Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir - cz.III  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/1/17
Przeczytano: 1092 raz(y)
Rozmiar 11.62 KB
4

(+4|-0)
 
Schodziłem ostrożnie i na palcach, kiedy podstarzała murzynka wyskoczyła, wnosząc wysoko zakrwawiony tasak. Zachowałem się po męsku i nie zapiszczałem głosem małej dziewczynki. Skoczyłem do tyłu i uderzyłem głową o ścianę. Prócz donośnego krzyki, nie uroniłem ani jednej łzy. Zostawiam więc bez komentarza ten wypadek.
- Co się pan wydzierasz?!- hiena opuściła tasak.- Jeszcze lokatorów pobudzi!
- To pani biega z bronią białą po kamienicy. Jeszcze komuś krzywdę pani zrobi.
- Krzywdę robię wyłącznie pijakom, złodziejom i lokatorom zalegającym z czynszem.
- Czy pani coś sugeruje?- uniosłem prawą brew.
- Domyśl się pan.- Hiena przybrała pozycje wojowniczki gotowej na atak z dwuręcznym toporem. Nie nosiła wprawdzie kolczugi czy kirysu, aczkolwiek jej szeroka spódnica w kolorowe pasy zapewne ukrywała niezliczoną ilość broni. Za żadne skarby nie zamierzałem tego sprawdzać. - Z pana taki detektyw jak ze mnie…
- Dobra kucharka – dodałem.
Odpowiedzią była najciętsza riposta jaką usłyszałem. A słyszałem ich wiele, szczególnie od Weroniki.
- Ponoć pod mostem kanibalizm jest częstym przypadkiem – odrzekła dozorczyni.
- Nie rozumiem kontekstu zdania.
- Nie ma pieniędzy, nie ma mieszkania. Nie ma mieszkania, żyjesz pan na ulicy. Przyjaciel mojego dziada, Carl Birson, zamarzł na śmierć, bo spał we włączone lodówce w upalne lato…
- Proszę.- Z niesmakiem wręczyłem gospodyni dwa banknoty pięciusetdolarowe. Nie wydawała się tym faktem ucieszona. Bardziej, niż zapłacony w terminie czynsz, ucieszyłby ją mocny kop w mój zadek. Dlatego właśnie czasem popieram akcje pomocy dla osób agresywnych i niedowartościowanych. Zapomniałem jakoś iść na ostatnie spotkanie. Nieważne!
- Z pana to jednak ananas – skwitowała mnie.- Pracy nie ma, a kasa leci.
- Moje życie osobiste nie powinno panią interesować. Uczciwie pracuje, mam dziewczynę ( Po co się pogrążam takim zdaniem?) i jestem szanowany.
- Pan kłamie jak z nut. Kłamstwo jest grzechem.– powiedziała gospodyni.
- Podobnie jak nękanie biednych lokatorów.
Jako dobra chrześcijanka, z kościoła baptystów gwoli ścisłości, przytaknęła mi i wypomniała listę grzechów. Dzięki, Boże, za taką gospodynię. Gotuje (marnie), sprząta (z pojękiwaniem), zrobi pranie( ponarzeka na niezmieniane skarpetki) i zastąpi kalendarz – priorytetowo, gdy wypada pierwszy dzień miesiąca. Z drugiej strony, nie znoszę mieszkać obok osoby wierzącej. Dziwne, nienawidzę samego siebie. Mój wierzący ateizm (Jest takie słowo!) czasem mnie mdli. Może wrócę na łono jakiegoś kościoła czy sekty?
Na pożegnanie chciała mnie jeszcze kopnąć pod ogonem, żebym zleciał ze schodów. Wyręczyłem ją i samemu, dosłownie i samoistnie, wywróciłem się i spadłem na dół. Śpiący pod schodami, i niepewny swego wyrzucenia, pijaczek, skomentował to następująco:
- Źle się dzieje w państwie duńskim, bo co to wódka robi z psa.- Takie słowa bolą, ale marnowanie czasu sprawy to marnotrawstwo pieniędzy klientki, czyli marnowanie… sam już nie wiem czego.
***
Wychodząc natknąłem się na grupkę gapiów. Stali półłukiem do nieprzytomnego lwa, a nieopodal piszczała karetka pogotowia. Mała kałuża krwi wskazywała, że kocur oberwał cegłą. Teraz to nawet nie stać bandytów na najzwyklejsze noże. Dwóch sanitariuszy bandażowało głowę rannego.
- Co się stało? - zapytałem najbliższego świadka.
- Faceta ogłuszył spadający wiatrak – odpowiedział któryś z przechodniów.- Nie znaleziono jeszcze właściciela. Dostanie pewnie z kilka lat za naruszenie bezpieczeństwa i nielegalne wyrzucenie sprzętu AGD.
