Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir - cz.VI  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/2/14
Przeczytano: 998 raz(y)
Rozmiar 9.41 KB
3

(+3|-0)
 
Kiedy wychodziłem, zagapiłem się i elegancka limuzyna zatrzymała się obok mnie, przejeżdżając mi lewa stopę. Bolało strasznie, ale stłamsiłem ból w zarodku, myśląc o czymś przyjemnym. Czarne szyby nie pozwalały zobaczyć właściciela. Nic nowego. Następny Krezus idący wręczyć hojny podarek sprawiedliwości. Dranie przy forsie zyskują łatwy szacunek. Kierowca, przebrany w skafander izotermiczny chroniący przed przegrzaniem, (Czyli zapewnie był androidem), wyszedł i otworzył drzwi. Ze środka wyszła Angel. Była ubrana w zmysłowy bezowy garnitur. Taki ubiór dodawał lisicy większego uroku. Były wyjątkowa i gdyby nie miłość do Weroniki, to coś by zaiskrzyło między nami. Zagwizdałem. Zareagowała i podeszła.
- Wie pan już coś?- Zapytała bez ogródek.
- Pani mąż nie leży w kostnic – powiedziałem spokojnie. - To zupełnie inne ciało. Użyto farby na futro.
- Jest pan pewien?
- Gdy dotykam martwą tkankę, to jestem stu procentowo pewny, że mam do czynienia z truposzem.
- Zatem mój mąż żyje.- Wtedy wypowiedziała te słowa zbytnio… Takie trudne słowo na E… Mmmmmm… ekstrawagancko. Tak, ekstrawagancko. Wreszcie słownik wyrazów obcych na coś się przydał.
- Na to wygląda.
- Odnalazł pan więcej dowodów?
- Jestem na dobrym tropie. Muszę sprawdzić miejsce, gdzie zginał pani mąż.
- Śledztwo jest ciężkie, prawda?- Podrapała mnie za prawym uchem. Kusiła i zapewne umiała dogodzić, niczym najgorętsza z kusicielek. Z drugiej strony to było podejrzane. Ciężko znosiłem takowe tortury. Kobiety, kto je zrozumie poza nimi samymi? W ogóle, dlaczego powiedziałem o trupie? Mogłem potrzymać ją w niepewności. Dałbym sobie wtedy fory i zyskałbym uznanie w tych pięknych, kocich oczach. W tym samym momencie szepnęła mi do ucha:
- Może chciałby pan wybrać się ze mną do hotelu? Zrobię panu masaż.
,,Mhmmm.... masaż. Dobra rzecz.”- Po rozmowie z Weronika uznałem, że pora na skok w bok. Właśnie teraz zebrało mi się na płacz. Utraciłem miłość, której nigdy nie odzyskam.- Bądź mężczyzna, Bart! Bądź mężczyzną! Pleciesz bzdury! Jestem żałosny! Bądź mężczyzną!”- Czy to oznaka schizofrenii? Prowadziłem podwójną grę – rozmawiałem z Angel i z samym sobą.
- Bardzo przepraszam – zagadywałem dalej - musze wpierw rozwiązać tą sprawę. Jednakże, o której kończy pani prace w Cafe Rosa?
- Około jedenastej wieczorem. Wtedy kończę ostatni recital.
Spojrzałem jak rasowy podrywacz.
- Mógłbym posłuchać?
- Z miłą chęcią.- Pogłaskała mnie po brodzie. Ona coś knuje. Muszę to dokładnie sprawdzić. Najpierw jednak pójdę do fabryki.- Do wieczora.
- Do widzenia.– Weszła do budynku zdążyła pomachać w moją stronę.
,, Ta kobieta to zagadka w ładnym opakowaniu. Jaka wdowa tak się zachowuje? Traci męża i szuka nowych przygód? Ta sprawa cuchnie. Chwila, to ja. Cholercia, mogłem użyć więcej dezodorantu!”- Popełniłem błąd. Zbytnio przejąłem się sprawą dezodorantu, gdy tymczasem protest rowerzystów przybrał na sile i w stronę komisariatu, gwoli ścisłości, również w moją stronę, poleciały torebki ze starym smarem rowerowym.
Zanim wykonałem unik, zdziwiony obserwowałem dziwną anomalię pogodową – czarny deszcz.

