Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VI cz.I (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/1/19
Przeczytano: 1223 raz(y)
Rozmiar 7.83 KB
3

(+3|-0)
 
Terence mieszka w całkiem przyjemnej dzielnicy. Wszędzie pełno kwiatów. Co drugi balkon jest usiany kolorowymi pnączami. Niskie kamienice nie wyglądają na zabiedzone. Coś w tym jest. Zbudowano je niedawno. Zdążą jeszcze zostać ofiarami nudziarzy. Szczeniactwo poznęca się nad nimi. Gówniarze mają to w zwyczaju.

Chodniki zadbane, drzewka posadzone. Żadnego dilera, klientów skołowanych gdzie są. Nikt nie klnie z okna do okna. Dziewczyny gotowe na każdy zarobek nie stoją pod nielicznymi latarniami. Jednokierunkowa ulica pozbawiona menażerii wydaje się dziwna z nakazem jednokierunkowego ruchu. Tędy jeździ mało aut, a droga jak marzenie. Żadnej dziury. Widzę nowiuteńkie fordy w liczbie 3 sztuk. Zero zadrapań. Lakier na błysk.

- Wynajmuję tu za psie pieniądze – opowiada.- Umówiłem się z właścicielem na 5 letnią obniżkę w zamian za pomoc przy rachunkach. Facet nie ma do tego głowy. W księgach rachunkowych robi same błędy. Przyzwoita oferta.

Jego czynszówkę stoi na końcu ulicy. Choroba, to sam szczyt. Daję radę wejść. Na końcu czeka nagroda, sklep na parterze. Miejsce eleganckie i suto zaopatrzone. Fajowo. Kupujemy spore zapasy. Nie będziemy potem ciągnąc zapałek, który zostanie posiłkowym. Nie chce się. Nocne poszukiwanie otwartych drogerii z wypchanymi kieszeniami to wariactwo. Przesadzam ze zmartwieniami. Kto w tej okolicy na mnie napadnie? Nie zdziwię się, jeśli rozwód jest tu największym grzechem.

Zamierzam płacić, wiedząc, że nie mam ani centa. Terence mi nie pozwala.
- Wprosiłeś się, więc rachunek biorę na siebie.

Nie dziwota, że olał Morrisa. Ma lepszy humor, gust. Nie opowiada świńskich dowcipów pozbawionych puenty. Tacy szybko kończą w dole. Szkoda.

Deski nie skrzypią, balustrada wypolerowana na błysk nie chwieje się. Kultura i porządek. Wdech i wydech… Niełatwo wchodzić na trzecie. Ciężko... Dwa dni bezczynności i jestem kaleką. Dużo zmartwień, szczęścia mało. A papierowe torby są gdzieś pośrodku. Dodają kilogramów. Napchaliśmy je, czym się dało, czym potrzeba: butelka sake, dwie żytniówki, 5 piw, po jednej marce. Uczciwe. Co jeszcze?... Czysta, wino z Puerta del Sol (na etykietce mały druk, że z Vera Cruz), drobne kroplówki owocowych koktajli i świeży lód. Cała paczuszka na ochłodę.

Stajemy przy 9. Mosiężna tabliczka nad numerkiem: TERENCE HAWK.
- Witaj w moich skromnych progach.– Oddaje mi torby... Ciężko, ciężko... i wkłada klucz do zamka.- Frank chyba wrócił z portu. Nie ma stałych godzin, więc nie mogę być pewny.
- I dobrze – sapię.- Będzie trzeci do towarzystwa.
Wchodzimy do przedpokoju. Szafa, taboret. Na ścianie lustro. Wieszam płaszcz i kapelusz.
- Idź do pokoju, a ja przygotuję cały zestawik.

Słucham rozkazu. Żałuję. Na dywanie znajomy mi owczarek robi brzuszki. Robi je nago. Jeszcze tego brakowało. Wieczór i noc zapowiadają się barrrdzo długie. Wzdycham. Tyle mi zostało na dziś. Oglądam nagiego faceta, ćwiczącego na środku pokoju. Taki widok… A chciałem odpocząć, wypić. Nabrać sił. Ale nie zapalić. A tu wyskakuje taka niespodzianka.
Obeznani z tego rodzaju niespodziankami nazwą to plaskaczem. Kłopoty ciebie nie wykorzystują. Ciągną za tobą i dają ci z liścia, gdy poczujesz ich obecność. Tak mówią. Tak jest.

