Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: BednarPL - Najmita cz.1  
Autor: BednarPL
Opublikowano: 2014/5/30
Przeczytano: 1350 raz(y)
Rozmiar 28.86 KB
1

(+1|-0)
 
WSTĘP:

Najmita to mój spin-off opowiadania autorstwa Vaalandila z DeviantArta, pisany za zgodą autora.

Akcja dzieje się w tym samym uniwersum (by dowiedzieć się co i jak polecam TEN artykuł), dziesięć lat przed wydarzeniami z "Pustkowia Ludzkości". Głównym bohaterem jest tu moja fursona, Giuss.

Podobnie jak w podstawce jest to otwarty projekt i możecie zaproponować autorowi (mi) nowe, własne postacie, które będą występować obok tych już wprowadzonych przeze mnie i kolejnych.

Piszcie swoje pomysły w komentarzach :D Zobaczę co da się wymodzić :-Dk

(Przypisy poniżej.)

Najmita

Rozdział 1
Chéng Zhài

Sierpień Anno Domini 142 nowego stylu, 2142 starego stylu, dawny Hongkong.

Bastion Chéng Zhài znajdował się na peryferiach niegdysiejszego Hongkongu. Miasto-państwo założone przez Anthrenów ponad 100 lat temu. Od tamtego czasu jeden z największych slumsów nowego świata, raj dla wszelkiej maści szumowin: bandytów, dilerów, stręczycieli.

Państwo to określenie zbyt szumne dla ciasnego zgrupowania walących się budynków o powierzchni mniejszej niż pół kilometra kwadratowego. Na tej niewielkiej przestrzeni otoczonej murem skleconym z byle czego zgrupowało się ponad 5 000 Athrenów, którzy z różnych powodów wyemigrowali w to miejsce z północy. Zapewne mieli w pamięci niegdysiejsze bogactwo miasta Hongkong, które jak się okazało, niestety jest już tylko przeszłością.

Aglomeracja stanowiła grupa obskurnych, zbudowanych niechlujnie bloków z wielkiej płyty i wiele prowizorycznych, typowych dla slumsów budynków pomiędzy nimi. Wszystko niemożebnie stłoczone z braku miejsca. Całość łączyła gęsta sieć uliczek, lub raczej korytarzy szerokich na kilka metrów, brudnych i zawalonych śmieciami. Athreni budowali się coraz bardziej w górę i ci, którzy mieli prestiż, lub odpowiednio wypchany portfel zajmowali kwatery na poddaszach, w których był dostęp przynajmniej do świeżego powietrza i promieni słońca. Tych, którzy mieli mniej szczęścia czekał ciemny i zatęchły rynsztok. Panował bród, smród, ubóstwo i ogólna anarchia. Często brakowało bierzącej wody i elektryczności, ponieważ istniejące źródła okazywały się niewystarczające, a na przywrócenie do życia dawnej elektrowni brakowało pieniędzy i specjalistów. Cóż. Mimo wszystko życie tutaj było alternatywą wobec groźby pożarcia przez dzikie, wielkie zwierzęta, które rozlały się po świecie niczym biblijna szarańcza. Dlatego też mieszkańców ciągle przybywało a rządząca w okolicy od zarania dziejów triada nazwała żartobliwie bastion nowym Kowloon Walled City.

***

Blok 14, Piętro 12, Mieszkanie 213, Godzina 21:30

Srebrne światło księżyca wpadało do ciemnego, obskurnego pokoiku przez brudną szybę zasłoniętą poszarzałymi żaluzjami. Zatrzymywało się na wydatnych kształtach ciała samicy białego lisa zostawiając równe rzędy jaśniejszych pasów. Spływało kaskadą po jej gładkiej szyi, piersiach i jędrnym brzuszku aby rozmyć i załamać się na ciemnej głowie samca jenota pomiędzy jej udami. Była naga, co bynajmniej nie stanowiło dla miejscowego pracownika knajpy z chińszczyzną powodu do jakiegokolwiek zmieszania. Robił to sprawniej jak machał tasakiem, rąbiąc świeże ryby z ujścia Rzeki Perłowej na filety. Mimo to jedynie ledwo widoczny tik nerwowy świadczył o tym, że leżącą na rozpadającym się łóżku białą lisicę w ogóle to obchodziło. Głupkowato uśmiechnięta ćmiła kolejnego już papierosa, ukradkiem zerkając na starą lampę z trzcinowym abażurem w rogu pokoju. Słaba żarówka mrugała ciągle, jakby notorycznie brakowało jej prądu, co widać było faktem. Samica zastanawiała się: zgaśnie, czy nie zgaśnie.

