Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Blue Kitty - cz.II  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/6/28
Przeczytano: 964 raz(y)
Rozmiar 21.51 KB
1

(+1|-0)
 
Nastała smutna pora wyjścia. Pan Vladek przypadł nie lada problem ze spóźnialskimi. Ci chcieli dłużej się zabawić poza domem. ,,A rodziny stęsknione czekają z utęsknieniem na takich padalców!– Pluł, wyciągając na ulicę za nogi jednego wilka - Co za świat! Prawda. Wypić można. Juści trzeba z umiarem”.

W tych dniach każdy, oprócz pana Vladka oraz Jay'a, wykreślił słowo ,,umiar” z osobistego słownika. Słyszano, że pięć kolejek to przystawka, później samo idzie. Pijaństwo nie poróżnia. Wybiera każdego. Często, jeśli nie zawsze, osioł pomagał żubrowi wynieść ostatnich gości, kobiety w szczególności na przystanek tramwajowy. Często pomagał. Skoro pij z umiarem, musiał zostać wynoszącym. Taki los trzeźwych.

*

Szara wiewióreczka trzymała w objęciach oślą szyje.
- Słodki jesteś. Chciałbyś….
Nie dokończyła. Jej głowa zwisała bezwładnie. Umiała ostro się zabawić. Poza Jay’a, zatańczyła z większością mężczyzna, jacy przyszli do Blue Kitty. Dla zapewnienia równowagi w tańcu wypiła parę głębszych. Taka kuracja pomagała. Na przemian podskakiwała i tłukła obcasem o podłogę, że aż miło było posłuchać. I popatrzeć. Spróbowała ściągnąć z siebie sukienkę, czym wywołała (nie)zręczne zamieszanie. Komentarze były przeróżne. Opinia osła znalazła się gdzieś pośrodku wszystkiego: ,,Wszystko pięknie, tylko czemu musi zdejmować ciuchy? Z nimi też ładnie wygląda”.

Tutaj takie grzeszki nie były niczym nowym. Jedynym grzeszkiem, tym bardziej dla żubra, było nieładne zachowanie wobec kobiet. Biada temu, kto zaczepiał bezbronną damulkę. Żubr podwijał rękawy i dawał takiemu lekcję bycia dżentelmenem. Tego wieczoru przyszedł taki przypadek.

Ogier z lisim konturem twarzy włożył rączkę wiewióreczce za białą sukienkę. Jej się to najwyraźniej podobało. Pan Vladek z kolei miał swoje do powiedzenia.
- Przepraszam pana – postukał palcem o bark przyjemniaczka.
- Czego?- Popatrzył zamroczony na żubra.- Przyszedłem se… se… se potańczyć i… i… i pomóc ten tej damie w… w…. w opałach.
Takie odzywki działały na pana Vladka niczym widoczny alkohol na stróżów prawa. Milcząco przyłożył gościowi. Jay pomógł znokautowanemu ogierowi dostać się na przystanek. Po drodze tłumaczył biedaczkowi, żeby następnym razem nie robił takich rzeczy.
- To już nie można chwycić panienki za biust?!
Podbite oko chował za torebką z lodem.
- Trzeba czasem umieć się pohamować – powiedział osioł.- Przykro mi, ze tak się stało. Wpadniesz jeszcze kiedyś do nas, przyjacielu?

Nigdy więcej w Blue Kitty go nie widziano. Jego strata.

Ruda wiewióreczka o wiele lepiej zniosła dzikie rytmy. Tańczyła z każdym i z nikim. Staranie wybierała partnerów. Wolała trzeźwych albo pijących coś lekkiego, cichych albo spokojnych, czyli tych, którzy prócz chęci zatańczenia z nią, chcieli pogadać i nie liczyli na nic więcej. Takie dziewczęta były rzadkością, czymś naprawdę mitycznym w dniach przepełnionych szampańską zabawą. Wyróżniała je skromność w byciu. Nie przychodziły wypić. Pragnęły czyjegoś towarzystwo na jeden, czasem na dwa wieczory.

- Naprawdę mi się spodobało – powiedziała. Szła obok Jay’a.
- Miło to słyszeć.
- Może jeszcze kiedyś wpadnę. Może nawet niedługo.
- Obietnica mi wystarczy.

