Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir - cz.IV  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/2/1
Przeczytano: 1082 raz(y)
Rozmiar 8.74 KB
3

(+3|-0)
 
Główny komisariat stał przy Lem Street. Opasły, ośmiopiętrowy, o powierzchownie przypominający zarysem zminiaturyzowaną wersje dowolnego wieżowca. Ile to cegieł, rzuconych przez demonstrantów, poleciało w jego stronę i wybito w ten sposób okien? Nikt tego nie liczył. Były inne komisariaty, ale wszyscy uznali właśnie ten komisariat za główną przyczynę ucisku. Demonstrowali wszyscy – anarchiści, komuniści, nacjonaliści, pacyfiści, feministki oraz inne ruchy kulturowe i polityczne. Jakby uznanie policji za główną przyczynę wielu problemów było czymś rozsądnym i zwyczajnym.
W sumie coś w tym jest.
,,Dużo narodu” - Zauważyłem przedpołudniowy protest stowarzyszenia cyklistów o unieważnienie mandatów. Pełno tabliczek z napisem: ,,Policjant to świnia! Cyklisty to nie wina”. Było z kilka tysiąc osób. Aż dziw, że skwar nie przeszkadza takiej menażerii. Część rowerzystów postępowało obywatelsko i machało chorągiewkami dając sygnał kolegom do ostrzeliwania zgniłymi jajami okien budynku publicznego.
Mała ciekawostka. Poprawka z dnia trzydziestego września dawała możność wyrażania swoich racji poprzez obrzucanie przedstawicieli prawa. Dozwolone były wszelkie lepkie i płynne substancje nie stanowiące zagrożenia śmiertelnego dla ciała. Widziałem, bardziej czułem, poplamionych policjantów, cuchnących szeroką gamą ‘’miejskich perfum’’. Na domiar złego cykliści dla uprzykrzenia życia wszystkim zablokowali całą ulice. Spaliny zakorkowanych aut piętrzyły się na niskim pułapie i ciepłe powietrze było wyjątkowo morowe. Kiedy nos i oczy odczuwają nadmiar smogu to ich utrata jest bliska.
Ostatnim tchem wbiegłem do ośrodka gmachu, unikając wielkiego balonu pełnego siarkowodoru. Nie minęła chwila, gdy usłyszałem głośny plusk z zewnątrz. Miałem swoje problem, ważniejsze od całego smrodu, jaki zaczął przenikać grube ściany. Paru policjantów minęło mnie, chowając nosy chusteczkami. To nie był wcale taki straszny atak. Kiedy protestowali pacyfiści nieomal zrównali główne wejście z ziemią przy pomocy ciężkiego czołgu. Skąd oni go wytrzasnęli, tego nie wiem. Wart zauważyć, że użyli metody pacyfistycznej i nikogo przy tym nie zranili.

***

-Pro-Pro-Pro-Proszę o-o-o-o-oto pa-pa-pa-pański numerek – pojękiwał mechaniczny szatniarz, gdy wziął mój płaszcz z systemem chłodzącym. Zaraz skwar dał mi się we znaki.
Ostatnie cięcia budżetowe dostarczały policji przeterminowanych procesorów, oprogramowania sprzed dziesięciu lat oraz roboty z pospolitą wtyczką kontaktową. Ponoć policjanci ładowali na nich baterie radyjek bądź zegarków i dlatego świergotały. Cóż, stróże prawa mają prawo do pączków, darmowego prądu za publiczne pieniądze oraz brania prezentów w postaci pieniędzy. Prędko poszedłem schodami.