Strzepnęła popiół obok łóżka i wsadziwszy sobie peta w zęby zapatrzyła się bezmyślnie w sufit.
- Zastanawiasz się, kto ya takaja? - Spytała przeciągle łamaną angielszczyzną, z wyraźnym rosyjskim akcentem.

Jenot nawet nie uniósł głowy. Lisica zaciągnęła się z błogością i wypuściła dym przez zgrabny nosek.
-Khorosho. Nie chciałbyś wiedzieć kim byłam w Rossiji...
- Po co mi to wiedzieć? - Burknął wreszcie zniecierpliwiony samiec. - Ważne kim jesteś teraz.

Zastanawiała się, co jej w ogóle przyszło z tej bliższej znajomości. Nie miała żadnych złudzeń, że jeszcze długo nie będzie w stanie nikogo na serio pokochać. Wróciła z dżungli po kilku miesiącach, targana przez chuć i wyraźnie wyposzczona. Sprzedawca z "chińczyka" niedaleko głównej bramy sam nawinął się jej pod łapę. Teraz ma jakieś oparcie. Ma gdzie się przekimać. Do tego może się tam stołować za darmo. Zaś żarcie wcale nie jest takie złe, choć tutejsze ryby zajeżdżają szlamem. Same superlatywy, nie ma co. Uznała, że nie ma co gadać o starych dziejach i rozdrapywać ran. W ogóle nie chciało jej się obecnie myśleć o czymkolwiek. Już
prawie...

W tym momencie zadzwonił telefon leżący na odrapanej szafce nocnej, obok pustej flaszki po wódce. Hymn dawnej Federacji Rosyjskiej rozbrzmiał w pokoju tak głośno, że obudziłby każdego Rosjanina w bastionie. Biała lisica zmęła w ustach przekleństwo, po czym podkurczyła nogę i odepchnęła nią głowę upierdliwego samca jenota. O mało nie wsadziła mu przy tym stopy w zaśliniony pysk. Sięgając po telefon zrzuciła na ziemię butelkę i szklaną popielniczkę, lecz nie obchodziło jej to.

- Halo? - Odebrała. Nie licząc prychania zirytowanego samca w pomieszczeniu zrobiło się cicho.
- Da. Teper' ya svobodna . - Podniosła się z łóżka i stanęła na środku dawno nie odkurzanego, starego dywanu. Przeciągnęła się leniwie. Dopiero teraz widać było jaka jest drobna i niskiego wzrostu. Miała na oko sto pięćdziesiąt kilka centymetrów, zaś postawione uszy dodawały jej zaledwie niecałych dwudziestu. Podeszła do okna i oparła się łokciami o parapet. Musiała przy tym stanąć na palcach, eksponując siedzącemu na podłodze jenotowi zgrabny tyłeczek.

Przez rozchylone żaluzje okna widziała odrapane, rozsypujące się mury bastionu z drewnianymi strażnicami co kilkadziesiąt metrów. Były wyposażone w reflektory szperacze i broń maszynową. W tle połyskiwała ciemna tafla wody Portu Wiktorii, do której osada Athrenów przylegała. W dzień pływały po niej dziesiątki rybackich dżonek. Teraz małe, drewniane łódki z wielokątnymi żaglami cumowały rzędem wzdłuż betonowego nadbrzeża. Na przeciwległym brzegu wydzielono z bagien kilkanaście pól ryżowych. Nieopodal, po drugiej stronie cieśniny znajdowało się pokaźnych rozmiarów pływające osiedle. Anthreni - robotnicy rolni mieszkali na przerdzewiałych barkach, które powiązano w jedną, wielką platformę. Z lądem łączył ją drewniany pomost z przęsłem, które w przypadku zagrożenia można było podnieść niczym średniowieczny most zwodzony.

