Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział IV cz.I (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2014/11/9
Przeczytano: 1363 raz(y)
Rozmiar 17.22 KB
1

(+1|-0)
 
Nigdy nie przeżyję gorszego dnia. Kraczę już o poranku. Mam prawo. Od trzech godzin siedzimy z White w poczekalni. Czekamy na wydanie pozwolenia na widzenia się z Black. Takie prawo nam przysługuje. Jeszcze. White czeka z obowiązku. Jest siostrą. Ja podobnie. Obowiązek tego wymaga. Blake to moja ,,szwagierka”. Rodzinę wypada uszanować.

Korytarze cuchną środkami czystości. Mocny smród prawa i porządku. Zielono-czerwone płytki posadzki przyprawiają o mdłości. Chore miejsce. Na ścianie przywieszono pineskami czyjeś listy gończe, telefony zaufania, pomocy społecznej. Domów opieki. Miejsc o niepewnych porankach. To mi przypomina, że odwiedziny u wuja tuż, tuż. Jak mi się nie chce do niego iść! Godzina wysłuchiwania szaleńczych wizji umierającego starca to umieranie wraz z nim. Ale muszę. ,,Rodzinę wypada uszanować” - powracam do słów sprzed chwili. Tak źle ze mną?

Te miejsce niszczy poczucie bycia sobą.

Wokoło czekają inni, równi nam, frajerzy. Pechowa śmietanka miasta. Ilu ,,szczęśliwców” papierek nie zmusił do przyjścia tutaj? Brodaci menele pozbawieni papierowych toreb wypełnionych mocnym pocieszeniem w butelce. Włóczędzy zaaresztowani z niczym więcej jak własną osobą. Prostytutki przyłapane na braku książeczki zdrowia. Uciekający na fałszywych papierkach do Kanady i Meksyku dezerterzy. Innymi słowy, jak piszą gazety, cała hołota przeznaczona do skreślenia z listy żywych i porządnych, którą wyuczy się szacunku do obcych im praw. A niby walczymy z komuchami.

Nuda zabija czekających. Zapytują o byle co.
- Masz szluga?
- Nie używam.
- To przepraszam.

Na drugim końcu kolorowe dziewuszki w tanich szmatkach szarpią się z gliniarzami. Biedulki. Brak szczęścia. Przyszły kiepskie dni na szukanie okazji. Wyglądają znajomo. To mogą być te spotkane przedwczoraj. Możliwe. Ubrudzone aniołki wydzierają się na całe gardło. Jedna dostaje w twarz. Nikt nie reaguje. Prysła dziewczęca bańka mydlana. Rycerz na śnieżnopiórym orle nie przybędzie na ratunek. Bajki babć i ,,nauczycielek” okazały się szmirą opowiadaną jako pocieszenie. Nigdy nie usłyszą przeprosin.

Obok chłoptaś, króliczek blondasek w dziecięcym kimono sięgającym jego tyłka dostaje od innego stróża prawa. Ryczy, trzymając strzaskany nos. Plamki krwi brudzą jego ubiór. Żal patrzeć na niedoświadczone serce rzucone na pastwę żarłocznych ulic. Żałować chłopaczka?... Znajduję odrobinę współczucia, choć mam komu mocniej współczuć.
Przeczesuję dłonią grzywkę White. Trzyma główkę na moim barku.

- Słyszałeś tą ciotę?- odzywa się jeden z niebieskich.- Bezprawnie dawał dupy i wciąż ryczy o prawnika. Z takimi to tylko masz masę roboty.
- Najgorsze, że czeka nas takich pięciu.

Wyraźnie sprawiedliwość dostała nerwicy. Z pysków spuszczonej z łańcuchów policyjnej sfory bije piana. Ofiary zwierza i nocne walki prywaciarzy pchnęły policję, by wspólnie działać z CO. Się porobiło. Nagroda straciła znaczenie. Te miliony mało znaczą. Nic. Chała. Teraz ważnym dla wszystkich jest złapanie zwierza. Żywego lub martwego. Lepiej martwego. Pewnie są i wyjątki. Ci skorzystają na sytuacji. Zrobią porządek na ulicach. Jakoś im wychodzi. Rezultaty widzę na własne oczy.

Silni przeciw słabym. Kłamliwi przeciw prawdomównym. Horda przeciw samotnym. Taki mój pogląd.