Rażony tymi słowami podszedłem bliżej i zamarłem. Tuż przy lwie leżał roztrzaskany wiatrak. Mój wiatrak! Oby nie było na nim odcisków palców! Chociaż z tego brudu trudno będzie pochwycić jakiekolwiek linie papilarne.
- Bandyci – powiedziałem (niechcąco) na głos. – Nawet nie mają szacunku dla sprzętu elektronicznego! Takich należy rozstrzelać!
Wszyscy mi bili brawo, dają wyraz społecznego poparcia dla napiętnowania złoczyńców. Zostałbym dłużej i napawał takim uwielbieniem tłumu. Czas naglił – i prawda mogła wyjść na jaw - więc pośpiesznie oddaliłem się od miejsca wypadku.
,, Cholercia, mogłem kupić nowy!”- grzmiałem w głowie, kierując kroki ku Eddiemu
***
Sprawę należało rozpocząć od Ediego. Stary, zramolały, zapchlony, beznogi buldog, chodzący na skradzionych protezach i tytułujący się ,,myślicielem zbierającym datki” .( Karykaturzysta Diogenesa się znalazł!) Był najlepszym, i jedynym, źródłem informacji. Nikt, kogo znam osobiście, a znam naprawdę spore grono osób gotowych mnie zabić, nie dałby rady bez informacji starego Edda. Jeżeli przyszło mi rozwiązywać sprawę bez niego z pewnością byłbym chory na umyśle!
,,Pracował” - inaczej tego nazwać nie było można - i mieszkał pod głównym wiaduktem około godziny drogi od czynszówki, gdzie mieszkałem. Wspólnie z wiaduktem wybudowano trasę. Nie tak od razu, bo natrafiono na szereg przeszkód: ruchome piaski, niska jakość materiałów, strajki budowlane i opieszałość urzędników. Długo by wymieniać. W końcu budowę zdołano wykończyć w terminie, co skutkowało większą liczbą usterek, i oddać do użytku publicznego spory kawałek trasy łączący miasto z lotniskiem Pulavskiego. Miało to również ciemne strony, bowiem łuki pod wiaduktem – łącznie dwadzieścia cztery – były hołubionym miejscem dla tysięcy bezdomnych, których ostatnio znacznie przybyło. Pobudowali zwykłe budy z czego się dało. Żyli tu głównie ziemscy emigranci, oczajdusze bez szczęścia lub zamiastowi.
Także pod wiaduktem przejeżdżały podejrzane typki i inne cienie. Eddy zasięgał języka od nich albo od innych pospolitych źródeł informacji. Wiedział wszystko o wszystkich. Spytałeś o zwycięscy gonitwy? Masz! Numery totolotka? Są! Na Edim można było polegać, wyłącznie pod jednym warunkiem. Oddajesz dwie trzecie wygranej. Jeszcze nikt nie wygrał dzięki pomocy tego kundla, a tłum chętnych nie malał, wprost przeciwnie, wzrastał. Jak zatem tłumaczyć wszystkie nieszczęścia? Edi miał zwycięskie numery sprzed dwudziestu lat (tego nikt nie sprawdza). Szczwany kundel i tyle, a lud głupi.
Doszedłem na miejsce i dotarło do mnie, że nie mam wystarczającej ilości gotówki. Większość otrzymanej forsy schowałem we wnęce. W spodniach gnieździły się jedynie trójokie ćmy i stówka na czarną godzinę.
,,Cholercia!- pomyślałem.- Co teraz zrobię?! Bez kasy ten pijaczek nic mi nie powie!”
Powrót do domu odpadał. Wprawdzie rozważałem taką możliwość, jednakże odpuściłem sobie. Sprawa wiatraka była nadal żywa. Policja zaczęłaby maczać w tym palce i pewnie po parodniowym śledztwie w rejonie zostałbym zabrany stamtąd na komisariat. I selawi ze sprawą.
Szybko wróciłem na równowagę. Wystarczyła jedna przyjemna myśl o… jadeitowym naszyjniku klientki.
,,Załatwię go sposobem!”
***
Znalazłem Ediego. Wyśpiewywał starą irlandzką pieśń. Sam pochodził z dzielnicy walijskiej - a skoro Walia i Irlandia bliskie są sobie, cóż... Nosił zwyczajowo stary, podarty mundur legii cudzoziemskiej – zakupionym w jednym z tych podrzędnych antykwariatach. Cóż bardziej nie wzmacnia czułości oraz poszanowania bliźniego jak niewidomy weteran? Na pewno Edd nie zaliczał się do takiego obrazu. Krętacz, hochsztapler, oszust handlujący fałszywymi papierami giełdowymi. Zarobił niemałą sumkę, którą tracił następnego dnia. Z kilka razy mu się to powtórzyło. Zezowaty szczęściach i tyle.