- V kotorom czasu? - Spytała samica, trzymając telefon przy uchu. Światło księżyca eksponowało rozległe tatuaże na jej ramionach. Pewne substancje chemiczne, wprowadzone podskórnie, trwale zmieniały miejscowy kolor sierści. Dzięki temu można było komponować w niej różne, kolorowe wzory.
- Da... Oczywiście... Zavtra utrom? - mruknęła, gasząc niedopałek papierosa o parapet.
-Da szefie. Do swidanija. - Wcisnęła czerwony przycisk i cisnęła telefon na łóżko. Odwróciła się w stronę swojego samca opierając dłoń o biodro.
- Znów wyjeżdżasz Giuss? - Spytał Jenot. W jego głosie dało się słyszeć rozżalenie.

Giuss westchnęła ciężko i zbliżyła się powoli „zamiatając” ogonem podłogę. Lecz miast dotknąć kochanka, chwyciła chciwie butelkę whisky i pociągnęła solidnego łyka. Od razu zrobiło jej się lepiej.
- To tol'ko "sprzątanie podwórka". - Mruknęła i uśmiechnęła się krzywo. - Wrócę na obiad.
- Wychodzisz rano?
- Da. - Gwałtownie odstawiła flaszkę, że aż podskoczyły kubki na stole i usiadła na łóżku, opierając się o jego ramię. - Na pewno będziesz tęsknił tygrysie.
- Obyś wiedziała. - Błądził ręką po jej brzuszku, powoli zjeżdżając coraz niżej i niżej. Miał przy tym minę jak Ali Baba przed otwartym sezamem. - Bez ciebie się nudzę.
- Ty tylko o jednym myślisz? - Parsknęła z dezaprobatą i jęknęła cicho, gdy zagubiona łapa odnalazła swoją drogę.
- A ty to nie? - Obruszył się. Łypnął na zegarek u przegubu ręki, po czym pociągnął białą lisicę ku sobie. - Jeszcze troszeczkę.

***

Obudziła się wcześnie rano potwornie zaspana. Powieki kleiły jej się jak zalane klejem. Ziewnęła potężnie, szeroko rozdziawiając pyszczek i wywalając swój przekłuty kolczykiem język na zewnątrz. Nie mogła się poruszyć i dopiero po chwili dostrzegła dlaczego. Z niemałym trudem wydostała się spod wielkiego, niedźwiedziowatego cielska chińskiego sprzedawcy żarcia. Czuła się nieszczególnie, coś jak krymski tatarzyn po zdjęciu z pala.
- Cholernie późno. - Mruknęła do siebie po rosyjsku.

Korzystając z okazji, że na moment uruchomili wodociąg umyła się dokładnie pod prowizorycznym prysznicem. Potem przez dłuższą chwilę gładziła futerko kawałkiem zamszu, dla nadania połysku. Taki miała zwyczaj. Następnie pogrzebała w komodzie, wyciągając na łóżko różne klamoty. Założyła na siebie gacie, poprzecierane spodnie moro oraz czarne, wojskowe buciory. Na górę powędrowała biała, nieodwracalnie poplamiona bluzka bez rękawków, oraz nieśmiertelnik na łańcuszku, który nosiła miast krzyżyka. Stanika nie używała, ponieważ nienawidziła wcinających się w ciało sprzączek i spadających ramiączek. Nie miała też żadnych kompleksów a propos swojego ciała, a zwłaszcza piersi.

Na śniadanie usmażyła sobie jajecznicę z kilku świeżych jajek i przegryzła tostem. Jej chłopak Wo Pai Li, który był kucharzem w chińskiej knajpie namawiał ją ostatnio do spróbowania tych stuletnich , czyli pídàn ale nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Gdyby zapach potrawy mógł fizycznie odrzucać, to ona po powąchaniu chińskiego specjału miałaby duże szanse by dolecieć na księżyc.

Po skończonym posiłku wyciągnęła spod łóżka spory, płaski kufer zamknięty na wielką kłódkę. Trzymała tam swoje narzędzia pracy. Otworzyła zamek masywnym kluczem i podniosła wieko.
Wewnątrz leżały trzy zdezelowane pistolety wraz z dodatkowymi magazynkami, oraz dwa wojskowe noże. Wzięła do ręki i dokładnie obejrzała pierwszą broń zastanawiając się.

