Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Likwidator AE"(+18) - cz.IV (ostatnia)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2013/6/4
Przeczytano: 1271 raz(y)
Rozmiar 29.08 KB
0

(+1|-1)
 
Wracał krzywym krokiem.
„Moja głowa! Niepotrzebnie wypiłem tyle szampana! - pouczał sam siebie.- Dlaczego nie odmówiłem?! Muszę w końcu umieć odmawiać!” Koniuszkami wbijających się pod futro palców przytrzymywał ociężałą głowę. ,,Wytrzymaj do bloku.”- Powtarzał sobie w głowie. Czuł narastające pieczenie brzucha, jakby wewnętrzne narządy planowały wielką ucieczkę na zewnątrz. Wolność! Ponadmaterialna rzecz, którą cichcem pragnął, jak jego wnętrze. Uciec z hukiem i po sprawie!
Ulżył brzuchowi na pierwszym lepszym rogu. Czuł dziwną satysfakcje, gdy doświadczył wytrzeźwienia chwile potem. Nareszcie wyzbył się bólu brzucha własnymi siłami. Kolejna wizyta u lekarza ominie go szczęśliwie. Gdyby znowu wbiliby mu w tyłek lewatywę, wyłby z bólu.
Jedno za drugim światła zapalały się automatycznie. Chodniki wypełniała pustaka, chociaż przechadzał się nimi powiew świeżego powietrza dostarczanego wentylatorami ze specjalnych zbiorników ciekłego tlenu odpowiednio podgrzewanego. Cały proces przybierał postać orkiestry niedopasowanych do siebie instrumentów. Tryby ciężko dudniły, rury trzeszczały ogrzewane spiralami atomowymi, a śruby obracały się zgodnie z ruchem słońca. Całonocny koncert. Dniem nuty milkły, zalane falami gwaru chodników. Nieliczni w tym czasie umieją wsłuchać się dokładnie i wyróżnić owy szczęk żelastwa. Inaczej jednostka traci pewien punkt odniesienia, mogącym tymczasowo zakłócić nikłe widzenie rzeczywistości. Hałas nie budził mieszkańców, zwłaszcza tych, mieszkających blisko maszynerii. Byli do tego stopnia wykończeni kolejnym dniem życia na stacji, iż zapominali o nim, kiedy tylko kładli się spać. I tak do likwidacji.
Niedługo nadejdzie dziesiąta - czas kłopotów. Nim minie dwadzieścia minut szakal musiał leżeć w swoim pudle na zimnym materacu. Postanowił skrócić sobie powrót i pójść parkiem Owens’a. Park opanowały cisza, błogi spokój oraz ciemność. Coś niewyobrażalnego! Wyspa mroku na morzu świateł i neonów. Oszczędność to konieczność – głosiły plakaty, porozwieszane nierównomiernie. Kawałki syntetycznego papieru były źle poprzyklejane i odpadały z lekkim, liściastym szelestem. Nie było przechodniów, za to były papiery. Mnóstwo papierów czekających na poranne śmieciarki przejeżdżające tędy punktualnie o siódmej.
,,Jeśli się oszczędza to się nie marnuje materiału.”- skwitował starania zarządu Hox. Pierwszy raz wracał późną porą i miał sposobność spojrzenia na wszystko z innej perspektywy. Elektrownie starego, atomowego typu, po należytych przeróbkach, działały wyłącznie na węgiel. A węgla zabrakło, podobnie jak prętów, a więcej nie przywozili i trzeba było szukać innej drogi. Dobrodziejstwem okazały się śmieci oraz nieczystości. Zgniatane specjalnymi prasami hydraulicznymi zjeżdżały na dalsze wykorzystanie. Spalane, przetwarzane i przydzielane poszczególnym sektorom gospodarczym w dalszym ciągu płynęły krwiobiegiem stacji.
,,Pierwszy i ostatni raz wracam wieczorem!”- pouczył sam siebie. Dla zabicia czasu cofnął się myślami o dwie godziny wcześniej.
Hox był wyrozumiały wobec związku Ksana oraz Jeffa. Dlatego też szakal postanowił przyjąć zaproszenie ogiera. Zrobił to wyłącznie dla siebie oraz dla swojego żołądka. Jeff pracował w jednej z wegańskich knajpek i umiał coś, za co polubił jego jeszcze bardziej. Umiał gotować normalne jedzenie – najdźwięczniejsze słowo jakiekolwiek umiał zapamiętać. Normalne, smakowe, bez jakichkolwiek (ponoć) ekstraktów i barwników, jadalne jedzenie i nie wymuszające odruchu wymiotnego.
- Co oni dają?- skwitował powtórkę programu strzeleckiego, gdzie sprawdzano użyteczność przeróżnych broni. Prezenterka, skąpo odziana śnieżna tygrysica, prezentowała użyteczność katany, kierując ostrze na nieużywane manekiny wystawowe.
- To powtórka sprzed tygodnia – powiedział Ksan.- We wczorajszym był ciężki, dwuręczny miecz.-Lekarze byli takimi niedorajdami w kwestii medycznej, że prócz rany powsadzali żelastwo – połączenie gipsu i prętów rehabilitacyjnych – na każdy odcinek obu rąk i nóg. Ruch był dla niego trudnością, a zszywki krępowały ruch.
Z kuchni wyszedł gepard. Niósł trzy kieliszki wypełnione równiutko szampanem.
- Zaraz zapiekanki będą gotowe – powiedział, podając . Usiadł obok Ksana.- Co oglądacie?
- Sam już nie wiem – ogier zmieniał kanały viedowizji z taką szybkością, iż sam zapominał tematu poprzedniego.- Na każdym jest to samo, ale pod innym szyldem.
- Aha – gepard zerwał się na równe nogi - Hox, mam coś dla ciebie.
Jeff otworzył szafę ścianową znajdującą się za nim i wyjął metaliczny naramiennik z paroma uchwytami oraz sprężynami.
- W wolnych chwilach majsterkuje – podał szakalowi rzecz.-Ostatnio zrobiłem takie coś i miało być dla Ksana, ale widzisz, co z nim.
Rzucił jedno słowo podziękowania i nic więcej.
- Niezłe.- Ostrożnie założył prezent na prawe ramię. Z trudem opuszczał kolejne haczyki- Wielkie dzięki, Jeff.
- Przecież jesteśmy kumplami. A to nie wszystko.- Pogmerał w szufladzie komody.
Drugi podarek zrobił większe wrażenie na szakalu. Mały rewolwer cobra38 był dla niego wymarzonym prezentem. Zapytał skąd Jeff zdobył takowe cudeńko. Broń ciężko było zakupić, ponieważ kartki na nie dawano po odpowiednich badaniach psychoanalitycznych. Zazwyczaj, bo chętnych było ponad statystykę, testy pomyślnie przechodziło około 80%. Z wiadomych statystyki nie uwzględniały powodów kłamliwości. Gdyby przyjąć założenie, iż broń dostaje owe 80 %, to należałoby doliczyć niezrównoważonych kłamców, mistyfikatorów. Tacy właśnie łatwo oszukują system. Podchodzą i robią z siebie zwyczajnych, normalnych i niegroźnych miłośników broni.
- Robiłeś test?
- Nie musiałem. Pewien gość przede mną doznał amoku i rozbił wykrywacz. Po dwóch minutach wracałem z coltem w kieszeni.
- Mieli tylko takie?- zakręcił bębenkiem, przykładając do niego ucho.
- A spodobałby ci się Walter Parabellum?
- Mam awersje wobec szwabskiej – krótko odrzekł.
- A ja nie – powiedział Ksan.- Na zdrowie.- Jeff był tak miły dla swojego chłopaka, że wstawił do jego szklanki słomkę.

