Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt ,,Nawet wąż zrzuca skórę" - (anty)kryminał noir cz. IX (ostatnia)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/4/4
Przeczytano: 1100 raz(y)
Rozmiar 24.25 KB
2

(+2|-0)
 
Cafe Rosa, wprost przeciwnie niż głosiła miejska legenda, nie wydawała po godzinie dwudziestej trzeciej darmowych napoi. Z tego powodu przyrzekłem sobie, że będę ostrożniej słuchał gadania niektórych pijaczków.
Ochroniarz, będący andro-lwem ze słyszalnym chipem złośliwości, już przy wejściu dał mi wystarczająco do zrozumienia, że osoba z moją pozycją w takim lokalu, mogłaby co najwyżej żebrać o resztki. Krzywe spojrzenie mówiło samo za siebie: ,,Nie chcemy takich jak ty! Wynocha, szmaciarzu!”. Lubią pogrywać z klientelą.

Grubodoalrowi spryciarze w towarzystwie dziewczynek na jedną noc – oto upragnieni goście. Szczęśliwie znalazłem na dnie szafy wysłużony strój wejściowy – cenny artefakt na takową okoliczność. Inny strój zostałby odebrany jako obraza tego miejsca. Nie sposób się nie zgodzić. Stylowe wnętrze trzeba odpowiednie pochwalić, zakładając odpowiedni ubiór.

Obsługujący bar gronostaj we flanelowej koszuli i posiadający protezy obydwu oczu, układał pozłacanymi kartami z plastyku pasjansa na diamentowej ladzie.
Nie zawracał najmniejszej uwagi na mnie, gdy przyszedłem.
- Ekhm – chrząknąłem dla wywrócenia go ze szulerskiego półsnu.
Lewa proteza oka namierzyła mnie. Przypominał teraz zezowatego barmana z jednego baru przy szóstej alei. Tylko, że tam było łatwiej złapać każde paskudztwo i stracić cały pieniądz. I dlatego właśnie ja tam nie chodzę.
- Jestem zajęty – odparł chłodno. Akurat rozkminiłem ułożenie kart i pomyślałem, czy wspomóc go. Z resztą płacą mu tyle za zbijanie baków, to niech się męczy sam.
Podsunąłem wizytówkę Angel.
- Kojarzysz ją?
Kiedy lewym okiem patrzył wciąż na mnie, prawym zeskanował wizytówkę.
- Może. - Położyłem przed nim sto dolarów .- Coś sobie przypominam. - Położyłem dwieście. – A tak, znam ją. Śpiewa tutaj… Hmmm… nie pamiętam…
Położyłem ostatni grosz na stół mówiąc:
- Więcej nie mam.
Serce barmanów bywa czasem dobroczynne. Zmieniają oblicze pod wpływem realnych argumentów, jakimi są pieniądze. A takim argumentem włada niewielu. W to nie wliczam siebie z oczywistych powodów.
- Godzinę temu schodziła ze sceny – powiedział tasując karty.- Pewnie jest w garderobie. Mówiła żeby jej nie przeszkadzać.
Mówił prawdę Na scenę wchodził zespół złożonych z czterech ubranych w szarawe garnitury kotów albo lisy. Nie pamiętam. Takimi szczegółami nie zwracam głowy. Ale przeciw klimatowi knajpki nie mogłem zaprotestować. Wystrój harmonijnie dopasowany do repertuaru. Po ciemnych, nie czarnych, tylko przechodzących w czerń ścianach poprowadzono neonowe paski błyszczące pomarańczowym blaskiem. Atmosfera iście jazzowa.