Był to pistolet Norinco NP-18, badziewna podróba węgierskiego FEG-a P9R, który z kolei sam był badziewną podróbą belgijskiego Browninga HP. Kolejną bronią, która leżała na kawałku materiału był STAR Model B, hiszpańska kopia Colta 1911. Giuss podniosła trzeci pistolet, malutkiego, dwustrzałowego Deringera i wsadziła go sobie w cholewę buta. Za paskiem umieściła Norinco, STAR wydawał jej się za ciężki i zbyt nieporęczny, zwłaszcza jakby przyszło łazić z nim po bastionie przez kilka godzin.

Wszystkie klamki najlepsze lata miały już za sobą. Metal był wyślizgany i "zdobiły" go liczne, rdzawe zacieki, które utrzymywały się pomimo regularnego smarowania oliwą. Zresztą pistolety nie były arcydziełami już w momencie opuszczenia fabryki i Giuss zdawała sobie z tego sprawę. Po prostu nie miała pieniędzy na nic lepszego i musiała stale konserwować ten złom, tak by przetrwał w stanie używalności kolejne półtora wieku. Co prawda pod poduszką zawsze trzymała porządną pukawkę, pamiątkę z pobytu w SZBM (Siłach Zbrojnych Bastionu Moskiewskiego) ale używała jej niezwykle rzadko. Po prostu do masywnej SPS Giurza niemalże niemożliwe było znaleźć pasującą amunicję.

Notabene warto byłoby wspomnieć tutaj o największej bolączce nękającej najemników, łowców i zwyczajnych bandytów w tych parszywych czasach. Była to właśnie ta nieszczęsna amunicja. O ile klamka, jeżeli Anthren umiał sie z nią obchodzić, potrafiła przetrwać lata, to z pestkami był problem. Przemysł w nowym świecie praktycznie nie istniał. Jeżeli już produkowano coś nowego (a czyniono to głównie w prowizorycznych manufakturach metodami chałupniczymi) zwykle miało to kiepską jakość. Skutkiem tego najbardziej pożądana była amunicja jeszcze z czasów człowieka. Naboje samoróbki często były niewymiarowe i klinowały się w komorze, zaś podłej jakości proch brudził części, dodatkowo prowokując zacięcia. O ile taka amunicja od biedy nadawała się by załadować nią rewolwer, czy strzelbę, o tyle w broni maszynowej było to już nie do pomyślenia.

W końcu Giuss udało się wszystko ogarnąć. Wyszła z mieszkania i zamknęła je. Pamiętając o swoim samcu Wo przepchnęła klucze pod drzwiami, po czym raźnym krokiem ruszyła w dół po wąskich schodach.

***

Ulica Chéng Zhài o poranku tętniła życiem. Anthreni w słomianych, stożkowych kapeluszach wychodzili do pracy. Nosili na plecach różne towary i rozmawiali ze sobą. Pomiędzy ich nogami plątały się dziesiątki ubłoconych dzieciaków, które ganiały za starym flakiem piłki Nike'a.

Notabene stanowiły one 2/3 wszystkich mieszkańców bastionu. Było to spowodowane utrzymującym się od ponad 100 lat ogromnym przyrostem naturalnym. W ciągu półtora wieku z kilkuset Anthrenów nagle zrobiło się kilkadziesiąt tysięcy. Ciąża u samicy Anthrena trwała o prawie połowę krócej niż u człowieka, zaś rodziny liczące po dziesięć i więcej młodych stanowiły standard. Nie mówiąc już o tym, że nie było chyba na świecie samca, który nie pozostawił by po sobie co najmniej jednego bękarta.

Giuss spojrzała spode łba na kilka maluchów, które przebiegły obok niej. Tak. Sama kiedyś wpadła, trzynaście lat temu jako głupia nastolatka. Perspektywa szczeniaka włażącego jej na łeb, spowodowała, iż niewiele się zastanawiając podrzuciła go ciotce. Poczciwej Tatianie nie zrobiło to wielkiej przykrości. Ot w gromadzie kilkunastu pyszczków do wykarmienia pojawił się kolejny. Poza tym ona kochała dzieci, nie to co Giuss. Samica nadal uważała, że nigdy nie będzie dobrą matką.