***

Przyszedł w odpowiednim momencie. Strażnik zamykał drzwi główne. Lepiej było nie zadzierać z tymi sabakami(psami), kagańce których trzymała władza. Takiemu nie podskakiwać. Doniesie lub, co gorsze, zastrzeli na miejscu. Zdarza się. Jednemu
A pal licho z nimi - martwymi czy żywymi – ćwokami! Ni żywi, ni umarli, wciąż upierdliwi i uciążliwi dla spokojnego życia. Gdyby choć byli żywi, to staliby się elitą urzędniczą, taką, której władzy nie zazdrościłby wyłącznie komandor. Jak w mrowisku. Komandor - królowa, strażnicy i likwidatorzy - strażnicy, pozostali mieszkańcy - trutnie i robotnice. Jak w mrowisku, tylko że mrówki wymarły, a ssaki... wymierają od przeszło kilkuset lat.
- Spóźniłeś się, Hox.
- Zostało mi trzy sekundy.
Strażnik zerknął na panel sterujący. Zegar odpowiednio odliczał: 21:59:58, 21:59:59, 22:00....
- Masz rację. Zdołasz wejść o własnych siłach?- Standardowe pytanie od niestandardowego Samarytanina. Strażnicy, co by o nich nie mówić, zachowywali tajemniczą opiekuńczość i często, czyli jeszcze przed dziesiątą, pomagali nietrzeźwym likwidatorom, jeśli zdołali w ogóle dojść do samego bloku o własnych siłach, dostać się do mieszkania. Odrobina hipokryzji nigdy nie zaszkodzi.
Wewnątrz bloku powietrze było bardziej chłodne.
- Godzina dziesiąta zero cztery – zawiadomił cichutko głośniczek.
Na to mógł powiedzieć tylko jedno.
- Wal się.
Nim przypomniał sobie, że jeszcze tego samego dnia o poranku zostawił otwarte drzwi, próbował wyważyć ciężką płytę żelastwa.
- Kurwa, otwieraj się.- Zaklną cicho. Cisza nocna wprawdzie miał w głębokim poważaniu, że wręcz marzył, by ją zlikwidowaniu. Wrzeszczałby sobie wtedy do woli i nikt, prócz strażników, nie przywoływałby go do porządku.
Drzwi uderzyły wystający wieszak, który przebił je. Na nieszczęście prezent Jeff'a zahaczył dziwnym trafem o wieszak i stracił kolejne pół godziny na odczepienie sprężyny. Przez myśl mu przemknęło, czy aby nie zdjąć tego żelastwa. Spadał, niczym świeżo ścięty cel.
- Nareszcie spać. Jutro nie pójdę do roboty.
Jak tylko znalazł się na miękkim materacu, powrócił myślami do ostatniej rozmowy ze szczurem...
- To twoja ostatnia droga, Kraktusie.– Szakal uszczypnął ucho martwego szczura. Trupa owinięto szarym, płóciennym kartonem specjalnie produkowanym na takie okazje.- Krzyżyk na drogę i zjeżdżaj.
- Nie znoszę ckliwych pożegnań. – Półślepy basenji naoliwiał główny procesor. Nosił gumowy kombinezon przeciwchemiczny chroniący go przed kontaktem fizycznym z używanymi tutaj środkami. Cuchnął smarem i paliwem, jakimi nasiąknął długoletnią pracą w spalarni.- Dwadzieścia lat robię w fachu i ciągle wysłuchuje przeróżnych lamentów. Kiedyś nawet odprawiali modlitwę! Na kolanach!
- Wierzysz w życie pozagrobowe?- zagadał zniesmaczony widokiem mechanika. Nie wiedzieć czemu, polubił staruszka. Jego głos brzmiał dość nużąco, wystająca dolna szczęka odpadała co jakiś czas, a chuderlawe rączki . Ot, siedzi sobie podstarzały pryk i ma milutki żywot
- W formie nawozu?- pies przesunął odpowiednią dźwignię w tabeli kontrolnej. Taśma ruszyła, a wraz z nią Kraktus. Basenji wspólnie z szakalem obserwował ostatnią wędrówkę - Tak, to bardzo pożyteczna forma. Taki proces reinkarnacji. Służysz społeczeństwu i stacji.
- Nawóz jest robiony z prochów?
- Nie mów, że nie wiedziałeś? Jak nie ma dostaw, trza robić po swojemu. Zmielimy, zmaglujemy, podamy troszeczkę fosforu i wuala.
- Chyba nie robicie z tego również żarcia?!
- Zgłupiałeś?! Kto by to jadł?!- Akurat Hox dosłyszał dźwięk mielenia. Mielarki pracowały pełną energią, mieląc szczurze truchło.- Głodówka robi swoje, ja też robię. Z tego żyje i dobrze, bo bym zdychał śmiercią bezmózgiego pierwotniaka. Jeden posiłek dziennie robi swoje.
- Masz papierosa?
- Jak masz ołówek – pies otworzył szeroko gębę. Miał w niej tylko jeden, srebrzysty ząb - to sprzedam ze dwa.
- Masz – szakal podał wystarczająco dotemperowany ołówek.– Zakosiłem szefowi jak nie patrzał.
- Wielkie dzięki! Wy likwidatorzy to macie narąbane w tych łbach. Lubicie po cichutku, nie brudząc sobie rączek – zaczął grać w powietrzu palcami - poszperać sobie. Co nie? Co nie?
- A ty byś nie skorzystał?- Zapalił papierosa.- Łatwa robota, płacą mieszkańcy, piękna fucha.- Mówił to wszystko
- Ja? Jak najbardziej! Służba nie drużba. Trza robić, nawet jak nie ma niczego. Oto moja dewiza!
- Ja też mam swoją – wypalił pozostałości papierosa.- Rąbnąć cel i mieć go z głowy.
- Ciekawa służba, lecz nie dla mnie. Ja wole mielenie trupów.- Znowu postukał palcami w powietrzu.- Ciach, ciach i po bólu! Ha, ha, ha, ha, ha.......
Staruszek zniknął za mgłą i nagimi biodrami tłumu dziewcząt.



