Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Czeski przedział pomonachijski" - cz. II (ostatnia)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2013/2/15
Przeczytano: 988 raz(y)
Rozmiar 21.95 KB
2

(+2|-0)
 
- Ładna pogoda. - Czech otworzył okno. Jego ramy przypominały korynckie kolumny, zwieńczone u głowicy przepięknymi nimfami. Pogoda była niesamowita; przełom września i października czasem obfituje w takie dni. Ostatnie dni pokoju. Powietrze w korytarzu zaczęło być nieco ciepłe ,więc wilk zdjął marynarkę. Czuł się prawie jak w saunie. Kiedyś, gdy mógł łatwiej podróżować, będąc do tej pory obywatelem I republiki czechosłowackiej, zwiedził większość świata... Japonia, ach te jej porty i Yoshiwara, dzielnica rozrywek... Południowa Ameryka, ojczyzna niepewnych krajów, walczących pomiędzy sobą, wzorem Europy, o białe plamy, leżące głęboko w dżungli... Stany Zjednoczone, pogrążone w samouwielbieniu, Finlandia: fińska wódka.. he, he, he, he... oraz sauna. A teraz?
Mógłby tak wspominać dalej i dalej, ale...
- Rzeczywiście ładna pogoda. O tym chciał pan ze mną rozmawiać?
- Nie podoba mi się pański takt wobec mojego kraju. A gdybym tak pański kraj obrażał?
- Pań uczynił taki nietakt ledwie parę minut temu.
- Bądźmy racjonalistami. - Wilk cały czas nie odchodził od okna. - Monachium czy Locarno, to jednak wojna wybuchnie. Nie zna pan wściekłości Niemców. Rozbiór ojczyzny; tak samo zrobiono z Rzeczpospolitą i Turcją. W obu przypadkach kraje, choć różniły się od siebie historią, to jednak zdołały obronić niepodległość i obejść się smakiem porażki.
- Pleciesz pan bzdury – buldog podszedł bliżej okna. - Niemcy, pomimo przegranej, odbudowały swą potęgę.
- He, he, he, nic pan nie wie. Polska i Turcja jakoś przełknęły gorzką pigułkę Wersalu, lecz Niemcom ona utknęła w gardle... i wkrótce ją odchrząknął tak mocno, że turbiny wojny pójdą w ruch.
Obaj obserwowali innych pasażerów, przebywających na zewnętrze. Wielu z nich podróżowało wspólnie z dziećmi i spędzało czas na drobnych zabawach. Widząc taką igraszkę pokoleń – tego wojennego i tego powojennego – buldog uronił drobną łezkę. Czech natychmiast zauważył ową oznakę czułości u kogoś takiego, jak Anglik. Patrzył to na rodziny, to na Anglika. Próbował odgadywać jego przeszłość... Pewnie stracił krewnych na Zachodzie bądź sam walczył; w okopie życie było piekłem; wojna to piekło, ale życie w okopie to piekło nad piekłami; wojny zazwyczaj trwają dni, miesiące, lata... Okopy są inne. Zapach zakrwawionej ziemi, pachnącej krwią kolegów, którym wcześniej uściśnięto dłonie i wręczono ordery za wcześniejsze walki. Żyć, niczym krety, wewnątrz ziemi i kopiąc sobie grób, będący wpierw schronieniem. Czy Europa, kontynent tyluż artystów i marzycieli, naukowców i myślicieli, przestała być centralnym punktem świata? Czy tle lat wojen domowych nie nauczyło Stary Świat pokory oraz uszanowania życia? Historia często pokazuje, jak słowa cycerońskie - Historia magistra vitae – dające wskazówki przyszłym pokoleniom, stały się zwykłymi kolumnami antyku, pozostawionymi na uboczu dziejów.
Wtedy Czech sam pomyślał o swoim froncie. O Wschodzie. Gorlice były piekłem; zamiast okopów dzikie tereny – wzgórza, lasy, krainy przygranicznych baśni.
- Walczyłem pod Gorlicami. - Wspomniał wilk.- Rosjanie byli ciężkimi przeciwnikami, acz jakoś się udało. Ile tam krewnych straciłem... Ach, żeby pan widział ilu carskich oficjeli wznosiło białe chusteczki. Rosja to wszak dziwni kraj; zwykły chłop niepiśmienny, a walczy, oficer co innego...