Zastanowiłem się, czy nie byłoby warto zażyć kojących nut dla uspokojenia serca przed spoliczkowaniem Angel. Żeby nie było, że ze mnie damski bokser! Nie zamierzałem jej spoliczkować! Żeby było jasne! Nie zamierzałem nikogo bić! Kobiety szczególnie! Klientki szczególnie! Ja tylko przyszedłem, żeby elegancko wyjaśnić pewne sprawy. Nic więcej!
Poczułem czyiś palec dźgający mnie w plecy. Zląkłem się. To mógł być ktoś, komu jestem dłużny. A czego miałem się bać, skoro nigdy wcześniej tu nie byłem? Nic nie wiadomo. Odetchnąłem więc z ulgą, gdy zaczepił mnie kelner. Fioletowa kamizelka, fioletowa mucha, czysta koszula. I ta wstrętna gęba! Kogo oni tu zatrudniają? Nie mogę nikogo oceniać po wyglądzie, będąc samemu marnym wilkiem, są jednak pewne granice.
- Mister Kurkoff? Pani Satoichi pana prosi do swojej garderoby.
- Do garderoby?
- Do garderoby. I prosi, żeby pan do niej przyszedł.
,,No proszę – pomyślałem - nikogo nie chce widzieć, prócz mnie”
Poszedłem za kelnerem z nadzieją na ostateczne załatwienie całej sprawy. 
Gość wydał mi się dziwnie znajomy. Takiej gęby nigdy się nie zapomniał. I jego głos. Gdzie wcześniej słyszałem ten dziwny głos i widziałem tą wstrętną gębę? Wcześniej nie brałem pod uwagę tego szczegółu. Nigdy zresztą nie biorę szczegółów na poważnie. Duży błąd. Musiałem skupić wszystkie myśli. Gdzie go już słyszałem i widziałem. Spojrzałem na ogon. Gdzieś już wcześniej widziałem ten parszywy ogon.
Doszliśmy na zaplecze. Bałagan. Rozumiem, że lokal ma renomę, stałą (i drogą) klientelę i odpowiedni gust, tylko czemu garderobę wyznaczyli obok śmietnika? Tegoroczny kosztorys nie wyszedł na plus?
- Macie remanent?
- Owszem – Kelner przystanął. – Zostały tylko śmieci do wywalenia.
Puentę zrozumiałem za późno. Ostatnim zapamiętanym widokiem była czyjaś wielgachna pięść uderzająca mnie prosto w twarz. Zobaczyłem ciemność, co nasunęło mi pewien ciekawy cytat: ,,Ciemność, widzę ciemność!”.