A jeszcze nadciągają wybory. Zupełnie zapomniałem o nich. Znowu wygra kandydat kolegów. Dadzą w łapę i zwycięzca będzie znany na 3 dni przed. Prycham na nie. Taką zabawę mam gdzieś. Jak wszyscy. To polityka. Rozmawiając o niej tracisz czas. Zdrowie wykańczają pozostałe grzechy. Pominę je. Za długa lista.

White prosi, żebym zapytał o pozwolenie. Sama nie chce. Nie czuje się na siłach. Drży i gryzie nieumalowane paznokcie. Oczy pełne łez. Boi się. Wiadomość o aresztowaniu siostry przyszła za wcześnie. Było trzeba powiedzieć od razu. Postąpiłem tchórzliwie. Jak śmieć. Wolałem udawać, że nic się nie stało i czekać na nie wiadomo na co. Źle zrobiłem. Nagrzeszyłem.

Zwyczajnie po ukaraniu Morrisa, i usłyszeniu wieści, przysiadłem wewnątrz i czekałem. Zrobiłem krótką przerwę na trzy szybkie łyki. Dla ochłody. Niepotrzebny i gorzki unik. Mogłem zagadać, ale odwaga mnie opuściła. Jeden palant wykorzystał ,,okazję”. Nie widziałem kto. Słyszałem głos. Zaszedł bliżej baru i palnął: ,,E, White, masz wiadomość dla Blake? Dzisiaj mam wizytę u kuratora w komendzie i pomyślałem, że ją odwiedzę, jak tam siedzi”. Zjeb. Takiego zabić... Zakopać żywcem.

White zemdlała. Nikt, prócz mnie, nie zwrócił uwagi. Gadali, śmiali się, pili. Oszukiwali. Naraz. Takie mendy porodziło Miasto.

Przeskoczyłem bar i nachyliłem się. Przyłożyłem ucho. Cisza.

,Jezu, żeby nie zawał”, pomyślałem w gorączce.

Nigdy nie miała zawału. Nigdy nie oznacza przenigdy. Ma wrażliwe serce. Opowiadała o tym. Stres ją wykańcza. Niby każdego wykańcza. Z nią jest inaczej. Zdarza się. Paskudztwa przychodzą nie w porę. ,,Boże, żeby nie umarła, modliłem się. Bożę przenajświętszy, niech żyje!”. Usłyszałem bicie. Jeden kamień spadł mi z serca. Minęła chwilka i odzyskała przytomność. ,,Dzięki, Boże, dzięki”. Z trudem powstrzymałem łzy. Jednej udało się spłynąć.

Pomogłem White wstać i wyjść na zaplecze. Usiadła na kartonie. Przykucnąłem obok.
- W porządku?- spytałem.
Trzymała twarz w dłoniach.
- W porządku?
Uniosła pyszczek. Łzy zniszczyły poorany makijaż. I bez niego była śliczna.
- Co ja napiszę cioci?- Nie przestawała płakać.- Co jej napiszę?
Przyszła druga kelnera.
- Wszystko okay?
- Nie wiem – odpowiedziałem.- Zostaniesz przy niej?
- Jasne

Zostawiłem je. Niech się uspokoi w damskim towarzystwie. Przeszkadzał bym. W drzwiach rzuciłem ostre spojrzenie po towarzystwie. Wodziłem za tamtym palantem. Bezskutecznie. Skorzystał z zamieszania. Zwiał. ,,Kiedyś cię, bucu, dorwę i powieszę za jajca na rozgrzanej latarni”. Prywatna lista wrogów poszerzyła się o jeden numerek. Obecnie liczy 4 pozycje. Jakby kto pytał: Morris, inny agent z CO, wilk od Zimmermana i barowy buc. Czterej złodzieje szczęścia.
,,Kiedyś wszyscy mnie popamiętacie. Na dziś tyle mojej zemsty”.

Wróciłem na miejsce. Podszedł barman, muł z kocimi oczami. Przyniósł litr polskiej. Na uspokojenie.

- Ny myj kyszt. Ny zdrywie – życzył.
- Przyda się.

