Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: BednarPL - Najmita cz.2  
Autor: BednarPL
Opublikowano: 2014/5/31
Przeczytano: 1190 raz(y)
Rozmiar 41.45 KB
3

(+3|-0)
 
Rozdział 2
Brudna robota

Chéng Zhài, Dzielnica Czerwonych Latarni, 9:00.

Lokal numer 20 znajdował się na parterze jednego z blokowisk na obrzeżach bastionu. Była to najbardziej zaniedbana część i tak już zapuszczonej aglomeracji. Slums w slumsie, jeżeli można tak powiedzieć. Uliczka była wybrukowana kamieniami rzecznymi, walały się po niej góry śmieci, głównie puszki i butelki po alkoholu oraz zużyte prezerwatywy. Pod ścianami budynków czatowały skąpo ubrane, lecz często zaniedbane i brudne samice lekkich obyczajów. Wbrew nazwie Dzielnica Czerwonych Latarni wcale żadnych latarni nie miała, a już na pewno czerwonych. Była za to odmętem, rynsztokiem, apogeum zezwierzęcenia, bezprawia, rozpusty i narkomanii, jądrem najciemniejszej ciemności, jak to kiedyś napisał pewien ludzki pisarz na początku XX wieku.

Odrapana Toyota Mark II przemieszczała się powoli wąską, brudną uliczką bastionu. W połowie drogi, przejazd zablokował jej wóz przykryty plandeką, zaprzęgnięty w woły i zajmujący całą szerokość przejścia. Otaczał go tłum objuczony towarami i nawet notoryczne trąbienie niewiele dawało, zwłaszcza że były godziny szczytu. W końcu po piętnastu minutach wleczenia, pojazd zatrzymał się powoli nieopodal głównego wejścia do lokalu, zastawiając wąski wjazd. Majestatycznie wysiadło z niego dwóch ponurych typów, zaś siedząca za kierownicą biała, drobna lisica wrzuciła wsteczny i wyłączyła silnik.

Giuss opuściła Toyotę, zamykając ją na klucz. Co prawda nie opuszczali pojazdu na długo, w tym jednak miejscu nawet kilkuminutowe pozostawienie bez opieki niezamkniętego samochodu wiązało się z jego nieuchronną utratą. Nawet zamek elektroniczny nie gwarantował pełni bezpieczeństwa, z racji tego, iż po powrocie można było znaleźć pojazd stojący na cegłach. Niestety, parszywy wiek XXII nie opracował czegoś takiego jak ubezpieczenia.

Trójka najemników podeszła pod przeszklone, odrapane drzwi lupanaru. Na poprzecznej belce brązowej ramy ktoś nabazgrał farbą „+18”. Za taflą porysowanego, brudnego szkła znajdowała się czerwona kotara z różnokolorowymi koralikami. Przywódczyni poprawiła pistolet w kaburze na prawym boku, po czym gestem nakazała swoim podwładnym wejść razem z nią do środka. Z obrzydzeniem chwyciła za lepiącą się od nie wiadomo czego klamkę i otworzyła drzwi.
Giuss ogarnęła wzrokiem pomieszczenie znajdujące się po drugiej stronie wejścia. Na pierwszy rzut oka wyglądało ono na dość zapuszczony pub goszczący motocyklistów (faktycznie na zatoczce w chodniku przed lokalem zaparkowano kilka dwukołowców), oraz miejscowych piwoszy. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Gdy lepiej się przyjrzeć, dostrzegało się wiszące na ścianach zdjęcia najlepszych pracowniczek, sądząc po jakości i stanie zniszczenia, z zamierzchłych czasów świetności burdelu. Pomiędzy nimi powieszono regały z różnymi fantami: kaskami motocyklowymi, ozdobnymi, tępymi replikami japońskich katan oraz archiwalnymi numerami anthrenowego, a nawet (sic!) ludzkiego playboya i innych gazetek dla samców. Całości dopełniała wysłużona tarcza do dartów. Same ściany były pokryte poczerniałą, schodzącą płatami fioletową tapetą.

Stoliki pod ścianami zajmowali ponurzy Anthreni w skórzanych kurtkach. Wielu z nich nosiło brody. Kilku miało charakterystyczne dla triady plecione, czarne warkocze, jednakże Giuss wiedziała, że nie są oni ludźmi jej szefa. Wszakże, gdyby tu byli, to czy jaśnie wielmożny pan właściciel pogardziłby łaskawą propozycją ochrony mienia, ze strony pana Kima? Trzeba było mu pokazać, dlaczego to „ubezpieczenie” było takie ważne. Lisica zerknęła kątem oka na jeden z widoczków, z całą dosadnością ukazujący działalność lokalu. W samym rogu pomieszczenia, nieopodal barku z alkoholami, obsługiwanego przez tęgawego kelnera tygrysa, tkwiła osaczona psia suka, dziwka. Na wpół roznegliżowana siedziała sztywno na kolanach paskudnego z mordy, czarnego buldoga w czarnej kurtce z logiem AC/DC i z rozpiętym rozporkiem. Otaczało ją kilku innych motocyklistów i „dopingowało”, co i rusz rżąc ze śmiechu i ciskając niewyszukanymi epitetami.

Giuss zauważyła, że psica nie byłaby wcale jakoś bardzo brzydka, ba byłaby nawet ładna, gdyby nie przetłuszczone, dawno niemyte włosy i tona tapety, nieudolnie maskująca wielkie, sine wory pod kaprawymi oczyma narkomanki. Same włosy były farbowane na zielono z niebieskimi i żółtymi pasemkami, zaś duże uszy w stylu welsha corgi przekłute pokaźną liczbą kolczyków, ćwieków i innych wyrobów metalowych. Także przekłuty, szczupły nosek byłby ładny, gdyby nie „zdobiący” go brunatny zaciek kończący się w pysku, wyraźny znak protestu przeciwko zapychaniem go kolejnymi działkami metaamfetaminy.

