Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Szary Orzeł" - cz.II (ostatnia)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2013/1/18
Przeczytano: 950 raz(y)
Rozmiar 8.13 KB
3

(+3|-0)
 

Jonasa zbudził dopiero zapach pieczonej ryby.
- Gdzie jesteśmy? – Spytał, wstając. Nastała noc i kojot rozpalił ognisko, wpierw złowiwszy kilka rudych łososi. Indianin dokładnie je obrobił i rozłożył nad ogniem. Łódź była wyciągnięta nieopodal, na piasku. Sam bokser po chwili spostrzegł, że spał na swoim pustynnym uniformie. Cienki, o piaszczystej barwie, pełen mikro czujników, odizolowywał go od nieprzyjaznej atmosfery.
- Tu nieco odpoczniemy – powiedział kojot. - Mamy przed sobą jeszcze dzień drogi.
- Ile ja spałem? – Bokser spojrzał na zegarek i doznał szoku.- Rany boskie, osiem godzin! Dlaczego mnie nie obudziłeś, Orle?!
- Po co? Gdy umysł chce spocząć, ciało nie może się jemu opierać. Dziecko…
- Jakie dziecko?! Co pleciesz za bzdury?! – Doktor nie potrafił pohamować gniewu wobec przewodnika. – Spałem osiem godzin, a ty mnie nie obudziłeś!
- Skoro dla pana większą zbrodnią jest sen, to z pewnością wieczny sen byłby dla pana najsurowsza karą.
- Nie po to ciebie nająłem, byś prawił ludowe mądrości, tylko po to, aby mnie zabrać w obie strony!
Kojot zachowywał dziwny spokój ducha. W porównaniu z potęgującym gniewem Jonasa Szary Orzeł podtrzymywał, dzięki swej wielkiej cierpliwości, słowa krytyki wobec takiego ogromu lawy nieczystości, wychodzącej ze zdań boksera. Wolał wsłuchać się w szum rzeki, w jej nurt. Wysłuchiwał owej muzyki, towarzyszącej mu znaczny czas.
- Co się pan gniewa? – spytał w końcu. – Istoty szanujące życie nie powinny mieć tyle agresji w sobie.
- I mówi to ktoś, kto oskalpował wroga i ma więcej blizn niż ja zebrałem próbek przez całą dotychczasową karierę. – Rzucił pogardliwie doktor. – Panu powinno być wstyd za takie zdanie!
- Bardziej mi wstyd za to, iż muszę przebywać w pańskim towarzystwie. Ale za to pana lubię.
Słowa kojota wprawiły psa w osłupienie. Wstydził się go, lecz go lubił.
,, Dziwni ci Marsjanie – pomyślał – Szanują każdego, nawet tych, co ich ranią.”
- Chwileczkę… - chciał coś powiedzieć. Głos mu jednak zamarł i ledwie wypowiedział to słowo. W końcu ochłoną i zebrał się w sobie. - Lubi mnie pan?
- Chodzi tu o przyjaźń – odparł spokojnie Orzeł. Siedział ze skrzyżowanymi nogami. Dorzucił do ognia nieco drewna. – My, Airowie, nie potrafimy urazić kogoś, obrazić go. W czasie wojen plemiennych zawsze odnosimy się wobec nieprzyjaciół łagodnie. Nigdy nie unosimy się gniewem, gdyż gniew potrafi jedynie niszczyć. Za to właśnie pana lubię. Wy, Ziemianie, umiecie tylko unosić się gniewem, nawet w zwykłych momentach życia, jak choćby rozmowa. Właśnie pan tak się zachowywał przed chwilą.
- Pan studiował psychoanalizę czy inne takie tam? – zapytał zauroczony mową Indianina. Wcześniej uważał tubylców za poczciwych barbarzyńców; a oni tymczasem pojmowali prawa egzystencji na swój, prosty, sposób.
- Nie jestem szamanem ani mędrcem, jednakże dzięki mojemu długiemu życiu zdołałem pojąc jego sens.
- A jaki on jest?
- Wieczna wędrówka i samodoskonalenie się. – Kojot podał bokserowi upieczoną rybę. Była nadziana na patyk i pustymi ślepiami wpatrywała się w Jonasa. Nieco go to zemdliło. Puste, białe oczy jedzenia, wpatrujące się w ciebie, nim je zacznie kąsać. Dziwne uczucie. To tak jak jeść kogoś bliskiego. Pewnie dlatego bokser zaprzestał życia wegetarianina – był nim ponad dziesięć lat. Zjeść kogoś, by ten stał się częścią ciebie, wzmocnił cię, twego ducha.
,, Czy tak samo postrzegają wegetarianie?’’
- Czy tak samo postrzegają wegetarianie? Jak myślisz, Orle?
Orzeł zjadł resztki ostatni kawałek ryby, chwile popatrzył w ogień, szukając odpowiedzi w płomieniach. Jego współplemieńcy tak czynili w chwilach zadumy. Bowiem ogień uważali za źródło życia – każdy z czterech żywiołów uznawali za źródło życia.
- W naturze ten, kto chce żyć, musi wszystkiego skosztować, aby przetrwać. – Powiedział po chwili.- Tak było od początku życia i nic tego nie zmieni.
- A prawa? – rzucił Jonas. – Prawa mogą zmieniać życie.
- Są trzy rodzaje prawa, doktorze Jonas. Pierwsze, takie jakie sami sobie wyznaczamy, i które można łatwo zmienić. Drugie, jakie daje nam natura, ciężko je zmienić, ale można z nim walczyć ze zmiennym skutkiem. Ostatnie, to prawo kosmosu, jakie nikt zmienić nie może, nawet jeśli posiadłby całą wiedzę. Jak pan widzi, potraficie zmienić bieg rzek i niszczyć góry, ale czy potraficie zmienić przeznaczenie?
- No…. Nie.
Kiedy tak rozmawiali słońce wychodziło zza wzgórz. Całą noc poświęcili dialogowi godnego akademii ateńskiej. Prócz innych przygód swojego długiego życia, kojot zdążył opowiedzieć o dalekich wyprawach, o Marsie nim przybyli pierwsi Ziemianie, o całym swoim życiu jakie wiódł.
,,Boże – pomyślał Jonas, wchodząc do łodzi, kiedy oprzątnęli obozowisko – a ja tego słucham. Gdybym to mógł zobaczyć, całą wędrówkę Orła od gniazda, aż po dziś dzień, byłbym najbardziej szczęśliwym pasażerem tej arki.”
- Chyba już dzisiaj dopłyniemy, jak pan sądzi?
- Może tak, może nie. - Wziął wiosło w dłonie.- Ale mamy sprzyjającą pogodę.
- Sprzyjającą pogodę? - Bokser zapytał z niedowierzaniem. - Przecież tutaj zawszę świeci i jest ciepło.
- Wieje przyjemny wiatr... To wystarczy.