***

Z ręką przywiązaną do krzesła mogę szczerze zaświadczyć jedną rzecz. Tamtą sprawę zaliczam do tych nieporównywalnie najboleśniejszych. W trakcie jej rozwiązywania zostałem pobity, zdradzony o świcie, opryskany alergicznym badziewiem i oberwałem po głowie. Dwa razy!
Cholercia, nie wytrzymam i się wścieknę! Przestępcy nie znają bardziej animalistycznych sposobów ogłuszania?! Gaz sypiający? Proszek nasenny? Wali taki idiota w kark nie świadom siły i potem szpitale twierdzą, że to zwykłe stłuczenie.
To na czym ja skończyłem? Aha, miałem zawiązane oczy, związane ręce i czekałem na dalszy ciąg wypadków.
- Obudził się?- usłyszałem kobiecy głos, którego właścicielkę byłem pewien na 90%. Pozostałe 10% pozostawiłem na granicy domysłów.
- Mówiłaś, że ten kretyn ściągnie policje na siebie – warknął męski głos – albo policja mu nie pomoże! W ogóle miał być półgłówkiem!
- Oj, nie złość się. On i tak wkrótce zamilknie – powiedział kobiecy głos.
- Mam nadzieje – odparł męski głos.- Jeśli wszystko odkrył, to już po nas!
- Bądź spokojny. Niczego się nie domyśla.
- Był w fabryce, oglądał trupa na komisariacie, mógł wszystko odgadnąć. Zrozum, że cała operacja przekroczyła już granice.
,,Jakie granice? - pomyślałem słuchając tej dwójki.- Chyba granice dobrego smaku! Kto widział obmacywanie tego truposza? Kto czyścił jego futro? JA!”
- Będąc trup nie masz możliwości przeprowadzenia legalnych operacji finansowych. Wszystkim zajmuje się ja. Myślisz, że dlaczego byłam na komisariacie?
- Bardzo przepraszam – przerwałem jej – że się wtrącał, ale czy wreszcie mógłby któreś z państwa odsłonić mi oczy? Czuje pewien dyskomfort, a was rozgryzłem już dawno.
Czyjaś dłoń uderzyła mnie w prawy policzek.
- Będziesz się odzywał niepytany, karyplu?! – Zagrzmiał męski głos. – Aż dziw, że taki dureń domyślił się wszystkiego. Po przeczytaniu twoich akt spodziewałem się zakończenia śledztwa w jakimś szczurzym barze, gdzie schlasz się na umiar albo spędzisz całą noc w rynsztoku spity do cna.
- Oj, nie bij go – odrzekł żeński głos.- Był taki słodki wieczorem, kiedy do niego przyszłam.- Zachichotała.- Pewnie nawet dostał szału, gdy mnie zobaczył nagą na swoim łóżku, wiesz?
Uprzejmy komplement z jej strony i przez skromność, i w innych okolicznościach, nie zaprzeczyłbym.
- Mogę wejść w słowo? – zapytałem. – Chciałbym wyjaśnić pewne sprawy. Po pierwsze, pani Satoichi, wiem, że to pani stoi przy mnie i...
Poczułem twardy powód, żebym zamilknął. Ktoś przystawił mi rewolwer poniżej pasa, celując w... Wiadomo w co!
- Będziesz śpiewał sopranem, jeśli nie będziesz siedział cicho – odezwał się męski głos.
,,WARIAT!- spanikowałem.- Cholercia, wariat czystej krwi! W co ja się wplatałem?! Muszę się wziąć w garść! ”
- Będąc więźniem, mam chyba jakiekolwiek praw?- zapytałem hardo.
- Pamiętaj, kto trzyma za spust – odpowiedział męski głos. A co ja zrobiłem? Znowu spanikowałem. Zacząłem jednocześnie płakać i warczeć. Udawanie idioty jest, po byciu detektywem, ulubionym zajęciem.
- To kompletny wariat.
- Za to jaki słodki. Pójdę się odświeżyć
- Byle szybko, skarbie.
Usłyszałem czyjeś kroki, potem odgłos otwierania drzwi i ich zamykania
- No to zostaliśmy chwilowo sami – powiedział męski głos.- Teraz pogadamy po męsku.
- To po co była ta całe dochodzenie?
- Żebyś, durniu, nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Zabójstwo, małżeństwo, próba ucieczki, wszystko ukartowałem. Pozostawał problem, kto odwróci całą dochodzeniówkę od naszego planu. Marsjańska policja to dosadne kundle. Wywęszą wszystko w pięć minut.
- Zgaduje, że ja miałem być tą przynętą.
Poklepał mnie po twarzy.
- Może będą z ciebie jeszcze psy, bracie. Nie jesteś takim kretynem, jakim cię opisują papiery.
- Większość przypadków to pomówienia.
- Jasne, jasne, Kurkoff, większość przypadków to pomówienia. Wiesz ile paragrafów złamałem jako trupem? I nie próbuj wymyślać głupich odpowiedzi. Wiem wszystko na twój temat.
- Jeśli wiesz o mnie wszystko, po co pytasz?
- Zaczynasz mi się podobać. Masz w sercu malutkiego bohatera, pragnącego wydostać się na zewnątrz i walczyć.
