Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział II cz.1  
Autor: MFarley
Opublikowano: 2014/1/4
Przeczytano: 999 raz(y)
Rozmiar 11.49 KB
2

(+2|-0)
 
Las, choć znany mu, w ciemności był inny, zachwycający. Taki sam, a jednak odmienny, jak ktoś bliski po wielu latach rozłąki. Gładkie buki i potężne dęby wznosiły ramiona ku niebu, wraz z sosnami wskazując gwiazdy, patronki nocy. Jej czarny woal tkał cienie w świetle księżyca. Tu i ówdzie odzywały się sowy-solistki, pohukując głęboko. Echo tych dźwięków zawsze przyprawiało go o dreszcz. Kiedy był mały, był to dreszcz strachu, teraz – rześka ekscytacja.

Nagle przed nimi rozległo się dudnienie kopyt na ubitej ziemi i na gościńcu zjawiły się dwa cienie.
- Jesteśmy na miejscu, mój panie – oznajmił jeden ze zwiadowców zatrzymując się przed kolumną.
- Doskonale – ucieszył się Wenzel i zwrócił do starszego Wilka podróżującego tuż przy jego boku. – Tancred, jedź przodem. Niech przygotują nam kwaterunek.
- Oczywiście.
Starszy wojownik skinął głową na dwóch innych gwardzistów i piątka jeźdźców pogalopowała w dół traktu znikając po chwili wśród drzew. Wenzel i reszta jego gwardii pozostali z tyłu i nie forsując zbytnio tempa posuwali się w kierunku wioski.
W armii Dormerów służyły prawie wyłącznie Psowate, a w gwardii hrabiowskiej, z kilkoma wyjątkami, wyłącznie Wilki, więc młody Wenzel był otoczony przez swoich braci. Nawet w nocy widok jeźdźców mógł robić wrażenie. Osłaniające żołnierzy zbroje płytowe były wypolerowane. Blachy, wygładzane na śródziemnomorską modłę, odbijały światło księżyca niczym leśne sadzawki. Podłużne hełmy ukształtowane były w głowę warga – herb Dormerów, który widniał też na ich tarczach.
Wenzel wyłamał się z szeregu swych przybocznych i zatrzymał konia obserwując jak kolumna posuwa się do przodu. Kilka metrów za nią ciągnął kryty wóz. Plandeka opięta na drewnianym szkielecie nad nadwoziem wyglądała jak żagiel statku płynącego przez ocean drzew do swojej przystani. W istocie - kapitan wracał do domu.

- Hej tam, panie Davenie! – zawołał młody szlachcic podjeżdżając do kupieckiego wozu. Jego właściciel zbiegiem okoliczności również był Wilkiem. Jego brązowo-szara karnacja zamknięta była w obwódkach czarnego futra na czole, policzkach i uszach, jak obraz w ramie. Pysk już lekko przyprószyła siwizna, lecz Daven zdecydowanie był mężczyzną w sile wieku. Na dźwięk głosu Wenzela, spojrzał na młodszego Wilka z szacunkiem.
- Tak, wasza miłość? – zapytał.
- Jak długo już jesteście na trakcie?
- Ponad dwa miesiące, panie. Byłoby jednak dłużej, gdyby nie wasza pomoc – powiedział Daven wskazując głową na przednie lewe koło swojego wozu.
- Drobiazg Davenie. – Machnął łapą Wenzel uśmiechając się. - Władca powinien wspierać swoich poddanych.
- Z pewnością wasza mość będzie wspaniałym następcą swego ojca – odrzekł kupiec skłaniając łeb.
- Hmm… - Wenzel westchnął patrząc przed siebie rozkojarzony.
- Macie rodzinę, Davenie? – zapytał w końcu.
- Och tak, panie – odpowiedział natychmiast starszy Wilk. - Żonę - Ellin i trzech synów: Jorga, Finna i Hogana.
Wenzel łatwo wychwycił miłość i dumę w głosie Davena. Uczucia, które zawsze powodowały lekki ucisk w gardle, kiedy tylko pomyślał o własnej rodzinie. Lecz i to doznanie było mu już tak bliskie, że nie dręczyło tak bardzo jak kiedyś. Tylko rysa na zbroi. Nie dostrzegł, że Daven przygląda mu się badawczo.
- To dobrze – stwierdził w końcu siląc się na uśmiech. - Mogę usłyszeć, że jest dla ciebie… bardzo ważna.
- To wszystko co mam.
I wszystko czego mi brakuje – pomyślał z goryczą Wenzel. Nagle nie chciał już dłużej o tym mówić. - No, Davenie, masz jeszcze swoje obejście – zmienił temat. - Masz swój wóz i handel.
- To prawda. Jednak na wszystko to zapracowałem dla mojej rodziny.
Wenzel nie odpowiedział od razu.
- Każdy ma coś, co każe mu iść dalej… Albo kogoś.
- Święta racja, wasza miłość – rzekł Daven wciąż patrząc na młodego szlachcica tym samym, przeszywającym wzrokiem.