Ze szczęśliwego snu pełnego rozebranych dziewcząt wyrwał go nieprzyjemny głos:
- Nie spać!
Wściekł się. Normalnie i definitywnie wściekł się.
- O co się kur... - ziewnął - się rozchodzi?
Pięciu strażników stało nad nim bezruchu. Byli niecałe ćwierć metra od krawędzi łóżka. Milczeli. Szakala nie zdziwiło ich wtargnięcie, ponieważ posiadali klucze do wszystkich mieszkań. Mogli wchodzić dla wykonania rewizji, co czynili nader rzadko, lecz w jego przypadku zrobili dokładnie. Bardziej interesowało go, dlaczego jeden z nich trzymał czarny worek ze sztucznego tworzywa na zwłoki. Spostrzegł, że worek był przeznaczony na zwłoki. Duży i pojemny.
- Czego?
Przed strażnikami wyszedł Scott w szarym garniturze. Nie wyglądał na zadowolonego. Hox miał gdzieś ich.
- Oj, pohulałeś sobie, Hox, pohulałeś.
- Dostałem wolne, więc się nie dziw, że zabrudziłem parę kątów.
- Te kąty również?- Szop wyciągnął z kieszeni marynarki parę zdjęć i podał je szakalowi. Hox zaczął przeglądać klatka po klatce. Na domiar złego jego powieki zaczęły opadać i ledwie widział. Scott zapewne żartował. Jeśli tak, to był to żart w słabym guście. Zdjęcia przedstawiały ciała, a raczej to, co z nich zostało. Porozrywane czymś ostrym i porozrzucane dookoła łózka.
- Po co mi to?- spytał.- Nie moje zmartwienie.
Szop wsadził ręce do kieszeni marynarki. Odwrócił wzrok.
- Kiedy urządza się orgietkę, trzeba płacić za skutki.
Słowa orgietka, płacisz, skutki wyszarpały szakali umysł z pozostałości snu.
- Jaką orgietkę?! Jakie płacenie?! Jakie, kurwa, skutki?!
- Zaraz otrzymasz odpowiedź.
Szop otworzył okno. Ta czynność zdumiała szakala. Wcześniej sam próbował wielokrotnie je otworzyć. Zawsze kończył jako przegrany w starciu i dał sobie z tym spokój.
Oknem dolatywał ich głos porannego obwieszczenia. Z rzadka
- Uwaga! Uwaga! Wzywa się obywateli do zachowania spokoju! Seryjny morderca, Jason Hox, zabił trzy niewinne osoby. Dziękujemy za uwagę i życzymy miłego dnia.
,, Jakie trzy osoby? Wypiłem parę głębszych, ale to nie znaczy, że latałem z gnatem n a wierzchu!”
- Pohulałeś sobie – powtórzył szop.- Brać go.
Strażnicy rzucili się na szakala. Nie dali mu nawet czasu na obronę. Pochwycili Hox'a swymi okutymi żelastwem łapami za szybko niż mógłby się tego spodziewać. Wepchnęli go nogami do przodu do wora.