Odwiązał mi oczy. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę, gdzie zostałem związany. W ekskluzywnej garderobie pani Satoichi. Wnętrze niczego sobie, nie ma co. Wieszaki z powieszonymi nań sukienkami , skąpymi kostiumami wszelkiej maści i innym tandeciarstwem.
,,Nie, nie, nie, nie – pomyślałem – jak się okaże, że to nie ona, to naprawdę zwariuje od tej sprawy. Spokojnie, Bart, to już jest koniec. Oby. Nie mam zamiaru dalej nastawiać karku”.
Przyjrzałem się wtedy mojemu rozmówcy. Był nim akita w beżowej marynarce i w kwiecistej, hawajskiej koszuli rozpiętej do pępka. Do tego nosił granatowe okulary przeciwsłoneczne. Stał podparty plecami o toaletkę przyozdobioną wzorami japońskiej secesji. ,,Cholercia, totalny hipster – skwitowałem jego wygląd. - Już nic mnie dzisiaj nie zadziwi”.
- Szczerze, nie mam pojęcia, czemu wszyscy ciebie nie lubią – zgasił papierosa o zewnętrzną stronę dłoni. ,,W mordę! - oniemiałem z wrażenia. - Masochista! Znowu?!”. Teraz miałem całkowita pewność, że ten gość również maczał palce w całej sprawie swój chory intelekt. No bo kto inny nająłby tych dwóch wariatów spod fabryki. Inni wariat.
-Cwaniak z ciebie, Kurkoff.- Zapalił kolejnego papierosa.- Trzeba wzbudzać respekt – opuścił nieco okulary i zobaczyłem, że ma zwyczajny, szary, kolor oczu – inaczej załatwią każdego. Z innej beczki. Po krótkiej rozmowie odechciało mi się poszerzać listę moich ofiar tobą. Wiesz, zbieram nazwiska osób zabitych przeze mnie. Mam ukończone prawie A, C, E, F, G, Z. Trochę zostało.
- Sporo trupów.
- I sporo roboty. Bo widzisz, Bart... Mogę ci mówić Bart? Nie będzie tobie to przeszkadzało?
Pokiwałem głową.
- Mi tam bez różnicy.
- Bo widzisz... Bart, pracuje jako gość od mokrej roboty. Bywają czasem takie sytuacje, że muszę wziąć kogoś do pomocy.
- Czyli znasz tamtych spod fabryce.?- zapytałem.
- Benny i Wes? Lumpy najęte w jednym takim lokalu. Benny był mniej rozmowny i mniej durny. Z kolei Wes...
- ...to przybłęda z rozdwojeniem jaźni zabranymi przez skarpetę.
Satoichi starał się nie parsknąć mi prosto w twarz. Nie wyszło mu.
- Ej, naprawdę podobasz mi się, Bart.- Założył ciemne okulary.- Mam dylemat, czy masz zginąć.
- Mogę wylądować w szpitalu psychiatrycznym – zaproponowałem.- Ciepłe posiłki, przyjemna opieka.
- Nie jestem dobroczyńcą. Dosyć zrobiłem, żebyś nie skończył nogami do przodu na jakimś zadupiu.
- I tak mieszkam...
-... ze starą dewotką i jej pomylonym synalkiem.- Dmuchnął mi w twarz dymem.- Nie musisz mi tu skracać autobiografii. Wiem o tobie wszystko. Wiem z jakich studiów cię wylali, gdzie zarabiałeś grosze i nadal je zarabiasz, gdzie wziąłeś swoje trzydniowe małżeństwo...
- To było drobne nieporozumienie.
Popatrzył na mnie z niesmakiem.
- Nieporozumienie? Przespałeś się z pijaczką. To nie jest nieporozumienie. To jest gwałt.
Ostro pojechał. Zacząłem oddychać szybciej.
- Co wy wszyscy naciskacie na mój odcisk?! Nie moja wina, że wytrzeźwiałem szybciej! W ogóle mam słabą głowę! A poza tym, nie wciskaj mojej byłej w twoje dziwne sprawy!
Nie mogłem uwierzyć we własne słowa. Zachowałem się jak prawdziwy mężczyzna.
- Było minęło. - Uniósł pistolet i wycelował prost w moje czoło.- Tego nie cofniesz. Liczę do trzech. Przepraszam, jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem. Niekiedy wzrok mnie mami. Raz.
- Czekaj! Nikomu nie powiem o całej tej sprawie! Udam, że...
- Dwa.
- Nie mam pewności, czy...
- Trzy...
Padł strzał. Krzyknąłem ile sił w płucach z zamkniętymi oczami. Potem, gdy otwierałem z czystej ciekawości oczy, mój krzyk zniżał się coraz bardziej i bardziej, aż zniknął. ,,Pewnie wylądowałem w Czyśćcu .”- Zdziwiło mnie, że w zaświatach jest podobnie urządzona garderoba.,,Fatalny brak gustu”.
- I już? Umarłem?
Akita nic nie odpowiedział. Stał z wytrzeszczonymi oczami i wywieszonym jęzorem. Pistolet nadal tkwił w jego dłoni. Jego widok znaczył, że żyłem. Tego nie byłem pewien, ale zawsze trzeba mieć te 10% niepewności.