Żółtawy szlaczek mokrego, przypominającego brudny śnieg proszku czekał już na blacie odrapanego stolika. Prostytutka zerknęła najpierw na narkotyk, później na ohydne oblicze klienta i skrzywiła się z boleścią, porównywalną chyba tylko do ukrzyżowania. Za jednym zamachem wciągnęła całą działkę, nie uroniwszy ze szlaczka nawet najmniejszej drobinki i odpłynęła bez przytomności, tonąc w objęciach samca, który szczerzył poprzetykaną złotymi zębami klawiaturę w okrutnym uśmiechu.

Giuss odwróciła głowę, ponieważ nie miała ochoty dłużej na to patrzeć. W tej chwili goście zauważyli jej obecność w lokalu. Na nią, Borysa i Wasyla spłynął potok lodowatych, nieprzychylnych spojrzeń. Część samców, która nie zwietrzyła jeszcze zagrożenia, zapewne podpita, uśmiechała się obleśnie do białej lisicy. Pomyślała, że najwyraźniej upatrzyli ją już sobie za dzisiejszy cel do przelecenia i zaśmiała się w duszy. Oby się nie przeliczyli. Wypatrzyła rozpartego wygodnie na stołku chudego jaszczura w fioletowym garniturze z czerwonym krawatem. Koleś przewiercał ich na wylot badawczym spojrzeniem spod ciemnych okularów, starając się najwyraźniej odgadnąć z kim ma do czynienia. W pysku trzymał tlące się cygaro.
„Szef albo alfons.” – Pomyślała Giuss. Zrobiła krok naprzód w stronę jaszczura, który powstał z miejsca. Pomimo że chudy, był dość wysoki. Biała lisica musiała zadrzeć głowę w górę by zajrzeć w zielone, zaciekawione oczy oponenta. Ten uśmiechnął się drwiąco.
- W czym mogę Pani pomóc? – Spytał słodko. – Szukamy towarku, czy zatrudnienia? Jakiś pysk z siedzących pod ścianą roześmiał się chrapliwie, ale pyszczek samicy nawet nie drgnął. – Mamy naprawdę sporą ofertę. Lesbijek też… A może coś dla panów? – Zwrócił się w stronę Wasyla i Borysa. Ten ostatni zniżył głowę do ucha koleżanki.
- Mogę se poruchać? – Spytał tonem rozochoconego dziecka, liczącego, że zaraz dostanie cukierka.
- Jak skończymy robotę. – Giuss nie zaszczyciła go nawet przelotnym spojrzeniem. – Jeden Boh wie jaki syf mają te dziwki, no ale nie moja to sprawa. – Ponownie zwróciła się do stręczyciela. – Właściwie, to szukamy szefa. Eto zapros dlya niego .
Uśmiech zniknął z twarzy jaszczura równie szybko jak się pojawił.
- Szefa nie ma. – Mruknął chłodno, służbistym tonem.
- Pewien jesteś? – Wtrącił się Wasyl, drwiącym tonem.
- Chcemy się z nim zobaczyć i przekazać mu parę słów od Pana Kima. – Dodała Giuss. Jaszczur pobladł słysząc te słowa. Pośpiesznie zerknął na ciągle tkwiącego za ladą tęgawego barmana ze stoickim spokojem wycierającego kufel poplamionym materiałem fartucha. Tymczasem samce za plecami najemników powoli, cicho zaczęli powstawać ze swoich miejsc.

***

W tym samym czasie Diego, młodszy brat jaszczura w garniturze opuścił lokal bocznym wejściem. Niczego nieświadomy ustawił się przed głównym, wypatrując kolejnych klientów. Był równie chudy jak jego rodzeństwo, ale nieco niższy i gorzej ubrany. Nosił nieco sfatygowany, niebieski podkoszulek w czerwone wzorki oraz przeciwsłoneczne okulary. Z rozcięcia w tureckich dżinsach wystawał długi, cienki, zielony ogon. Jaszczur spojrzał z dezaprobatą na blokującą przejazd Toyotę, po czym dostrzegł tuż obok niej rosłego szakala w szarym dresie z kapturem. Anthren przecisnął się pomiędzy pojazdem a obłuszczoną z tynku ścianą, po czym prędkim krokiem zbliżył się w stronę Diega. Ten wyrecytował z pamięci tekst, którego dawno temu nauczył go starszy brat.
- Witaj, witaj gringo! – Uśmiechnął się obleśnie. – Masz może ochotę na słodką, młodziutką jaszczurkę? – Samiec nie odparł nic, ale niewzruszony gad kontynuował. – Zastanów się i pomyśl jak cudownie będzie zanurzyć się na godzinkę, lub dwie w obślizgłe, cieplutkie odmęty rozpusty…
- Wstępuję tylko na browara. – Odparł szakal oschle i nie bacząc na kolejne, rozkosznie brzmiące zachęty stręczyciela wkroczył do środka.
Zatrzymał się tuż za zasłaniającą drzwi kotarą i przez nikogo niezauważony usiadł w najciemniejszym kącie, nie zamówiwszy sobie niczego. Obserwował jak trójka Anthrenów, dwaj samce i samica w napiętej atmosferze wyjaśniali coś drugiemu jaszczurowi.

***

- Szefa nie ma. – Powtórzył nieustępliwie jaszczur w garniturze. Oparł się plecami o ścianę barku. Giuss stała przed nim niewzruszona, przeszywając go lodowatym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Borys i Wasyl obserwowali kątem oka ponurych motocyklistów za ich plecami, udając, że ich nie widzą. Kelner ciągle tkwił na swoim miejscu.
- A gde jest? – Spytała biała lisica.
- Wyszedł. – Burknął alfons.
- Gde wyszedł, ee? – Parsknęła zniecierpliwiona. Ten łuskowaty gnojek zaczął już ją poważnie wkurzać.
- A skąd mam kurwa wiedzieć?! – Krzyknął jaszczur tracąc panowanie nad sobą. Obsługujący barek tęgawy lew nagle zapragnął opuścić swoje stanowisko i zniknąć na zapleczu. Giuss domyśliła się, że pobiegnie ostrzec swojego pracodawcę.
- Stój jubanyj..! – Wyszarpnęła pistolet z kabury i uniosła, celując w jego pierś. Zza ściany rozległ się niski, samczy głos.
- Carlos! Co się tam dzieje do jasnej cholery?!

