Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Pillster "Kuźnia Stworzenia", cz.1  
Autor: Pillster
Opublikowano: 2012/4/17
Przeczytano: 1050 raz(y)
Rozmiar 10.18 KB
0

(+1|-1)
 
Część I

Amnezja.

Ciemność. Nie wiem jak długo leżałem na twardej powierzchni. Było zimno, wokół unosił się swąd prochu. Pomimo przytomności nie mogłem się ruszyć. „Gdzie ja jestem?” myślę. Gdzieś blisko słychać miarowe łupanie, jakby ktoś uderzał w stalową blachę. Nagle usłyszałem głosy. Dziwne, wydały mi się znajome, ale za nic nie mogłem ich rozpoznać. –Nie możemy go tu zostawić.- głos mężczyzny, na oko dwudziestoletniego, wyrażał troskę. Próbowałem się poruszyć, wykonać jakikolwiek gest, ale ciało konsekwentnie odmawiało posłuszeństwa. –Wiesz, że ciężko będzie się stąd wygrzebać, a z nim na pewno się nie przebijemy.- niski, gardłowy głos. O kim oni mówią? Próbuję coś powiedzieć, ale słyszę tylko własny, głuchy jęk.
–On żyje!- powiedział ten pierwszy. –Musimy go stąd zabrać. Drugi głos zaoponował.
-Za kilka minut te łyse dzikusy się tu przebiją. Będziemy mieli wystarczająco dużo roboty z ratowaniem własnych tyłków, nie mam zamiaru przejmować się jakimś szczeniakiem.
- Znam go z widzenia, gość podobno zna drogę do Kuźni Stworzenia. Będziesz się tłumaczył dowódcom, że zostawiłeś kogoś takiego na śmierć?- spytał ten pierwszy. Dziwne. Kuźnia Stworzenia? Coś mi to mówi.
-Dobra, młody, pomóż mi go przenieść. Musimy go wytargać na dach, spróbuję wezwać śmigłowiec.
-Idź wezwać transport, ja rozstawię miny odła…-głos rozpływa się, czuję jak zapadam się w ciemność. „Kuźnia Stworzenia”… ostatnia myśl w mojej głowie.

Nie wiem, ile spałem. Obudził mnie kłujący ból w prawym boku. „Boli” myślę. „Dobry znak, znaczy, że jeszcze żyję”. Dotykam dłonią brzucha, czuję jakieś namoczone szmaty. Otwieram oczy- obraz rozmazany. Pierwsze co widzę, to moja dłoń, ubrudzona lepką krwią. –Obudził się!- krzyknęła jakaś kobieta. Patrzę w kierunku, z którego dochodzi głos. Postać w białym ubraniu stoi w przejściu. Odwrócona plecami, wychyla się przez drzwi, dłonie opiera na framugach. Długi, rudoczerwony ogon z czarnym zakończeniem zamiata podłogę. -„Kim jesteś?”- zamiast pytania z moich ust wydobywają się jakieś nieartykułowane dźwięki. W gardle sucho jak na pustyni. Po chwili ponownie zapadam się w mrok. Resztką świadomości rejestruję dwie postacie pochylone nade mną.

Znowu przebudzenie. Tym razem nie z powodu bólu- jakieś światło wyrywa mnie z niespokojnego, pełnego koszmarów snu. Otwieram oczy, wodzę wzrokiem dookoła. Po lewej stronie duże okno. Blask Księżyca w pełni pada prosto na moją twarz. W szybie widzę swoje odbicie- długi pysk, wysokie uszy z czarnymi końcówkami, ruda sierść.- „Lis?”-myślę. Rozglądam się dookoła. W półmroku dostrzegam jakieś monitory, w prawej ręce mam wbitą kroplówkę. „Szpital…” –tylko to przychodzi mi do głowy. „Jak się tu znalazłem?”. Nagle uświadamiam sobie, że nie wiem, jak się nazywam. Cicho siadam na krawędzi szpitalnego łóżka. Na korytarzu pali się światło. Słyszę kroki… ktoś idzie. Czekam. Po chwili do pokoju wchodzi niewysoka, młoda lisica w białym fartuchu.
-O nie, nie, nie, wracamy do łóżka.- powiedziała stanowczym głosem, podchodząc , po czym pchnęła mnie powrotem na pryczę.-Pić…- wycharczałem z trudem. Kobieta podeszła do stolika pod ścianą. -Masz, wypij to.- rzekła, podając mi szklankę. Woda była ciepła i wyraźnie przegotowana, słowem- ohydna. Piję łapczywie, nie zwracając na nic uwagi. Po chwili zorientowałem się, że lisica (zapewne pielęgniarka) patrzy na mnie z uśmiechem. –Spróbuj zasnąć.- powiedziała wstając. Podeszła do drzwi.- Gdybyś czegoś potrzebował, będę w dyżurce.-wyszła, pozostawiając mnie samego. Ugaszone pragnienie ułatwia zaśnięcie. „Ładna jest…” myślę, zapadając w sen.

