Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir - cz.V  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/2/1
Przeczytano: 1020 raz(y)
Rozmiar 13.67 KB
4

(+4|-0)
 
Weroniczka pracowała akurat na maszynie w swoim biurze. Ciężką pracą, nader rzadka droga awansu, zdobyła wszystkie uczelniane progi oraz kolejne szczebla kariery.
Moja mała kojotka z domieszką lamparciej krwi. Ooooo tak! Przyciągający zwierzęcy magnetyzm, tajemnicza magia, przyciągał kroki bliżej takiej piękności. Pewnie to przez jej oczy. Mam słabość do kocich oczu. Nawet powstała taka moda na kocie oczy. Płacisz dwa patyki i gotowe. Wszczepiają ci specjalne bio-szkiełka kontaktowe o kocim odcieniu… Odbiegłem od dochodzenia! Skup się! Skup się, stary! Muszę w końcu nauczyć się zajmować głównym torem sprawy! Ale żakiecik gładko na niej leży i pięknie modelował bioderka. I ten dekolcik! Na nim warto skupić uwagę.
Nie wiem dlaczego nasze drogi się rozeszły? To bardzo ciężka historia. Następny rozdział z mojej kartoteki. Siadam, oczywiście w myślach, wyjmuje papier i kredki i szkicuje, co widziałem dotychczas. Takie mam kolejne hobby. Szkoda gadać. Taki mój wilczy los. Ciężki, parszywy wilczy los.
Słuchała właśnie Django Reinhardt'a. Kochała proste kawałki gitarowe. Uszczęśliwiały ją. Specjalnie wydałem kilka groszy na naukę gry. Nie poskutkowało. Nie wróciła. A spędziliśmy romantyczne noce na koszt komisarza Grossa. Innym razem o tym opowiem.
Niesiony strzałą Amora wyskoczyłem, a przedtem nieco wygładziłem włosy.
Dla kobiety trza porządnie wyglądać.
- Hello!
Przywitała mnie nader przyjemnie, co nieczęsto jej się zdarzało.
- Nie odzywaj się do mnie i spadaj.
- O co chodzi? Zrobiłem coś złego?
- Wlazłeś w moje życie swoimi buciorami. – odparła nie podnosząc oczu znad maszyny.
- Powinnaś się cieszyć. To były najlepsze dni dla ciebie.
- To był moje najgorsze dni.- Nerwowo uderzała w klawiaturę.- Byłam pijana i zostałam wykorzystana przez ciebie. Lepiej wiec tu nie przyłaź więcej, bo popamiętasz za tamto.
- Sam wtedy ledwie trzymałem się na nogach.- Stanąłem za nią. Leciusieńko dotknąłem jej uszy oraz ciemnych blond włosy spięte elegancko w kok.
- Nawet nie próbuj.- Zagroziła. - Chodziłam na treningi. Znam techniki obronne.
- Daj spokój, Wero.... Jezu!- krzyknąłem, kiedy jednym ruchem zrzuciła mą o podłogę. Ponownie poczułem lekką burzę testosteronu – drugi od tego ranka. ,,Jednak ten dzień ma swoje plusy” – Cieszyłem się
- Może nieco zapasów – zaproponowałem. Wstałem strzepując kurz z marynarki i kapelusza.
,, Chcesz tego! Chcesz tego! Chcesz tego!”- zachęcałem ją psychicznie. Warto było spróbować po wydaniu dwustu dolarów i dziewięćdziesięciu dziewięciu centów na książki psycho… no… hipnozy.
Wszystkie wysiłki (i forsa) spełzły na niczym. Ona chyba już miała mnie dosyć.
- Nie zachęcaj mnie do użycia przemocy wobec ciebie.
,,Cholercia, dobra jest! Ale nie daj się spławić.- Rozbudzałem w sobie rządze.- On tego chce!”
- No daj, że spokój, male...
Troszkę przesadziłem, bo Weronika chwyciła mój pysk. Użyła ku temu znacznej siły. Dlaczego kobiety nie lubią gdy prawi im się komplementy? Równouprawnienia się zachciewa, a o prawdziwej miłości ani słowa. Ciągle wolała stukać na maszynie jedneą ręką niż spojrzeć mi prosto w oczu.
- Czego chcesz tym razem? – Wreszcie zapytała o coś sensownego. Liczyłem o inny konkret, ale trudno. Każde z nas jest w robocie.
- Przepustki do kostnicy. Prowadzę kolejną sprawę.
- I kolejna piękna klienta ciebie kupiła, czyż nie?
-Coś ty!- Zaprzeczałem czemuś, co było oczywiste dla wszystkich.- Byłaś i jesteś dla mnie najważniejsza!
- Naprawdę?- Wzruszona ten jeden raz odwróciła się do mnie.
- Tak.
- Nie umiesz kłamać. - Wróciła do pracy. Udajesz niedostępną, tak? Dobra, ja też lubię takie gierki!.
- Dostane przepustkę?- spytałem.
- A więcej nie wrócisz?- Nawet nie spojrzała, żeby mi to powiedzieć. Z reszta co za głupie pytanie! Jasne, że wrócę. Zawsze wracam. Do domu mi nieśpieszno, bo kto tam czeka? Brud, smród, wredny dzieciak sąsiadów, niemiła pani gospodyni i pewnie nakaz aresztowania.
- Miłość do ciebie mnie przyzywa. – Nic głupszego nie mogłem palnąć? Ale trzeba przyznać, dobrze zagrałem.
- Odstaw leki na sen to zmądrzejesz.
Nie wytrzymałem. O co chodzi?! Bezsenność to choroba większości żyjących! Wszyscy biorą leki! Ja biorę, pani Jefferson bierze, pan komisarz bierze, nawet ona bierze! Ale się nie przyzna. Weronika kryła każdy problem jak każda kobieta. Wszystkie zwalają osobiste problemy na mężczyzn! A my na nie! To długa, ziemska tradycja, sięgająca... zapewne Adama i Ewę. Zapewne, kiedy Adam oskarżał Ewę o posłuchanie tego pyskatego węża, ona wytykała mu, że jest jego żebrem, czyli to także jego wina. Kobieca logika. Oskarżać kogoś innego o wypadek!
- Przestałem je brać – odpowiedziałem.
- Masz – dała małą, plastikową kartę.- Oto przepustka, tylko wyjdź.
- I tak wrócę.- Zmierzałem do wyjścia.
Bez odpowiedzi.
- Lubisz sobie pożartować?
Bez odpowiedzi.
- Mam u ciebie szansę?- Udawałem, że obejmuje Weronikę, gdy tymczasem obejmowałem powietrze. W odpowiedzi usłyszałem:
- Mam czarny pas w karate, więc uważaj.
- Dobra, dobra, idę sobie. Skoro nie masz dla mnie czasu.- Odwróciłem się.- I tak wrócę
Odszedłem, wpierw słodko ją żegnając: ,,Ciao!” Byłem pewien, że chciała mu ulecieć i żeby to zataić rzuciła we mnie swoją teczką. Wykonałem odpowiedni unik. Ucierpiało tylko lewe ucho. Dlaczego nigdy nie umiała normalnie rozmawiać z mężczyznami. Moment, to chyba ja nie potrafię rozmawiać z kobietami. Co mi się teraz zabrało na samokrytykę?! Śledztwo mam na głowie!