Nie powiedział ani jednego słowa. Stęknął i upadł na podłogę, odsłaniając czyjąś obecność. Przy toaletce stała piękna, no w jej przypadku seksowna, granatowłosa irbiska w damskiej marynarce podobnej do tej. w jakiej do komisariatu przyjechała pani Satoichi. Jej widok jakoś mnie zaskoczył. Swoją drogą chyba właśnie przybyło rozwiązanie całej sprawy. Pani Satoichi lisica była tak naprawdę Pani Satoichi irbiską. ,,Geniusz! Dlaczego jest już po wszystkim? Chciałem samemu doprowadzić ta sprawę do końca, wykazać się przed Weroniczką, ale nieeeee... Wyskakuje jakaś kocica i robi zamieszanie”.
Wewnętrzne spory odłożyłem na bok widząc dopasowane do kolory ubioru rajstopy. ,,Mmmmmm.... ciekawe jak z resztą?”
- Jak się panu podobam?- zapytała.
- Zmieniła pani... fryzurę? Wygląda pani bardziej... kocio.
Podeszła bliżej z dymiącym rewolwerem z wmontowanym tłumikiem.
- To mój naturalny wygląd. Zazwyczaj zlecenie wymaga wtopienia się w otoczenie. Nie jest panu zawiedziony, że nie jestem lisicą?
- Dla mnie to bez różnicy. Ciekawi mnie tylko, jak pani była ruda i miała przefarbowane włosy na purpurę.
Wyciągnęła z kieszeni kawałek lisiego futra.
,,No, skarbie, chyba nie powiesz, że komuś zdarłaś te maleństwo. Po tych dwóch dniach mam dosyć spotykania wariatów.”
- Widzi pan? To specjalny rodzaj futra syntetycznego – wyjaśniła.- Po założeniu idealnie dopasowuje się do każdego ciała. Jedyną jego wadą jest krótkotrwały czas przydatności, który wynosi zaledwie 48 godziny. Ale po pańskim zachowaniu wczorajszego wieczoru jestem zupełnie pewna, co do jego przydatności.
- Czyli...nie nazywa się pani Satoichi?
- Przyjęłam to nazwisko wyłącznie po to, żeby być blisko niego.- Przeszła koło trupa.- Mój zleceniodawca nalegał na jego śmierć z bliskiej odległości.
- A co ze mną?- Nie mogłem być pewny jej planów wobec mnie.- Zabije mnie pani teraz?
- Nie mam takiego zamiaru.- Usiadła mi na kolana i podrapała mi uszy. Cholercia, w ostatniej chwili dostać taką rozkosz! Jej prawdziwy, koci, dekolt był znacznie piękniejszym tłem dla jadeitowego naszyjniku niż poprzedni, lisi.- Niech pan nie będzie taki spięty. Tamtego wieczoru zachował się pan niczym prawdziwy ogier.
- Była żona twierdzi, że właśnie przez to nasze małżeństwo przetrwało trzy dni i każdy kobieta znienawidziłaby mnie na jej miejscu.
- Proszę się nie martwić. Pańska żałość, będąca osobiście dla mnie uroczą, niemożność i niezaradność są pańskimi wadami, których pan przenigdy nie przezwycięży.
Zrobiłem kwaśną minę do złej gry. O co tu teraz szło, nie wiem. Rozmowa z wariatem, błysk śmierci, zabójstwo i.... podejrzana gra wstępna. Ten wieczór zaczął być interesujący. Jakkolwiek widok kociego dekolciku uspokajał mi nerwy. Zauważyła to.
- Nic się pan nie zmienił od naszego pierwszego spotkania. Nadal wyczuwam u pana niewinnego szczeniaka.
- Gdybym chciał pomocy, poszedłbym do specjalisty.
Pocałowała mnie w czoło.
- I dlatego pana polubiłam. Niestety, musimy się pożegnać. Mój kosmolot wylatuje za niecałą godzinę, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Bardzo bym chciała porozmawiać z panem, ale cóż... Żegnam. - Pocałowała mój nos, mrugnęła prawym okiem i wyszła. Tak po prostu wyszła.
,,Co się właściwie stało przed chwilą?!”
Byłem w sytuacji bez wyjścia i z nim. Związany, nie mogłem się wydostać z otwartego pomieszczenia.(O ile go nie zamknęła). Pierwszymi krokami było przede wszystkim ucieczka i, w miarę moich możliwości, pogoń za nią. Nogi miałem niezwiązane. Przypadek? Niesądne. Przypadkiem nazwałbym moje cudowne ocalenie. Niezawiązane nogi nie podchodzą pod przypadek. I ten trup. Dziura w plecach idealnie wymierzona w okolicach styku łopatek.
Spróbowałem podnieść całe krzesło i garbiąc się poszukać czegoś ostrego. W garderobie musiało być coś ostrego. Bo ja wiem, nożyczki, pilnik, grzebień. Ostatecznie nie pogardziłbym zapaliczką.
- Nie musisz wstawać – powiedziałem do nieboszczyka. Ironia iskierką nadziei.
Podreptałem bliżej, co dało mizerne rezultaty. Zajęty poszukiwaniami uderzyłem głową o stół. Wróciłem do pierwotnego stanu rzeczy w pozycji siedzącej.
- Chyba nic gorszego mnie nie spotka.
I tu pech ponownie dał o sobie znać.

