lordzie...
-Jeszcze nie lordzie – Łyknął wina, po chwili jego źrenice zwęziły się groźnie – chyba że masz na myśli coś złego wobec mego ojca?
-Nie, nie skądże, pański ojciec jest doprawdy wspaniałym władcą i...
-...Czyli insynuujesz, że nie nadaję się na jego następstwo? - Zyvel uniósł brew
Irbis w tym momencie gorączkowo myślał jak wybrnąć z tej sytuacji.
-Ummm... nie wiesz, panie, kim był ten... Darius?
-Hę? - lis zamrugał tępo – Ach, ten co go minęliśmy... Szpieg chyba jakiś. Albo po prostu krzywo się popatrzył na mojego ojca... - Ziewnął głośno – coś mocne to winnn... - padł pyskiem na stół z chwilą gdy Uzdrowiciel wstał. Skłonił się nerwowo strażnikom szlachetki i pobiegł do swojego pokoju. Wprawdzie będzie musiał go z kimś dzielić, ale w chwili obecnej zdawał się dla niego twierdzą, bastionem bezpieczeństwa o którego mury bezskutecznie rozbijały się fale zła, ciemnoty i pijanych szlacheckich synów.
-Zła karma, co? - parsknął ktoś w kącie – Hej, hej, spokojnie, to tylko takie powiedzenie... - Jaszczur powoli wyjmował irbisa spod łóżka – Zadziwiające... czysto pod spodem. Nawet się nie ubrudziłeś. A w ogóle, Det, miło mi, i też tu śpię dzisiaj... a w każdym razie miałem taki zamiar – uścisnął łapę kota i padł na jedno z dwóch łóżek. Irbis powoli usiadł na własnym, starając się uspokoić.
- Nassh, mi również. Czemu zmieniłeś zdanie?
-Ach, wiesz – machnął lekceważąco łapą – takie tam, szlak wzywa, zew przygody, nikt mnie tu nie chce, wpadłem w kłopoty... Właśnie! - wstał gwałtownie – przeszukaj kieszenie... tamten „szpieg” coś ci podrzucił?
-Skąd wiesz? - Farias nerwowo zaczął klepać się po szacie. Jakby nie miał już dość wrażeń.
-To moja praca. - Jaszczur skrzyżował nogi na łóżku wpatrując się w Uzdrowiciela. Ten położył po sobie uszy czując między palcami coś, czego nie rozpoznawał. Dwie pary oczy spoczęły na łapie irbisa, na której leżał niewielki krążek z ciemnego kamienia. Na jego powierzchni można było dostrzec delikatne ryty, które mimo delikatnego wyglądu miały w sobie coś głęboko niepokojącego. -Co to jest? - Jaszczur powoli przesunął po przedmiocie. Farias wzruszył ramionami, chowając to z powrotem do kieszeni.
-Nie wiem, ale wyczuwam w tym magię.
-Magię mówisz? - gadzie oczy błysnęły – czy to może być cenne? Chociaż – zreflektował się – lepiej to wyrzuć. Może to tego szukają.
-Może... - wymruczał przyglądając się krążkowi. Coś mówiło mu, że to jest niebezpieczne. Ale z drugiej strony, w końcu może będzie mieć przygodę... - Jutro zdecyduję.