W tym momencie droga zaczęła łagodnie opadać i w dole przed nimi ukazały się srebrzyste morza pól obmywające wyspę zabudowań. Światła chat tłoczyły się w centrum doliny, niczym świetliki. Nad nimi górowała kamienna wieża świątyni i wybijający się tuż obok opasły brzuch gospody Osgara.
- Ach, jesteśmy wreszcie – zauważył Wenzel wdzięczny za możliwość skupienia myśli na czymś innym. Wędrówka w skwarze dnia była wyczerpująca i wszyscy czekali już na sposobność do odpoczynku.
- Podróże są wspaniałe, ale przecież zawsze skądś wyruszamy – stwierdził Daven w zadumie obserwując przybliżającą się wieś. Takie przywiązanie do domu było Wenzelowi boleśnie obce, lecz jednocześnie fascynowało go.
- Zbliżamy się, panie! – zawołał jeden z gwardzistów.
- Widzę! – odkrzyknął mu Wenzel przewracając oczami, co wywołało uśmiech na pysku Davena.
- I tak cały czas. – Pokręcił głową młody arystokrata. – Bywajcie, Davenie.
- Jak i wy, wasza miłość – skłonił łeb kupiec.

Wenzel pogalopował i zajął pozycję na czele kolumny swoich gwardzistów, skąd mógł zobaczyć całą dolinę. Raygne niewiele się zmieniła, od kiedy był tu ostatnio, przed dwunastoma laty. Jedynie wszystko zmalało. A może to po prostu on był większy?
Mam nadzieję, że spodoba mu się tutaj – pomyślał, patrząc na swoje przyszłe lenno.
Ubita droga płynęła przed siebie między chatami. Niektóre z nich spoglądały żółtymi oczyma na przejeżdżający oddział. Z perspektywy jeźdźca większość z nich wydawała się Wenzelowi jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Nie spotkali żywej duszy. O tej porze wszyscy musieli już siedzieć w domach. Kopyta lekko stąpały po twardym gruncie, co jakiś czas któryś z wierzchowców parsknął z cicha. Z tyłu kolumny słychać było skryte skrzypienie wozu Davena i spokojne rozmowy gwardzistów. W połączeniu z imponującą orkiestrą nocnych stworzeń, w której naczelną partię odgrywały ansamble świerszczy, młody Wenzel czuł wręcz hipnotyzującą izolację od świata, jaki znał on sam – świata zamków, miast, dworu i polityki. Jakby było to zupełnie INNE miejsce, w INNYM życiu.
Szkoda, że niebawem ten spokój zostanie tak brutalnie zakłócony – pomyślał z lekkim ukłuciem żalu. Na szczęście nie miało to potrwać zbyt długo. Podobno.

Po chwili wyjechali na targ. Stragany i stoiska ziały pustką. Spod niektórych spoglądały na nich świecące ślepia dzikich kotów czujnie obserwujących wszelki ruch zakłócający spokój nocy.
Targ wypadał na skrzyżowanie dróg, wokół którego rozpościerał się dość spory kawałek otwartej przestrzeni. Po lewej stronie wznosiła się stara, kamienna świątynia. Przed samym przybytkiem wiernych witał niewielki, otwarty portyk z kanciastymi kolumnami. By dotrzeć do gospody musieli skręcić w prawo. Wenzel pamiętał, że dalej znajdowała się okazała, piętrowa chata, należąca do sołtysa. Z pewnych względów z niecierpliwością czekał na spotkanie z nim. Młody Wilk nakazał swojej gwardii nie zatrzymywać się, a sam zawrócił i poprowadził wierzchowca na koniec oddziału.

- Panie? – skłonił łeb Daven.
- Gdzie mieszkasz, Davenie? – zapytał Wenzel zbliżywszy się, by jeszcze raz porozmawiać z kupcem.
- Teraz tylko prosto, na koniec wioski, wasza miłość – odrzekł Daven wskazując łapą przed siebie.
- Ach… a więc wygląda na to, że tutaj nasze ścieżki rozchodzą się.
- W istocie. Zaszczytem było móc towarzyszyć ci w podróży – oświadczył Daven. – Poza tym nawet nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności za pomoc przy naprawie wozu – dodał.
- Jakim byłbym władcą, gdybym nie wspierał moich ludzi? Wasze szczęście i dobrobyt są także moimi – uśmiechnął się młody arystokrata.