Nie poprzestała na obietnicy. Pocałowała osła. Coś zaiskrzyło wewnątrz niego. Co było niezwykłego w pocałunku? Jay po każdym koncercie był nagradzany przez wielbicielki gorącymi pocałunkami. I, rzecz jasna, zaproszeniami. Panienki z dobrych domów, dziksze od skromniś, skłonne do porzucenia cnoty rodzinnych domów, rwały do tańca nieogarnięte, nieopierzone jastrzębie. Wystrojone znaczniej od pawi budziły poród nich uśpione zachłanności.

Doszli do przystanku.
- Jak mówiłam, nie licz na więcej – powiedziała.- Nie jestem tanią dziwką z nabrzeża.
- Chyba niektórym trzeba tłumaczyć po kilka razy? Mówiłem, że za taką ciebie nie uważałem. A po za tym już wcześniej dostawałem zaproszenia. Odmawiałem za każdym razem, odmówię i teraz.
- Jesteś pierwszym i pewnie ostatnim, który tak powiedział.- Podeszła bliżej.- Nigdy wcześniej nie spotkałam takiego mężczyzny. Całkowicie szczerego.
- To jedna z moich nielicznych zalet. Być szczerym do bólu.

Ucałował jej dłoń, potem ucałował dłoń nieprzytomnej wiewiórce leżącej na ławce, skinął na pożegnanie kapeluszem i udał się w drogę powrotną. Przeszedł krótki odcinek i pomachał w tamtym kierunku. W lekkiej mgiełce dostrzegł zarys machającej wiewiórki.
,,Czyli jednak istnieją takie dziewczęta - piękne i mądre jak Blue Kitty”.

*

Po zamknięciu baru zostali we dwóch. - Ernest, jako ten nierozważny, i Jay, jako ten trzeźwy. Bart wystawił kolegów do wiatru i poszedł w górę ulicy, do centrum. Co porabiał po pracy, tego nie wiedział nikt.

http://www.youtube.com/watch?v=TZ0FyBGVdu8

Pan Vladek, kierowany zdrowym rozsądkiem, zamknął bar po ostatnim kliencie na cztery spusty i dał grzeczny nakaz pójścia spaść. Nie licząc tych wypitych cocktaili, czystych i drinków, dostawali jako tako porządną zapłatę. Stary żubr charakterem nie należał do sympatyczniejszych, za to trzymał cały zespół ojcowską ręką. Uczciwie wypłacał należną część zysków i dawał chłopakom spokój. Jay i Ernest opierali się snom. Do wschodu dużo czasu. Zabawa trwa dalej. Tylko gdzie? Nie mieli dokąd iść. Blue Kitty był w okolicy jedynym, nie dosłownie jedynym, barem uważane przezeń za świętość. Prawda, były inne lokale – bogatsze, czystsze, nowocześniejsze. Nie chcieli w takich bywać i omijali je z daleka dla Blue Kitty. To w niej tracili smutek, pech i marne grosze. Jak wszyscy.

Koło nich przejechała czarno-żółta taksówka. Potem następna, następna, jeszcze jedna, aż za zakrętem zniknął ostatni samochód tej eskapady. Z pojazdów dobiegły ich rozbawione głosy. Zapewne wybiła druga – pora wczesnych powrotów. Godzina powrotów nie była z góry ustalona i równie dobrze mogłaby być druga lub piąta rano. Wszystko zależy od przypadku. Zazwyczaj wcześnie wracali ojcowie rodzin, dobrzy tatusiowie, mamuśki, panienki z dobrych domów, studenci i ci niewidoczni, którzy oprócz zabawy poszukiwali czegoś innego. Tych samotnych w Chicago żyło niewielu. Skryci przed wszystkimi pośród świateł wielkiego miasta szukali przed nim schronienia. Jay zaliczał się do nich.

Osioł rzucił okiem na znikający w gwiazdach blask Chicago. Wpatrując się w nie, wielokrotnie starał sobie wyobrazić, że były to dusze tych nieszczęśliwych, porzuconych w szczęśliwą godzinę. Jedni tracili, drudzy zyskali. Tym, co stracili, pozostawała ta jedna iskierka nadziei - osobiste wyobrażenie szczęścia.

