Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Dziama - Stara Opowieść cz. 1  
Autor: Dziama
Opublikowano: 2013/8/22
Przeczytano: 1094 raz(y)
Rozmiar 9.08 KB
2

(+2|-0)
 
Wiatr zawodził przeciągle za oknami przydrożnej karczmy niczym potępiona dusza szukająca zemsty za ból, którego doświadczyła za życia i po śmierci. Uderzał oszalale w drewniane ściany, jakby chciał je obalić. Jesienna pogoda miała niestety takie uroki. Mimo to, było całkiem przyjemnie w przytulnych, ciemnych pomieszczeniach, dzięki jedynemu w iźbie gościnnej, ale potężnemu źródłu światła i ciepła. Ogień w kominku trzaskał ochoczo i wesoło. Płomyki większe i mniejsze tańczyły i przeskakiwały ze szczapy drewna na szczapę, igrając ze sobą na wzajem jak w Tańcu Żniwiarza, na cześć rozpoczęcia zbiórki plonów. Młody, smukły chłopak otworzył tylne drzwi do pomieszczenia i wszedł, niosąc w wiadrze świeżo porąbane drewno. Jego kroki rozległy się skrzypieniem umęczonych starością, drewnianych desek. Na ten dźwięk wzrok uniosł jeden z dwóch zakapturzonych, brodatych dziadów, którzy siedzieli w zacienionym koncie przy ławie, jednak zaraz wrócił do popijania domowego piwa, z ciężkiego, glinianego kufla oraz do gulaszu, który dzielił z drugim jegomościem. Nakłuł niedbale kawał krwistego, czerwonego mięsa na sztylet, po czym podniósł do swoich ust, równie pomarszczonych co cała jego twarz. Pamiętała ona zapewne niejedną bitkę. Jego towarzysz, siedział nachylony i przeżuwał mięso, z wielkim, porośniętym czarnymi włosami łapskiem wsunietym w ucho kufla. Spod płóciennego kaptura wystawał tylko jego kartoflany, ogromy nos. Chłopak nie zwracał wcale uwagi na tych dwoje. Jak każda karczma, ta równierz miała to do siebie, że często pojwiały się w niej podejrzane typy, które ani chybił, w większości przypadków trudniły się mniej lub bardziej nielegalnym procederem. Jednak nawet oni oznaczali zarobek dla jego matki, właścicielki karczmy. Podszedł do kominka, znajdującego się naprzeciw dwóch drewnianych, rzeźbionych filarów i dorzucił całe drewno do ognia. Płomyki jakby się skórczyły pod ich ciężarem, jednak zaraz podskoczyły żywiej, rzucając się na nową zdobycz. Chłopak wszedł w korytarz prowadzący w kierunku kuchni, jednak zamiast iść dalej, wybrał boczne drzwi, które prowadziły do niewielkiej komórki, w której znajdowały się różnego rodzaju graty. Postawił wiadro w środku, gdy nagle z kuchni dobiegło go wołanie.

- Adrien!

- Tak, matko? – odpowiedział krzykiem chłopak

- Adrien, musisz przyjść mi pomóc!

Chłopak zamknął drzwi do schowka i ruszył przed siebie żwawym krokiem, przez ciemny, drewniany korytarz, łączący izbę dla gości z kuchnią. Jego nozdrza wypełnił gęsty i mocny zapach suszonych ziół i chleba pieczącego się w kuchennym piecu. Ściany obwieszone były ziołami, w większości kupionymi na targu w pobliskim mieście. Nieopodal nich wisiało przy palenisku smakowite, wędzone świńskie udo. Na przeciwległej ścianie wisiały noże, tasaki i wszelkiego rodzaju narzędzia kuchenne. W ogromnej misce z wodą moczyło się parę kufli i talerzy. Nie było zbyt dużego ruchu tego dnia. W kuchni zastał matkę, 40-letnią kobietę oraz swoją siostrę, które stały przy stole, ugniatając ciasto na chleb i podpłomyki. Obie ubrane były w szmaciane fartuchy, oraz proste, wiejskie szaty. Usmarowane były od stóp do głów mąką. Matka podparła ręce, ubabrane świeżym ciastem, pod boki i spojrzała na niego. Siostra pracowała dalej ugniatając zawzięcie ciasto. Jej jasny warkocz zwisał jej z ramienia, obijał się wraz z ruchami jej ciała o fartuch, strzepując z niego mąkę.

- Adrien, przynieś tę małą bęczółkę piwa z piwnicy, nalałam resztę tym dwóm, co siedzą.

- Tylko małą? Mogę wziąć Rogera i przytargamy te większe, co wczoraj z miasta przyjechały.

- Nie trzeba, nie spodziewamy się nikogo dzisiaj, mała wystarczy dla ewentualnych gości.

Adrien odwrócił się na pięcie i zabrał klucz z haka przy wejściu do pomieszczenia kuchennego. Ruszył spowrotem korytarzem. Wszedł do głównej izby, gdzie dwóch dziadów skonczyło swój gulasz i właśnie dopijali resztę piwa. Wejście do piwnicy znajdowało się na zewnątrz, przy bocznej ściane bydunku, wyszedł więc głównymi drzwiam. Jego oczom ukazał się jeździec, na ogromnym, czarnym jak smoła rumaku. Zwierzę zastrzygło uszami i spojrzało w jego stronę. Wiatr podrywał jego lsiąnącą grzywę i targał nią zajadle. Dzień był zimny, z nozdrzy konia wydobywała się mgiełka wraz z każdym oddechem. Mimo to zwierze stało nieugięcie i majestatycznie, jakby ten porywisty wiatr i niska temperatura oraz ciężar siodła i jeździec wcale nie istniały dla jego umięśnionego ciała. Właściel spoglądał na chłopaka z wyskoka. Na głowie miał kaptur kolczy, pod którego wychodziły kosmyki tłustych włosów, równe czarnych jak jego rumak. Twarz miał surową i naznaczoną bliznami. Jego ramiona opasał czerwony długi płaszcz, pod którym widniała czarna bryganytyna zapinanana na skórzane pasy od obojczyków do pasa. Przy boku miał miecz. Widok wojaka, wzłaszcza tak bogato wyglądającego był w tych okolicach rzadkością, mimo tarć i niewielkiej wojny pomiędzy młodym, panującym od niedawna królem a jego wujem, który chciał zagarnąć tron dla siebie.