- Ja walczyłem krótko, pod Sommą... I trochę pod Ypres.
- Gaz?
- Tylko o tym słyszałem – westchnął.- Ale widziałem skutki.
- Mówią, że atak gazowy jest wybitnym dowodem na całkowite demoralizację wojen. Czy tak jest, czy nie jest...
- Wojny są złem. - Gdy te słowa zostały wypowiedziane wilk zmienił całkowicie swoje podejście wobec buldoga. Wcześniej miał go za nic, nic nie znaczącym wyspiarzem nie patrzącym ponad czubek swej pychy, a teraz... zwykły, marny paneczek o kruchym sercu. Jeszcze chwile temu był gotów wymierzyć mu cios za obrazę Czechosłowacji, teraz mu współczuł. Współczuł jemu i jemu narodowi, iż widmo kolejnej wojny, pochłaniającej kolejne pokolenia marzycieli, wychowanych na dziełach Kiplinga czy Szekspira, przesłoniła racjonalne działania, aby tą wojnę oddalić. I kolejni marzyciele, inaczej odchowani - przez wojnę – dokładali wszelkich starań, niszcząc przez nie głos rozsądku, że
,,Być może Anglicy to nie głupcy, za jakich ich miałem?” - pomyślał. Tymczasem chciał coraz bardziej skierować rozmowę z buldogiem na zamierzony tor.
- Widzi je pan? - Wskazał przez szybę kilkoro dzieci, bawiących się z rodzicami. - One mają dorastać w świecie, gdzie rządzi taki Hitler? Mają żyć w obcym kraju, który był kiedyś ich, a teraz go oddano za świstek dokumentu? Mają stracić własne domy, bo mówią innym językiem? Nie, szanowny panie... Nie, nie, nie, nie istnieje żadna sprawiedliwość, dająca prawa do pozbawienia kogoś niewinnego całego losu za bycie innym. A skoro my sami nie potrafimy żyć w zgodzie i jakoś budować lepszą przyszłość, to musimy ponownie wykopać stare żelastwa i iść marszem ku śmierci . Nie naszej, ale naszych dzieci, ponieważ one odczują ja najgorzej.. ku uciesze kilku drani – mówił spokojnie, chcąc dodać wypowiedzi nieco filozoficznego nastroju. Sądził, że takie słowa przekonają do jego racji Anglika.
Jednakże zbytnio się przeliczył.
- Piękne słowa. Doprawdy, piękne słowa... Może pan powinien zostać... premierem? Ma pan wyśmienite wyczucie. Ale wracając do pańskiej myśli... Dlaczego ja popieram politykę mojego rządu oraz Hitlera? Pan wie dlaczego?
- Nie ma potrzeby wyjaśniania, pan już wszystko wyjaśnił wcześniej.
- Zatem rozumie pan powagę sytuacji? - Spytał buldog.
- Ja rozumiem doskonale, ale czy pan zrozumiał, że i tak wybuchnie wojna, za pół roku, za rok.
- Wojna pewnie będzie, lecz za pięć, dziesięć lat. Wtedy Brytania i Francja będą gotowa do starcia – rzekł dumnie.
- A Polska?
- Polacy pewnie wygrają z Hitlerem już pierwsza bitwę....
- Wątpię, skoro mają takich sojuszników jak pańska ojczyzna...
- Co chciał pan przez to powiedzieć?! - Wilk dojrzał pod pytaniem drugie dno. Wprawdzie udało mu się poruszyć serce buldoga i zwrócić je na odpowiedni tor, jednakże cały trud poszedł na marne. Angielskie serce zostało wzruszone, a umysł pozostał dalej twardym strażnikiem dawnych zasad. Wiedział, że ma tylko ta jedną szansę i postanowił ją wykorzystać. Wpierw postanowił złagodzić rozmówcę.
- Zaznaczyłem, a raczej zapytałem, czy Wielka Brytania jest w ogóle gotowa do wojny i do udzieleniu Polsce pomocy w razie konfliktu?
Wyciągnął dobrą kartę zza rękawa. Buldog zmienił postawę na bardziej przyjacielską.
- Niech pan śpi spokojnie. Mogę panu zaręczyć, iż Liga Narodów dołoży wszelkich starań do utrzymania pokoju.