W tym momencie motocykliści rzucili się na rzekomo niczego niespodziewających się najemników. Brązowy kojot w kurtce Motorhead wyciągnął sprężynówkę i wystrzelił do przodu z zamiarem wbicia jej w plecy Wasyla. Ten uchylił się, sprawiając iż bandzior stracił równowagę i poleciał do przodu. Będąca przed nimi Giuss obróciła się błyskawicznie, chwyciła łapę z nożem i założyła dźwignię, pomagając sobie kolanem. Kiedy momentalnie szarpnęła, chrupnęło i ręka kojota wycięła się w łokciu pod kątem prostym – jednakże w przeciwnym kierunku, niż przewidziała to matka natura. Anthren przewrócił się, wrzeszcząc rozdzierająco. Inni goście burdelu odskoczyli do tyłu, zaskoczeni sięgając za pazuchy.

W tym samym momencie do środka wpadł przez drzwi z kotarą Diego, który usłyszał odgłosy szamotaniny i krzyk. W łapie trzymał mały rewolwer. Giuss wystrzeliła bez celowania, trafiając go w szyję. Colt Cobra upadł na ziemię z metalicznym brzdękiem, zaś krew z rozerwanej tętnicy stręczyciela zaczęła tryskać po całym pomieszczeniu. Wówczas Borys dostrzegł wyskakującego spod lady barmana z dubeltówką. Uprzedził jego zamiary, wypalając ze swojego Mosseberga 500. Lew poleciał do tyłu, rozbijając regał z alkoholem za swoimi placami, zaś jego lupara jeszcze przez chwilkę majestatycznie robiła w powietrzu piruety.

Część oprychów, obryzganych posoką charczącego, wijącego się na podłodze młodszego jaszczura, rzuciła się z wrzaskiem ku wyjściu, przewracając po drodze krzesła i stoły. Dwóch z nich, który postanowili dobyć broń, po chwili leżało na parkiecie, wykrwawiając się. Pierwszego sprzątnął Wasyl, trafiając go z cezetki w brzuch i bark. Drugiego zabiła Giuss, pakując mu kulkę z Norinco prosto między oczy. Tymczasem Borys masakrował facjatę starszemu z jaszczurów, tłukąc jego zieloną głową o twardy blat lady, jakby próbował rozbić jajko. Nos wrzeszczącego gada uległ zmiażdżeniu, zaś szczątki jego ciemnych okularów wbiły się w oczy i czoło.

Pomieszczenie wyglądało na zabezpieczone, zatem Giuss przesadziła ladę skokiem i pobiegła na zaplecze, chcąc nie dopuścić do ucieczki niepokornego wobec Pana Kima anthrena. W wąskim korytarzyku ze ścianami z gołych pustaków natknęła się na zaskoczonego wilka z pistoletem maszynowym, szczeniaka jeszcze. Nim zdążył nawet unieść broń, lisica unicestwiła go dwoma szybkimi strzałami w klatę. Zabrała jego spluwę, po czym wyważyła drzwi blokujące drogę do następnego z pomieszczeń.

Kula świsnęła dokładnie pomiędzy jej dużymi uszami i uderzyła w ścianę na końcu korytarza. Gdyby nie mały wzrost, byłaby już trupem. Strzelającym był gruby, najstarszy jaszczur w drogim smokingu i czarnych lakierkach. Na szyi i pozostałych, odsłoniętych częściach ciała nosił tonę złota. Za jego plecami rozdarły się przerażone, sprzedajne samice. W większości jaszczurki ale były też ssaki. „To on.” – Przemknęło przez umysł Giuss, która w ostatniej chwili poruszyła dłonią, sprawiając iż pocisk przeznaczony dla aorty napastnika trafił go w bark. Burdel tata wrzasnął, zatoczył się i potknął, upadając na podłogę. Pozłacany Desert Eagle wypadł mu z dłoni i ślizgając się po drogich kafelkach, znieruchomiał pod ścianą obok mahoniowego biurka z lampą biurową. Ogarnięte paniką prostytutki rzuciły się do panicznej ucieczki, wybiegając przeciwległymi drzwiami na zewnątrz, piszcząc i płacząc. Gdy biała lisica zbliżyła się, szef próbował jeszcze podźwignąć się na czerwonej, zamszowej kanapie, ale znieruchomiał, gdy samica przyłożyła mu zimną stal pistoletu do głowy.
- Pan Kim nie jest zadowolony z pańskiej postawy. – Stwierdziła, uśmiechając się okrutnie.

Giuss wyprowadziła więźnia do głównej sali, ciągnąc go ze sobą za kołnierzyk. Jaszczur zasyczał z nienawiścią, jednakże gdy zobaczył swoich młodszych braci, natychmiast ucichł przerażony. Średni z gadów obwisł bezwładnie w wielkiej łapie uśmiechniętego Borysa. Jego twarz była krwawą, bezkształtną miazgą i niewykluczone, że za kilka kolejnych uderzeń wielkiego niedźwiedzia wypłynąłby mu mózg. Najmłodszy jaszczur Diego leżał bez życia na środku pokoju, nadal konwulsyjnie ściskając zakrwawionymi rękoma przestrzeloną szyję.
- Trzymajcie dupka. – Mruknęła lisica po rosyjsku do swoich towarzyszy. Ci z bananami na twarzy wzięli go pod ramiona i siłą zmusili by padł na kolana. Giuss z zaciekawieniem obracała w ręku złotą spluwę odebraną oponentowi.
- Fajna pukawka. – Cmoknęła z uznaniem i wetknęła Deserta za pasek spodni. Podeszła do pobladłego ze strachu, lecz ciągle butnego gada i na odlew zdzieliła go w pysk. Burdel tata uniósł głowę, spoglądając na samicę z pogardą i splunął na nią krwią, brudząc jej koszulkę czerwoną plwociną. Giuss wyszczerzyła we wściekłości zęby i uderzyła go z prawej a potem z lewej, mocno, po męsku. Towarzysze trzymali jaszczura mocno. Samica poprawiła mu z Zidane’a, a na koniec dobiła Leonidasem, prosto w slot słoneczny. Potężny kopniak przewrócił jaszczura na ziemię. Upadł w rozbite szkło, konwulsyjnie otwierając pysk niczym świąteczny karp, który wyjęty z wody rozpaczliwie stara się zaczerpnąć powietrza. Obok leżał w pozycji embrionalnej jego brat ze zmiażdżonym pyskiem.