- Wspomóż biednego ślepca! – Podsunął mi pod nos puszkę. Wył na całe gardło, żeby, prócz bycia dobrze widocznym, być dobrze słyszalnym.
- Przestań, Edd! To ja, Kurkoff!
Obok nas przeszła rodzina pigmejów – feneków.
- Wspomóż ślepca!- buldog wystawił puszkę po zupie.
Chłopiec wrzucił dwa błyszczące blaszki.
- Dziękuje, drogiej pani.
Gdy był pewien, iż nikt więcej nie będzie tędy przechodził, podniósł okulary przeciwsłoneczne. Ujrzałem parę całkowicie zdrowych oczu trochę przekrwionych od porcji taniej destylówki. Równie szybko zmienił ton głosu i nastawienie.
- Czego chcesz?
- Informacji.
- Wspomóż ślepca – potrząsnął wesoło puszkę - a będziesz wynagrodzony. Bóg jest miłosierny!
- Takie gadanie zostaw dla bogatych, którym się powodzi. Ja nie mam nic. Jestem przedstawicielem niskiej klasy średniej.
- Ty nie masz klasy – żebrak podniósł okulary. - Ty nie masz nic.- Obok przeszedł posterunkowy. Rzadki widok w okolicy.- Bóg ma nas tylko w opiece!- Policjant przeszedł i buldog ,,wyzdrowiał”.
- I żądasz jeszcze pieniędzy?- spytałem oburzony. - Wiesz, że pieniądze i kobiety trzymają się z daleko od mej persony.
- Nie ma pieniędzy, nie ma informacji.
- Skąpiradło – skwitowałem buldoga.
- Ale jakie uczciwe – zacmokał.- Coś za coś. Handel wymienny.
- Mam dać zegarek?- podwinąłem rękaw.
- Jeśli chcesz. A jaki model?
Chcąc uśpić czujność żebraka i nie stracić zegarka, zagadywałem dalej. Potrzebowałem jakiegoś koła ratunkowego. Udawałem, że tłumaczę wodoodporność chińskiego roleksa i zajrzałem do puszki. Współczucie czy nie, i tak znaleźli się gorsi oszuści od Eddiego. Dla zabawy wrzucali mu kapsle, guziki, paczki prezerwatyw (Naprawdę!).
- Dzieciak cię wykiwał. Dostałeś guziki.
Buldog pobladł.
- Jak to?
- Tak to. Spójrz sam.
Edi doznał trudności ze złapanie oddechu. Prawda, jaka by nie była, wywołała u niego atak apopleksji. Zaczął warczeć, krzyczeć i drapać wymalowana grafitami ścianę. Rozsądek podpowiadał, że nadeszła pora odwrotu. Tak też postąpiłem. Pozostawiłem Eddiego sam na sam z osobistymi problemami. A on, jako prawdziwy przyjaciel, żegnał mnie rzucając w moje plecy kamienie i pordzewiale graty. Lubiłem go tylko i wyłącznie na gruncie zawodowym, kiedy śledztwo miało ruszyć naprzód.
Pozostałem bez informacji. Byłem w labiryncie bez drogowskazów oraz podpowiedzi. Bywałem w gorszych momentach kariery, lecz wtedy było jakieś wyjście. Liczne cienie, niczym jesienne deszcze meteorytów, padały na moje życie. Oszukiwanie przeznaczenia jest mym chlebem powszechnym. Kilkakrotnie otarłem się o śmierć i ledwie zdołałem uciec.
Miasto to niebezpieczna kraina; gdy się zbłądzi, to jak wejść pomiędzy mrok nocy. Gorsze jest to, że nie można się wybudzić, tylko wypada kroczyć traktem nocnych marków. A czy się powróci, czy też nie to inna historia. Sam tak postąpiłem. Zakończyłem pamiętną noc ślubem, trzydniowym małżeństwem – nie wliczając trzech nocy - i rozwodem. Warto było.
Głęboko się zastanowiłem. Ciężka sytuacja, w jakiej się znalazłem, teoretycznie była pozbawiona wyjścia awaryjnego. Tylko teoretycznie.
Istniała jedna możliwość.
Pani Satoichi wspominała, że męża zamordowano. A gdzie ciała z całego miasta przewożono? Do kostnicy komisariatu! Zaiskrzyła podwójna radość. Pierwsza, śledztwo ruszy do przodu, i druga, ujrzę Weronikę. Zapewne da mi po pysku albo brutalnie wykopie, gdy tylko mnie zobaczy, lecz jest tego warta. Czego bym nie zrobił dla swej ex! Pognałem przed siebie, słysząc rozpaczliwe krzyki buldoga.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.