***



-A zatem, znów się spotykamy, Alastorze - Lis tak stary, że jego futro było bardziej siwe niż rude, wspierając się o hebanową laskę, powoli szedł przez nawę Katedry. Mimo iż wyraźnie kulał, jego kroki były mocne i pewne, jak u wyćwiczonego żołnierza. Obcasy ciężkich butów stukały głośno na bazaltowej podłodze. Szedł główną nawą, między ławami z ciemnego drewna, wypełnionych siedzącymi, mijał kolumny rzeźbione w obrazy przemocy i tortur, by stanąć przy szerokim podeście na którym stał ołtarz.
-Taka odległość wystarczy, Oszuście - stojąca przed ołtarzem postać w czarnej szacie nie odwróciła się do rozmówcy. Starzec zachichotał, z taką werwą i radością w głosie jakby był dzieckiem. Zatrzymał się jednak, przyglądając się plecom swojego rozmówcy. Oprócz niego nikt nie zwrócił uwagi na lisa, ani strażnicy stojący w mrocznych wnękach udających okna, ani siedzący w ławach, zajętych dziwnie wibrującą w powietrzu modlitwą - Czego tu chciałeś? Czekaj, niech zgadnę - machnął lekceważąco dłonią odzianą w stalową rękawicę, wykutą na kształt demonicznych szponów - Jak wielu przed tobą, opętanych żądzą przygód i sławy idiotów chcesz stać się bohaterem, ratując świat przed zagładą? Nie... Więc może szukasz skarbów, zakopanych w lochach i katakumbach, i przez pomyłkę odkryłeś mroczny spisek? Skąd! A może motyw zemsty? Też nie... - Powoli odwrócił się, spod kaptura szaty wyjrzała maska, kształtu demonicznego pyska - Ty po prostu chcesz mnie wkurwić, Loki.
Lis zaśmiał się głośno, stukając laską z ukontentowaniem.
-Tak jest, tak jest! Dobrze mnie poznałeś przez te... hm, ile to było lat?
-Dwanaście i nie udawaj, że nie pamiętasz. 
-No wiesz, w moim wieku...
-Skończ te gierki! - Alastor wykonał ruch, jakby chciał podejść do lisa, jednak zrezygnował - Twoje moce nie pomogą ci w walce ze mną. Jestem silniejszy i wiesz o tym.
-Więc... czemu się mnie boisz? - Na pysku Lokiego pojawił się zagadkowy uśmiech, jakby i tak znał odpowiedź. Alastor zignorował go, odwrócił się z powrotem do ołtarza - Widzisz go? Czyż nie jest piękny? - Lis uniósł głowę, patrząc na coś, co widział tylko on i Alastor. - A już za chwilę będzie mój. A potem...
-Nie dziel skóry na człowieku... - zachichotał ponownie starzec. Zamaskowany ponownie zignorował lisa, skupiając się na tym, co go tutaj przywiodło. Uniósł ręce i zaczął szeptać pradawne sylaby. Chwilę później modlący się podnieśli głosy, potępieńczym chórem akompaniując swojemu mistrzowi. Dziwne, obco brzmiące słowa raz po raz przerywały ciszę, głoski, które bardziej się czuło, niż słyszało, opadały i wznosiły się w jakimś chaotycznym rytmie. Odpowiadała im tylko cisza. I coraz większy uśmiech Lokiego. Słowa mocy rozbrzmiewały coraz głośniej, z coraz większą mocą. Lis zaczął chichotać, aż w końcu wybuchł głośnym, szyderczym śmiechem. Zaklęcie Alastora zostało przerwane w połowie sylaby. Spojrzał jeszcze raz w górę, lecz to, czego szukał tak długo, to po co tu przybył... zniknęło.
-Gdzie... to... JEST! - Odwrócił się do starca. Lecz lisa już tu nie było. I tylko szyderczy śmiech Oszusta rozbrzmiewał w Katedrze.

***

Luvia zasunęła skobel na drzwiach, wzdychając ciężko. To był męczący wieczór... Jeden z tych przez które żałowała że nie została na szlaku. Wróciła do kuchni, wspominając swoje przygody. To były czasy... Jak co wieczór, tak i teraz powtarzała conocny rytuał, sprawdzając czy lampy są zgaszone, zasypując węgle piaskiem, odkładając rondle na swoje miejsce...
-Chyba się starzeję – westchnęła. Mimo że nie stało się nic złego dzisiaj – oprócz nagonki na szpiega i chwilowego dręczenia tego biednego Fariasa – to wciąż miała wrażenie, że coś się stanie. Ziewnęła... i odwróciła się gwałtownie uderzając patelnią na odlew. Cios, typowo kobiecy w doborze narzędzia, został zadany jednak przez byłą poszukiwaczkę przygód, która sama rozwiązywała wszelkie burdy w swojej karczmie. Zamaskowany psowaty pisnął i zwalił się na podłogę nieprzytomny. Luvia warknęła i pobiegła po wielostrzał... i w tym momencie ktoś zaczął wywarzać drzwi.