- Chłopcze! – zakrzyknął wojak – Szykuj strawę i napitek! Jego Wysokość król Edward posili się tutaj ze swoimi ludźmi!

Adrien stanął jak wryty. Król! Był to niesamowity zaszczyt i marzenie młodego chłopaka. Młody władca, 23 – letni wojownik, który wsławił się męstwem w wojnie o tron i pokonał wszystkich pozostałych pretendetów, po tym jak poprzedni władca zmarł nie pozostawiając potomka, a jego ród rzucił się sobie na wzajem do gardeł w walce o władzę. Nie było jednak czasu na zastanawianie, władca mógł nadjechać lada moment. Adrien już chciał pobiec do kuchni oznajmić nowinę, gdy zza pobliskego zakrętu, spomiędzy drzew wyjechał orszak gwardzistów z króleskimi chorągwiami - lwem stojącym na tylnych łapach, trzymającym w pysku różę. Jeźdzcy zbliżali się szybko, pędząc na brązowych rumakach, a pomiędzy nimi on – sam król. Podjechali pod gospodę i wjechali na plac. Kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby mężczyzn wjeżdżało po kolei na karczemny plac. Spomiędzy nich wyjechał na przód król. Dosiadał smukłej białej klaczy. Król Edward był wysokim młodzieńcem. Zdjął hełm koronny odsłaniając przystojną, lekko zaokrągloną, twarz i uśmiechając się nieco zawadiacko. Jego jasno – brązowe, trochę dłuższe włosy zostały przeczesane przez wiatr. Miał na sobie śnieżnobiały płaszcz, zapięty złotą spinką w kształcie róży oraz srebrny, wypolerowany napierśnik, zdobiony szczerozłotym motywamem lwa i róż. Jego ramiona wydawały się bardzo barczyste, przez dwa, równierz zdobione naramienniki. Jego nogi, silnie ścikające boki klaczy opięte były nagolennikami. Przy pasie miał miecz w zdobionej pochwie oraz sztylet. „Wygląda, jakby jechali do bitwy”, pomyślał Adrien. Król spojrzał na niego, uśmiechając się łobuzersko, po czym zsiadł z konia i podszedł do niego. Byli mniej więcej równego wzrostu i wyglądało na to, że podobnego wieku.

- Panie... – Adrien padł na kolana przestraszony i drżący z emocji od spotkania z królem twarzą w twarz.

- Wstań. Nie masz się czego bać. Nie zamierzam zabawić tutaj długo, sprawy państwowe czekają. Biegnij do kuchni, każ przygotować ciepły posiłek dla piędziesięciu mężczyzn oraz grzane wino dla każdego. Trzeba się ogrzać w taką pogodę.

- Tak jest Wasza Wysokość. – Adrien odwrócił się i popędził do gospody.

- Chłopiec stajenny! – krzyknął król – Zaprowadzić konie do stajni, nakaramić i napoić!

Adrien biegł do kuchni, z której dobiegały już krzyki matki oraz odłosy kuchennego uwiajnia się, szczękanie naczyń i ostrzenie noży.

- Król! – krzynął Adrien

Dwóch jegomości, którzy jeszcze bawili w karczmie poryszyło się nieznacznie, po czym przysunęli się do krawędzi ławy.

- Wiemy! Joanna! Leć po służki! Będziemy potrzebowali pomocy! Przynieść mięso! Adrien, przytargaj beczkę wina!

„Cholera” zaklnął w myśli Adrien. „Zapomniałem o piwnicy”. Odwrócił się i popędził do głównej sali, do wyjścia. Gwardziści królewscy już wlali się do izby, i zajęczęli zajmować miejsca przy długich ławach i stołach. W drzwiach jako ostani stanął król. Wszedł do środka rozglądając się po pomieszczeniu i uśmiechając się, widząc jak jego ludzie głośno domagają się posiłku. Nagle Adrien wypatrzył w kącie, w pobliżu drzwi, ruch. Dwóch mężczyzn, którzy od dłuższego czasu przebywali w karczmie na widok króla podniosło się. Przesuwali się wzdłóż ławy po czym wyszli za plecami młodego władcy, idąc w jego kierunku. Wyciągnęli dłonie spod połów płaszczy. Błysnęły sztylety.

- Panie! – krzyknął przerażony Adrien.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Stara Opowieść cz. 1
Wysłano: 22.08.2013 22:30
Efekt romansu wilka i lisicy
Anthro
Zapowiada się ciekawie. JEszcze nie zostało tak naprawdę dużo pokazane, ale w razie co czekam.

ps.
W pewnym momencie za dużo powtórzeń na krótki kawałek tekstu...trochę psuje mi to odbiór tekstu (Władca, władza, władca władzy XD Król, król, król). Czy tylko mi się wydaje, że trochę za dużo tu stylu potocznego?