Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2  
Autor: MFarley
Opublikowano: 2013/9/3
Przeczytano: 1022 raz(y)
Rozmiar 12.01 KB
2

(+3|-1)
 
Połów nie był imponujący, ale chłopcy nie mogli narzekać. Sieć napełnioną rybami przywiązali do złamanej gałęzi, którą zarzucili sobie na barki. Finn wybrał dla swojej rodziny cztery dorodne okonie i gawędząc ruszyli w stronę wioski w dobrych nastrojach. Słońce bezlitośnie paliło plecy, ramiona i karki. Białe futro Wilka odbijało promienie niczym śnieg w zimie, a i tak był zmuszony zwiesić język z pyska. Nie wyobrażał sobie co musiał czuć Bryce, nawet w swojej letniej sierści. Już w połowie drogi czarno–brązowe futro Owczarka lśniło od potu, a on sam dyszał jak miech w piecu kuziennym.

Z obciążeniem pokonanie drogi do wioski zajęło im odrobinę więcej czasu niż zwyczajowy kwadrans. Przebyli bór otaczający osadę i zaczęli schodzić drogą ku zabudowaniom.
Przez łagodną, rozłożystą nieckę biegła główna droga przecinając ją, niczym jajko, prawie idealnie w połowie. Po obu stronach traktu tłoczyły się zagrody chłopskie. Słomiane strzechy chat lśniły jasną żółcią w promieniach słońca. Górowała nad nimi kamienna wieżyczka świątyni wznosząca się w centrum wioski. Skrzyżowanie dróg przed świątynią tworzyło naturalne miejsce celebracji wszystkich ważniejszych wydarzeń w życiu mieszkańców. A jako że większość ważniejszych wydarzeń wymaga uczczenia (alkoholu), karczmę wzniesiono za skrzyżowaniem, możliwie najbliżej jak się dało bez niepokojenia kapłanów. Okazało się to dużym udogodnieniem dla wszystkich, którzy chcieli skorzystać z pomocy duchownych. Bywali oni bowiem częściej w przybytku ludzkim, niż bożym. Któryś z kolejnych właścicieli ochrzcił karczmę jako „Kapliczkę” i tak już zostało. Ku chwale bogów… do dna!

Dalej w górę drogi ciągnął się targ. Na kilkunastu drewnianych straganach sprzedawano głównie żywność. Prócz worków pełnych zboża i pszenicy, na stoiskach można było znaleźć stosy chlebów, owoce, garnce miodu (także tego mocniejszego), beczułki piwa, a niekiedy wieprzowinę i ryby, które, co Finna zawsze zastanawiało, za mięso uznawane nie były. Handlowano także owczą wełną, a od czasu do czasu wioskowy łowczy pokazywał się na targu ze skórami i kłami upolowanych w puszczy zwierząt. Przez większą część roku można było natknąć się również na kupców ze wschodu, a nawet z południa, wystawiających swoje egzotyczne towary. Zwykle były to regionalne wyroby – naczynia, tkaniny, ubrania i barwniki. Luksusowe towary, jak drogie przyprawy, sprzedawano dopiero w miastach i zamkach.
Za targiem było jeszcze tylko kilka zagród, a potem zaczynały się pola. Ogromne, podłużne pasy terenu obrodziły w plony. Przy silniejszych podmuchach wiatru znad zielono–złotego morza dobiegał charakterystyczny szelest kłosów. Niezmiennie trzecia część pól leżała odłogiem.

O jedną staj na północ za wioską, równolegle do głównego traktu, biegł potok, niekiedy nazywany przez ziomków rzeką. Przy małym kamiennym mostku wznosił się młyn. Młynarz był praktycznie trzecią najważniejszą osobą w wiosce. Stary, czarny wilk był zamożny (jeśli można tak powiedzieć o kmieciu) i każdy ojciec z wioski bez namysłu ożeniłby swego syna z jedną z jego córek, a najlepiej z najstarszą.