***

- Chcesz zobaczyć denata?- spytał kostny, chudy i wyleniały kundel. Harował za długo w kostnicy i sam nabrał jej charakteru - bladości, poczucia bliskości śmierci oraz powolnie zbliżającej się ciemności. To przyprawiało o mdłości. Interesujące. Tego kundla widzę tu pierwszy raz. Znowu zatrudnili stażystę. Kropla gotówki w morzu kryzysu, jak mawiał zaginiony pan Jefferson.
- Muszę mu zadać parę pytań – zażartowałem.
-No ba – zaczął naciskać kontakty, zapalając kolejne żarówki, nie wypuszczając z pyska papierosa - trupa przywożą i go znoszą.
Lampy zamigotały przeraźliwie, kołysząc się na cienkich drutach. Koszty oszczędności. Ile można oszczędzacz na policji?! Służba zdrowia, domy dziecka, to rozumiem, ale służby policyjne?! Jak tłum się wścieknie, to kto obroni władze?! Ja wtedy najzupełniej zwieje z miasta.
- Jak zginą?
- Śmiercią szklarza. W fabryce, z której go przywieźli, diamentowa szyba o grubości dwóch centymetrów przecięła gościa wzdłuż na dwie równe połówki. Trwało to nie mniej niż trzy sekundy.- Przeciął dłonią powietrze, wydając ciche ,,Siu”.- I po bólu.
- Śmierć szklarza, tak? Sprawdziłeś wcześniej ciało?- Spytałem dla większej pewności.
- Myślisz, że mamy lepsze rzeczy do roboty? Gdybym sprawdił ciało, musiałbym wypełnić parędziesiąt papierków. Akt zgonu, akt powiadomienia rodziny, akt grabarza, akt…
Wyrzucił niedopałek, zdezynfekował ręce płynem dezynfekcyjnym i otworzył zamrażalnik numer pięć. Następnie włożył białe, gumowe rękawice doktorskie i chwycił uchwyt leżaka. Robił to ostrożnie, by nie naruszyć umarlaka. Każde, nawet najmniejsze drganie, mogło wyrządzić pośmiertną krzywdę denatowi. A to jedno z najważniejszych poszlak, gdyż pozwala dostrzec narzędzie zbrodni i być może samego sprawce. Wystarczy dobrze sprawdzić ciało i zaraz ruszę z kopyta.
Im dalej wyciągał leżak, tym wyraźniej widziałem ciało okryte białą płachtą. Dziwne uczucie strachu. Pracowałem od paru ładnych lat, ale aż tak martwego ciała nie widziałem nigdy wcześniej. Znaczy, widziałem wiele ciał, ale w kostnicy jeszcze nigdy. Czułem się jak kiepski głos grający w marnej produkcji radiowej klasy H.
Nadszedł moment zdjęcia prześcieradła. Kostny chwycił materiał, pytając:
- Odsłonić?
- Poczekaj chwile.- Wziąłem głęboki wdech.- Dawaj.
Podniósł prześcieradło, objaśniając dodatkowo przyczepność mięśni i nerwów. W pełnej okazałości zobaczyłem gołego akitę o sezamowym futrze. Ciało było równomiernie przecięte wzdłuż wysokości ciała. Cięcie, mała ciemno-szkarłatna linia, było prawie niewidoczne Teraz ciało było nieznacznie złączone gumkami recepturkami. Oczy zaklejono grubą, ciemną taśmą. Wolałem nie sprawdzać, czy ogon miał cały. Odwracać trupa. Brrr.
Zemdliło mnie, kiedy szpicel dotknął linijką zadziwiająco równo przekrojonego członka obwiązanego grubym sznurem. Taka rzecz daje do myślenia. Jednego dnia ślub, noc poślubna, a potem dekapitacja wysokościowa ciała na dwie równe połówki. Spojrzałem w dół, myśląc o sowim członku. Co, jeśli sam zostałbym tak przecięty? Mój członek także?! Kto wtedy za mną zapłacze?! Z góry, jako ochrzczony mam prawo do nieba, ujrzę księdza i dwóch grabarzy... oraz trumnę. Moją trumnę! Muszę ułożyć sobie życie!