Tarcie podłogi wyczuł brzuchem. Strażnicy ciągnęli worek po niej. Zamek worka uratował ogony Scott'a oraz reszty skurwieli od spotkania z szakalą pięścią. Zwyczajnie by dał dyla spuszczając wpierw manto, ale teraz...
Domyślił się, że przeszli korytarz i ciągnęli go ze sobą.
- Dlaczego komandor chce widzieć go?
- Nie interesuj się.



Kilka razy bili go, żeby sprawdzić, czy żyje
Bili za mocno. A ciągnęli znacznie gorzej. Nie znał się na procedurach zatrzymania. Porównanie procedury likwidowania w stosunku do procedury aresztowania nie jest najodpowiedniejszą kwestią w takiej chwili.
Winda. Poczuł ją, kiedy tylko ruszyła. Ewentualna ucieczka nie mogła się odbyć bez
- Nie powinniśmy go przeszukać?- zapytał głos strażnika.- Ewentualna
- Nie potrzeba – rozpoznał głos Scott'a. - Komandor umie sobie radzić z takimi nadgorliwcami.



Nie wiedział gdzie jest ani ile czasu ci dranie ciągnęli ten przeklęty worek.
,, Dobra, no to jesteśmy w dupie - Dokładnie przestudiował sytuacje.- Muszę jak najprędzej stad się wykaraskać i wyjaśnić o co biega.”- Szczęście, że materiał przepuszczał powietrze. Inaczej taszczyliby jego zwłoki i całe aresztowanie poszłoby na marne.
Przez materiał worka dobiegł go głos.
- Wyłaź z wora, Hox! Jesteś chwilowo bezpieczny. Oczywiście chwilowo.
Wpierw uważał, że głos żartuje. Od wewnętrznej strony worek nie posiadał zamka. Dokładnie pogmerał z nikła nadzieją. Jest! Nareszcie znalazł zasuwkę. Była specjalnie wykonana od wewnątrz. Przesunął ją i wyszedł z wora.
Naprzeciw niego, pomiędzy nim a biurkiem, stała żółtawa, prawie przezroczysta zasłona. Otrzepał się wstając. Pomieszczenie w jakim się znalazł było wręcz synonimem raju. Gładka powierzchnia pozbawiona szorstkości, ściany pozłacane, nagie popiersia kobiet... Istny eden nieosiągalny.
Zrozumiał, że głos należał do komandora. Nikt inny by tutaj nie
- Czytam twoje akta, Hox – powiedział komandor.- Doprawdy, są interesujące. Świetny materiał dla psychoanalizy albo sprawozdania dotyczącego patologii społecznych przydatnych w rozwoju społeczeństwa.
- Mam bogaty życiorys.- podszedł bliżej i dotknął bariery. Rozpoznał, że była to bariera magnetyczna. Użycie broni odpadało. Pocisk zwyczajnie by wyparował pod wpływem takiej siły magnesu.
A komandor dalej głośno czytał...
- Urodzony ze zmarłej matki, ojciec psychopata, kontakt seksualny z macochą.
- Była młodsza ode mnie o rok.. Pana nie powinno ciekawić moje życie osobiste!
- Cztery zabójstwa, dziesięć lat więzienia...tra-tra-tra-tra…. Przejdźmy do konkretów i nie próbuj sztuczek z bronią.
Lampa nad biurkiem nieoczekiwanie zapaliła się i oczom szakala ukazała się postać, której obecność najmniej się spodziewał. Za meblem spokojnie siedział, jakby nigdy nic, Majar. Ten sam ryżak, które jeszcze dzień wcześniej został skreślony z listy płac. Nie przypominał nikogo martwego. Wręcz przeciwnie, był rześki, wesoły i wcale nie przypominał tego Majara, którego widywał w porze posiłków. Tamten był cuchy, spokojny i nie wykazywał poza podstawowymi funkcjami życia, a ten brał życie za pysk i trzepał nim dopóki nie zdechło.
- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - powiedział.
- Majar?
- Nie, Arnold Schwarzenegger , Hox – powiedział.- Scott powinien ciebie dostarczyć jutro... Cóż, słyszałeś jak jest. Oficjalnie zrobiliśmy z ciebie dewianta i mordercę.- Uśmiechnął się. Taki uśmiech, jaki zobaczył u Majara nie wróżył nic dobrego. Wszak był to uśmiech złowieszczy, godny błazeńskiego mordercy. Szaleńczy uśmiech.
- Ale ty nie żyjesz.
- A widziałeś ciało?
- Przygniotły cię tony akt.
- Poprawka. Udusiłem się od nadmiaru kurzu. Symulowanie śmierci to taktyka na unikania kłopotów znana wszystkim od setek tysięcy lat. Od tak swinguje śmierć – pstryknął palcami – i jestem żywym trupem. Oczywiście oddycham, jem i popełniał grzechy jak każdy inny he,he,he,he. Ta, jak wysyłasz kogoś na rzeź, nie interesują ciebie resztki. Prosta i chłodna kalkulacja. Co ma szczeniactwo marnować czas na naukę, skoro łatwiej dać im trochę dzikiej rozrywki.
- Podobnie jak tamten cel.
- Prawda, bardziej liczyłem, że ten stary ćwok rąbnie i homosia, ale business is business. Nigdy nie lubiłem używać starców do mokrej roboty. Wolałem młodych, zdolnych…
- I głupich.
- I znów masz rację. W tym rzecz, że Scott za szybko uwinął się z tobą. Kanalia z niego i tyle.- Włączył radyjko i po chwili popłynął z niego dźwięczny głos: - Dzisiaj w godzinach porannych odnaleziono zwłoki naczelnika likwidatorów, James'a Scott'a.- Wyłączył radyjko.
- Mieli go załatwić za tydzień, za trzy dni. Ech, głupie automaty. Jak każe się im kogoś sprzątnąć to wykonują polecenie bez mrugnięcia. Czasem ich nie znoszę i mam wrażenie, że posiadają resztki swojej psychiki.