Chata Bryce’a stała nieopodal targu, więc musieli przejść niemal przez całą wioskę. Większość mężczyzn przebywała na polach, pracując przy żniwach. Mimo to osada tętniła życiem. Co chwilę przebiegały obok nich gromady bawiących się dzieciaków. Radosny gwar młodych Lisków, Wilczków, Szczeniąt i wszelkiej maści Gryzoni niósł się po okolicy uniemożliwiając nazwanie tego popołudnia spokojnym.
Matki i córki zajęte były swoimi gospodarstwami. Na podwórkach powiewały niczym chorągwie płachty dawno już zszarzałej bielizny i innych świeżo wypranych ubrań. Z jazgotem dzieci mieszało się gdakanie i kwakanie karmionych kur i kaczek. Dziewczęta pomagały swoim matkom. Stare babinki przybrawszy groźne miny garbiły się na ławach i krzesłach i strzegły swoich ganków uzbrojone w igły, nici i tamborki do haftowania. Co jakiś czas któraś z nich zerkała na Psa i Wilka i kręciła głową z dezaprobatą.
– O co im chodzi? – Finn spytał swojego przyjaciela.
– Staruchom?
– A ktoś jeszcze strzela do nas z oczu ogniem potępienia?
Bryce zarechotał.
– Spójrz na siebie, a potem na mateczki i ich córeczki – powiedział słodkim głosikiem.
Finn w lot zrozumiał dlaczego na grzbietach staruszek zjeżyły się resztki futra jakie im jeszcze pozostały. Ani on, ani Bryce nie mieli na sobie nic prócz lnianych spodni, starych i obszarpanych, sięgających ledwie do pół łydki. Dyskretnie rozejrzał się i dostrzegł, że widok półnagich, młodych podrostków odciągnął uwagę młodszych kobiet od warzywniaków i ogródków ziołowych. Entuzjazm na ich obliczach rzeczywiście był po stokroć większy, niż u groźnych starowinek. Był pewien, że jego policzki pod śnieżnobiałym futrem właśnie nabrały nowego, różowego odcienia.
– Świetnie – burknął Finn. – Grządki nie potrzebują czasem opieki?
Bryce parsknął.
– Niech sobie popatrzą na ładne widoki.
– Nie denerwuje cię to?
– Nieszczególnie. I tak wszystkie patrzą na ciebie – powiedział Bryce z drwiącym uśmieszkiem.
Finn skrzywił się tylko, podkulił ogon i przyspieszył kroku. „Ładne widoki”? Co do…?! Nagle zaschło mu w gardle.

