Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt "Na szlaku Aragonii" - cz. II  
Autor: trajt
Opublikowano: 2012/3/16
Przeczytano: 1023 raz(y)
Rozmiar 12.52 KB
2

(+2|-0)
 
-Cholera!- krzyknął Narcyz, rzucając na bok łopatę.
-Co znowu?- Fiodor chwilowo przestał uderzać kilofem w piaskowiec.
-Znowu mi weszła drzazga.- lis starał się zatamować prawie niewidoczną strużkę krwi płynącą z kciuka. - Ile już tak kopiemy?
- Będzie z 15 minut.
Wokoło tysiące podobnych "szaraków”, gdyż mundury dawno straciły swój urok, kopało, dźgało a także gryzło suchą ziemię, spękaną suszą, byleby tylko uformować na czas zasieki oraz okopy.
- Mam już dosyć tej całej błazenady.- odparł lis.- Żarcie do kitu, nawet gorsze niż było na statku, pogoda dobra jedynie dla jaszczurek. Co to za kraj, do ciężkiej anielki?!
- Iksiński!- niedaleko przechadzał się żandarm-skunks.- Masz łopatę to kop, a nie gadaj!
- Zaraz wykopię ci grób, ty mały, skarlały śmierdzielu.-wymamrotał Narcyz, mając głęboką chęć uderzenia ostrzem łopaty w głowę żandarma.
- Co powiedziałeś, Iksiński!?
- Że zaraz wykopię okopy, nawet do Madrytu.
- Oby wszyscy tak postępowali.- odparł skunks i poszedł dalej.
- Ty chyba nigdy nie przestaniesz marudzić? - Fiodor chwilowo przestał pracować.
- Jeszcze my sami będziemy kopać własne groby.
- Spokojnie Narcyz. - pocieszał przyjaciela.-Zobaczysz. Trochę postrzelamy i wrócimy. Najważniejsze, żeby nie tracić głowy i ogona.
- Łatwo ci mówić. Od miesięcy kopiemy, odbieramy rannych i czekamy, aż do nas front dojdzie.
- Może w końcu dostaniemy swoją szansę.
- Na co? - Narcyz gniewnie rzucił na bok łopatę. - Na kulkę w łeb! Ja dziękuje!
- Na medale za odwagę.
- Po co?! Historia o nas zapomni jak o tych spod Paryża w 14-tym?
- Żebyś miał co pokazać, oprócz ran mojej siostrze.
- Co tam u niej? - lis schował ręce do kieszeni spodni i tak z nudów począł kopać butami kamyczki.
- Pisze, że na razie jest ciężko, ale daje se radę.
- Jak nie nas pasibrzuchów, to może przyjmować klientów w domu.
Własny żart rozśmieszył jedynie kocura. Narcyzowi wcale nie było do śmiechu. Starał się tego nie okazywać, bo wiedział, że jego uczucia wobec siostry Fiodor uznałby za napastowanie - jak to starszy brat. Jednak w tajemnicy, przed przyjacielem pisywał osobisty list - wspólnie z Fiodorem napisał dotychczas trzy listy, a sam ponad sześć. Zawsze przy świecy na zewnątrz, w noc, gdyż dzień wypełniały mu obozowe obowiązki. Ostatni skończył tak:
"Musze ci to napisać. Boże, nie mogę bez ciebie żyć! Kocham cię! Jeśli czytasz to, to przeczytaj jeszcze raz! Kocham cię! Nie mogę bez ciebie żyć!
Wyjdziesz za mnie?


Narcyz."
Wolał o tym nie wspominać.
- A jaka sytuacja w kraju?
- Wiesz jak jest. Wszyscy, wraz z rządem, wypieli się na nas. Tylko nieliczni uważają nasze brygady za coś dobrego.
- Czyli jak zawsze.
Wtem Fiodor podskoczył i zaczął dalej uderzać ostrzem kilofa o piaskowiec.
- Robimy dalej, bo widzę żandarma, jak tu biegnie.
Narcyz pochwycił inicjatywę kolegi.
- Iksiński! Rosolnikow! Natychmiast do ambulansów! Szybko!
- Już piąty raz przenosimy rannych! Nie....
- Bez gadania!
Zeszli błyskawicznie, jak tylko się dało.
Szpital leżał w maleńkiej dolince, nad którą właśnie budowano fortyfikacje. Dwa budynki gospodarstwa, obdarte już z tynku, przekształcono osobno w prowizoryczny sztab oraz stołówkę. Szpital, a raczej kilka olbrzymich i obskurnych namiotów z czerwonym krzyżem, przylegały do dowództwa. Gdyby nie czerwone plamy na bieli płacht, smród zgnilizny i okrzyki śmierci, zapewne wielu uznałoby te miejsce za najweselszy cyrk, chętnie odwiedzany przez niektórych w dzieciństwie.
- Gdzie się podział skalpel? - żbik nerwowo poganiał pielęgniarki. - W tych warunkach nie da się pracować!
Weszli Narcyz i Fiodor wespół z żandarmem.