***

Luca zbudził się natychmiast, odruchowo sięgając po miecz. Z dołu dobiegały jakieś hałasy... Ktoś tam starał się walczyć. Zerwał się na nogi i szybko się ubrał, zarzucił torbę na ramię, chwycił miecz w dłoń i wyszedł z pokoju. Cicho stąpał po deskach, oczekując przeciwnika. Za zakrętem zauważył, że nie tylko on czeka na przeciwnika. Srebrno-czarna kotka wpatrywała się w stronę schodów. Podszedł do niej powoli, kiwnęli sobie głowami. Słysząc kroki na schodach, spięli się...
...I wtedy ktoś złapał ich za ramiona i wepchnął do pokoju, zamykając cicho drzwi.
-Oszaleliście?! - Syknął na nich jaszczur, blokując klamkę taboretem. - To ludzie Buffone'a.
-Po co tu przyszli? - Kotka patrzyła to na jaszczura, to na wilka, to na irbisa siedzącego w kącie. Ten tylko wyciągnął łapę.
-Chyba po to – pokazał jej dziwny krążek. Samica mrffnęła – Magia. Nie mam czasu żeby się jej przyjrzeć, ale...
-Znasz się na magii? - cała trójka spojrzała na nią
-Tak... poza tym, on też – wytknęła Uzdrowiciela palcem – myślałeś że się nie zorientuję jak upiłeś tego szlachciurę?
-Nie czas na to! - warknął Luca. Kocica położyła po sobie uszy i syknęła na niego, ale jaszczur go szybko poparł – jeśli zaraz się stąd nie wydostaniemy, to albo nas zabiją na miejscu razem z cała resztą, albo, co gorsza aresztują... - wzdrygnął się. Dopiero co uciekł z lochów, i nie miał zamiaru tam wracać.
-Co proponujesz? Oknem? - Prychnęła – nawet jeśli skoczymy to pewni czekają na dole.
-A kto ci powiedział że będziemy schodzić? - gad uśmiechnął się zębato...

***

-A zatem... - Stary lis uśmiechnął się widząc płonący budynek... i kilka cieni biegnących po dachach – Zaczęło się. Gracze rozstawieni, pionki rozłożone... - Zaśmiał się niczym dziecko – Pora grać! - Uniósł laskę i w tym momencie karczma rozgorzała mocniej, sąsiednie budynki szybko zajęły się ogniem – Ogień i lód, chaos i spryt, śmierć i życie, wojna i pokój! To co było, to co stworzyło, pamięć przyszłości i cienie światła! - W dole futra biegały krzycząc, próbowały gasić pożar – Sen i Oszustwo! Katedra i Miasto Żelaza! - Wołał z mocą, stojąc dumnie nad miastem, oświetlony łuną pożaru – Wojna Wstąpienia rozpoczęła się!
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia cz.1
Wysłano: 12.01.2012 5:50
Felis catus (czyli kot)
Smok
Opowiadanie na podstawie mojego autorskiego systemu RPG. Napisane na szybko żeby nie myśleć o sesji. Wszelkie nieścisłości wyjaśnię tutaj, w komentarzach.

0
(+1|-1)
Opowiadania: Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia cz.1
Wysłano: 12.01.2012 11:07
Lew
Przeczytałem pierwszą linijkę, masz plusa za Lwa :D

Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia cz.1
Wysłano: 12.01.2012 12:40
Przeczytałem całą WIEDŹMĘ i fajnego masz tego lwa Ingo xD.

1
(+1|-0)
Opowiadania: Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia cz.1
Wysłano: 12.01.2012 13:11
jestę kapibarę
Komentowanie opowiadań przed akceptacją...
Pora dodać to do błędów ;P

Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia cz.1
Wysłano: 12.01.2012 18:35
No właśnie mi też coś do końca nie pasowało :j.

0
(+0|-0)
Opowiadania: Aracnan "Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia", cz.1
Wysłano: 15.01.2012 1:45
Smok
Zmiennokształtny
Przeczytane.
Duży plus: Wzorcowe, wręcz klasycznie napisane opowiadanie fantasy.
Minus: Wzorcowe, wręcz klasycznie napisane opowiadanie fantasy.

Ciężko to ująć...opowiadanie nie ma "czynnika x", który sprawiłby, że pochłaniałbym każdy następny akapit z coraz większym zainteresowaniem.
Lubię taki styl pisania, przypomina mi się Necrosis - Przebudzenie.

Plusik.

0
(+0|-0)
Opowiadania: Aracnan "Cienie Eschaton - Wojna Wstąpienia", cz.1
Wysłano: 15.01.2012 21:24
Felis catus (czyli kot)
Smok
@Jester - i plus i minus powstały z premedytacją ;) Taki miałem zamiar... napisać... hm... fabularyzowaną sesję RPG?