Życie nie byłoby sobą, gdyby akurat teraz nie posłało na targ wszystkich trzech córek młynarza. Młode Wilczyce z pewnym krokiem i władczą manierą zdawały się wypełniać cały targ swoją obecnością. A na pewno skupiały na sobie uwagę kupców. Szaro–brązowe futro na ich gibkich szyjach i wąskich barkach przechodziło w subtelny beż na piersiach. Sporo było tego beżu. Wszystkie miały na sobie zwiewne, letnie sukienki w pastelowych kolorach i zalotne, kusicielskie wręcz spojrzenie złotych oczu. Królowe wioski. Stała obsada erotycznych (i ekonomicznych) fantazji wszystkich mężczyzn w osadzie i okolicach. No, prawie wszystkich.
Nie inaczej, inaczej być nie mogło. Oczy wszystkich trzech sióstr spoczęły właśnie na nim, jakby na wskroś przeszywając jego atletyczną sylwetkę; na białą jak śnieg, nagą klatkę piersiową i na wszystko poniżej. Nagle zdało mu się, że jego pewność siebie została w kieszeni spodni, których jednak wcale nie ubrał.
Spotkały ich w połowie długości stoisk. Najstarsza, a zarazem najwyższa – Suzette, zbliżyła się do Finna znacznie bardziej, niż wymagałaby tego zwykła rozmowa.
– Siostrzyczki, chyba widzę ducha – powiedziała z uśmieszkiem patrząc mu w oczy. Mimo swojego wysokiego wzrostu musiała unieść głowę, żeby to zrobić. Miał wielką ochotę spuścić wzrok, ale tego nie zrobił. „Siostrzyczki” zachichotały. Wtem przemówiła najmłodsza, piętnastoletnia Liva.
– Suzette, czy czasem duchy nie powinny być całe białe?
– Zdecydowanie Liva. Prawda… Duchu? – zwróciła się do Finna zadzierając głowę jeszcze wyżej. Szczęśliwie głos tym razem nie odmówił mu posłuszeństwa.
– Sądzę, że są przezroczyste, Suzette. I też miło cię widzieć.
„Siostrzyczki” zachichotały. Liderka również.
Powiedziałem coś zabawnego? - zapytał sam siebie.
– Taaak, chyba masz rację… – zaśpiewała z lekką drwiną w głosie – Ponoć są też przenikalne. Ale… – odwróciła się do sióstr – na co komu taki duch?
„Siostrzyczki” zachichotały. Finn zauważył, że opanowały tę sztukę do perfekcji. Był ciekaw czy Bryce też to dostrzegł. No właśnie. Bryce. Stwierdził, że będąc uwięzionym w spojrzeniu Suzette nie byłoby zbyt odpowiednio, gdyby spojrzał na swojego przyjaciela szukając ratunku.
– Ale ty, Finn – wycelowała pazur w jego nagą pierś – nie jesteś przezroczysty.
- Nic się przed tobą nie ukryje, co?
Nie miał pojęcia skąd wykrzesał odwagę, by to powiedzieć.
– …a skoro nie jesteś przezroczysty… to chyba nie jesteś duchem, prawda? - Suzette kontynuowała nie zwracając uwagi na jego słowa.
– Sprawdź to! – roześmiała się średnia siostra Batilda. Liva wspomogła ją w chichocie.
– Taaak, to nie powinno być trudne, hmm? – spytała Suzette powoli zbliżając palec do jego ciała. Tępy czarny pazur zatopił się w miękkim białym futrze pokrywającym jego pierś i powoli ześlizgnął w dół. Z każdym centymetrem Suzette zwiększała nacisk, aż cała miękka poduszka pod jej palcem dotknęła jego brzucha, zaledwie cal nad rzemieniem trzymającym jego spodnie. Z każdym centymetrem było mu coraz goręcej. Czuł, że jego policzki nabiegły krwią jeszcze bardziej, niż przed momentem. Nawet gdyby zdobył się na odtrącenie jej łapy, nie miał jak tego zrobić. We własnej lewej trzymał na sznurze okonie dla swojej rodziny, a prawą miał zarzuconą na gałąź z siecią, by ją stabilizować na swoich barkach. Cały czas patrząc mu w oczy Suzette zakreśliła łuk nad jego pasem i przejechała pazurem po dobrze zaznaczonej linii jego uda. Po tym cofnęła łapę i uśmiechnęła się szyderczo.
– Jak najbardziej da się dotknąć.
Siostrzyczki zachichotały.
To niesamowite – pomyślał Finn – że za każdym razem są w stanie wydać z siebie dźwięk o dokładnie takiej samej wysokości i brzmieniu.
– Mimo to wciąż nie jestem przekonana jak jest z tym kolorem. A wy? – odwróciła się do młodych wilczyc.
– Myślę, że już niedługo będziemy mogły to ocenić. – Batilda uśmiechnęła się szyderczo, niczym wierna kopia swojej starszej siostry. Tym razem wszystkie trzy zachichotały.
Odchodząc dotknęła go jeszcze raz. Nie mogąc uścisnąć mu dłoni, uścisnęła mu pośladek. Mocno i oczywiście tak, że widziała to tylko ona i jej siostry. I Bryce pewnie też.
– A więc… bywaj Finn.
„Siostrzyczki”… tak… zachichotały.