- Czego znowu? - doktor rzucił spojrzenie żmij.
- To ci z dziesiątki do rozładowywania rannych.
- Z tyłu. Łatwo poczuć.
Narcyz i Fiodor za dobrze wiedzieli co oznacza drogowskaz doktora. Skwar i wysoka temperatura Hiszpanii potrafili nie gorzej wykończyć wroga niż generał zima - najlepszy wódz Rosji. Wiadomo nie od dziś, iż nawet lekko ranni nie wytrwają skrajnych warunków bez względu na wielkość i potęgę ich armii. Taki już los najzwyklejszych szeregowców.
- Boże! Jaki smród!. - lis ledwie związał chustę namoczoną wodą różaną, a już zapach krwi przez nią przenikał.
- Trzymasz nosze ze swojej strony? -kocur podobnie jak przyjaciel miał zawiązany na pysku kawał chusty.
- Przez ten swąd zgnilizny chyba sam się na nich ułożę.
- Który to już z pokiereszowanymi nogami? - Fiodor ostrożnie kierował ich przez deskę, wisząca nad prowizoryczną fosą z odpadkami.
- Będzie z trzydziesty drugi, dlaczego pytasz?
-Jeszcze trochę, a wszyscy po tej wojnie będą kuleć.
- Hilfeeeeee!
O mały włos czyjeś krzyki nie wytrąciły Narcyza i Fiodora z równowagi, zwłaszcza kiedy stali jak kołki z rannym nad niezbyt czystą perspektywą.
- Właśnie przybył nowy inwalida wojenny. - odparł ponuro Fiodor.
- Oby nas to nie spotkało! - Narcyz nerwowo ściekał nosze, drżąc przy tym. - Szybko zaprowadźmy tego szczęściarza do namiotu i idziemy po kolejnego.
Lecz, gdy tylko postawili rannego...
- Siostro, proszę trzymać jego rękę na wysokości nadgarstka! - głos doktora słychać było na kilometr, zwłaszcza gdy po nim następował szybki świst.
- Mein Gott! - zawył nieszczęśnik.
- O Jezu! - zapiszczał lis z przerażenia i zza płachty wysunął się nieczuły łeb doktora z tlącym się jeszcze papierosem.
- Kto tu... A, to wy Iksiński, myślałem, że to jakaś pielęgniarka. Dobrze,że jesteście. - wyrzucił niedopałek. - Przyjechał Bruno z nową dostawą.
Bruno - Amerykanin z przypadku, a Polak od narodzin - był typowym pechowcem, nawet większym niż Narcyz. Przez przypadek znalazł się w Hiszpanii i przez przypadek w samym środku wojny domowej. Wcześniej operował małą ciężarówką, handlując czym popadnie. W dniu, gdy niebo nad Hiszpanią było czyste, spokojnie próbował z podniesionym ogonem przejść do Francji.
Od tamtego dnia, wciąż próbuje.
Ciężarówka zaparkowała z piskiem tuż obok sztabu. Z kabiny kierowcy wyszedł wysoki i zgarbiony jenot, zaraz pociągnął mocno z piersiówki i odetchnął powietrzem czystym od zapachu krwi.
- Cześć Bruno. - Narcyz i Fiodor nieśli puste nosze.
- Czołem chłopaki. - Bruno podrapał się po siwiejącej blond brodzie.
- Jak dzisiaj? - Fiodor pomógł Bruno otworzyć tył ciężarówki.
- Dwóch Italiańców, jeden szwab, trzech Polaków i jeden tubylec.
- I to ma być wojna domowa? - skąpa uwaga lisa dotycząca obecnej sytuacji nieco rozbawiły jenota.
- Słuszna uwaga, Narcyz. - odrzekł uśmiechnięty podając Fiodorowi nosze do środka.- Jeżeli to wojna domowa to dlaczego Hiszpanie nie pozabijają się sami? Pamiętacie wojnę domową w Rosji?
- Ja wtedy wyleciałem ze studiów. - Narcyz włożył ręce do kieszeni spodni.
- Ja byłem wtedy w Kijowie. - głos kocura przeszedł przez koc, zasłaniający wejście.
- No właśnie. - Bruno zapalił machorkę. - Wtedy był dopiero burdel. Biali, Czerwoni, Zieloni, Czarni, Niemcy, Alianci, Japońce, Kałmucy, Estończycy, Finowie i parę innych wariatów jak tutaj.
- Ja uważam, że tutaj jest większy burdel. - lis chwycił wystające nosze. - Jak nawet przyleci twój samolot, to zaraz jakiś kretyn woła: Nalot! Nalot! Nawet nie można spokojnie wziąć prysznicu,
- Czego chcesz. Wartownicy na wieżach siedzą jak gruszki na wierzbie i trochę im odbija od skwaru. - jenot znowu pociągnął z piersiówki. - Zaraz, ale my nie mamy pryszniców.
- Trzeba znać godziny korzystania oficerów.
- Oficerowie mają prysznic? - kocur wyszedł z wozu.