- Abisynia i Mandżuria nie są dobitnym przykładem takich starań.
- To była sytuacja patowa. Nie było innego wyjścia.
- I znów pan jest hipokrytą – wilk lekko nachylił się przy ramię, jakby chciał wyjrzeć, i wyszczerzył lekki uśmiech.- Raz pan uważa Hitlera za polityka pokoju, potem, że należy ratować pokój.... teraz....
- Teraz? Co teraz?
- Pan jest zagadką, panie Anglik.- Zapalił papierosa.- Cholercia, lekarz zabrania mi palić, bo mam słabe płuca. Przepraszam za wyrażenie.
Językowe potknięcie Czecha nazbyt nie uraziło Anglika. Takie inwektywy słyszał nader często na ulicach Londynu, odkąd premier przywiózł pokój. Wszyscy się cieszyli. Puby i wszelkie restauracje był otwarte do wczesnego poranka – policjanci mieli sporo pracy przy ocucaniu sporej ilości pijaczków. Czas zabaw nie ustawał, aż cały tydzień. Sam wraz z żoną zostali zaproszeni do barona Alnwick, wysłużonego wojskowego, walczącego, aż na trzech kontynentach. Wracał myślami do tamtej rozmowy w gabinecie barona. Był to tak zwany gabinet szkocki, ponieważ barona Alnwick ubóstwiał Szkocję. Była w niej magia gór i wrzosowisk, klifów i mgieł, stąd nikogo nie dziwiła ilość pejzaży tamtych stron.
- Co uważa pan o polityce pana premiera Chamberlaina?- Wiekowy, czarny terier, odziany w szkocki kilt, drżącym dłońmi nalazł do kieliszków whisky. Gdyby ktoś znał dokładnie jego losy, dość typowe dla obywatela najpotężniejszego z mocarstw kolonialnych, ufundowanie pomnika ku jego czci byłoby nie na miejscu. Baron Alnwicka uważał pomniki za kwiaty składane poległym bohaterom, a on był tylko zwykłym obieżyświatem. Żywym obieżyświatem.
- Pan premier godnie zakończył cały ten problem z Czechosłowacją. Myślę nawet, że postąpił godnie w stosunku do Hitlera, panie baronie.
- Taka polityka naszego rządu nie przystoi prawdziwym psom honoru. My, jako imperium brytyjskie, winnyśmy zwalczać takich fałszywych proroków. Mahdi w Sudanie powinien dać nam do zrozumienia jak postępować z takim militaryzmem. Traktat z Wersalu winien pozostać prawem...ekhm, ekhm – chrząknął głośno, chwilowo przerywając rozmowę. Terier ponad dwadzieścia lat przeżył w klejnocie koron – Indiach. Tamtejszy klimat zdoła powalić każdego, nawet najsilniejszych. Korzystając z okazji buldog spojrzał na zegarek. Niedługo musiał wychodzić. - Przeklęta zaraza... ekhm, ekhm... Indiom chyba należy się niepodległość za ich siłę i wolę walki, nie bacząc na swą biedę. Wracając do kwestii monachijskiej...
- Przepraszam, panie baronie, lecz niestety nie mogę dłużej rozmawiać. Jutro składam raport w ministerstwie i wyruszam do...
- Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi – terier poklepał go po ramieniu.- Oby pan znalazł nieco czasu na takie rozmowy. Polityka, drogi panie, to najgorsza ze sztuk życia, albowiem miast łączyć dzieli wszystkich. Każdy żyjący naród musi poznać swego sąsiada bardzo dokładnie. A tak wszyscy jedynie umiemy zabić o zwyczajny kawałek ziemi.

***

W tym samym czasie także Polak i Francuz omawiali ważne tematy natury odmiennej niż polityczna.
Obaj panowie, wzmocnieni odpowiednią dawką gorzkiej, wyczerpali ogólną znajomość pieśni, począwszy od marszów wojskowych, a skończywszy na hymnach państwowych swych ojczyzn. Parę pustych butelek, kopanych nierozważnie, toczyło się niemiłosiernie po podłodze w towarzystwie kilku pootwieranych konserw. Ale to ich nie pochodziło.
- Ja pana, panie Francuz, bardzo rozumiem – Zając pociągnął nieco ze swej piersiówki – i współczuje, ale niech pan nas zrozumie; nas, Polaków. Cośmy wycierpieli przez te zabory.... Oj, oj, oj, oj..... Straszne!