Zatrzymali się na skrzyżowaniu przed świątynią. Po ich prawej kolumna jeźdźców posuwała się stępem w kierunku pobliskiej gospody.
- Wybacz śmiałość, panie… - Daven zawahał się.
- Mów – zachęcił go Wenzel, zaciekawiony.
- … mówię to ze smutkiem, ale… w takim wypadku byłbyś władcą, jakich wielu na świecie.
Wenzel uśmiechnął się smutno. Starszy Wilk sporo ryzykował źle mówiąc o magnaterii w towarzystwie jej przedstawiciela. Lecz miał rację. Młody Wilk nie musiał daleko szukać przykładu. Jednak w tym wypadku Raygne i jego pozostałe przyszłe lenna miały się dobrze właśnie z powodu braku zainteresowania jego ojca. Hrabia Murtagh Dormer kochał tylko wojnę…
- Ja jednak znam się na ludziach – Daven wyrwał go z zadumy – i widzę, że nie ma powodów, by martwić się o przyszłość. Jego miłość, hrabia Murtagh, musi być dumny z takiego syna jak ty – rzekł kupiec uśmiechając się uprzejmie.
Wenzela nagle ogarnęła złość. Nie na Davena. O, nie. Biedny chłop nie mógł wiedzieć, że tymi słowami tak bardzo go dotyka. Nie zdawał sobie sprawy jak daleki jest od prawdy. Wenzel był wściekły na ojca. Od kiedy tylko pamiętał.
Kupiec jednak zauważył zmianę w wyrazie twarzy i zapachu młodszego Wilka. Dostrzegł w oczach młodzieńca strapienie, którego wymuszony uśmiech nie mógł skryć. Nie znał jednak jego źródła.
- A ty? – spytał wicehrabia.
- Ja?
- Jesteś dumny ze swoich synów?
Daven wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Jeszcze nic wielkiego nie zdążyli osiągnąć. No… mój średni terminuje u wioskowego znachora – dodał po chwili zastanowienia. - Może zajmie jego miejsce. Ale… tak, mogę powiedzieć, że już teraz jestem z nich dumny.
- Musisz być zatem wspaniałym ojcem – odwdzięczył się komplementem Wenzel. Przeszła mu przez głowę dziecinna myśl, że wszystko byłoby zupełnie inaczej, gdyby siedział teraz na wozie razem ze starszym Wilkiem, a każdy z nich nazywałby domem to samo miejsce.
- Muszę jechać. Czekają. - Zauważył kolumnę zatrzymującą się przed gospodą niedaleko stamtąd.
- Naturalnie, mój panie – skłonił łeb Daven. Po chwili wahania przemówił raz jeszcze.
- Ponownie… wybacz śmiałość… - spojrzał w górę i z powagą na pysku spotkał wzrok swojego władcy. Ale Wenzel poczuł, że nie miało to teraz znaczenia. Nie było szlachcica i chłopa, rycerza i kupca, tylko syn i ojciec, choć żaden nie należał do drugiego.
- Mówią, że rodziny się nie wybiera, ale… przecież ktoś zawsze ją zakłada, prawda? Od niej się nie ucieknie - pokręcił głową Daven – ale więzi to nie tylko krew i ciało.
Zapadła między nimi cisza. Spojrzenie Wenzela podryfowało ponad dachami chat, od brązowych oczu starszego Wilka, gdzieś w pustkę. Przez chwilę rozważał te słowa nie mogąc zrozumieć. Czuł jednak, że były ważne. W końcu spojrzał z powrotem na Davena nie wiedząc co powiedzieć. Kupiec uśmiechnął się tylko uprzejmie i powiedział:
- Przychodzi w naszym życiu taki czas, że już rozumiemy.
Wenzel powoli skinął głową.
- Bywaj zdrów, Davenie - rzekł po chwili, spinając boki swojego wierzchowca.
- To był dla mnie zaszczyt, wasza miłość.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
1
(+1|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział II cz.1
Wysłano: 4.01.2014 3:04
Wilk
Anthro
Najlepszego w Nowym Roku, a tu coś ode mnie ;]

Po rozdziale I trudno było nie dojść do wniosku, że muszę poczynić pewne zabiegi, by nadać temu wszystkiemu dynamiki. Oczywiście możliwości miałem już mocno ograniczone ze względu na istnienie kolejnych rozdziałów, jednak w miarę możliwości udało się skrócić tekst i trochę poprawić pod względem stylistycznym. W sumie cały rozdział odchudziłem o ~1400 wyrazów i jestem bardzo zadowolony z rezultatów. Mam nadzieję, że Wy także ;)

Jeszcze dziś dalsze wrzutki, tylko o bardziej cywilizowanej godzinie ;]

0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział II cz.1
Wysłano: 4.01.2014 14:20
husky / wilk
Anthro
Dobrze jest.

Jedno ale...

Cytat:
Jeszcze dziś dalsze wrzutki, tylko o bardziej cywilizowanej godzinie ;]


Zamierzasz wrzucić cały rozdział? :-Dk

0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział II cz.1
Wysłano: 4.01.2014 20:40
Wilk
Anthro
Tak ;]