Szła śpiesznie wąskim, błotnistym przejściem. Gdyby nie ułożone na środku belki, niechybnie zapadłaby się po kolana. Pomimo wczesnej pory słońce już zaczęło przygrzewać. Szeregi wypranej bielizny suszyły się na sznurkach rozwieszonych pomiędzy budynkami. Giuss przystanęła i dołączyła do kolejki Anthrenów czatujących przed okienkiem kiosku. Kupowali dzisiejszą gazetę i różne drobnostki. Wreszcie lisica zdołała dopchnąć się do sprzedawcy.

Chwilę rozglądała się po drewnianej półce z papierosami, za jego plecami. Były tam umieszczone ich najróżniejsze rodzaje. Akcyzy pochodziły chyba z każdego zakątku świata, bowiem obrót wyrobami tytoniowymi (jak i wieloma innymi) odbywał się poza jakąkolwiek kontrolą. Szukała tych opisanych cyrylicą.
- Cześć Giuss. - Odezwał się sprzedawca. Był to postawny, brązowy wilczur. - Co dzisiaj?
- Zdrawstwuj. Macie może fajki?
- Jakie? Marlboro? LM? LD? Nevada? Pall Mall? Lucky Strike? Westy..?
- A masz Festy? - Uśmiechnęła się porozumiewawczo. Sprzedawca zanurkował pod ladę i po krótkiej chwili szukania wyłożył jej na blat paczkę z literkami Cyryla i Metodego.
Фecт niebieskie.
- Ile?
- Trzydzieści dolarów .
- Hongkońgskich?
- Nie, amerykańskich. - Zakpił.
- Podrożało. - Mruknęła zniesmaczona.
- A co myślałaś? - Parsknął. - Towaru coraz mniej dochodzi. Chyba, że wolisz miejscowe wynalazki z kapustą miast tytoniu?
Lisica spojrzała na niego spode łba, po czym bez słowa wyłożyła na blat należność, szybkim ruchem zagarnęła pudełko i schowała do kieszeni.

Zanim doszła do celu, zdążyła już wypalić jednego porannego. Będzie jeszcze musiała później kupić paliwo do zapalniczek. Stanęła przed wejściem na klatkę schodową jednego z bloków. Przed akcją trzeba było skompletować ekipę. Dzwonienie domofonem mijało się z celem, ponieważ rano do południa zawsze była przerwa w dostawie prądu. Otworzyła drzwi dorabianym kluczem i wkroczyła do środka.

Winda oczywiście nie działała, trzeba zatem było wspiąć się schodami na szóste piętro. Cała klatka schodowa była pokryta graffiti. Posadzkę z popękanych kafli "zdobiły" dziesiątki pustych butelek po piwach i jabolach. Na półpiętrze pomiędzy czwartym a piątym piętrem Giuss natrafiła na brudną, wyliniałą i półprzytomną kocicę, naćpaną heroiną. Obok wciąż leżała pusta strzykawka. Biała lisica minęła narkomankę bez cienia zainteresowania. Wreszcie dotarła do właściwego mieszkania i bez pukania nacisnęła na klamkę. Drzwi były otwarte, zresztą wiedziała, że zamek nie działał. Już na progu usłyszała charakterystyczny szczęk przeładowywanej broni.

W hamaku podwieszonym pod sufitem na sparciałych linach leżał niedźwiedź wielkolud. W prawej ręce trzymał jak pistolet obrzyna strzelby Mossberg 500 ze ściętą kolbą. Czarne oczko lufy znajdowało się dokładnie naprzeciwko nosa Giuss.
- Borys, to ja. - Rzekła po rosyjsku ze stoickim spokojem. Ogromny niedźwiedź w pasiastej, niebiesko-białej koszulce radzieckiego marynarza poznał swoją znajomą i opuścił broń.
- Zdrawstwujtje Giuss. – Odparł i rozchmurzył się. - Na przyszłość nie wchodź bez pukania, bo za którymś razem ręka mi drgnie.
- Nie chcesz oszpecić mojej słodkiej buźki? - Spytała.
- Szkoda by było. - Zsunął się na podłogę. Miał posturę fanatycznego kulturysty i jak nic dwa metry wzrostu. Mała Giuss bez problemu mieściła mu się pod pachą. Na wielkim, żylastym łapsku samica mogłaby spokojnie stanąć i trzymana w powietrzu zatańczyć kankana. Z zarośniętego pyska Rosjanina waliło gorzałką.
- Jest robota, miśku. - Rzuciła od niechcenia. - Dzwonił Pan Kim.
- Czego chciał? - Spytał niedźwiedź szukając pod koślawą szafą swoich buciorów.