Zdrowo pociągnąłem i zsumowałem dzień. Odpłaciłem Morrisowi za podróbkę morfiny. Plus. Otrzymałem wiadomość o długu wynoszącym 500$. Minus. Wychodziłem na zero. Chciałbym... Blake w areszcie, White prawie dostała zawału. Nisko upadłem. Poczułem odrazę wobec siebie. Wstyd. Na co mi przyszło? Wypiłem do dna i dotknąłem visa spoczywającego w kieszeni. Pomacałem uchwyt. Przyłożyć lufę do skroni i strzelić samobója umie każdy. Żaden nie potrafi chybić. Mam szansę? 8 nabojów. Podobno koty mają 9 żyć... Inne zwierzaki tyle samo. Prawdopodobnie. Bo sprawiedliwie musi być, ale co z ostatnim życiem? Masowe samobójstwo byłoby nie na miejscu.

Prosiłem w duchu, by to był zwyczajny koszmar, po którym obudzę się obok White. Zdrowej i pogodnej.

***

Noc przeszła spokojnie ponuro. Cicho. Cieszyć się? Odpuściliśmy sobie seks. Robić takie rzeczy w ponurą godzinę? Takie szaleństwa mnie nie biorą! Więc leżeliśmy odwróceni do siebie plecami. Nie spaliśmy. White płakała. Słyszałem. Wybijał każdą godzinę. Łzy zastąpiły sekundy, minuty. Sam uroniłem jedną czy dwie, czy trzy. Długo tłumione znalazł wyjście. Spryciule.

Obecność kogoś bliskiego w pace odbieram inaczej. Nieco. Mam wuja w domu wariatów. 20 lat jak tam siedzi. Krótkie doświadczenie w żałobie mam sprawdzone. Jedni mają łzy, inni dostają zawału, ja zwyczajnie myślę... w teorii. Jaka ta sprawiedliwość niesprawiedliwa. Kłamie w żywe oczy. Blake mogła zostać najwyżej zaaresztowana za pyskówkę z policją. Zbyt dobrze ją znam. Twarda laska.

A prawo ma sposoby na złapanie takich ptaszków.

Rano niewiele rozmawialiśmy. W obecnej sytuacji nie znaleźliśmy dobrych słów. Starczyło: ,,Wszystko dobrze”, ,,Tak”, ,,Masz ochotę coś zjeść”, ,,Nie”. White ubrała prosty żakiecik i zasłaniającej nogi aż po same kolana spódnicę. Skromnie i ładnie. Niezwykłe. Chciałbym jej to powiedzieć. Wstydziłem się. Miałem czego.

Po drodze milczeliśmy. Przy pomruku ulicy nasze milczenie wydawało się krzykiem. Była 6 rano i pogoda zachowała dosyć rozsądku. Było pochmurnie, ale nie padało. Zobaczymy, co potem.
Szliśmy przyspieszonym krokiem. Lepiej przyjść wcześnie. Nie wiadomo, ilu przyjdzie, ilu przyjmą, ilu odeślą. Z niczym. W poczekali umieją trzymać cały dzień i powiedzieć na do widzenia: ,,Niepotrzebnie pana/panią fatygowaliśmy. Bardzo przepraszamy za sprawienie kłopotu”.
Posępny budynek głównego biura śledczego przyprawia o mdłości. Wysoki, kamienny gmach odstaje od zieleni pobliskiego parku. Szary kloc postawiony na złość całemu Miasta. To tu zabierają podejrzanych o małe, nieznaczące sprawy. W deszczu budynek nabiera większej żałości. Tego nieszczęsnego dnia pogoda nikomu nie sprzyja. Krople zaczęły padać, gdy przebrnęliśmy połowę trasy.

Kilku policjantów i agentów CO paliło i plotkowała przed szklanymi obrotowymi drzwiami. Wymieniali między sobą listy kapusiów i opowieści zdobyte odznaką. Lub forsą. Żartowali z nowo poznanych kochanek, kochanków. Większych frajerów, którzy harują na nich. Naiwnych agentów. Jakby nie mieli niczego innego do roboty.
Przyszliśmy i czekaliśmy. Czekamy.

***

White prosi, żebym zapytał. Wstaję.
- Popilnuj mi miejsca, dobrze?
Kiwa pyszczkiem na ,,tak” i wyciera dłonią oczy.
- Ile mamy jeszcze czekać?- pytam dyżurującego policjanta. Siedzi za swoim biurkiem, za kuloodporną szybką. Do tego szafka dokumentacyjna i mini lodówka. Mają forsę skurwysyny. Trzymają tyłki daleko od kłopotów na wyspach szczęśliwych.