- Płaczesz?
,,Cholercia, znowu się wzruszyłem chwilą!”
- To łzy współczucia – odparłem.- Męska solidarność.
- Racja – kostny dotknął nieboszczyka. – Takim współczucie ulży. Jeśli jego zona była wyjątkowa... Wiesz...
- Sexy?- Zareagowałem żywo.
- Taaaaa. Utrata męża dla wielu kobiet to wyzwanie.
- A nie odespanie nieprzespanych nocy?- zapytałem.
- Trafna uwaga –kundel udawał pianistę, stukając palcami stóp zmarłego.
Wtem to poczułem. Ciekawy zapach. Nie był to smród trupa. Wentylatory działały, więc powietrze w pomieszczeniu było w miarę w miarę. Musiało to być coś innego. Takiego zapachu nie zapomina się... nigdy. Gdzie czułem taki zapach? Rano?
- Czujesz?- zapytałem kostnego.
- Co mam czuć?
- Ten zapach, jakby... Daj rękawiczki.
Kostny wykonał polecenie bez zastrzeżeń. Włożyłem gumę. Aby nie nadszarpnąć wątłej struktury delikatnie oderwałem parę włosów z lewej połówki klatki piersiowej. Wytężyłem umysł i wzrok. Coś mi nie pasowało z jego futrem. Podobny zapach poczułem właśnie rano. Ale kiedy?
,,Purpurowe włosy!” - eksplodowało mi w głowie. No tak! Angel Satoichi miała włosy ufarbowane na purpurę. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale....
- Coś nie tak?
- Gość ma ubarwione futro – powiedziałem.
- Nie gadaj.
- Chodź zobacz – machnąłem ręką.
Szpicel podszedł, chcąc sprawdzić samemu. Wziął wodę w sprey' u i spryskał truposza. W ułamku sekundy ze sezamowego akity niewiele pozostało. Na leżaku znajdowało się szare ciało hokkaido o podobnych rozmiarach. Niemal kropka w kropę podobny do akity z paroma różnicami. Czy wszyscy ostatni zaczęli wykupywać farbę do futra, czy jak?! Normalny make up nie starcza?!
- A niech mnie – oniemiał.
- Ktoś nieźle się napracował, żeby go tak umalować. Jak myślisz ile?
- Nie wiem. Dwie, trzy godziny. To ciężko umalować go całego. Trzeba by dokładnie każde miejsce sprawdzić i kolejny raz umalować.
- Ale tak ile?
- Co się mnie pytasz?
- Pracujesz w kostnicy. Wytłumacz to.
Kostny się skrzywił w zamyśleniu.
- Aby pokryć całe ciało morderca poświęcił około dwóch godzin.- Dotknął martwego ramienia.- Wszystkie otwory ciała, przerwy między palcami... to nieco zajmuje, a jak musi poprawiać, to nieco dłużej.
- Ile?- Moja cierpliwość wchodziła w kryzysowe stadium. Ta sprawa zaczęła przerastać mój umysł. Wiem, wiem, nie powinienem się denerwować w czasie prowadzenia śledztwa. Ale nie da się trzymać nerwów na wodzy!
- Właśnie dwie godziny, góra trzy.
- Barbarzyństwo - odparłem zniesmaczony.
- No, taka ładna szyba. Chcesz ją zobaczyć?
Zaciekawił mnie.
- Szybę?
- W końcu to narzędzie zbrodni.
- Poka!- Bardzo chciałem zobaczyć szybę umorusaną we krwi. Nigdy jeszcze nie widziałem zbrodzniczej szyby.
Szyba była w istocie piękna. Grawerowana i ślicznie wykończona. Jaki świr albo zbrodniarz wziął owe cudeńko na narzędzie zbrodni? Mars zaczyna wariować i to dosłownie! Fortepiany, wiatraki, szyby, wszystko leci na łeb na szyje. Zdolność kredytowa to klątwa współczesnych. Bierzesz kredyt i spłacasz go latami nim zdołasz załatwić wszystkich z listy wrogów. Sam spisałem krótką listę wrogów. Wypisałem na niej tylko dwa nazwiska, bo innych sobie nie przypominam:

1.Czajkow.... (Jakiś Rosjanin. Nie wiem kto to, lecz gdybym zapamiętał te nazwisko, pewnie bym zdobył milion dolarów. Pożyczyłem in blanco u niego trzysta rubli. To było jakieś… cztery lata temu. Tydzień wcześniej posłyszałem nowinę, że zaraził się syfilisem podczas operacji guza nerek i zmarł. Przypadek?)

2. Fred Wilkinson (Gość, któremu wiszę tysiąc dolarów za pokera. Nie wiem czy żyje. Podobno utoną w kadzi pełnej budyniu. Czekoladowego. Sprawcą byłą jego była żona, która chciała zgarnąć forsę z ubezpieczenia. Całą sumę wydała na alkohol, przez co straciła życie. Puste szklane butelki niewyrzucane od lat przygniotły ją w samo południe )

Cholercia, muszę ją zaktualizować albo napisać od nowa. Po sprawię trzeba będzie poszukać kogoś pasującego na nią. Tylko kto się nada? Może pan komisarz?

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir - cz.V
Wysłano: 3.02.2014 19:45
Efekt romansu wilka i lisicy
Anthro
hmmm dobre ale czegos mi brakuje lub cos w moim chorym przeczuciu nie jest dopracowane. jak juz zdecyduje CO to powiem :)
pisz dalej