Całe jego mieszkanie było uosobieniem nędzy i rozpaczy. Były to dwa obskurne pokoiki: salon-sypialnia, kuchnia oraz kibel. Wszystko w stanie permanentnej dewastacji. Tapeta schodziła ze ścian całymi płatami. Wszędzie unosił się smród potu, alkoholu, taniej wody kolońskiej i przypalonego tłuszczu z patelni. Po podłodze walały się dziesiątki puszek i kilka butelek. W rogu salonu wciśnięto stary telewizor z taaką "dupą", jako nieliczny z mebli. Nawet zwisająca z sufitu pełnego brązowych zacieków żarówka była goła i pozbawiona jakiegokolwiek klosza.

- Tego co zwykle. Spuścić wpierdol, odebrać dług. - Odparła Giuss.
- Zatłuc. - Borys uśmiechnął się paskudnie.
- Nawet nie. - Zastanowiła się. - No, chyba, że by stawiał opór.
- Na pewno będzie! - Niedźwiedź wyciągnął z szuflady kilka czerwonych nabojów grubo śrutowych i wsadził je do kieszeni spodni. Jednocześnie biała lisica rozejrzała się dookoła.
- Gdzie jest Vasil? - Spytała.
- Robi twoją brykę, jak chciałaś słodziutka.
- No to idziemy go zabrać. - Stwierdziła i skinęła głową na wielkiego, rosyjskiego niedźwiedzia. Nie zdążył nawet zjeść śniadania.

***

- Szto tam? - Spytał się Borys kiedy wyszli na zewnątrz i ruszyli ulicą. Szedł dosyć niepewnie, widać że wcześniej musiał wypić kilka głębszych.
- Wszyscy zdrowi. - Mruknęła samica.
- A jak tam twój kucharz?
- Zdrowy. - Giuss wyraźnie była zamyślona nad czym innym.
- A fajny chociaż? - Nie ustępował.
- Fajny. - Powiedziała i dodała w myślach - "Upierdliwiec".
- Ostatnio coś ciekawego?
- Daa... - Podirytowana wyciągnęła papierosy. - Raczył mnie stuletnimi jajami.
- To tak stary jest?! - Borys zrobił wielkie oczy. Giuss miała ochotę w tym momencie przejechać sobie dłonią po pyszczku.
- Durak! To taka chińska potrawa! - Westchnęła ciężko. Zaiste, inteligencja tego niedźwiedzia olbrzyma była doprawdy imponująca. On bez pytania podwędził jej fajkę i zamruczał sobie wesoło pod nosem:
- W żopu włożonu wyszłu drugu stronu…
Giuss nie dodała nic. Miała ochotę palnąć go po pysku, lecz nie dosięgała. Na szczęście gadali po rosyjsku i treść tej rozmowy zostawała wyłącznie pomiędzy nimi.

Szli raźnym krokiem w stronę centrum bastionu. Błotnistej breji nawierzchni ustąpiła brudna kostka brukowa. Jednak wysokie budynki były tak samo zaniedbane i odrapane jak na obrzeżach. Siedzibę administracji stanowiła budowla przypominająca ufortyfikowane ratusze średniowiecznych, włoskich miast, lecz sporo brzydsza i zbudowana z żelbetonu. Zaparkowano przed nią kilka zdezelowanych samochodów i ciężarówek. Było to coś nietypowego z racji faktu, że wszystkie zdatne jeszcze do użycia pojazdy chomikowano na podziemnych parkingach, by warunki atmosferyczne jak najmniej im szkodziły. „Musiał przyjechać ktoś z zewnątrz.” – Pomyślała Giuss, po czym razem z Borysem podeszła pod szerokie, opuszczane od góry drzwi garażowe na parterze jednego z budynków. Tuż obok znajdowały się metalowe, przerdzewiałe drzwi i wystający z dziury w ścianie sznurek dzwonka. Elektryczny nie miał tu sensu z braku zasilania.