Wyder unosi wzrok znad papierów. Trzymany w gębie papieros żarzy się. Głupek. Pali w pobliżu łatwopalnego materiału. Jakby nie znajomości, wywaliliby go na bruk.

- A skąd mam wiedzieć?- odszczekuje.- A w ogóle, co za sprawa?
- Zatrzymanie Blake Kirby.
- Moment.

Przegląda papiery nie gasząc ognia. Odwraca następne strony śliniąc koniuszkiem języka palec wskazujący. I nie wyciąga papierosa. (Płomyczek jarzy się denerwująco). Pojedyncze kartki wywala do kosza bez rzucenia na nie wzrokiem. Odstawia jeden segregator za drugim. Wręcza 4 stronicowy pliczek zszyty agrafką. Na wierzchu widnieje doklejona kartka z grupo zadrukowanym napisem: ,,SPRAWA NR. AKP 452/53/47, SPRAWA BLAKE KIRBY”.

Raptem doczytuję tytuł do końca. Wyder bierze pliczek i wpycha do szuflady.
- Zatrzymana za ubliżanie funkcjonariuszowi – tłumaczy.- W czasie procedury aresztowania wyraziła się w sposób ordynaryjny wobec pracownika departamentu prawa. Na pytanie, czy kiedykolwiek wcześniej była notowana, odpowiedziała: ,,Odpierdol się. Nie twój skurwiały interes, pączkożerco !”.

Opieram się łokciami o blat z mojej strony. Wystaje kawałkiem. Łatwo o niego zahaczyć i łatwo walnąć.

- I to nazywacie ,,wyrażaniem się w sposób ordynaryjny”?- pytam.- Są o wiele gorsze wyzwiska.
- Nie wolno obrażać policjantów. Mamy bardzo stresującą pracę. Aha, zapomniałbym. Jest również podejrzaną o morderstwo.
- I to dla pana wyłącznie dodatek do wyrażenia?
Jego morda przybiera typowy urzędniczy zgryz. Krzywy uśmiech przypominający kto jest górą.
- Proszę nie zadawać głupich pytań. Zawiadomimy pana, jak będzie wiadome. Na razie proszę nie blokować okienka.
,,Proszę nie blokować okienka”? A kto niby będzie na tyle głupi i podejdzie do tego kretyna? Aha... tym kimś jestem ja.
- Dziękuje – buczę.

Tłamszę wściekłość i wracam na swoje miejsce. Czeka puste. White je upilnowała, choć w obecnym stanie nie umie kojarzyć. Siedzi z rozmazanym makijażem wpatrzona w podłogę.

Kiepsko wygląda. Grzywka nie uczesana, oczy czerwone, ubranie przygniecione i nieuprasowane. Szkoda biedulki. Ciągle płacze.

- Co się stało, skarbie?
Ociera chusteczką oczy i bierze głęboki wdech.
- Kiedy odszedłeś, jeden gość mnie zaczepiał. Podszedł i spytał... czy... czy chwiałabym... - chowa twarz – uprawiać z seks w łazience.
Zaczyna płakać. Wściekam się. Jeden problem to za mało na jeden dzień. Musiał się przypałętać zbok i nagadać.
- Który?
- Jeden kozioł w meloniku.

Kozioł w meloniku? CHWILA! Kojarzę gościa. Pamięć do twarzy, ot co. Spotkaliśmy się dawno temu na wysypisku, gdzie znaleźli pierwszą ofiarę. Jeden z nowicjuszy. Oddałem mu tamtą zapalniczkę z fajnym tłem ze smoczą lisicą albo lisią smoczycą. Tło niczego sobie. Zwykła przysługa. Prezent orła dla pisklęcia. Na rozgrzewkę. Na samotne noce.

Wykończą niejeden ogon.

Choćbyś chciał, nie spuścisz ręcznie trochę ciśnienia i gniewu. Ile można? Wiele dni. Jadąc na ręcznym przeżyłem ich dużo. Inna rozrywka była mi obca. Nie słuchałem muzyki, choć trzymałem w mieszkaniu radio po wuju, tego co zabrali do szpitala. Sam sprzęt dodaje uroku mej dawno nie odwiedzanej mecie. Dziwne, że nie ukradli. Tracą okazję. A głupota ponoć nie szkodzi.
Nie przesadzam. Nie kłamię.