***

- I co pan sądzi, doktorze? - Komisarz Gruss zapytał psychiatrę na korytarzu. Niechętnie odwiedził szpital psychiatryczny. Początkowo uznał telefon of Kurkoff'a za głupawy żart. Nadal tak sądził, wjeżdżając na parking zakładu. Dopiero po poznaniu obecnego stanu wilka stracił wszelką wątpliwość, co do całego problemu.
Detektyw, naturalnie odziany w powitalny kaftan bezpieczeństwa, opowiedział dziwną historię tak chaotycznie, że pan komisarz ledwie wyłapywać sens z tego potoku słów. Po godzinie wychwycił co słyszalne słowa – Angel, jadeitowy naszyjnik, kostny, Pan Satoichi, Weronika, skunks z kukiełką Hitlera oraz grubas. I dekolt, to słowo pojawiało się najczęściej.
- To czysty przypadek wścieklizny erotycznej, panie komisarzu – tłumaczył psychiatra.- Chory wykazuje nieprawdopodobnie silną chęć wzięcia uczestnictwa w orgii przekraczającej wszelkie tabu zwyczajowe. Próbuje dokonać tegoż aktu poprzez wyzywanie imion wyobrażonych bądź napotkanych kobiet oraz mężczyzn, którzy w tej orgii biorą udział. Dochodzą do tego, co wielce mnie interesuje, także fantazje seksualne dotyczące kukiełek.
- W jego przypadku to normalka – komisarz machnął ręką.- On nigdy nie był normalny. Rozumiem, że wciśnięto go w kaftan bezpieczeństwa dla jego dobra, prawda?
- Naturalnie. Jego stan jest niepokojący w ogólnym tego słowa znaczeniu.
- Jakbym go nie znał – niedźwiedź burknął.
- Otóż, pański podwładny…
- Nie jest moim podwładnym!- ostro zareagował na słowa doktora.- Ten ćwierćinteligent jest kimś w rodzaju osoby niepożądanej. Przyłazi sobie bezczelnie do komisariatu, kradnie oraz napastuje pracowników.
- Rozumiem – odrzekł jenot, zapisując słowa komisarza w niewielkim notatniku - Ale kiedy go tutaj przewieziono, zaznaczył, żeby to właśnie pana powiadomić. Do tego cały czas krzyczał, żeby gonić pewną kotkę odzianą w sztuczną skórę lisicy. Aha, i pogryzł naszego pracownika, krzycząc przy tym: ,,To jeden z nich! To jeden z nich! To ten gryzoń!”
- Nie mówił o nikim innym?
- Wspominał coś o jakiejś Weronice. Czy to żona, dziewczyna lub kochanka?
- Żadna z nich. Ile posiedzi?
- Około pół roku. Może pan być spokojny o niego. Będzie leczony zwyczajnie: elektrowstrząsy, zajęcia w grupach, audycje radiowe z super bohaterami. Jeśli z czasem poprawa nastąpi szybko, możliwe że wyjdzie w przeciągu trzech miesięcy.
- Oby szybko nie nastąpiła – powiedział cicho niedźwiedź.
-Słucham?
- Nic. Do widzenia.