- Nie rozumiem. O czym ty gadasz?
- Tu nic nie ma do zrozumienia. To wszystko należy pojmować, a nie rozumieć. Szczególnie za to ciebie lubię, Hox. Jesteś brutalny, tępy, nieokrzesany i barbarzyński, acz posiadasz twardy i kumaty móżdżek. Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
- Wszystko to ogarniasz?
- W końcu to właśnie ja jestem tutaj szefem. A skoro nie rozumiesz to zaraz ci wytłumaczę.- Ryżak wstał od biurka i podszedł do bariery. – Znasz teorie Ling-Chunga?
- Kogo?
- Ling-Chunga. Pewien nieżyjący chiński astrofizyk, profesor Ling-Chung, przestawił całemu naukowemu światu śmiałą teorię. Według niego cały kosmos to tak naprawdę pustynia, a Ziemia jest jedynym zamieszkałym światem. Twierdził, że w 99,9% układów gwiezdnych nie powstało życie. Nasz glob był wyjątkiem. Owym 0,01%.
- Bezsensu.
- Słuchaj dalej. Otóż, ten Ling-Chung przedstawił wyraźne dowody potwierdzające jego teorie. Nakreślił odpowiednie wykresy, mapy, bla, bla, bla, bla, czyli wszystko co powinien. I wiesz co? Miał rację. Dziwnym zrządzeniem losu Ziemia stała się kolebką życia. Była samotną matką.
- Którą zabiliśmy sami – dodał ponurym głosem szakal.
- Trafna uwaga, ale słuchaj dalej. Chińczyk, jak to poeta wyklęty, zyskał uznanie po śmierci. Sondy oraz satelity, wysyłane do najodleglejszych zakątków kosmosu, potwierdzały jego tezę. Byliśmy sami.
- Czyli wtedy zaczęto budować stacje.
- Jeszcze nie. Nim w ogóle zaprojektowano stacje było kilka wojen, klęsk ekologicznych, padł system energetyczny…Wszystko przeciw nam. I całe ONZ uznało, że trzeba starą matkę dobić i ją zostawić.
- Czyli…
- Czyli powysyłali kilka miliardów w kosmos, parę milionów na Marsa i odpalono ładunki termojądrowe. Tą cześć znasz.
- Do dzisiaj jest tam pustynia – przytaknął szakal.- wielka radioaktywna pustynia.
- No, sam widzisz. Ziemia zniszczona, a Mars żyje. A i tam narobiliśmy kilka szkód. Znowu dali nie ten guzik nie tej osobie i bum. Mars pękł jak bańka mydlana. Takie jest życie. Debil wciśnie czerwony guzik, bo świecący.
- Co to wszystko ma wspólnego z…
- Słuchaj dalej. Te parę miliardów, co sobie siedziało po różnych stacjach, wykombinowało, że skoro Chińczyk miał racje to trzeba jakoś żyć. Zaczęto budować kolejne stacje i tak jakoś wyszło. A jak kontrolować ta dziką tłuszczę w takich puszkach? – Uśmiechnął się ryżak. Usiadł ponownie za biurkiem.
- Powołać jednostkę, służącą do eliminacji zagrożenia.- odpowiedział Hox.- Likwidatorów.
- Bingo. Dlatego stworzono strażników. To tępe, głupie androidy lub upośledzeni, którym nieco przyspawano procesorów, ale są wystarczająca siłą na wypadek buntu likwidatorów. Stworzono likwidatorów i co? Należy ustawić podstawowe prawa, na tyle głupie, by nikt się nimi nie przejmował i już.
- Więc stworzono system czworo kastowy. Świnie, rzeźnicy, strażnicy,burżuje.
- Ja bym tego tak nie nazywał. Widzisz, społeczeństwo głupieje. Głupota zawsze ma popyt. Głupota, a szczególnie głupota najniższych szczebli jest dobrodziejstwem dla warstwy najwyższej, ponieważ łatwiej kontrolować idiotów poprzez masowy odstrzał części z nich. Głupole sami nie wiedzą kim są, jeśli postraszy się ich zabiciem paru. Jak u kurczaków.
- A jaki ma sens wyrównywanie? Po co diagramy demograficzne mają być równe?!
- Tutaj akurat masz nieco racji. Od dawno przedstawiałem na forum komandorskim, że wyrównywanie jest idiotyzmem. Z drugiej strony lepiej by piramida stała się prostokątem. Starzy czy młodzi, mądrzy czy głupi, i tak kiedyś zostaną zlikwidowani, więc lepiej aby to miało prostolinijny cel.
- To po co te losowanie.
- Nie wiem. Sam się nad tym zastanawiałem. Tymczasem na razie zrozumiałeś zbyt dużo.
- Zrozumiałem już wszystko. A dlaczego ty zostałeś komandorem?
- Nie wiem. Byłem zwykłym urzędnikiem, aż przyszli do mnie jednego dnia i powiedzieli, że obejmuje fotel komandora na stacji.
- Kto ci to powiedział?
- Jedni tacy.- rzekł ryżak.
- Kto?!- krzyknął.
- Zarząd, czyli ogólne zebranie komandorów. Co się wściekasz?
- Że tyle wycierpiałem, byłem poniżany przez inwalidę sadystę…
- A, naczelnik twojego więzienia. Miły facet, niestety troszeczkę przeginał ze swoimi przemowami. Ale cóż, większość likwidatorów powinna być wściekła i bezlitosna. Brutalny trening wzmacnia najgorsze cechy.- Westchnął - Błędem było dawanie takiego stanowiska wyłącznie psychicznie chorym. Podobnie z likwidatorami.
- Jak Franz.
- Dokładnie. Szkoda leminga. Był bardzo pożytecznym idiotą. Takich nam potrzeba.
- A Ksan? A Kraktus?