***

Miasteczko Ferenc, mała, kilkutysięczna, najdalej wysunięta ostoja cywilizacji na wschód od YNMC. Było tutaj wszystko, co potrzeba cywilizowanym ssakom – sklepy, urzędy, bary szybkiej obsługi oraz nocne lokale (wstęp tylko dla pełnoletnich). Było tu główne nabrzeże dla całej okolicy. Nieco mały port, ale zawsze to coś. Długi, kamienny z drewnianymi podporami bulwar i nabrzeże; kilka prymitywnych dźwigów spalinowych, służących do przyjmowania towarów oraz pawilony handlowe, gdzie je sprzedawano.
Armstrong City leżało kilkadziesiąt kilometrów za miasteczkiem. Prowadziła tam dwupasmowa asfaltówka – najpospolitszy rodzaj dróg – którą jeździły głównie taksówki, o ile jakieś się znalazły, i autobusy. Tam też mieścił się wydział farmacji - miejsce skąd przybył Jonas.
- Bardzo dziękuje za pomoc, Szary Orle – bokser uścisnął dłoń Indianinowi i wręczył zapłatę – Proszę, to dla ciebie.
- Bardzo dziękuje. - Kojot przeliczył pieniądze. Ufał doktorowi, lecz wolał być na baczności. Ziemianie dosyć często oszukiwali krajowców, nawet dla zwykłej ( głupiej ) rozrywki. Jakież było jego zdziwienie, kiedy suma okazałą się większa, niż było umówione - Ale pan się pomylił. Dał mi pan dwa razy tyle.
- Nie pomyliłem się – powiedział Jonas, klepiąc po ramieniu Orła. - Po prostu zapracowałeś na nie sam, swoją ciężką pracą.
W tym samym momencie, na nabrzeżu, czekała na doktora zamówiona taksówka. Ostatni raz uścisnął dłoń Indianinowi i odszedł. Szedł wolno, co parę chwil odwracał wzrok i machał, jakby chciał powiedzieć Do widzenia ostatni raz. Szary Orzeł śledził drogę doktora, aż do pojazdu. Gdy tylko taksówka odjechała, wyjął harmonijkę i zaczął grać swoją melodię. Ta była inna, bardziej głęboka, jak rzeka, przy której się znajdował... i którą pływał znaczną częścią życia, mogącego się szybko nie skończyć. Tym to bowiem różnią się linie życia różnych istot z dwóch różnych światów. Jedni umieją tylko żyć dla życia, inni potrafią oddać temu życiu całą swoją duszę.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
Anonim
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Szary Orzeł" - cz.II (ostatnia)
Wysłano: 18.01.2013 22:48
Całkiem dobre, ale osobiście rozbudowałbym. Całość. Jak pojawiają się głębokie wątki, to lubię jak się ciągną, a nie znikają chwilkę później. Opisy również lubię rozbudowane. Takie moje widzimisię jako czytelnika ;D.