***

Po powrocie na komisariat komisarz Gruss zajął się papierkową robotą. Dostał powiadomienie o braku pracownika kostnicy (czym za bardzo się nie przejął) i znalezieniu psich zwłok w potoku nieopodal przedmieść.
Do gabinetu wszedł Iksiński
- Panie komisarzu, list do pana.
- Zaadresowany?
- Czysty jak łza.
- To podajcie, Iksiński. Pewnie kolejny anonim.
Policjant podał komisarzowi list i wyszedł. Nic szczególnego – biała koperta. Przejrzał ją. Ostatnim czasy komisariat otrzymywał taką liczbę anonimów, że archiwistom i niszczarkom nie starczyło sił na zarchiwizowanie tego bądź zniszczenie. A jednak ten list emanował pewną innością. Zwyczajowo anonim był zaadresowany grzecznie: ,,Do szanownego pana komisarza”, by roztoczyć po otwarciu pełny jad. Koperta była czysta. Żadnych podpisów, adresu. Otworzył. W środku znalazł kartkę. Zaczął czytać.

Jeżeli ktoś to czyta, znaczy, że wszystko poszło po mojej myśli. Owszem, pan Kurkoff mówił wyłącznie prawdę w kwestii przebrania, obydwu morderstw, mojej osoby oraz moich wspólników. Wkrótce znajdziecie trzecie zwłoki, kostnego, które dopną klamry całej sprawie (na pewno już zostały dostarczone przed odczytaniem listu). Należało mu pomóc, kiedy tu przyszedł. Może wtedy wszystko spełzło by na panewce.

Z wyrazami szacunku

J.


Aha, nim zapomnę

(w tym miejscu widniał ślad pocałunku)

Mały upominek dla pana Kurkoff'a.

Komisarz ponownie przeczytał cały list. Pismo odręczne. Szlaczki elegancko przeprowadzono zielonym atramentem. I jeszcze ten ślad pocałunku.

Wyjaśnienie wydawało się zbyteczne. Kurkoff doznał szoku, przez który wylądował u czubków, a teraz główna przyczyna całego zamieszania dostarczyła wyjaśnienie. Zielono na białym widniał dowód na jego poczytalność. Pan komisarz o mało nie dostał zawału.

,,A sprawa kostnego? Czyli te zwłoki z przedmieść należały do niego? Co tu nie gra, rozmyślał niedźwiedź., Jeżeli był w kostnicy, pewnie widział kostnego przed śmiercią. Chwilunia, to było późne przedpołudnie, wtedy kostnica jest zamknięta, a poza tym Boris wziął zwolnienie. Weronik mu nie powiedziała? Ano tak, przecież go nie znosi. Ale o co tutaj chodzi? Co oznacza J.?, Męczył głowę. Szkoda, gość wyjdzie za pół roku, pomógłby sprawę doprowadzić do końca. W sumie lepiej. Zgłupiałby do reszty. Niech chłop odpocznie od tych wszystkich bab, a one od niego”.
Wyjął zapalniczkę (palił rzadko), uniósł kopertę i dotknął płomieniem papier. Wrzucił płomień do kosza. Zadeptał dokładnie.
- Tak bywa z kobietami. Facet zgłupiał i tyle. Nich odpocznie te pół roku od wszystkiego, a my od niego.
Komisarz przeliczył się. Kurkoff’a wypuścili po tygodniu (za wzorowe zachowanie). Żeby mu dopomóc, komisarz wsadził biedaka do aresztu na pół roku dla dokończyć jego kuracje. Nie obyło się bez drobnej i niechętnej pomocy Weroniki.
W celi znudzony wilk pukał palcami o kraty. Za jedynego towarzysza miał pijaczka. Dla zabicia nudy opowiedział mu o byciu jedynym prywatnym detektywem na Marsie.
- Jak na prywatnego detektywa, kiepściutko wylądowałeś, brachu – odpowiedział tamten.
- Mogłem pomyśleć, zanim wziąłem tamtą sprawę. A wszystko zaczęło się od tego, że…

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.