Zaraz spojrzał na neonowe światło nad wejściem. Układały się w wizerunek cudownej istoty. Leżała nago na boku i odsłaniała piersi, wyciągając ku górze błękitną dłoń. Westchnął. Wiedział, że żyje zwyczajnie, poza magią baśni. Tam fantastyczne jest możliwe. Włącznie z miłością do umiłowanej muzy. Żałował swego zwyczajnego życia pozbawionego tej odrobiny magii.

- Blue Kitty – wyszeptał - czemu nie jesteś realna? Czemu od ciebie nie bije ciepło twego serca? Tylu ceni twą piękność, ukrytą poza sercem tego miasta, a ty pozostajesz głucha na ich wezwanie. Czemu? Bogini, co w bramie swej świątyni świecisz swym blaskiem, czemu nie dajesz nam, śmiertelnym straceńcom, wytchnienia? Szkoda, że nie odpowiesz. Teraz bardzo potrzebuje twoich słów otuchy. Dotychczas spotkałem wiele piękności. Każda mnie pocieszała. A ja chce, żebyś właśnie ty dała mi pocieszenie. Właśnie z tobą chce....

Szop przerwał mu tą uroczą rozmowę nieprzyjemnymi dźwiękami pozbywania się osiemnastu darmowych cocktaili. Jak na zawołanie blask bogini zgasł. Wtopiła się z nocą. W tle pozostawały nieliczne światełka elektrycznych latarni. Jay zapragnął, choć przez chwile, żeby Blue Kitty ożyła, a Ernest wtopił się z okolicą. Nie żeby go nie lubił, choć nieco wstrzemięźliwości by się jemu przydało.

- Ernest, idziemy?- spytał.
Szop spojrzał na niego krzywo. Popił za trzech i po wyjściu musiał przywrócić równowagę w żołądku. Był na tyle dobrze wychowany, że oszczędził przyjacielowi tego nieprzyjemnego widoku.
- Cośik się wymyśli.
Zrobił jeden krok i wpadł na latarnię.
- Ojć, przepraszam panią.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba, Jay.
Krwawienie z nosa mówiło co innego. Brata muzyka nie zostawi w potrzebie.
- Pewny jesteś?
Szop wytarł rękawem nos. Nie zważał na krwi.
- A może jednak będę potrzebował twojej pomocy.
Osioł przykucnął.
- Wskakuj.
- Yeeeeeees HIP! sir!
Ernest wskoczył mu na plecy. Kolana osła nieco się ugięły pod ciężarem.
- Ernest, ty przytyłeś.
- Wolne żarty HIP! – zaprotestował.- Ostatnio zrzuciłem parę kilo.
Jay mu nie dowierzał. Ostrożnie stawiał kroki na schodach prowadzących do mieszkania na piętrze.
- Założyłeś się o coś?
- Jeśli... HIP! uważasz mne za hazardziste, to muszę... HIP! zaprotestować. Cały świat to jedynie gra... HIP! w naszych czasach nikt nie jest...HIP! bez grzechu.
- Mówisz o każdym, czy masz pewne wyjątki? Siebie?
- Miałem na myśli ciebie HIP!– czknął do oślego ucha.
- Dzięki za taki komplement.
- Dlaczego Anitka musiała mnie zostawić?!- wybuchnął na całe gardło.- OH! OH! OH! Dlaczego mi to zrobiłaś!?
- Daj spokój. Będzie dobrze. Musiała wyjść.

Osioł niósł tracącego z każdą chwilą przytomność szopa do pokoju. Po nagłym wyjściu Anity ostro popił. Nie dał sobie wytłumaczyć, że szczurzyczka musiała na osobności dać do zrozumienia bratu, jak uczucia kierują losem. Ernest nie przyjmował tego do wiadomości i pił dla poprawy ducha.

Oczyścił nie tyle brzuch, ile umysł. Zapomniał po części smutne dzieciństwo w rodzinie pro-prohibicyjnego pastora z Pensylwanii. Grzmiał: ,,Pijak, jako bezbożnik i grzesznik, pozostanie samotny do końca życia! Niech nie będzie pewny, że odpuszczone mu będą grzechy u progu życia! Wielka Wojna jest dowodem na gniew boży! Musimy zatem wystrzegać się alkoholu oraz tej szatańskiej muzyki, jazzu! Inaczej przybędzie gorsze piekło!”. Najbardziej te słowa uderzały w siedzącego w pierwszym rzędzie Ernesta.