- Homos nie przypadł mi do gustu. Nie polubiłem gościa i nic dziwnego, że zginął. A szkoda, homoseksualiści są wyjątkowo pozytywnymi okazami; wszyscy by ich wymordowali, ale ich hołubią, jako środek zaradczy na przeludnienie. Co do szczura… Nic po nim. Tak bywa. Nazistowski leming również budził we mnie antypatię i dzisiaj wieczorem pójdzie do mielarni.
- A ja? A co sądzisz o mnie?
- Jesteś ciekawym okazem – zdjął nogi z biurka - Doprawdy, ciekawym. Masz fantastyczną osobowość, którą powinno się odpowiednio pokierować.
- Co masz na myśli?
- Chcesz zostać komandorem?
Taka propozycja wydała się szakalowi nader interesująca. Zostać szefem całej stacji i pociągać za sznurki. Zaszyć się głęboko w biurze i mieć całkowita władze nad całym milionem. Przemiana żaby w księcia. Hox miałby wszystko za nic. Ale, ale, ale, pozostawał szkopuł napisany drobnym drukiem. Przyjmie stanowisko i co potem? Majar nie zaszczuje go, nie zawiąże spisku, a nawet nie wynajmie zabójcy? Każda opcja utraty życia wchodziła w rachubę. Postanowił wykorzystać nadarzającą się okazje na tyle, na ile było to możliwe. Będzie rządził, aż mu się znudzi albo cofnął mu licencje na władze.
- Nie miałeś innych kandydatów?
- Byłeś ty, Scott i leming. Wybrałem ciebie, bo Scott za dużo wiedział, a leming był tępy. Ty prócz brutalnej siły posiadasz ukrytą chęć samo ocalenia i poczucia myślenia. Możesz mieć wszystko i to za nic.
Hox zrobił parę kroków w tył.
- Wybrałeś mnie tylko dlatego, ponieważ dam się kontrolować? A dlaczego nie pomyślałeś, że nie dam się kontrolować?
- Zaskakujący wniosek. Nie brałem takiego pod uwagę.- powiedział ryżak.- Zastanów się. Masz tylko jedną drogę i lepiej nie zmarnuj tej szansy.
Ryżak powiedział prawdę. Nie miał jak stąd uciec. Teraz dopiero poczuł strach celów. Był w podobnym położeniu jak one same. Nawet chłodna kalkulacja była przeciwko niemu. Za nim jedyne wyjście zastawione, przed nim bariera niemożliwa do przedarcia. Wszystko przeciwko niemu.
Ale...
- Zgoda.
- Doprawdy? – Majar się zaciekawił.- Zgadzasz się? Przez chwile myślałem, że powyzywasz mnie od najgorszych i spróbujesz uciec, ale jeśli tak, najpierw wrzuć broń do zsypu.
Hox posłusznie wykonał polecenie. Kiedy to zobaczył, ryżak nacisnął przycisk zamykający barierę. Szakal spokojnie podszedł do komandora. Wyciągnął dłoń. Podobnie postąpił komandor.
- Za godzinę przylecą pozostali. Poznasz wszystkich komandorów i wtedy ustalimy cały plan. Musimy jakoś ciebie przedstawić z najlepszej strony. Wiesz przecież, że elegancja to połowa sukcesu. Co sądzi pan o tym, panie komandor?
- Sądzę, że należy likwidować całe towarzystwo – powiedział z uśmiechem.
- He, he, he, he, dobre… Zaraz, co?- spytał z niedowierzaniem ryżak.
Majar usłyszał głośny trzask i zobaczył jak spod prawego rękawa wyskoczył mały rewolwer cobra38. Szakal chwycił broń. Nie minęła chwila jak pierwszy pocisk przebił klatkę piersiową, drugi przeciął szyję, a trzeci utkwił na samym środku czoła. Trafił nieprawdopodobnie dokładnie, więc za wiele krwi nie było. Lufa była precyzyjnie wycelowana i trzy dziury znajdowały się od siebie w równych odległościach, acz postrzał czoła był bliżej szyi niż postrzał klatki piersiowej.
Hox zrzucił trupa z krzesła, po czym sam rozsiadł się wygodnie. Fotel był wyjątkowo miękki oraz gładki. Nie to, co mieli w szufladach. Sprawdził lewa stronę biurka. Poza paroma przyciskami i mini humidorem, wypełnionym kubańskimi cygarami – nie było nic interesującego.
Zapalił jedno. Po tym cały zajściu z aresztowaniem miał ochotę na relaks.
,, Dobry smak”- pomyślał.
Sprawdził prawa stronę. Szuflady były wypełnione yiff albumami oraz magazynami o przeróżnym charakterze. Wybrał te bardziej męskie. Rozłożył równo kilka z nich. Dokładnie ocenił dziewczyny z okładek, z plakatów, z artykułów. Ciężki wybór. Wszystkie modelki były wyjątkowo sztucznej urody. Powiększone cycki, rozjaśniony ogon lub szkliste oczy. Nieosiągalny skarb. Prócz tego szafkę wypełniały alkohole. Szakal nigdy wcześniej nie widział takich skarbów. Nie żadne sztuczne i niesmaczne alkohole, a wybitne trunki.
Wtem odezwał się głos sekretarki.
- Panie komandorze, goście do pana.
Zupełnie zapomniał, że telefon pozostawał otwarty. Zdał sobie jednak sprawę, iż podsłuch szedł wyłącznie w tą stronę i w sekretariacie nie usłyszeli strzałów.
- Proszę wpuścić.- Odpowiedział i wyłączył urządzenie. Załadował broń i czekał zadowolony, paląc następne cygaro.- Muszę ich zlikwidować.- Mierzył prosto w nie i dla wzmocnienia koordynacji wypił do cna butelkę burbonu. - Wasze zdrowie, Ksan, Kraktus. Niedługo zobaczycie z góry, jak ja tu posprzątam.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Likwidator AE" - cz.IV (ostatnia)
Wysłano: 4.06.2013 14:12
husky / wilk
Anthro
Jeśli istnieje taka możliwość, proszę, by wpierw przeczytać ten komentarz przed przeczytaniem właściwego tekstu.