- Panie Polak – kocur mętnym głosem, jeżeli mętnym głosem można nazwać niezrozumiały bełkot esperanto zmieszany z francuskim lub niemieckim – ein gross problem... HIC!... Europy... HIC!... to... - zasłonił oczy dłońmi – zapomniałem co chciałem powiedzieć. Nieważne.
- Wina, wina dajcie...
- Przestań pan – uspokoił go kocur - już dość dużo zaśpiewaliśmy. Wystarczy na dziś.
- Dzisiaj dojeżdżamy do Warszawy; i oto nastanie koniec zabawy. - Polak poprawił krawat. Lubił czasem wypić dla towarzystwa, a jeszcze bardziej lubił schludnie wyglądać. Ostatnie podróże nadwyrężyły jego zasobność portfela i oszczędności stały się codziennością. Marna pensja i niepoprawne – endeckie – poglądy nie przysparzały mu przychylności zarządu. Od chwili, kiedy otrzymał zatrudnienie w państwowej fabryce wozów pancernych COP-u, napotykał liczne szykany ze strony dyrektorstwa. Aby się pozbyć takiego nieproszonego pracownika, na jakiś czas wysyłano go na delegacje kontraktowe. Był już w Rumunii, w Rydze, w Rzymie i ostatnio pojechał do Paryża. Próba uzyskania kilkuset milionowego kontraktu spełzła na niczym, ale się nie martwił. ,,Państwo zapłaci, a ja sobie pojeżdżę”- pomyślał zadowolony. Podróże wzmacniały przekonanie o potrzebie zemsty za maj 26-tego. Wszędzie gdzie bywał zwyciężał faszyzm. ,,Właśnie ten ustrój winno się wprowadzić w naszym chorym kraju - myślał, przywołując szybko umysł do porządku. - Cała ta sanacyjno-bolszewickie ścierwo winno dawno zdechnąć po śmierci Piłsudskiego! Jedynie faszyzm oddali ten nieszczęsny kraj od upadku i użydowieniem!” - Krzyczał w myślach, stojąc równo na baczność. Kiedyś był żołnierzem; bronił legalnej, parlamentarnej, władzy w majowej wojnie domowej. Tymczasem los przechylił szalę zwycięstwa ku złej stronie – strajk powszechny kolejarzy (tych wstrętnych czerwonych!) dokonał ciężki grzech wobec ojczyzny. Takich należy rozstrzeliwać bez wyjątku! Stanowią śmiertelne zagrożenie dla niepodległości Polski i należy się temu przeciwstawić wszelakimi metodami!
- Pan coś, co nieco przesadził – stwierdził Francuz. - Warszawa będzie za dwa dni.- Sam kocur nie wiedział czemu jechał do Polski. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że ta podróż zakończy się bardzo niepomyślnie. Jednak, jak przystało na tajnego wysłannika pułkownika de Gaulle'a wiozącego poufne raporty dla polskiego wywiadu, winien zachować zimną krew, a także pozostać nierozpoznawalny dla agentów Abwehry. Po ostatnim wydarzeniu siatka wywiadowcza większości krajów europejskich została postawiona na równe nogi. Okrążona – jeśli można było tak powiedzieć - Rzesza uzyskała mocny gest przyjaźni z kierunku wschodniego ze strony ZSRR. Niemy pakt swastyki i czerwonej gwiazdy niepokoił mniejszą część polityków – większość wolała spokojnie przeczekać złe czasy za linią Maginota i iść w parze z polityką większościową Anglii – zmuszając Pułkownika Motor do podjęcia zdecydowanych kroków, aby zapobiec zwycięstwu starego wroga, gdy tak wielu Francuzów zdołało zapomnieć pamiętne słowa marszałka Focha w Wersalu. Marszałek, obserwując podpisanie traktatu, rzekł nie uroniwszy ani jednej łzy - To nie jest traktat pokojowy, to jest zawieszenie broni na 20 lat. Czy nad Sekwaną zabrakło ksiąg Sybilli, czy też ukryto księgi Nostradamusa, nim sprawdzono prawdomówność tych słów? Tego nikt nie wie. On sam tego nie wiedział i wolał o wszystkim zapomnieć...