***

Pukanie przeszkadzało w moim pierwszym od miesiąca prysznicu.
- Panie, szybciej!
- Chwilunia – czułem nieco żelaza w wodzie – ciężko mi.
- Jeśli pan robi to, o czym myślę, to powiem kierownikowi!
- Już, już, już, wychodzę.- Zakręciłem prysznic. Wytarłem marynarką, wiem jak to brzmi, żałośnie, nogi. Spodnie zużyłem na wytarcie głowy i rąk. Poczułem następny chłodek w ciągu gorącego dnia. To mi ulżyło. Biorąc pod uwagę, że po drodze tutaj wszystkie batoniki rozpuściły się w słodkie i lepkie mazidło, dezodorant był mi już niepotrzebny. Nie daruje rowerzystom! Żeby pozbawić posiłku głodnego! Nie daruje!
Przypominałem zepsuty zlew. Ciekło ze mnie równo i niektórzy oglądali się z mną, jakby nigdy wcześniej nie widzieli wymytego wilka. Sami niech spojrzą na siebie. Co się dziwić. Schronisko pod wezwaniem Świętego Kryszny przyjmowało wszystkich, czyli doprawdy wszystkich, i dawała im łózko oraz ciepły posiłek. Nie mam nic przeciw tak szlachetnym czynnym, lecz wegetariańskie posiłki to gruba przesada! Niech sobie nie jedzą schabowego, ale mój żołądek zostawcie w spokoju!
- Bracie – zaczepił mnie jaguar z ostrzyżoną na krótko głową i uszami - dlaczego nie zostaniesz na obiedzie? Mamy tofu i curry, a na deser zrobiono placek wiśniowy z naturalnym mlekiem.
- Dzięki, ale nie. – powiedziałem – Nie jestem wegetarnianinem.
- To nam nie przeszkadza. Każdy potrzebujący ma prawo na ciepły posiłek. Nawet osoba niegodna zaufania. - Ogon mu wesoło wirował. W ogóle był bardzo miły. Pierwszy punk w ich kodeksie: Uśmiechaj się, nawet do największej kanalii, która by tobie życzyła najgorszego pecha.
Gdybym chciał, odpowiedziałbym mu jednym słowem: ,,Że co?”. Właściwie to są dwa słowa i jest to pytanie, nie odpowiedz, ale gdybym musiał tak odpowiadać, zostałbym postawiony pod ścianą moralności. Chyba znowu przesadziłem z obserwacją godną pożałowania Zoli. Pies przeczyta taki Germinal i niewinnie dostrzega bestie czające w każdym przechodniu. Mówiąc szczerze Germinalu nigdy nie czytałem, bo książek zakazanych czytać nie wolno. Dziwne, ze prosta powieść naturalna została wzięta za powieść czysto komunistyczną. Wszyscy stanęli na głowie.
- Przepraszam bardzo, spieszę się.- skinąłem kapeluszem i wyszedłem.
Cholercia, dlaczego nie mogą raz dać mielonego?! Krzywdzenie krów albo kurczaków mogę zrozumieć jako coś obrzydliwego, ale błagam! Ile można wytrzymać bez schabu?!
I bez tych rozważań straciłem dosyć czasu.