Ale kozioł przesadził. Przesadził na całego. Czynić propozycje cierpiącemu to przegięcie ustalonych zasad. Takie niepisane prawo niesienia pomocy innym. Widzisz na stojaku, znaczy w poczekalni, ,,cnotkę”. Łapiesz wtedy taką propozycją szybkiego wyjścia w wiadomy sposób. A czynienie propozycji mojej zebrze, mojemu promyczkowi nadziei, to osobista prośba o pozbyciu się swoich zębów moją pięścią. Dotychczas usłyszałem 3 prośby. Jestem zwyczajnie uczciwy. Nie przesadzam. Nie kłamie. O zabijaniu mówię szczerze. Dlatego wielu dybie na mnie.

- Uwaga! Uwaga!- odzywa się głośnik.- Krewni lub przyjaciele Blake Kirby są proszeni do pokoju przesłuchań. Korytarz numer 3.
- Nie pójdę – odpowiada White.- Nie pójdę.
- Pójdę z tobą. Nie płacz.
Kucam i ocieram jedną zebrzą łezkę.
- Nie mogę.
- Posłuchaj, wiem, że kiepsko się czujesz i takie tam, ale musisz się z nią zobaczyć- mówię.- Twoja siostra potrzebuje pomocy. Proszę, nie denerwuj się.

White zbiera się na płacz. Biorę ją za dłonie. Dla dodania otuchy.

- Nie mogę... Hech, naprawdę nie mogę...
- A ja nie mogę zostawić ciebie samej.
- Ja z nią zostanę.

Podchodzi jaguarzyca wyglądająca na prawniczkę. Wskazują na to jasna garsonka i trzymany pod pachą pliczek dokumentów. Zza jej pleców wystają czerwone skrzydełka motyla. Florance? Więc tak wyglądasz? No, no, no, ładnie obie siostrzyczki trafiły..

Przyjście byłej White, a obecnej dziewczyny Blake mnie nie zadziwia. Jak każdy odgrywa ona swoja rolę wśród wyznaczonych przez los ról. Niespotkanie się byłoby większym prawdopodobieństwem. Dawno się z nią nie widziałem. Przefarbowała włosy? Z rudej na brunetkę? Nigdy nie zrozumiem kobiecej pogoni za sztuczną doskonałością. Aktorki i modelki to mogą. Mają bogatych opiekunów.

- Cześć. Jak się trzymamy?
- Lepiej nie gadać.- mówi, siadając.- Przyszli wczoraj. Łomem wyłamali drzwi. A chciałyśmy miło spędzić czas oglądając Casablance na domowym projektorze.- Gryzie końcówkę długopisu. Wiem dlaczego. Rzuciła niedawno palenie. Zazdroszczę kotce.- Świnie. Jeden darł mordę, a dwaj inni przetrząsali mieszkanie. Po wszystkim skuli Blake i wyszli bez do widzenia. Długo przepraszałam sąsiadów za hałasy. W naszej kamienicy mieszka wiele starszych małżeństw.
- Blake rzuciła niezłym mięsem.
- Zasłużyli. Na samo: ,, Tu mieszkają te lesby?” już ci się otwiera nóż w kieszeni.
- Bywa – odpowiadam.
- A potem słyszysz:,, Widać, że są chore. Z takim ciałem nie powinny być lesbijkami”. Jeden rozbierał mnie wzrokiem. Zbok.
- Mężczyźni bywają rożni.
- Chciałeś powiedzieć bywają palantami, kiedy trzeba.- Patrzy na mnie.- Wybacz.
- Uwaga! Uwaga!- głośnik ponownie się odzywa.- Ostatnie wezwanie! Krewni lub przyjaciele Blake Kirby są proszeni do pokoju przesłuchań. Korytarz numer 3.
White popłakuje.
- Dobra – wzdycham – zobaczę jak ma się Blake.

Zostawiam moją miłość z jej dawną miłością. Życie lubi mnie zaskakiwać. Na dobre i na złe. Zobaczę, co szykuje teraz.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.