- Nie gadajcie, że o tym nie wiedzieliście? - lis patrzył to na Fiodora to na Bruna.
- To wyjaśni, dlaczego nie masz zarostu i nie śmierdzisz potem. - Fiodor spojrzał na lisa.
Niespodziewanie nadbiegł żandarm.
- Iksiński!
- Przecież nosze nosze.- odpowiedział z ironia
- Pułkownik was wzywa.
- Nas? Znaczy mnie i Rosolnikowa czy tylko...
- Bez gadania!
Narcyz uścisnął na pożegnanie dłonie obydwu kompanów i niewzruszony poszedł za żandarmem.
*
Wielokolorowe mapy przedstawiające okoliczne tereny zajmowały całość stołu tak bardzo, że nie dało się ustawić łokcia, żeby nie zgnieść papieru. Szarawy pies stał pochylony nad całością, mierząc wzrokiem nakreślone ołówkiem linie.
Chwilę zadumy przerwało pukanie.
- Wejść!- zezwolił kapitan.
Iksiński równo maszerując wszedł, stanął na baczność i zasalutował:
- Panie kapitanie! Melduje się szeregowy Iksiński!
- Możecie spocząć.
Lis przestał wciągać brzuch. Żołnierz nie może okazać
- Jak nastroje pośród was, zwykłych żołnierzy?- spytał, kreśląc grafitem nowe linie.
- Nie najlepsze. Paru narzeka na jedzenie...
- Tylko wy, Iksiński, narzekacie na jedzenie.
- Może, a paru uważa, że ta wojna to burdel.
- Tylko wy Iksiński, wraz z tym jenotem Bruno i Rosolnikowem, uważacie tę wojnę za burdel.
- Skąd pan wie o wszystkim? - Narcyz czuł się osaczony, choć droga do drzwi była otwarta.
- My, oficerowie, musimy utrzymać równy poziom ducha, nawet w obliczu śmierci. Wiecie po co was wezwałem?
- Nie.
- Dobrze, bo byście nie przyszli. - kapitał postukał trochę grafitem o mapy.
- Mam zabić samego Franco?
- Wyście powariowali Iksiński?! Nikt, nawet ja, nie rzuciłby tak chorego planu!
- To dobrze. - lis lekko drgnął ze strachu. - Ja nie lubię urządzać zamachów.
- Wasza misja jest bardziej przyjemna i bardziej bezpieczna.
- Mam porwać jakiegoś generała frankistów? - oczy Narcyza wyszły z gałek.
- Ciekawy pomysł, ale nie. - pochwalił szeregowca kapitan. - Waszym zadaniem będzie przetransportowanie do Saragossy ważnych dokumentów.
- Naszej kapitulacji? - zapytał z zapałem lis, mając nadzieje na powrót do kraju. W końcu oświadczy się Ninie!
- Co wy mi tutaj za białą flagę szykujecie?! Wiecie co czeka dezerterów?! - oficer nie był zachwycony pomysłem podwładnego.
Narcyz począł wyliczać na palcach:
- Stryczek. rozstrzelanie, zakopanie do głowy w piachu i stołówkowe żarcie.
- Jedzenie rzeczywiście jest tak słabe?
- No... W sumie, to trochę się przyzwyczaiłem.
- Wy nie znacie się na historii. Co Iksiński? - pies odłożył przybory i usiadł na drewnianym stołku.
- Studiowałem prawo, ale mnie wyrzucili.
- Musicie wiedzieć, jako prawie uczony lis, że im gorsze racje żywnościowe, tym żołnierz bardziej jest gotów do wielkich czynów!
"To wyjaśnia czemu czerwoni doszli, aż do Warszawy” - lis udawał głupiego, zgadzając się ruchem głowy z przełożonym.
- Skoro znacie zadanie, to już odmaszerujcie.
- Czy mogę coś powiedzieć? - głos niepewnie mu zadrżał.
- A czy mam wam przypominać, co czeka dezerterów? - oficer uśmiechnął się tajemniczo, kładąc obie nogi na stole. Dla Narcyza był to wyraźny sygnał do wstępu o karalności dezerterów.
- Proszę o pozwolenie na odmaszerowanie i wykonanie zadania!
- Zezwalam... Aha, Iksiński! Macie wziąć ze sobą Bruna i Rosolnikowa! Taka kompania to już poważna siła!
"Jak chcesz się nas pozbyć, zapchlony kundlu, to dawaj podwójne racje, a nie posyłał nas na pewną śmierć.” - Narcyz szedł wzdłuż wykopanych grobli i stanowisk artyleryjskich, myśląc cały czas o jedynej osobie, na której mu zależało.
Tego dnia niebo nad Hiszpanią było znów czyste.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt "Na szlaku Aragonii" cz. II
Wysłano: 16.03.2012 22:26
husky / wilk
Anthro
Przepraszam, że muszę dodać komentarz do swojego własnego opowiadania, ale chciałbym podziękować tutaj szanownym kolegom z administracji za wysłuchanie mojej prośby dotyczącej tekstu.
Dzięki koledzy !!!