***

Dobrze, że trafiłem na przyulicznego chińczyka z menu niewiadomego pochodzenia. W normalnej… dziwnie to zabrzmiało… sytuacji wybrałbym bardziej sprawdzony lokal.
- Pan plac dobze – odrzekł łamaną angielszczyzną kuchcik, skośnooki pand. Kaleczenie obcego języka nie przeszkadza mi jadać półdarmowy ryż.
- Mówi się: ,, Płać dobrze”
Rozmowa z przedstawicielem miliardowego narodu wyszła dla mojej psychiki na dobre. Dam wiarę, że każdy Chińczyk zna Konfucjusza na pamięć. To zapewne ich narodowa tradycja – wkuć kilka set tysięcy tekstów antycznego, skośnookiego mędrca i potem szpanować przed innymi. I dostałem ciasteczko z wróżbą
,,Nakarmi przyjaciela, a on ci pomoże” - brzmiał napis. Cholercia, większej bzdury dotychczas nie czytałem! Ciekawe, czy zatrudniają na pół darmo studentów do wymyślania takich treści? Jeśli tak, to sam chciałbym wziął taką robotę! Siedzisz sobie wygodnie nad maszynką do pisania i mechanicznie bazgrzesz dwieście, trzysta krótkich zdań wzorowanych na fajnych aforyzmach znanych myślicieli.
- Bart!- Akurat usłyszałem swoje imię. Żałowałem, że je usłyszałem, gdy dostrzegłem kto je wywołał.
- Bart!- wołał Edi.
Udawałem, że go nie widzę. Nietrudno byłoby go zauważyć. Ubrany był jak każdy szanujący miejski lump, w śmierdzące i pełne wszy oraz pcheł ubranie. W końcu policja poznała się na jego wadzie wzroku.
- Bart!- krzyknął, kiedy był tuz obok.- Bart!
- Czego?
- Postaw obiad, dostaniesz informacje,
Zrobiłem mu kawał i zamówiłem ryż sojowy. Nie znosił ryżu sojowego. Ze wściekła zawziętością bluzgał pod nosem pod moim adresem (i producenta ryżu sojowego), ale dziwnym trafem wolał te uwagi zachować dla siebie.
- Skończyłeś?- zapytałem.
- Ekhm – chrząknął w odpowiedzi.
- Skończyłeś?
- Neee – otworzył paszczę, dzięki czemu (niestety) mogłem podziwiać zadziwiająco spróchniały stan uzębienia zmieszany z przerdzewiałymi implantami zębów. U, bardzo wymowna odpowiedź, dlaczego należy dbać o uzębienie.
- No więc – rzuciła siebie tekturowy talerzyk – cytrusy firmy Bananas nie są w rzeczywistości bananami.
No to mnie wpuścił w maliny.
- Jakie banany? –zapytałem go. - O jakich bananach ty gadasz? Czy ty w ogóle wiesz, jakie dochodzenie teraz prowadzę?
- Myślałem, że badasz sprawę dotyczącą fałszywych bana…
- Żadnych bananów!- przerwałem mu ostro.- Żadnych bananów! Chce konkretnych informacji. Czy masz informacje na temat zabójstwa Satoichiego.
- A to ma coś wspólnego z bananami?
- W ogóle to nie ma związku z żadnymi fałszywymi bananami!- Załamywałem ręce.- Chce wyłącznie informacji na konkretny temat, natomiast ty wyjeżdżasz z bananami. Skąd wytrzasnął te banany?!
- To też ważny temat – odrzekł włóczęga.
- Ja prowadzę zupełnie inny ważny temat i nie ma w niej bananów!
- A są w niej inne cytrusy?
- Nie – odparłem wykończony gadką z kimś tak mocno ograniczonym.
- To spadam.- Jak powiedział, tak zrobił. Dobrze, że niekiedy strzeli mu do głowy dobry pomysł i go zrobi. Teraz ja sam muszę strzelić sobie do łba dobry pomysł przejścia na kolejny poziom śledztwa. Wtedy też uświadomiłem jedno. Chińskie mądrości są warte tyle, ile podrzędny brukowiec.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.