Kiedy znów się obudziłem, słońce było już wysoko na niebie. Z korytarza dochodzą podniesione głosy- ktoś się kłóci. Dobiegają mnie strzępki rozmowy.
- Nie, nie możecie wejść, chory jeszcze nie wyzdrowiał.
-Wiemy, że jest przytomny i mamy rozkaz go przesłuchać. Zejdź z drogi.
-Tutaj JA wydaję rozkazy! – nagle słyszę dźwięk przeładowania broni.
-Jeszcze jakieś obiekcje? – po chwili drzwi otwierają się. Do mojej sali wszedł rosły niedźwiedź i wilk, obaj w wojskowych mundurach. Wilk stanął przy drzwiach, a drugi żołnierz wziął krzesło i usiadł obok mojego łóżka. Wyciągnął notes.
-Imię i nazwisko? – spytał. Moje milczenie wyraźnie go niecierpliwi. –Wiesz, jak się nazywasz? -spytał.
-N… nie..
-A co pamiętasz?
-Kuźnia stworzenia… jedyne słowa, które kojarzę. Gdzie ja jestem?
-W szpitalu nr. 5 w strefie zielonej B- 238. Pamiętasz cokolwiek, poza kuźnią?
-Ostatnie wspomnienie to dzień, w którym szykowaliśmy się do wymarszu… nawet nie pamiętam, gdzie i po co.
-Tja… -zanotował coś niedźwiedź.- Według naszych danych to było dwa miesiące temu.- Urwał na chwilę, przyglądając mi się badawczo. – Gdzie reszta ekipy?
-Ekipy?- powtórzyłem machinalnie. O co mu chodzi, do diabła?
-Wyruszyli z tobą Kieł, Duch i twój brat Szrama.- powiedział powoli, zerkając w notes. Brat? To ja mam brata? Skąd on to wszystko wie?
-Kim jestem?- spytałem.- Co się dzieje?
-Nazywasz się Jan, Jan Szpic. Wszyscy wołają cię po nazwisku. Myśleliśmy, że nie żyjesz. Przez dwa miechy wasza gru panie dawała znaku życia. Potem znaleźli cię nasi zwiadowcy. Gdy cie wynosili, dostałeś odłamkiem z miny, stąd ta rana.- Skinął głową w stronę mojego brzucha.
-Po co… wyruszyliśmy?- rana utrudnia mi mówienie. Niedźwiedź skrzywił się.
-Od kilku tygodni ględziłeś o Kuźni Stworzenia. Nikomu nie chciałeś powiedzieć, o co chodzi, ale zapewniałeś, że to zakończy tę cholerną wojnę. Jakimś cudem przekonałeś wojsko, żeby przenieśli waszą grupę do czerwonej strefy nr. 367. Kiedy was zrzucili, kontakt się urwał i…
-Wojnę?- spytałem. -Jaką wojnę?
-Nieźle musiałeś w coś przypiepszyć, skoro nawet tego nie wiesz.-niedźwiedź schował notes.
- Od zawsze rozumne rasy wojowały z tymi bezwłosymi dzikusami o miejsce na ziemi. Nasza Biblia wspomina o kuźni Stworzenia, w której jest coś co rzekomo może zakończyć ten cały bajzel. I nagle zacząłeś zapewniać że wiesz gdzie to jest. A teraz, na ironię, straciłeś pamięć. Poproś lekarza, powinien gdzieś mieć Biblię. Trochę się podszkolisz w naszej historii. –Wstał, zbierając się do odejścia. Wilk spojrzał na niego pytającym wzrokiem. –Nic od niego nie wyciągniemy.- Rzekł niedźwiedź, podchodząc do drzwi. –Wrócimy tu jak mu się rozjaśni we łbie. –Obaj wojskowi opuścili salę. Po chwili wszedł biały tygrys w lekarskim fartuchu.
-Słyszałem rozmowę. Naprawdę nic nie pamiętasz?- spytał. Pokiwałem głową. –Masz, poczytaj sobie. –wyciągnął z za pleców księgę.
-Może cos ci się przypomni, w każdym razie lektura nie zaszkodzi. –wyszedł, zostawiając tom na łóżku. Na okładce napis „Biblia”, tomisko ma z pięćset stron. Zaczynam od pierwszego rozdziału.