- Oto czemu regularne opłacanie ochrony jest takie ważne. – Zadrwiła biała lisica, rozglądając się po zdemolowanym lokalu. Pomiędzy przewróconymi meblami leżało kilka trupów. Zalany łzami kojot ze złamaną łapą czołgał się powoli w stronę wyjścia. Najstarszy, pobity jaszczur zemdlał, ten z młodszych, który pozostał przy życiu jęczał głucho pod jednym ze stołów. Dalej, pod ścianą kulił się jakiś typek, wciśnięty w róg pomieszczenia, niczym osaczone zwierzę. Prostytutka, która wcześniej obsługiwała czarnego buldoga, siedziała teraz oparta o ścianę, wpatrując się w ciała zabitych nieprzytomnym wzrokiem. Była totalnie bez świadomości i wydawało się że pragnie wydrapać sobie dziurę w tyłku. Giuss spojrzała się na nią, w głębi serca czując litość. Jak za kilka godzin odzyska przytomność, wypalony dragami mózg każe jej naćpać się ponownie. Niedługo dziwka przedawkuje bądź w boleściach wykończy ją HIV lub inne gówno. Lisica westchnęła ciężko, po czym uniosła broń i odwróciwszy głowę dokonała eutanazji.

Strzał zaskoczył jej towarzyszy. Borys, który był zajęty zbieraniem ocalałych ze strzelaniny butelek alkoholu do wielkiego wora znieruchomiał. Wasyl przerwał okradanie trupów z kolczyków, pierścionków i złotych zębów, po czym uniósł głowę rozdziawiając pysk. Zezwłok suki jeszcze przez chwilę kopał podłogę gołymi nogami, po czym rozpłaszczył się na niej i znieruchomiał, pozostawiając lupanar w ziejącej wonią śmierci, mrocznej ciszy.

***

W ponurych nastrojach wracali do domów po odebraniu zapłaty. Wasyl patrzył się w dal tępym wzrokiem, zaś Giuss udawała, że w całości skupia się na manewrowaniu Toyotą w wąskich uliczkach. Nawet zazwyczaj gadatliwy aż do bólu Borys siedział teraz zasępiony na tylnym fotelu i z przesadną dokładnością, po raz wtóry polerował lufę strzelby. W głośnikach samochodu grała cicho jakaś stara, ruska płyta CD.
- Mam dość tego całego gówna. – Wycedził pod nosem Wasyl i pierwszy przerwał ponurą ciszę, która od dłuższego czasu zawisła nad towarzystwem. – Tego cholernego miasta. Męczy mnie! W terenie przynajmniej masz przestrzeń do życia. Rozwalasz dzikie bestie, a jak się trafi anthren, to zwykle jest takim samym skurwielem jak ty, o ile nie lepszym!
- To kurwa wyjedź sobie, nikt ci nie broni! – Warknęła Giuss. – Ale kto da diengi, kto da żreć, ee? Myślisz, że co? Jakby była jakaś inna praca prócz ściągania długów dla tego mafioza, to też bym wyjechała.
- Pamiętacie jeszcze Rosję? – Spytał nagle Borys. – Te stepy, gdzie jedziesz terenówką przez tydzień i końca nie widać? A tu co?? Cholerny Bastion a wokół ściana zielska!
- Nawet mi nie przypominaj! – Ucięła biała lisica. – Nie chcę pamiętać... – Ścisnęła kierownice tak mocno, że żyły wystąpiły jej na rękach. – Nie chce pamiętać, że wyznaczono tam cenę za moją głowę. Nie chcę pamiętać, że już nigdy nie wrócę do Rosji… Dorogoy Matuszka Rosjia.
- Wszędzie dobrze, ale w domu…
- Morda!! – Wrzasnęła. Przez resztę drogi wszyscy siedzieli cicho jak trusie, nie licząc mamrotanych pod nosem rosyjskich przekleństw. Wkurzona przywódczyni ćmiła jednego papierosa po drugim i trąbiła na pieszych oraz nieliczne, inne pojazdy przy byle okazji.

***

Kiedy sytuacja uspokoiła się i najemnicy opuścili zdemolowany lupanar, obserwujący wszystko ze swojego ciemnego kąta szakal w dresie wstał. Na jego twarzy nie było już wyrazu przerażenia i szoku. Chłodnym, wnikliwym spojrzeniem obejrzał trupy i ocenił zniszczenia. Następnie opuścił budynek bocznym wejściem i zaszył się w pobliskim, ciemnym zaułku. Przerdzewiały kontener ze śmieciami, obok którego przystanął, cuchnął gnijącym mięsem, miał zatem pewność, że nikt nie zapuści się w to miejsce bez ważnego powodu. Wyciągnął telefon komórkowy i wybrał interesujący go numer.
- Tu Pawłowicz. – Zakomunikował.
- Potwierdź. Zmieniasz obiekt? Odbiór. – Odpowiedział po rosyjsku głos w słuchawce.
- Nie ma potrzeby. To jest ta, o którą nam chodziło. – Szakal uśmiechnął się tajemniczo. Przerwał połączenie, założył kaptur na głowę i udał się w sobie tylko znanym kierunku.

***

Dobiegło popołudnie, zanim Giuss załatwiła wszystkie bieżące sprawy. Odstawiła do mieszkań swoją parę kompanów, po czym półtorej godziny kręciła się po bastionie w różnych celach. Odwiedziła kilka sklepów, uzupełniwszy zużyte zaopatrzenie i udała się na obiad do zaprzyjaźnionej knajpki z chińszczyzną. Co prawda lokal na pierwszy rzut oka wydawał się być dosyć zapuszczony, ale jedzenie było znośne, a co najważniejsze za darmo. Jednak w tym mieście opłacało się samicy mieć chłopaka kucharza.