Akurat wtedy z powrotem do przedziału weszli Anglik oraz Czech.
- Czy pan ma rację, czy ja mam rację... to zbyt filozoficzne.- Tłumaczył buldog, wchodząc. Kiedy usłyszał jak pod swoim butem roztrzaskuje butelkę zmienił toń. Wpierw rozejrzał się po przedziale. Nie był zachwycony tym, co ujrzał, w przeciwieństwie do wilka, który parsknął śmiechem.
- Na mą ojczyznę, Anglię, co się tutaj wyrabia?!- krzyknął przestraszony.
- Nie widać?- Polak usiadł.- Dyskutujemy.
- Przy piwie, w brudzie i po pijanemu?!
- Przełamujemy tak... HIC!... bariery narodowe – tłumaczył kocur, żywo gestykulując.
- Žádný učený z nebe nespadl.(Żaden uczony z nieba nie spadł.) - rzucił wesoło wilk. Słowami pragnął wyrazić pewien absurd całego wypadku. Rządzący nie umieją się dogadać, nawet przy oficjalnym kielichu, a tu proszę – czterech obywateli przeróżnych państw, często wrogich wobec siebie, spędza czas gawędząc o rzeczach przyziemnych. Czasem losy wielu osób plączą się w najmniej oczekiwanym momencie. Po pierwszym szoku, także Anglik nabrał humoru i ochłoną. Śmiało włączył się do zabawy. Był alkohol, śpiew, karty i... dowcipne rozmowy, głównie traktujące o politykach. Buldog opowiedział wyśmienitą historię, dotyczącą fobii członków parlamentu, po której pozostali trzej współpasażerowie doznali ataku śmiechu. Polak ujawnił kompromitujące fakty z życia swojego szefa; natomiast Francuz przedstawił dokładny układ biegów we francuskich czołgach. Obie historyjki, jak i pierwsza, wprawiła towarzystwo w radosną atmosferę. Cała (przyjemna) sytuacja przesłoniła czwórce pasażerów, że pociąg ruszył dalej, ku Warszawie.

***

- Jeszcze... HIC!... jedna kolejeczka, drodzy panowie... HIC!.. dla zaciśnięcia przyjaźni między europejskiej – zaproponował uradowany Polak, wznosząc kolejną – dwudziesta z kolei - butelkę. - Prosit!
- Jam se przypomniał... Imieniny u stryja Charles'a w Londynie.- Anglik patrzył smętnie przez okno. Ledwie godzinę temu minęli granicę, teraz jechali prosto do Warszawy. Czas nie miał dla nich znaczenia. Byli tu i teraz, czyli w przepięknym przedziale pełnym pustych butelek oraz konserw, i śpiewali. Właśnie dzięki takim sytuacjom stajemy się odporniejsi na późniejsze trudy życia; oraz zapominamy co mieliśmy zrobić. Wystarczył jeden maleńki szkopuł niszczący całą ta Arkadię...
- Panowie - wtrącił wilk, kiedy brał swoją walizkę z półki - ja już muszę wysiadać! To mój przystanek!
- Zostań, pan!- Próbował powstrzymać kompana buldog, teraz zupełnie odmieniony i skory do przyjacielskiej pogawędki. Jako główny powód podał skąpe zapasy wódki. - Jeszcze dwie mamy. Co się pan będzie martwił, jak jeszcze są dwie.
- Nie, nie, nie, nie mogę. Bardzo mi się śpieszy!
- Jak pan chce... HIC!... Ja pana nie powstrzymuje.
Anglik machnął ręką, dając tym samym znak, niczym maszynista, do odejścia Czecha. Polak oraz Francuz nie okazali słów krytyki czy prośby. Obaj smacznie spali, wśród resztek. Zasnęli jak dzieci. Obudziło ich dopiero ostre hamowanie lokomotywy. Całkowite zapijaczeni i zaskoczeni, wpierw zostali ciężko zrzuceni ze swych miejsc na podłogę - cud, że żadnemu nie wbiło się szkło – a następnie przygnieceni własnymi pakunkami. Szczęśliwy traf chciał, ażeby wytrzeźwieli w odpowiednim momencie.
- Pan już wysiada?- Francuz masował obolałą głowę.- Taka przyjacielska pogawędka....
- Niestety – powiedział wilk, otrzepując bagaż z kurzu – pora na mnie.