Nigdy nie zapomniał płomyków w ojcowskich oczach. Od urodzenia nie przestawał ściskać ze strachu swojego ogonka. Ściskał go w szkole, gdy otrzymywał słabe oceny. Wiedział, czym mu odpłaci ojciec. Ściskał po czasie dawania koncertów fortepianowych dla przyjaciół rodziny. Pomylił jedną nutę i musiał porozmawiać z ojcem. Zawszę przed i po wszystkim ściskał ogon. Przestał po ucieczce. Wzorem Tomka Sawyera, swego ulubieńca, uciekł od tego. ,,Muszę uciec jak najdalej od tych nienażartych własną chciwością głupców”, myślał siedząc w wagonie towarowym zmierzającym na Wschód. Czekało tam stracone dzieciństwo – zabawa, śpiew, no i pięknie kobiety. Chciał to nadrobić.

Jay poznał te marzenia. Wiadomo, rozmowy z przyjacielem pozwala wyrzucić z siebie wypaczenia i kłopoty trawiące serce oraz daje perspektywy poznania sposobów na ich rozwiązanie. Ernest w nietrzeźwym stanie wręcz wypluwał każde przeżycia. Pozbawionym cudownej mocy alkoholu zachowywał tą swoją wesołość oraz chłopięcy chart ducha. Wraz z kolejnymi kieliszkami znikały.

- A wiesz HIP! Jak Giuseppe nas przyłapał na zapleczu?- pytał płaczliwie.
- Wszedł, akurat kiedy się całowaliście, co?
- No właśnie!- ryknął mu do ucha.- Jak za pierwszym razem!
Osła olśniło.
- A… pamiętam.- Zaśmiał się by poprawić szopowi humor.- To był twój trzeci dzień pracy w Blue Kitty. Miałeś ponury humor, zupełnie jak teraz, po pomyleniu kilku utworów. Weszła i usiadła niedaleko nas dwóch. Ledwie ja zobaczyłeś, twoje ponuractwo diabli wzięli i zapytałeś: ,, Myślisz, że ją zagadam?”. Powiedziałem ci, że nie zrobisz z siebie palanta, bo wtedy bar świecił pustkami. Przez moment się wahałeś, ściskając swój ogon. No i podszedłeś. I zapytałeś, czy postawić jej drinka.
- I?….
- Odpowiedziała, że chętnie. I wtedy ktoś do was podbiegł.
- Giuseppe?- zapytał płaczliwie szop.
- Tak. Krzyczał na ciebie po włosku. Anita tez zaczęła na niego krzyczeć. I wiesz co było dalej?
- Nie! HIP!
- Próbowałeś ich uspokoić. Giuseppe, jak to zwykle on, chwycił ciebie za muszkę i wygrażał tobie na całe gardło. Cały bar aż huczał. Na szczęście nie było gości. Gdyby byli, byłaby niezła awantura. Dobrze, że była Anita. He, he, he. Wycięła mu niezły numer. Chwycił\ stojącą na ladzie butelkę, zdjęła mu kapelusz i zdzieliła go nią. Upadł ociekając tanim bimbrem.
Dosłyszał dochodzące zza pleców chichranie. Historyjka uradowała szopa.
- Ernest – ciągnął dalej - wiesz, że prawdziwych przyjaciół poznaje się zawsze w biedzie. Ze mną, z Douglasem, z tobą, z panem Vladkiem, nawet z Bartem, jest podobnie. Każdy potrzebuje z kimś pogadać, masz nas. Trzeba pogadać.
Szop smarknął nosem.
- Dzięki HIP! Jay – jęknął poklepując osła po głowie.- Prawdziwy z ciebie przyjaciel.
- Tylko nie becz. Będzie do….

Poczuł jak przyjaciel ślini mu kołnierzyk. Do tego strasznie chrapał. Zasnął.