Kiedy Giuss weszła na zaplecze restauracji, Wo Pai Li był akurat zajęty smażeniem ryżu z warzywami na patelni. Po całej, wyłożonej brudnymi, białymi kaflami kuchni unosił się smród przypalonego oleju i starego śledzia z beczki. Jakiś inny chińczyk właśnie ładował żywego, bezpańskiego kundla do rondla z wrzątkiem, by łatwiej dało się go oskórować. Potworne wycie było słyszalne aż na zewnątrz, lecz nikt nawet nie mruknął. Pod ścianą w wielkim kuble parowały wszelkie odpadki z patroszenia i inne, potwornie cuchnące śmiecie. Wszyscy kucharze nagminnie używali tych samych naczyń kilkukrotnie bez mycia. Cóż, sanepid w tamtych czasach nie istniał.

Biała lisica podeszła od tyłu do zajętego robotą jenota. Odwrócił się dopiero gdy rzuciła do niego słówkiem po rosyjsku. Jego łapy były całe brudne i tłuste, więc na szczęście dla Giuss ograniczył się jedynie do całuska w policzek.
- Siemka, co tam? – Odpowiedział. – Robota zrobiona?
- Zrobiona. – Giuss wzruszyła ramionami. – Szto dziś na obiad?
- A co tam sobie zażyczysz lisiczko. – Wo uśmiechnął się szeroko. – Zresztą, wiesz, za kwadrans mam przerwę na lunch to zjemy razem normalnie.
Giuss usiadła przy stoliku w jadalni dla personelu i cierpliwie poczekała. Stało tam kilka stołów z nóżkami z metalowych rurek i składane, plastikowe krzesełka. Ze znajdującego się pod sufitem, na ściennej półce, starego głośnika dobiegał jakiś stary przebój Pink Floyd. Po jakimś czasie jenot dołączył do niej, przynosząc ze sobą dwa talerze „kuciaka” z ryżem i warzywami, oraz butelki coli.
- Wiesz, że w bastionie jest teraz ktoś znaczny? – Spytał się Wo, popijając prosto z butelki.
- Nom, widziałam jakieś samochody przy ratuszu. – Odparła Giuss, przełykając swoją porcję.
- Podobno jakiś ruski szycha, handlarz czy ktoś taki.
- Wreszcie jakiś krajanin. – Mruknęła samica. – A tak w ogóle, to w urzędzie pojawiła się jakaś oferta pracy na zewnątrz?
- Nic mi o tym nie wiadomo. – Wo spojrzał na Giuss uważnie, pozornie zajęty wyłącznie jedzeniem.
- No bo wiesz? – Popiła colą. – Jak dadzą jakąś robotę to wyjeżdżam.
- Znowu? – Nie wyglądał na zadowolonego.
Samica skrzywiła się. Jak ona nie lubiła tego typu rozmów. Za chwile Jenot zacznie smędzić jak to jest mu źle bez niej. Jak zwykle będzie mu nie pasował fakt, że tyłek jego „ukochanej” samicy, znowu znajdzie się na długo poza zasięgiem jego przyrodzenia. Giuss uśmiechnęła się ironicznie.
- A co sobie myślałeś? – Parsknęła.
- Ale dopiero co przyjechałaś. – Przywołał na pysk wyraz tęskniącego księcia z bajki.
- Przecież mnie znasz Wo. – Odpowiedziała mu miną godną female fatale. – Jak sobie szukasz kury domowej to hajtnij się ze sekretarką. – Odbiło jej się, co zabrzmiało jak drwina. – Albo, dajmy na to… kucharką? Stary, wiesz, że ja potrzebuje przestrzeni.
- No przecież cię znam. – Mruknął zrezygnowany. – Tylko że żadna sekretarka ani kucharka nie ma twojej pupci. Zwłaszcza kucharka.
- Od kiedy to napakowane wojskowe i łowczyni mają ładne ciała, co? – Lisica lubiła tego chińczyka za jego rozbrajającą szczerość, ocierającą się miejscami o chamstwo.
- Jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę.
- Ale przyznaj się. Lubisz muskuły, co?
- Tylko na udach, taak. – Zachichotał i pożyczył od Giuss Festa. Białoruski papieros niezbyt mu smakował, ale nie dał po sobie tego poznać. – Chyba faktycznie ci się tu nie podoba. Będę musiał się dziś wieczorem postarać, byś zmieniła światopogląd.
- Jakim sposobem? – Zrobiła słodką minę niewiniątka.
- Mam swoje sposoby, znasz mnie. – Uśmiechnął się obleśnie i dopił colę.

Dokończyli jeść, po czym Jenot zebrał brudne talerze i poszedł z nimi na zaplecze. Następnie razem z Giuss wrócili do swojego mieszkania w bloku. Samica zaparkowała Toyotę w pobliskim garażu, zamykanym na wielką kłódkę. Wchodząc na schody sprawdziła skrzynkę na listy. Z przyzwyczajenia, ponieważ zazwyczaj nic tam nie było. Tym razem, ku jej zaskoczeniu, wewnątrz leżała koperta.
- Serio? – Spytała się samą siebie. – Wyjęła papier z wnętrza metalowej, przerdzewiałej puszki i obejrzała go dokładnie.
List był zamknięty w czystej, białej kopercie, pozbawionej jakichkolwiek napisów a nawet znaczka. „Nie mógł przyjść pocztą” – Stwierdziła samica. Ktoś, kto miał do niej sprawę musiał wrzucić to osobiście. „Tylko czemu po prostu nie przyszedł wieczorem i nie pogadał?” – zastanawiała się. Pewno nie mógł zastać jej w domu.
Przegryzła brzeg koperty i otworzyła ją. Z zewnątrz wypadł mały świstek papieru. Gdy rozwinęła go, jej uwagę przykuły jedyny napis, napisany na środku kartki wielkimi wołami.
„Praca dla Łowcy. Bar u Szakiry, godz. 21”

Giuss gwizdnęła zaskoczona. Tekst był napisany cyrylicą po rosyjsku. Praca dla łowcy? Znaczy się praca na zewnątrz. Wyjazd, może nawet daleko stąd. – Uśmiechnęła się w duchu. Ale moment. Może to zasadzka? Przez te dwa lata pobytu tutaj na pewno już zdążyła narobić sobie wrogów. To może być fortel, by zwabić ją tam a potem zabić.
Zamyślona pokazała list Wo. Jenot wzruszył ramionami i stwierdził, by zrobiła jak uważa za stosowne. Samica zerknęła na zegarek u przegubu ręki.
- „Siedemnasta trzydzieści dwie.” – Odczytała. – „Czyli trzy i pół godziny.”