Biała lisica wyciągnęła rękę w górę i zadzwoniła. Chwilę czekali w milczeniu, po czym po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć ruch. Ktoś stanął po drugiej stronie i nagle wrzasnął.
- Znowu żarty!? Spieprzać bachory jedne, bo następny raz ustrzelę jak Batiuszkę kocham!!

Giuss przypomniała sobie, że jest za niska by Vasil mógł ją dostrzec w „judaszu”. Z kolei Borys stał z boku, bo pasiasta, poszarzała ze starości markiza była zawieszona dla niego za nisko. Samica westchnęła, po czym uniosła przed wizjer lewą dłoń i pokazała doń środkowy palec. Czyniła tak zawsze, bowiem miała wytatuowane na knykciach trzy litery, tworzące słowo хуй oraz wykrzyknik. Tak dla lepszego efektu, a przy okazji mogli ją rozpoznać po drugiej stronie.

Faktycznie, drzwi otworzyły się. Po drugiej stronie stał biały lis. Taki sam jak Giuss, ale był wyższy o głowę. Do tego był facetem, nosił okulary w drucianych oprawkach i miał kozią bródkę. Ubrany był w poplamiony smarem, niebieski kombinezon mechanika.
- Zdrawstwujtje Giuss. – Powiedział.
- Zdrawstwuj Vasil. – Odparła i uśmiechnęła się szeroko. – Szto wy?

Lisica znała się z Vasilem od czasów wojska. Ona była świetnie zapowiadającą, się panią sierżant, z wybornym węchem i inspiracjami na zwiadowcę Specnazu. On był porucznikiem w saperach. Dobrze im się ze sobą rozmawiało i samica w pewnym momencie poczuła, że się zakochała. Lecz pomimo, iż ciągle wdzięczyła się do Vasila, samiec pozostał wobec niej obojętny. Do dziś nie wiedziała, czy nigdy się niczego nie domyślił, czy też może jest gejem? Nie miało to obecnie większego znaczenia, ponieważ kobieta zmienną jest i uczucie do lisa w końcu minęło. Pomimo to pozostali i do dziś byli dobrymi przyjaciółmi.

- A nic, już dwa razy mnie dla jaj szczeniaki do drzwi dzwoniły i zwiewały. – Vasil odwzajemnił uśmiech.
- Dla jaj? – W drzwiach pojawił się Borys z wielkim bananem na pysku. – A wiesz towarzyszu, że Wo raczył naszą koleżankę stuletnimi jajami?
„Schlał się idiota” – Giuss przewróciła oczyma z wyrazem najgłębszej irytacji.
- Da, da, da… Śmieh śmieham a pizda wwierch mieham. – Parsknęła i wkroczyła do środka.
- Daj już spokój Borys. – Vasil pokiwał głową. – Mam cholernie dużo roboty. Zresztą nie przyszliście tu tylko po to by pogadać, co Giuss?
- Da. Jest robota od Kima. – Stwierdziła. – Odebrać dług.
- Teraz, dziś? – Odparł z niechęcią w głosie.
- Dziś, ale płaci sporo, aż 1000 na głowę.
- Aa, to widać coś grubszego. – Zmienił zdanie i zatarł ręce uśmiechając się szyderczo.
- No. – Mruknęła, po czym namyśliła się chwilę i dodała – I co? Jak tam moja fura?
- Prawie gotowa, ale jeździć, jeździ. – Vasil ruszył wąskim korytarzykiem i otworzył drzwi do warsztatu, dając im znak ręką by weszli.

Na środku pomieszczenia z betonowymi ścianami i podłogą znajdował się dźwig samochodowy. Pod nim stała stara, granatowa Toyota Mark II JZX90 na rosyjskich numerach. Sportowy sedan, produkowany pod koniec XX wieku na rynek japoński. Z tej racji auto było ciasne w środku i wszyscy prócz Giuss czuli się tam jak sardynki w puszce. Dla niej samej było idealne, zwłaszcza że trafiała już na samochody, gdzie nie była w stanie dosięgnąć nogami pedałów i jednocześnie obserwować drogę. Jeździła nim od dawna i przywlokła ze sobą jeszcze z Moskwy.