- Oj, Ernest.– Westchnął.- Zaraz ciebie położę na tapczanie i będziesz smacznie spał.
Wchodząc z ciężarem przyjaźni po schodach, współczuł mu z dwóch powodów – miłości i snu. Miłość umiała przynosić gorsze łzy od smutku. Niszczyła samą siebie. Sama prawda. ,,Prawdziwej miłości już nie ma – myślał.- I tylko sen pozwalał zapomnieć, że występek miał miejsce”. Osioł stojąc przed drzwiami wyczuł jego obecność. Z trudem sięgnął ręką do klamki i otworzył drzwi. Wzrok stawał się nierówny. Zasypiał.

*

Wiedział, że śni. Jeszcze przed chwilą usadowił Ernesta na tapczanie, a sam położył się na składanym łóżku. Ziewnął, zamknął oczy i migiem leżał na atłasowych poduszkach w bliskowschodniej sali pełnej aksamitu. Nie czuł zaduchu lub lęku, mimo że pomieszczenie jawiło mu się jednocześnie jako makro- i mikro-wszechświat. Takie wrażenie potęgowała cisza. Grała mu w uszach. Samotność podobnie, ponieważ prócz niego nikogo innego nie było.

Zauroczony podziwiał zaklęcia miłosne wypisane czytelną odmianą perskiego na dywanach z metką MADE IN BABILON. Zatopione w półmroku mgiełki dały się rozczytać dzięki wianuszkom świecących pereł. Wisiały na ścianach, w odstępach. Prócz nich liczne różnobarwne świece migotały po kątach. Czerwień jedwabiu i złoto aksamitu rozlewały się po całej Sali pojedynczymi falami, przenikając się wzajemnie. Wystrój wydawał mu się dziwnie znajomy. Widział podobny w Nowym Jorku. Kiedy? Gdy mieszkał z Sandrą.

- O Boże – jęknął cicho i schował twarz w dłoniach. Na samo przypomnienie imienia utraconej miłości przyszedł smutek i chęć samobójstwa poprzez uduszenia samego siebie czy powieszenia się na jednym ze sznurów pereł. Gdyby ktoś byłby przy nim, nie uwierzyłby, że osioł umie płakać. Owszem, był swego rodzaju stoikiem, zachowywał spokój i równowagę ducha i nie wdawał się w bójki. Nie dawał się łatwo wyprowadzić z równowagi. A jednak. Łzy były dla niego pocieszeniem, chociaż nie pozwalały zapomnieć o przekleństwie samotności.

- Czujesz się samotny?- usłyszał czyiś głos. Był melodią pośród ciszy.

Uniósł czerwone od płaczu oczy. Teraz był pewien, że śni.
Obok siedziała ona. Blue Kitty. Taka, jak nad wejściem do baru. Błękitne futro, kształtne ciało, nieśmiertelna i nieprzemijająca uroda. Mając na sobie jedwabną i przezroczystą przepaskę biodrową kogoś mu przypominała. Powróciło utracone marzenie, skarb zaginiony dawno temu. Jego życie miało wtedy blask. Teraz, we śnie, ten blask, jutrzenka szczęścia powróciło pod upragnioną postacią..

Nie chcąc przestraszyć czy spłoszyć cudownej kotki, skrył oszołomienie. Nie zakładał powrotu do realnego świata. Wszystko wokoło wydawało się baśnią lub niemożliwym do spełnienia życzeniem. A może to był realny świat? Zapewne powrócił z koszmaru codzienności w swój prawdziwy tor przeznaczenia. Zamarzy o śmierci, jeśli jego marzenie było mrzonką. Ciało umrze, dusza pozostanie wolna w snie. Tego chciał. Pozostać przy niej.

- To sen, prawda?- zapytał niepewnie.
- Chyba w to nie wątpisz?
,,Ten dźwięczny głos – uronił łzę – Boże, jaki piękny”.
Otarła mu policzek.
- Adulescentia est tempus discendi, sed nulla aetas sera est ad discendum(Młodość jest czasem uczenia się, lecz żaden wiek nie jest na to za późny ) - powiedziała.
- Amare animalis est, animalis ignoscere est (Rzeczą zwierzęcą jest kochać, rzeczą zwierzęcą jest przebaczać) – odpowiedział.