Zastanawiała się dłuższą chwilę, po czym wyjęła telefon i wybrała numer. Zadzwoniła do Wasila i wyjaśniła mu całą sprawę. Wybrała lisa, ponieważ wielki i tępawy Borys narobiłby na miejscu zbyt dużego zamieszania. Poprosiła go o stawienie się w pobliżu „Szakiry” o wpół do dziewiątej, co na szczęście nie stanowiło problemu, gdyż lokal był dobrze usytułowany w centrum miasta. W ogóle była to jedna z bardziej porządnych, najdroższych restauracji w bastionie i Giuss uważała, że nie byłoby to najodpowiedniejsze miejsce na robienie rozpierduchy. Cóż mimo wszystko przezorny był zawsze ubezpieczony i należało zachować ostrożność.

***

Stawiła się w umówionym miejscu punktualnie o wyznaczonej porze, wcześniej dokonawszy kilku niezbędnych przygotowań. Zostawiła zdobytego rano pozłacanego Desert Eagla w mieszkaniu, oraz wymieniła Norinco na STARA, który miał silniejszy nabój i, co za tym szło, większą moc obalającą. Wdziała również ładniejszą bluzkę i spodnie, ponieważ miejsce gdzie się wybierała było reprezentacyjne (a przy okazji mogła łatwiej ukryć wiszącą na pasku kaburę z bronią).

Wasyl już czekał w umówionym miejscu. Weszli razem w ciemniejszy zaułek i dopiero tam przywitali się.
- Słuchaj. Plan jest taki. – Zaczęła Giuss. – Wejdziesz tam pięć minut po mnie, podając się za zwykłego klienta. – Podała mu plik banknotów. – Masz, kupisz sobie jakieś piwo albo coś takiego, by nie budzić podejrzeń.
- Ok. Spoko. – Potwierdził biały lis.
- Na miejscu miej oczy dookoła głowy. Jakby działo się coś podejrzanego to wiesz co masz robić.
- Jasne. Daje ci cynk wiadomo jak. A wóz stoi otwarty z kluczykami w stacyjce, widoczny z okna.
- Prawidłowo. – Giuss zerknęła na zegarek. – Dobra, ja idę.

Wyszła z zaułka i skierowała się w stronę lokalu. Restauracja była położona w pobliżu ratusza, naprzeciwko urzędu pracy. Budynek, jeden z nielicznych, zadbanych posiadał ładny, przeszklony front. W oknach wisiały półprzeźroczyste, kremowe firanki, przez które widać było kontury stolików i gości. Przy dwuskrzydłowych drewnianych drzwiach stał rosły ochroniarz w czarnym garniturze i ciemnych okularach. Z ucha dobermana wystawał biały kabelek radia. Pod materiałem ubioru rysował się kształt pistoletu maszynowego. Giuss zbliżyła się i spytała:
- Można?
- Jest pani umówiona? – Spytał strażnik.
- Dostałam zaproszenie na dwudziestą pierwszą. Listownie. – Mruknęła.
- Imię i nazwisko?
- Giuss…
- Prawdziwe proszę. – Uśmiechnął się uprzejmie.

Giuss zatkało. A on skąd niby wie, że „Giuss” to pseudonim? Lisica, która nienawidziła swojego prawdziwego imienia, starała się go nie wyjawiać nikomu, by zatrzeć po nim wszelki ślad. Tymczasem ten typ wie! Jego pracodawca musi mieć naprawdę długie macki, by wiedzieć takie szczegóły, pogrzebane zapewne pod toną papieru gdzieś w szafce moskiewskiego archiwum kryminalnego. Zaskoczona samica, zacisnęła zęby w irytacji, graniczącej z wściekłością, po czym wycedziła.
- Griszka Iwanowiczówna Fiedorowa.
- Chwileczkę. – Doberman skonsultował coś z kimś przez słuchawkę w uchu, po czym otworzył drzwi i skinął umięśnioną łapą.
- Zapraszamy.

Biała lisica wkroczyła nieśmiało (ale tak by nie dać tego po sobie poznać) do wnętrza i rozejrzała się tuż za progiem. Wszyscy goście byli wielkimi, napakowanymi samcami alfa w sportowych, wojskowych i myśliwskich ubraniach. Przy małych, nakrytych białym obrusem stoliczkach z wazonikiem kwiatków na środku wyglądali co najmniej groteskowo. Kilkoro z nich siedziało rozwalonych na kanapie pod ścianą i dyskutowało o czymś zawzięcie. „Rosjanie”? – Pomyślała Giuss, usłyszawszy ojczystą mowę. W tym momencie dostrzeżono ją i wszystkie, ciekawskie spojrzenia powędrowały w jej stronę.

Kilku ruskich zaśmiało się drwiąco pod nosem, inny zagwizdał z cicha i uśmiechnął się obleśnie, najwidoczniej zwietrzając swój następny cel. Dookoła samicy rozpoczęły się szepty, jednak postanowiła dzielnie olać wszystkie zaczepki i zachować kamienne oblicze. Akurat w tym była dobra. „Jeżeli dostanę tą robotę, to się pieski policzymy.” – pomyślała. – „Zobaczymy, kto będzie z kogo drwił ostatni.” W tym momencie drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i ukazał się w nich kolejny dryblas.
- Szef oczekuje pani. – Oznajmił. Giuss zaczerpnęła głęboki wdech i po chwili wahania udała się do następnego pokoju.