„A na początku z Nicości, z woli Bogów, wyłoniła się Ziemia. Bogowie, widząc jaka jest pusta i bezładna, zstąpili na nią i zbudowali Kuźnię Stworzenia. A w niej ulepili ze skały i rogu pierwszego człowieka- potężnego Heurtona, i pierwszą kobietę, piękną Yawakę. Oni to dali początek wszystkim rasom, chodzącym po ziemi i głoszącym chwałę stwórców”. ( Jakieś bzdety, pieśń, po chwili znajduję kolejny interesujący fragment.) „Tedy Bogowie rozgniewali się na Heurtona i ponownie zstąpili do Kuźni Stworzenia. Stworzyli tam istotę dziką, szybka, wytrzymałą i przewrotną- tak powstali pierwsi Fedaini. I rzekli Bogowie do Heurtona: „Skazujemy ciebie i potomstwo twoje na wieczną niezgodę i niekończącą się wojnę z Fedainami, abyś zapamiętał swój występek po wsze czasy”. I tak powstała wroga rasa o sercach czarnych jak noc, pyskach płaskich jak Ziemia i ciałach jasnych i bezwłosych, przepełniona gniewem i nienawiścią dla wszelkiego ładu. Bogowie zamknęli Kuźnię Stworzenia, aby nikt nie wszedł do niej i nie powołał jeszcze gorszych istot na świat.”- dalej historia Heurtona, Yawaki, ich dzieci… nic godnego uwagi. Rzucam książkę na stolik. Nagle ktoś wchodzi do sali. Podnoszę wzrok- wysoki jaszczur o ciemnozielonej skórze w zielonych drelichach. Nie mogę skojarzyć jego wyglądu.

-Hello, mały.- rzekł podając mi dłoń. Już wiem, skąd znam ten głos- to jeden z tych, co mnie wyciągnęli stamtąd… gdziekolwiek to było. –Jak rana?- spytał.
-Boli, ale żyję, więc chyba dobrze. Kim jesteś?
-Młodszy zwiadowca Stefan Knopek, czwarta dywizja piechoty.
-Ty mnie tu przytargałeś?
-Tja, do spółki z kolegą. Ledwo się wyrwaliśmy, jeszcze ze dwie minuty i nie było by z ciebie co zbierać.
-Co się tam działo?
-Prowadziliśmy zwiad w żółtej strefie 314 i musieliśmy uciekać przed tymi łysolami. W budynku, z którego mieli nas zabrać, znaleźliśmy ciebie, na szczęście wiedziałem z grubsza, kim jesteś. Potem uciekliśmy śmigłowcem, tuż po tym, jak te bezwłose padalce sforsowały barierę. W trakcie akcji powłazili na nasze miny i dostałeś odłamkiem, wybacz, moja wina. Pozdrów brata.– wstał, zbierając się do odejścia.- Aha, jeszcze jedno: jak wyjdziesz, wpadnij do „Zalanego Wilka”, mam ci coś do pokazania. Zazwyczaj siedzę tam wieczorami.- wyszedł, zostawiając mnie samego z tym całym bajzlem. Kuźnia? Strefy? Łysole? Wojna? Za dużo tego jak na jeden dzień. Musze to sobie poukładać. Trochę tu posiedzę, więc czasu mam pod dostatkiem…

Cdn…


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.