Wiem, że niektórzy mogą być... zakłopotani i poczuć się wystrychnięci w pewien sposób na dudka. Bardzo przepraszam, jeśli ktoś akurat tak się poczuł.

Moja druga prośba, proszę wstrzymać się z oceną na jakiś czas i przeczytać wszystko od początku , czyli od pierwszej części. Ta końcówka nie jest ani zła, ani dobra, więc jest neutralna.

Dzięki, koleżanki i koledzy za słowa krytyki i pochwały.
Dziękuje wszystkim za pewną otuchę po tej ciężkiej harówce z ową Guernicą mojego autorstwa.

Kończąc...
przytoczę swój wiersz
http://skovyt.blogspot.com/2013/05/diogenes.html

1
(+1|-0)
Opowiadania: trajt,,Likwidator AE"(+18) - cz.IV (ostatnia)
Wysłano: 18.07.2013 1:09
Wilk
Anthro
Trajt… Ty mi niszczysz umysł ;]

Dużo trudnych myśli, czasem padających z taką prędkością, że ciężko mi nadążyć. Może to tylko mój długi przewód myślowy i może inni łapią od razu… tym niemniej odnajduję w tym jakiś dziwny urok ;] Ale na przyszłość warto na to zwrócić również uwagę, przynajmniej ja tak uważam.

Jak już pisałem - totalnie się nie obracam w tych klimatach. Nawet "Roku 1984" nie czytałem. Może tak się czasem dzieje w totalitarnych systemach, ale wydaje się, że ostatecznie pragnienie zachowania kontroli nad społeczeństwem jest… takie trochę od niechcenia. Pewnie musiałbym przeczytać jeszcze raz całość od początku, tak jak prosiłeś, bo nie jestem pewien, ale czyżby czas akcji przypadał na okres pogłębiającej się stagnacji struktur władzy?

Wpływ na wszystko, cokolwiek się zdarzy po zakończeniu "Likwidatora" ma mnóstwo przypadkowych czynników, trochę w zasadzie, jak w życiu, więc tutaj, dla mnie przynajmniej, ciekawy smaczek, zwłaszcza biorąc pod uwagę zakończenie, całkiem zaskakujące. Bardzo interesujące - jakie motywy kierują Hoxem, kiedy wyraża swoje zamiary w ostatnich słowach opowiadania. Od początku sprawiał wrażenie raczej zdystansowanego, niezbyt zakłopotanego ogólną sytuacją.
Co do kwestii bardziej technicznych - WIEM, dyskleksja. Ale szkoda, szkoda, bo niestety obniża to komfort czytania. A nawet szkodzi treści. Mam nadzieję, że jednak coś się zmieni na lepsze. Choćby dzięki treningowi ;)

Aha - bywa, że mam problem z rozróżnieniem co kto mówi w dialogach. Chyba warto tu troszkę bardziej poprowadzić czytelnika za rękę ;)
Dam plusa, za zakończenie. Nie potrafię przeprocesować pobudek Majara, ale zaskakujące i intrygujące.

Trochę się ociągałem, ale, że… "Lepiej później, niż wcale", to myślę, że ze spokojem mogę ogarnąć Twój następny tekst :)

0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Likwidator AE"(+18) - cz.IV (ostatnia)
Wysłano: 21.07.2013 22:14
husky / wilk
Anthro
Łał, twój komentarz rozkminiałem jakieś 2 godziny (Tak mnie ujął za serce! :lolk: )

Cytat:
Wpływ na wszystko, cokolwiek się zdarzy po zakończeniu "Likwidatora" ma mnóstwo przypadkowych czynników, trochę w zasadzie, jak w życiu, więc tutaj, dla mnie przynajmniej, ciekawy smaczek, zwłaszcza biorąc pod uwagę zakończenie, całkiem zaskakujące. Bardzo interesujące - jakie motywy kierują Hoxem, kiedy wyraża swoje zamiary w ostatnich słowach opowiadania. Od początku sprawiał wrażenie raczej zdystansowanego, niezbyt zakłopotanego ogólną sytuacją.


To jakby specjalny zabieg autorski. Zakończenie otwarte; możliwe, że z kluczem ( sam tego nie wiem). Samą postawę nazwij jak chcesz. Mogła to być Chęć zemsty? Chęć przejęcia władzy? Zwykła chciwość albo chęć ostatecznego rozpierdolenia wszystkiego wokół.