Wasyl zerknął na zegarek i dowiedział się, że od wejścia jego przyjaciółki do restauracji minęło pięć minut. Sprawdził zatem czy pistolet dobrze leży w kaburze pod marynarką, po czym udał się w kierunku pilnującego lokalu dobermana.
- Dzień dobry. Jest otwarte? – Spytał się.
- Nazwisko? – Odpowiedział strażnik.
- Witalij Korzow. – Wymyślił na poczekaniu biały lis. Nie miał zamiaru sprawdzać, czy ktoś skojarzy go z Giuss.
- Przykro mi, ale w tej chwili lokal jest nieczynny, ponieważ gościmy ważnego VIPa. – Stwierdził strażnik służbistym tonem. Wasyl pobladł nieznacznie.
- A kiedy będzie otwarty?
- Jutro.
- Dopiero jutro?
- Tak. Miłego dnia. – Mruknął doberman, przyglądając się lisowi uważnie zza ciemnych szkieł. Ten wolał się pokornie oddalić, by nie wzbudzać podejrzeń. Kiedy wszedł w zaułek, w którym uprzednio naradzał się z Giuss, zaklął cicho i grzmotnął pięścią o ścianę.
„Cholera! I co teraz?!” – Myślał gorączkowo.

Przy ładnym, dużym stoliku z jakimiś papierzyskami i butelką drogiego wina siedział brązowy wilczur w średnim wieku. Jego bystre oczy miały intensywnie zielony kolor, zaś spojrzenie przewiercało wszystkich dookoła. Anthren nosił drogą marynarkę z wężowej skóry, do tego czerwony krawat i białą koszulę pod spodem.
- Zdrastwujtie. – Powiedział uprzejmie po rosyjsku. Pani Griszka Fiedorowa?
- Da. – Stwierdziła Giuss oschłym tonem. Tylko skąd wiecie..?
- Mam swoje sprawdzone źródła. – Mruknął wilczur. – Czemu pani nie usiądzie?
- Spasibo. – Zajęła miejsce na krześle naprzeciwko gospodarza. – Ci sympatyczni panowie na zewnątrz to..?
- Tylko moi pracownicy. – Stwierdził. Giuss zrobiło się zimno.
-To pan wysłał mi listownie propozycję pracy?
- Da. Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Ivan Achmetow.
- Ten Achmetow? – Giuss myślała, że się przesłyszała.
- Da. Spadkobierca fortuny Achmetowów. Mój prapradziadek był bliskim wspólnikiem ukraińskiego magnata finansowego Rinata Achmetowa. – Powiedział z dumą, wyraźnie chełpiąc się swoim rodowodem. – Który to na łożu śmierci, gdzieś w syberyjskim bunkrze przypisał mu swój majątek.
„Daa, wspólnik. Co najwyżej element zwierzyńca, jeśli faktycznie ten przebieraniec ma coś wspólnego z prawdziwym Achmetowem.” – Pomyślała Giuss.
- Jestem zaszczycona. – Stwierdziła na głos. Czym sobie zasłużyłam?
- Zajmuje się, że się tak wyrażę obrotem skórami i innymi pochodnymi rzadkich gatunków zwierząt, hybryd i mutantów. – Ivan wyciągnął drogiego, kubańskiego papierosa ze złotej papierośnicy, samicy jednak nie poczęstował. „Jeden taki szlug kosztuje zapewne więcej niż dziesięć paczek mojego szitu.” – pomyślała Giuss. Tymczasem wilczur kontynuował. – Obecnie prowadzę rekrutację ekipy łowieckiej.
- To czemu nie zamieścił pan ogłoszenia w urzędzie? – Lisica pomyślała, że ci wielce sympatyczni panowie w salonie muszą być najemnikami lub łowcami. - Od razu zgłosiłyby się dziesiątki chętnych.
- Interesują mnie jedynie najlepsi, a nie jakieś podrzędne bandziorki i obszczymurki. – Stwierdził Achmetow. – Sam, z pomocą moich ludzi wyszukuję ich i listownie proponuję posadę. Nie zawracam sobie głowy selekcją, a do tego zachowuję dyskrecję. Poza tym preferuję rosyjskojęzycznych krajan. – Uśmiechnął się i poprawił w fotelu. – Ściany i konkurencja mają uszy, wie pani?
- Tylko, że ja jestem jedynie prostą najemniczką od ściągania haraczy.
- Zerknijmy może w pani akta. – Uniósł przed oczy teczkę ze stertą papierzysk.

Wasilij podkradł się cicho pod jedno z bocznych, wysokich okien knajpy. Podstawił sobie pod nogi jakąś starą, drewnianą skrzynkę i stając na palcach zaczął obserwować wnętrze lokalu.

- A zatem spójrzmy. – Achmetow znalazł wreszcie interesujące go dane. – Wiek: 28 lat. Pięć lat w Siłach Zbrojnych Bastionu Moskiewskiego. Stopień porucznika. Aspirantka do Specnazu. Wyniki powyżej przeciętnej. Specjalizacja: zwiad i tropicielstwo… hmm… wysokie umiejętności posługiwania się bronią snajperską.
- W sumie na treningach potrafiłam trafić hełm z ponad kilometra. – Giuss nie mogła się powstrzymać.
- Od dwóch lat zameldowana w Chéng Zhài. Obecnie dezerter, czyż nie? – Wilczur spojrzał na nią uważnie, ponad trzymanymi w łapach aktami.
- Wolę jak na mnie mówią dysydent. – Odparła z godnością.
- Znam pani ciemne sprawki. – Mruknął chłodno. – Niech pani sobie nie myśli, że przyjeżdżałem z Doniecka kilka tysięcy kilometrów tylko po to by panią zatrudnić, ciesząc się jak szczeniak ze zwietrzonej okazji. Jestem tu wyłącznie w interesach, a ty nawinęłaś się przy okazji, jako potencjalnie wartościowy pracownik. A zatem moja propozycja brzmi: 1000 dolarów teraz, plus 14 000 po wykonaniu zadania.- Giuss otworzyła pysk by coś powiedzieć, ale ubiegł ją. – Oczywiście dolarów amerykańskich.