- A w ogóle, jaka to miejscowość?- Polak wstał z podłogi.
- Nie widać tablicy.
- To mój przystanek. Czuje to. Ta atmosfera...
- Tutaj też jest przyjemna atmosfera!- powiedział kocur.
- Przyszła pora pożegnania - wilk każdemu z współpasażerów podał dłoń na pożegnanie. Nikt nie odwzajemnił jego zachowania; kocur, zając i buldog kolejno ze smutnymi oczami żegnali towarzysza podróży. Czech przystanął na moment w drzwiach przedziału. Zdjął kapelusz, tak ostatni raz dla kultury. Elegancko ich pożegnał i przeszedł korytarz, kierując się ku wyjściu.
Stacja była mała i drewniana, i powiewała nad nią biało-czerwona chorągiewka; nieco przypominała dawny dworek sarmacki, choć niecałe pół roku temu leżała na czeskiej ziemi, nie polskiej, i to czechosłowacka flaga(biało-czerwona z niebieskim trójkątem po boku) górowała nad nią, a nie polska. To właśnie była Sucha Góra (Sucha Hora) Czasem zmiany przynależności państwowej, jakie by nie były – sprawiedliwe czy niesprawiedliwe - nie pociągają zanadto zmian pisowni. Takich przykładów głupoty nie trzeba ( będzie ) szukać zbyt długo. Bądźmy jednak przezorni o odpowiedniej porze, by stawić czoło największym kanaliom, mającym w pogardzie wolność i braterstwo, że o honorze nie wspomnieć również należy.
Czech wysiadł, dźwigając ciężki bagaż. Lekki deszcz ocucił go do reszty, czy podniósł hart wilczego ducha. Nareszcie pozbył się ciężaru słodkiego pijaństwa z głowy. Taki deszcz powinno się
- Wypijemy pańskie zdrowie w Warszawie!- krzyknął zając przez otwarte okno.
- Jedźcie z Bogiem, panowie. Szczęśliwej podróży.
- Adieu!- pomachał mu Francuz.
Nawet Anglik przyłączył się do pożegnania:
- Do widzenia!
Maszynista gwizdnął i lokomotywa zaczęła odjeżdżać; wpierw pomału. A następnie coraz szybciej i szybciej, aż zniknęła zza gęstą chmurą dymu ze swojego komina. Wilk ruszył z wolna niewielką uliczką, pamiętającą jeszcze czasy Franz Joseph I – szkoda staruszka. Tyle wycierpiał, jak i jego monarchia, która go przeżyła ledwie o dwa lata. Historia doprawdy kołem się toczy; niegdyś, około trzystu lat temu, Czechy wybiły się na zimową niepodległość, by ją stracić po pół roku. Monarchia CK także przeżyła taką karę. I Czechosłowacji nie ominęła taka (nie)sprawiedliwość dziejowa.
Szedł ulicą dzieciństwa. Znał wszystkie tutejsze zaułki i zakątki. Tutaj przeżył blaski i cienie całego wczesnego okresu życia. Pamiętał ołowiane żołnierzyki od wuja Zippera, pamiętał swój przydział do oddziału, walki zakarpackie... Pamiętał wszystko... w szczególności dom rodzinny. Dom, gdzie czekała żona oraz jego dzieci. Zwłaszcza ponowne zobaczenie dzieci, po roku rozstania, będzie dla niego Świętym Gralem, poszukiwanym i odnalezionym, jak u zarania dziejów Anglii. Kiedy wyjeżdżał, wyjeżdżał z czeskiej ziemi; powracał do polskiej.
Skręcił w prawo. Starał się nie ronić łez, ale powrót sprawił mu znaczny ból. Minął zamkniętego jubilera, będący własnością nijakiego Goldschmidta. Aczkolwiek uznał, iż trochę szwajcarskich łakoci oraz zabawek będą doskonałymi przeprosinami dla dzieci za to, ze tak długo musiały czekać na ojca.
Był dobrej myśli i starał się widzieć przyszłość w jasnych barwach.
,,Może nie będzie aż tak źle za Lacha?”- pomyślał, przekraczając próg domu.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Czeski przedział pomonachijski"-cz. II ( ostatnia)
Wysłano: 15.02.2013 14:43
Leniwy kot kanapowy
Anthro
Podoba mi się ostatni akapit.