Cytat:
Co do kwestii bardziej technicznych - WIEM, dyskleksja. Ale szkoda, szkoda, bo niestety obniża to komfort czytania. A nawet szkodzi treści. Mam nadzieję, że jednak coś się zmieni na lepsze. Choćby dzięki treningowi


Ho, ho, ho, potrenowałem sobie. Napisałem dwa opowiadania, jedno sprawdzone, drugie wymaga nieco poprawek, bo boję się, że obecne na forum panie obarcza mnie wyzwiskami, trzecie pomału kończę, a nawet szykuje drobną niespodziankę, która mam nadzieje zostanie pozytywnie przyjęta.

Cytat:
Aha - bywa, że mam problem z rozróżnieniem co kto mówi w dialogach. Chyba warto tu troszkę bardziej poprowadzić czytelnika za rękę


Myślałem, ze mam do czynienia z bardzo inteligentnymi czytelnikami, bez urazy, ale rzeczywiście tworzenie dialogów zawsze sprawia pewne problemy, szczególnie przy większej liczbie bohaterów.

PS: Jesteś dwudziestą osoba z kolei w tej grupie, której muszę tłumaczyć, ze mój nick pisze się z małej litery. Z MAŁEJ LITERY!

0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Likwidator AE"(+18) - cz.IV (ostatnia)
Wysłano: 28.07.2013 1:29
Wilk
Anthro
Bardzo mi miło, że ująłem Cię za serce i to na całe dwie godziny! ;]

Cytat:
To jakby specjalny zabieg autorski. Zakończenie otwarte; możliwe, że z kluczem ( sam tego nie wiem). Samą postawę nazwij jak chcesz. Mogła to być Chęć zemsty? Chęć przejęcia władzy? Zwykła chciwość albo chęć ostatecznego rozpierdolenia wszystkiego wokół.


Hmm...

Chęć rozpierdolenia... nawet pasuje. Biorąc pod uwagę ojca psychopatę, dziwaczny niekiedy, wręcz stoicki spokój jaki Hox zachowuje w niektórych sytuacjach i jego niejasny stosunek do różnych spraw - wcale bym się nie zdziwił.

Cytat:
Ho, ho, ho, potrenowałem sobie. Napisałem dwa opowiadania, jedno sprawdzone, drugie wymaga nieco poprawek, bo boję się, że obecne na forum panie obarcza mnie wyzwiskami, trzecie pomału kończę, a nawet szykuje drobną niespodziankę, która mam nadzieje zostanie pozytywnie przyjęta.


To dobra wiadomość. Świetnie, jeśli będzie to widoczne w przyszłości. Ciągle trzeba coś poprawiać ;)

Cytat:
Myślałem, ze mam do czynienia z bardzo inteligentnymi czytelnikami, bez urazy, ale rzeczywiście tworzenie dialogów zawsze sprawia pewne problemy, szczególnie przy większej liczbie bohaterów.


A tak właściwie dlaczego bez urazy? Czy jest coś głupiego w mojej sugestii? Sugestii, którą na dodatek staram się przekazać bardzo delikatnie i kulturalnie? Jest na tym forum sporo osób, których krytyka to cholerne działa Navarony w porównaniu do mojej. Ja jestem pieszczotliwy z moimi uwagami, niczym hiszpańska kurtyzana. A jak sam zauważasz - dialogi sprawiają problemy. Mnie sprawiają wielkie problemy, powiedziałbym, że to najtrudniejsza część. Ale Ty tu jesteś szefem - decydujesz sam, czy to co piszę jest pomocne.

Cytat:
Jesteś dwudziestą osoba z kolei w tej grupie, której muszę tłumaczyć, ze mój nick pisze się z małej litery. Z MAŁEJ LITERY!


A Ty jesteś pierwszą osobą, której muszę tłumaczyć, że równoważnik zdania zaczyna się pisać Z WIELKIEJ LITERY ;)

Jeśli kiedyś napisałem Twój nick z wielkiej litery w środku zdania, najmocniej przepraszam, mój błąd. Szanuję rozmówcę i jego wybór pisowni, ale staram się także trzymać zasad języka tam, gdzie tylko potrafię.

-1
(+0|-1)
Opowiadania: trajt,,Likwidator AE"(+18) - cz.IV (ostatnia)
Wysłano: 30.07.2013 21:56
husky / wilk
Anthro
Teraz ten komentarz czytałem pół godziny :-Dk

Cytat:
A tak właściwie dlaczego bez urazy? Czy jest coś głupiego w mojej sugestii? Sugestii, którą na dodatek staram się przekazać bardzo delikatnie i kulturalnie?


Chodziło mi tutaj, że mój komentarz mógłby zostać wzięty za ironię wobec niektórych osób.

Cytat:
Jest na tym forum sporo osób, których krytyka to cholerne działa Navarony w porównaniu do mojej


Ogólnie ten tekst mnie zastanawia :-Dk ale dobra.

Cytat:
jestem pieszczotliwy z moimi uwagami, niczym hiszpańska kurtyzana


A to ci wyszło, MFarley. Skąd ci przyszła na myśl hiszpańska kurtyzana??? To brzmi... nice.

Cytat:
A Ty jesteś pierwszą osobą, której muszę tłumaczyć, że równoważnik zdania zaczyna się pisać Z WIELKIEJ LITERY


Hej! Mam prawo do pisania równoważniku zdań z wielkiej litery, jak ty nie masz prawa pisać mojego nick-u z dużej litery! Jest demokracja i niektóre zwierzęta są równiejsze od pozostałych (cytując klasyka)!