Skutecznie ją zamurował. Za tyle kasy mogłaby wyżyć bez problemu przez rok i to wcale bez zaciskania pasa. Mogłaby rzucić świadczenie usług za marną stawkę temu chińskiemu gangsterowi Kimowi. „Co to jednak za robota?” – Pomyślała. Czy przypadkiem ten ukraiński oligarcha nie wysyła jej i reszty tych najemników w salonie na pewną śmierć?
- A można znać jakieś szczegóły? – Spytała niepewnie.
- Szczegóły pozna pani od reszty łowców w swoim czasie. – Stwierdził oschle. – A teraz proszę podpisać kilka papierków. Formalności a propos dochowania tajemnicy zawodowej i inne takie.
- To umowa o pracę? – Rzuciła podejrzliwie, wpatrując się w pokrywającą papier ścianę drobnego maczku. Po ukraińsku.
- Skąd! – Parsknął. – Obowiązuje jedynie do momentu załatwienia sprawy. Dostarczycie mi towar kompletny i w jednym kawałku, a potem róbcie sobie co chcecie. Mi nic do tego. Ewentualnie, jak się spodoba i dobrze się spiszecie, to wtedy mogę was zatrudnić na dłużej.

Biała lisica zastanawiała się dłuższą chwilę. Kwota była konkretna( a raczej cholernie wielka), zaś ona lubiła wyzwania. Do tego nie zabierała się do tego sama, a w kilkunastoosobowej ekipie. Przypomniała sobie, jak dawno nie wyjeżdżała nigdzie daleko. Od całego miesiąca! W sumie, co miała do stracenia? W końcu podjęła decyzję.
„Aaa! Raz się żyje.” – Pomyślała, uśmiechając się drwiąco, po czym ujęła w dłoń długopis i nakreśliła zamaszysty podpis w odpowiednim miejscu papieru. Wyzwanie zostało podjęte.

Wychodząc usłyszała za drzwiami jakieś krzyki i odgłosy szamotaniny. Słusznie zaniepokojona zastanawiała się o co chodzi, kiedy nagle do pokoju wparowało dwóch najemników Achmetowa, wraz z trzecim Anthrenem. Jeden z łowców trzymał nieboraka za kark, zaś drugi przykładał mu do skroni pistolet. Oniemiała Giuss rozpoznała w więźniu Wasyla.
- Złapaliśmy szpiega! – Zameldował najemnik. – Podsłuchiwał pod oknem.
- Poderżniemy gardło i zakopiemy za bastionem. – podpowiedział drugi. Giuss przeraziła się.
- Zostawcie, to mój wspólnik! – Wrzasnęła. Widząc zaskoczenie na twarzach wszystkich obecnych, czym prędzej pośpieszyła z wyjaśnieniami. – Idąc tu bałam się zasadzki i zatrudniłam go jako ogon! – Odwróciła się w stronę skamieniałego oblicza stojącego za jej plecami Achmetowa. – Panie Achmetow, bałam się że ktoś chce mnie tu zwabić propozycją pracy i zabić, dlatego kazałam mu węszyć! Wie, pan przez jakiś czas tutaj zdążyłam już narobić sobie wrogów… – Prawie że wyskamlała przerażona. Wiedziała, że w tym momencie życie jej i Wasyla jest w rękach tego typa. Oblicze oligarchy było nieprzeniknione.
- To mądre. – Stwierdził po dłuższej chwili, uśmiechając się nieznacznie. – Na pani miejscu zrobiłbym tak samo. – Zwrócił się w stronę swoich najemników. – Puśćcie go.

Giuss poczuła się jakby zdjęli jej z piersi stu tonowy ciężar. Spojrzała się z wściekłością na Wasylija, który w tym momencie najchętniej zapadłby się ze wstydu pod ziemię.
- I jak? Dostałaś tą robotę? – Wyjąkał, przerywając niezręczną ciszę. Widać, że stawiał opór przy próbie zatrzymania, jedno oko miał wyraźnie napuchnięte.
- Dostałam kochany, dostałam. – Uśmiechnęła się słodko, po czym podeszła i po przyjacielsku klepnęła go w policzek. „Po przyjacielsku” oznaczało potężnie, tak że o mało nie skręcił sobie karku. Wściekła jak osa samica wyszła na zewnątrz i nie czekając na kumpla wsiadła w samochód i odjechała.

***

Do mieszkania weszła cholernie zmęczona dobrze po północy. Myślała że Wo śpi, ale srodze się pomyliła, gdy niemalże zderzyła się z nim w wejściu do sypialni.
- Dostałaś tą robotę? – Spytał, zapalając światło. Ubrany był jedynie w bokserki.
- Dostałam. – Odparła, ściągając koszulkę.
- I co?
- Wyjeżdżam… Ale za to jak wrócę, będę… to znaczy będziemy bogaci. – Odwróciła się i uśmiechnęła figlarnie. Nieśmiertelnik ułożył się pięknie w dołku pomiędzy jej ślicznymi piersiami.
- To nie będziesz musiała już pracować?
- Jakiś czas niet. – Mruknęła, rozpinając pasek od spodni. – Obiecuję, że wtedy zrobimy sobie upojne wakacje.
- Obiecanki to cacanki a głupiemu radość. – Stwierdził zrezygnowany. – Będziesz chociaż tęsknić?
Giuss uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie płacz kiedy odjadę, sercem będę przy tobie, he he he… - Nuciła z cicha jakiś stary przebój z przed wieków, spuszczając na dół spodnie razem z gaciami. Kiedy wyskoczyła z nich naga, kwitnąca i żądna seksu, bez słowa rzucił się na nią jak rasowy wyżeł na łowną zwierzynę. Właśnie tego jej było trzeba teraz, po męczącym dniu pracy.

Przypisy:
1. Eto zapros dlya niego - (ros.) Jest sprawa dla niego.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
1
(+1|-0)
Opowiadania: Najmita cz.2
Wysłano: 9.06.2014 22:48
Panserbiorne
Zwierzę
Bardzo fajnie się to czyta. Opisy przyjemne dla oka, niezbyt męczące. Postacie dobrze zarysowane a fabuła rozkręca się w odpowiednim tempie. Oby tak dalej

2
(+2|-0)
Opowiadania: Najmita cz.2
Wysłano: 13.06.2014 14:40
Lis
Anthro
To jest zarąbiste :-Dk