Zdjęła przepaskę. Naga przysiadła się bliżej. Bliskość ciepła jej ciała sprawiła, że zapragnął zrzucić z siebie rzeczy i być bliżej tego gorąca. Te piękne ciało przywodziło mu na myśl postaci świętych kusicielek z wizji umierających kompanów w okopach. Ochrzczeni krwią wzywali te niewidzialne imiona ostatnim tchem. Wiedzieli, rozszarpani drutem kolczastym, przecięci pociskami, otumanieni gazem, że przyszły ich zabrać ze sobą. Walkirie czterech stron świata przybywały po umiłowanych wojowników. Tak po każdym ataku. Uśmiech zmarłych lekarze uważali za zwyczajny pośmiertny grymas. Nie znali prawdy. Uwolnili się od grzechu bycia marzycielami. Jay zazdrościł poległym. Oni byli pobłogosławieni, on pozostał między żywymi wyrywany spod objęć aniołów.

Ciągnęło go do niej. Tego pragnął od pierwszego razu, kiedy ją ujrzał. Sięgał do guzików koszuli i dostrzegł, że sam był nagi. Magia snów? Nieśmiertelna i niepoznana od czasów Parysa i Heleny. Przeklęci kochankowie. Przez nich upadła Troja i zginęły całe pokolenia herosów, a Odys powracał dziesięć lat do Itaki. Byli im podobni? Musieli. Byli tacy jak oni – piękni i przeklęci.

http://www.youtube.com/watch?v=I9HsvGdotAs

Poleciała magiczna i przyjemna nuta. Słyszał ten kawałek pierwszy raz i zarazem po raz kolejny. Deja vu? Słyszeć coś po raz pierwszy i po raz drugi. Sny rządzą się swoimi, nieznanymi prawami.

Położył się obok niej na miękkich, atłasowych poduszkach. Trochę się bał. Nie chciał skrzywdzić cudownej bogini. Był delikatny i nie sprawiał jej bólu. Ona zachowywała się podobnie. Nie czyniła przeszkód, nie przeszkadzała, ale też nie oddawała pełni swej słodyczy. Nie śpieszyli się. Czasu mieli aż nadto. Płomienie niezliczonych świec nie topiły wosku, wskazując tym samym upływ chwili rozkoszy i nagląc do pośpiechu.

W jej ramionach powtórnie poznał znaczenia słów miłość i namiętność. Dwa nic nieznaczące słowa. Dla osła znaczyły więcej od pieniędzy całego Chicago, pieniędzy całego świata. Kiedyś pożądał śmierci, teraz był szczęśliwy, że o nim zapomniała i dała wybór dalszej drogi. Nie zmarnował tej szansy.

Po wszystkim patrzyli sobie w oczy.
- Myślałem, ze nigdy ciebie nie spotkam... Blue Kitty – powiedział Jay.
- Też tak myślałam. Zawsze, czy w zimie, czy na jesień albo na lato lub na wiosnę, rozmawiałeś ze mną. Nikt nigdy ze mną nie rozmawiał, a ty zawsze znalazłeś choć odrobinę czasu.
Miała niezwykły głos. Nie cudowny, piękny czy wspaniały. Nie umiał znaleźć stosownego słowa do jego określenia. Różnił się od zwyczajnych kobiecych głosów.
- I nikt więcej nie rozmawiał z tobą?
- Czasem widziałam kogoś poszukującego wolnego stolika. Spieszył się i nie mogłam zacząć.
Pocałowała go. Uczucie wzlotu przeszyło jego całe ciało. Zaskoczony dostrzegł wychodzący spomiędzy kurtyn i jedwabi miniaturowy księżyc. Towarzyszyły mu gwiazdy i konstelacje, całe gwiazdozbiory. Przepływały przez nich. Płynęli w powietrzy? Pod sobą niczego nie wyczuł. Spojrzał w dół. Naprawdę płynęli na niewidzialnym latającym dywanie przy akompaniamencie muzyki. Pozostając w jednym miejscu, przemierzali nieznany kosmos.

W takim momencie Jay bał się jednego pytania.
- Czy jeszcze się spotkamy?
Blue Kitty milczała.
- Czy jeszcze się spotkamy?- powtórzył ze łzami w oczach.
Popatrzyła na niego. Nie uśmiechała się. Płakała. Chwyciła jego dłonie i dotknęła nimi piersi. Serce biło powoli, na moment wybuchając ostrzejszym rytmem. Pragnął wiecznie czuć bicie jej serca.
- Jay…
Pocałowała go.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.