***

Biura komisarza Gruss'a mieściło się na drugim piętrze. Nie dostrzegłem żadnej różnicy pomiędzy jego gabinetem a moim mieszkaniem. Wygięte szafki, pełno papierzysk, nieczynny destylator kawy (chyba sobie taki zamówię.) brudna, przepełniona popielniczki. I działający wiatrak! Miło jest poczuć powiew kojącego i zimnego powietrze. Pan komisarz był wyjątkowo ,,szczęśliwy’’ z odwiedzin stałego gościa, znaczy mnie, i nasza rozmowa przebiegła w wyjątkowo ,,przyjacielskim” tonie.
- Nie!- Pan komisarz walnął mocno blat biurka, że lampa podskoczyła.- Nie! Nie! Nie! Nie! Nie! Nie zgadzam się!
- Panie komisarzu, moja sprawa...
- Twoja sprawa mnie nie interesuje, Kurkoff! Ja ciebie znam! Kto podkrada jedzenie z automatów?! Kto przychodzi tu codziennie i nęka pracowników?! Kto odpowiada za....
- Wszystko wyjaśnię!- Przerwałem niedźwiedziowi.
- Ciekawe jak?!- rozsiadł się wygodnie na fotelu. -I lepiej, żeby to było coś racjonalnego. Nie znoszę gadki typu: ,,Napadli mnie i uciekli”. To nie ma sensu!
- Wtedy nie kłamałem!
- Doprawdy?!- Prawe oko złowieszczo zamrugało.- A kto wjechał półciężarówką do komisariatu?! Remont trwa po dziś dzień!
- Nie zauważyłem. Tynk jest ślicznie rozłożony, a kolumnady kolumnują wokoło wyjścia. Czego jeszcze brak?
- Piątej klepki, Kurkoff. Piątej klepki tobie brakuje. Użyliśmy zastępczych materiałów. Jeszcze jeden taki numer, a stracisz prawko!
- Nie moja wina, że podejrzany uciekał na rowerze – tłumaczyłem przyziemnie i z uśmieszkiem.- A o prawko się nie martwię. Nie mam ani auta, ani samochodu, ani roweru.
- Ale czy musiałeś ukraść ciężki pojazd? Do dzisiaj stu stronicowy raport nie został zapisany - powiedział.- Iksiński skończył na osiemdziesiątej czwartej i wciąż nie ruszył do przodu. Kradzież pojazdu to dla ciebie coś, co przynosi społeczeństwu ład i porządek?
- Jeżeli prawo tego wymaga, to tak. Zarekwirowałem dostępny środek transportu do pościgu za podejrzanym.
- Od kiedy pościg za złodziejem rowerów wymusza zabranie ciężkiego pojazdu? Niedorzeczność! Lepiej wyjaśnij obrabianie automatów.
- Automaty obrabia Iksiński – odpowiedziałem zwięzłe i krótko. - Widziałem sam jak wpierniczał batonik! Ten szczwany kocur...
- ...jest posterunkowym na tymczasowym stanowisku sprzątacza – dokończył komisarz. - Ma klucze od automatów i czasem sobie podkrada!
- I nie tylko on - spojrzałem na brzuch komisarza. Pan komisarz zbyt szybko zrozumiał aluzje i mnie zbeształ. Nie wiem czemu. Biurko nie wyszczupla, a nawet wzmacnia grubość jego niedźwiedziej talii.
- Jak śmiesz oskarżać przedstawiciela prawa o otyłość!- znowu uderzył biurko. Nożyce podskoczył i pojąłem mądrość ludową.- Wiem ile ważę i nie potrzebuje diety! Ostatni schudłem dwa kilogramy i czuje się jak nowo narodzony!- Wyciągnął dwa ryżowe ciastka. To była zwyczajna mistyfikacja. Zapewne w teczce trzymał dodatkowo kanapkę z lasagnią. Obrzydliwie kłamliwy żarłok.
- Czyli także te dwa kilogramy pan zaaresztował? Dzisiaj mają proces o zatłuszczenie…
Słowa uraziły na tyle pana komisarza, że uprzejmy wskazać mi drzwi, gdy jego twarz nabrała dziwnie czerwonego odcieni wściekłości.
- Wynocha! Wynocha, bo.. bo..bo...bo...
- Proszę zjeść batonik – poklepałem jego pięść.- Ma sporo cukru. Wzmocni pan umysł i brz...
- Wynocha!- Niedźwiedź sięgał po kaburę. Trzasnąłem drzwi na do widzenia.
- Aha, bym zapomniał zapytać – cichutko wróciłem do biura komisarza. Nie wszedłem do środka, tylko leciusieńko otworzyłem drzwi.- Czy Weroniczka jest u siebie?
- Jak jesteś dzisiaj taki napalony na zamęczanie wszystkich, to proszę bardzo! Idź i pomęcz ją zamiast jej! Ale uważaj! Jest w podobnym nastroju co ja!
- Okey. Aha, czy da mi pan wejściówkę do…
- Wynocha, zarazo!- pożegnał mnie piękne komisarz, rzucając doniczkę w drzwi.
Cała ta sprawa przybierała zły obrót. Przekroczę próg kostnicy i mandacik pewny. Nie miałem ani poszlak, ani informacji! O pustym żołądku pracuje się znacznie gorzej. Komisarz o tym doskonale wie. Zostawić go na bezludnej wyspie to mało! A niech go... Chwileczkę, Weronika odpowiada za przepustki do kostnicy. Dlaczego marnowałem czas, wysłuchując krytycyzm starego pryka miast udać się do bardziej odpowiedzialnej osoby.
,,Oooo, yes!”- uśmiechnąłem się pod nosem. Dochodzenie i miłość wreszcie ruszą z miejsca. Wpierw jednak dokonałem zemsty na fałszywych plotkach o mym złodziejstwie poprzez obrobienie automaty. Wiem, brzmi to bardzo antypatycznie wobec wcześniejszych domniemań.

***

Przy automatach pusto. Dwudolarówka, obowiązkowo obwiązana cienkim, acz mocnym sznurkiem, wyciągnęła kilka czekoladowych batoników. ,,Nie zmienili systemu automatów. He, he, he, matołki”. Wypchałem dwudniowym prowiantem wewnętrzne kieszenie marynarki i czym prędzej uciekłem z miejsca zaopatrzenia ku mojej miłej, kiedy nagle…
- Siemasz, Bart – zagadał mnie rudawy jak lis kocur w ciemnogranatowym mundurze policjanta.- Okradamy znowu automat, co? I znowu komisarz mi dowali.
- Nie martw się, Nikuś – poklepałem jego ramię.- Każdy problem można załatwić.
- Dla komisarza my obaj jesteśmy problemem – powiedział.
- To niech rozwiąże nasze problemy.
Pośmialiśmy się trochę. Nieco śmiechu w trakcie dochodzenia się przyda.
- Cóż. Fajnie było z tobą pogadać, ale spadam na patrol. Czołem!
- Z farmazonem!
Nikodem poszedł w kierunku wyjścia, a ja do swojej byłej. Cholercia, taki porządny gość z Nikodema. Nie wyobrażałem sobie oblania studiów bez jego... Zaraz, ale ja oblałem studia!

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.