Mimo, że auto było świeżo po generalnym remoncie, nie wyglądało najlepiej. Liczne wżery pokryto białą gładzią szpachlową. Felgi dalej były bardziej rdzawe niż srebrne, zaś maska i lewy błotnik były innego koloru niż reszta nadwozia.
- Wstawiłem tarcze od Brembo. – Pochwalił się Vasil. – Poprawiłem też wtrysk i sprężarkę.
- Ostatnio zamulał. – Stwierdziła Giuss.
- Spaliła się świeca od drugiego cylindra. – Odparł. – Już wymieniłem.

Giuss otworzyła drzwi i wgramoliła się do środka pojazdu. Fotel kierowcy był zapakowany w imitujący skórę pokrowiec, poprzedzierany w kilku miejscach. Na górnym lusterku wisiał breloczek w kształcie kolorowej matrioszki. Kierownica (notabene umieszczona po prawej stronie) nie była oryginalna, na jej miejsce wsadzono tanią, czerwoną driftówkę nieznanego producenta. Kluczyki z prawosławnym krzyżykiem na łańcuszku tkwiły w stacyjce. Bez namysłu przekręciła je.

Silnik zawył, wypluwając z rury wydechowej tuman smoły. Upewniła się, że jest na luzie i wdusiła gaz w podłogę. Wsłuchiwała się przez moment w pisk pracującej sprężarki, po czym przekręciła stacyjkę i gdy wskazówka obrotomierza spadła do połowy, ponownie włączyła silnik, ciągle trzymając wciśnięty pedał. Wóz walnął ogniem z wydechu, wydając przy tym głośny huk.
- Nieźle brzmi! – Przekrzyczała warkot odbijający się echem od betonowych ścian.
- A co myślałaś? Że odstawię najlepszej przyjaciółce fuszerkę? – Spytał się Vasil, nadając swojemu głosowi urażony ton.
- Oj tam, oj tam. – Giuss wyłączyła silnik. – Pojedziemy tym cudeńkiem pod lokal. Vasil, bierz pukawkę i daj diengi Borysowi na kebaba, by szybciej wytrzeźwiał.

Biały lis zamruczał coś niechętnie pod nosem, po czym zniknął w sąsiednim pomieszczeniu. Borys zaś siedział sobie w skórzanym fotelu pod ścianą i po raz tysięczny czyścił swojego obrzyna. Wyglądał już prawie normalnie i Giuss pomyślała, że mocna, ruska głowa zdąży pokonać etanol jeszcze zanim Vasil wróci z zaplecza z kasą i spluwą. Faktycznie zajęło mu to dość długo i samiec wrócił do reszty towarzystwa dopiero po kwadransie. Zmienił roboczy ubiór na wojskowe spodnie i czarnego dresa. W łapie trzymał wyślizganą cezetkę .
- To jaka jest robota? – Spytał się.
- Jedziemy do lokalu w dwudziestce. – Mruknęła biała lisica. – Ktoś tu uchyla się od podatku za ochronę.

Przypisy:
1. Teper' ya svobodna - (ros.) Jestem Wolna
2. V kotorom czasu? - (ros.) O której godzinie?
3. Zavtra utrom? - (ros.) Jutro rano?
4. Stuletnie jaja - http://pl.wikipedia.org/wiki/Stuletnie_jaja
5. Deringer - http://pl.wikipedia.org/wiki/Deringer
6. Dolar Hongkońgski - Wg. kursu na 15.03.2014 (czas pisania rozdziału) równowartość 8zł
7. Śmieh śmieham a pizda wwierch mieham. - Rosyski idiom oznaczający tyle co: „Dobra, dobra, pośmialiśmy się ale teraz czas się ogarnąć.”. Dosłownie: „śmiech śmiechem, a pizda do góry futrem.”
8. Cezetka - Inaczej pistolet CZ-75

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
5
(+5|-0)
Opowiadania: Najmita - Opowiadanie
Wysłano: 30.05.2014 21:21
Owczarek australijski
Anthro
"Mature Content Filter is On"

Szczerze to nie chce mi się konta zakładać na deviancie :P Nie możesz tego wrzucić bezpośrednio tutaj?

0
(+0|-0)
Opowiadania: Najmita - Opowiadanie
Wysłano: 31.05.2014 12:36
Lisica polarna
Anthro
Ok. Zrobione