Finn stał przez chwilę ze wzrokiem wbitym w ziemię czując na sobie zawistne spojrzenia kupców na targu. Z otępienia wyrwał go Bryce.
– Co to, kurwa było?
– Zobaczyła ducha. Porażenie słoneczne – odparł Wilk z kamienną twarzą. – Chodźmy.
Pociągnął Bryce’a za sobą.
– Heeej! Uważaj!
– Idziesz czy nie?
– Idę, idę. – Owczarek wyrównał do Finna. – Co z tobą?
– Jestem zmęczony.
Może było to coś w jego tonie. W każdym razie więcej już nie rozmawiali aż do samych drzwi chaty Bryce’a.
– Dzięki za pomoc – rzekł Owczarek patrząc na Finna.
– To ja dziękuję. Za ryby. – Uniósł trzymane w łapie piękne srebrzysto zielone okonie. Widział badawcze spojrzenie Bryce’a.
– O co chodzi? – spytał bojąc się odpowiedzi.
– Finn, co się dzieje?
Wilk westchnął i spojrzał w bok, na bezkresne, złociste pola na zachodzie. Słońce powoli zmierzało w tamtym kierunku. Bryce widział jego blask odbity w złotych tęczówkach swojego przyjaciela – jak dwa bursztyny rzucone na alabastrowo biały piasek morskiej plaży. Kiedy wreszcie spojrzał na Psa, wyraz jego twarzy był nieodgadniony, a uszy oklapłe. Bryce zaniepokoił się trochę. Patrzył w pustkę. Wiedział, że nad rzeką nie usłyszał wszystkiego. Obaj to wiedzieli.
– Nie wiem – skłamał biały Wilk i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę chaty Slaina.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2
Wysłano: 3.09.2013 1:19
Wilk
Anthro
Błędów już nie widzę, może dlatego, że późno ;]

Wprowadziłem zabieg zaproponowany przez Liskowica - postacie anthro teraz są akcentowane z dużych liter, wiecie - "Lis", "Pies", dla odróżnienia od zwykłych zwierzaków. Dajcie znać jak się to czyta.

Lubicie siostrzyczki? Mam nadzieję, że nie ;]

0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2
Wysłano: 3.09.2013 7:32
husky / wilk
Anthro
No ,wreszcie kolejna część ( to po pierwsze)

Po drugie
Cytat:
Wprowadziłem zabieg zaproponowany przez Liskowica - postacie anthro teraz są akcentowane z dużych liter, wiecie - "Lis", "Pies", dla odróżnienia od zwykłych zwierzaków. Dajcie znać jak się to czyta.


W sumie poprzednie teksty, gdzie nie użyłeś tego zabiegu,był okey w czytaniu. Uważam jednak , że ten sposób postacie j dostają jakby nazwisko, przydomek lub pseudonim. Trochę to dziwne, ale czyta się nadal w porządku.

A co do siostrzyczek.... poczekam z komentarzem do nich.

1
(+1|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2
Wysłano: 4.09.2013 19:32
Efekt romansu wilka i lisicy
Anthro
A mi tam się fajniej czyta jak jest ten zabieg wprowadzony. Rozumiem jednak, że każdy ma swoje odczucia :)

0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2
Wysłano: 5.09.2013 22:35
Wilk
Anthro
Przeredaguję tak część tekstu i zobaczę. Na ten moment uważam, że fajnie rozwiązuje problem z podziałem anthro/feral, więc zostanie. Wszystko też będzie zależało od opisywanego uniwersum. Jeśli nie będą w ogóle występowały zwierzaki w dzikiej formie, wtedy chyba ten zabieg nie będzie potrzebny. Jeśli natomiast będę rasistowską mendą i napiszę coś, gdzie tylko część gatunków dostąpi zaszczytu uczłowieczenia, wtedy też można myśleć.

1
(+1|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział I cz.2
Wysłano: 5.09.2013 23:39
Efekt romansu wilka i lisicy
Anthro
Wtedy to nie będzie rasizm tylko....hmmm...gatunkizm ? :-?k