- Frank, rozmawialiśmy o nagiej gimnastyce! Miałeś tego nie robić!- woła Terence. Zaniepokoiła go martwa cisza?
- Nie mówiłeś, że przyjdzie gość.-Podnosi wzrok.- Ej, my się czasem nie znamy?
- Jestem tamtym gościem z baru. Wychodziłem z szopem, który posłał buziaka Terencowi. Ty mu odszczeknąłeś, a ja ci pogratulowałem. Palant zasłużył.

Wstaje i przeciąga się. Na jego klatce piersiowej nie widnieje żaden tatuaż. Marynarz bez tradycji? Widzę inny problem. Chłopie, ubierz się! Widać ci interes! Większy od mojego. I czemu stoi na baczność? Cieszy cię mój widok? Uważaj. Po spotkaniu z frajerem od Zimmermana ochoczo komuś przyłożę.

- A, kojarzę.-Bierze z kanapy spodnie i je zakłada.- Z takim to bym łóżka nie zagrzał.
- Tak bywa. – Siadam na fotelu, a on na kanapie.-Nie właź nikomu do łóżka, bo inaczej wszyscy będą włazić do twojego, żeby wyruchać ciebie.
- Samo życie. Łaziłem po przeróżnych kanciapach w przeróżnych portach, to napotykałem różnych takich. Chcesz, opowiem ci ciekawostkę... Hector? Herman?
- Herman. Ale mów mi Hech. Przyzwyczaiłem się do skrótów.
- Okay. Wiesz, Hech, jak byłem w Tangerze, to port w Maroku, widziałem ciemne sprawy tego miasta.
- Chyba jako marynarz widziałeś je w niejednym porcie, nie?
- Hong Kong, Hamburg, Marsylia, Nowy Jork są w miarę normalne, ale Tanger to specyficzne miasto.(O co mu biega?). Siedzą tam wojskowi z Francji, angielskie chłopaczki, Amerykańce i przeróżne watahy z 5 kontynentów. Wybuchowa mieszkanka. Na targu kupisz wszystko i każdego. Chcesz czołg? Dostaniesz. Chcesz młodego, zaufanego i wiernego towarzysza na czas pobytu? Załatwione. Nie widziałem nigdzie indziej tylu domów z czerwonymi zasłonami. Całe ulice są nimi usiane. Nie wiesz, w którym mieszkają tutejsi, a w którym obcy. Wielu zalega z niskim czynszem. Jeden sternik miał dzieweczkę, która płacił za pokój 30 cenciaków na miesiąc. A sternik dawał jej 30 dolców. I to za jedną noc.

- Przyjemna mieścina – zauważam.
- Kocioł. Przyciąga świrów. Widziałem tam przeróżne dziwactwa. Wiesz kto to jest zobo?
- Zabij mnie, nie wiem.
- To chłopiec do towarzystwa pewnego rodzaju. Kiedy ci obciąga, grywa twoim ptaszkiem jak fletem. Przyciska odpowiednie żyły i z przyrodzenia wydobywa się prawdziwe dźwięki. Nie kłamię! (Czy ja zaprzeczam, kolego?). Umie zagrać dowolną melodię. Jeden z włoskiego ,,Triestru” ulżył se raz u takiego. Opowiadał, że wreszcie wydał 350 dolców na coś niesamowitego.
- Już mi obrzydziłeś wieczór.
- Nie czepiaj się – mówi.- Taka ciekawostka.

Bierze papierosa z paczki leżącej na stole, a ze spodni zapalniczkę. Zapala i zaciąga się. Głęboko. Wykorzystuję to i rozglądam się. Przytulne gniazdko. Ściany malowane, żadnego tapetowania. Gryzmoły wydrukowane na papce męczą oczy. Stojąca lampa, dwa fotele. Ten, na którym siedzę, stoi na wprost okna. Kanapa. Fajnie.

Gdy mam pewność, że owczarek łyknął już dosyć orzeźwienia, mówię:
- Nie gustuję w takich ciekawostkach.
- Podły humor, hę?
- Powiedzmy.- Stukam palcami o oparcia fotela.- Jeden idiota zepsuł nam dzień na wyścigach. Napuszał się, aż prawie zarobił u Terence'a dziurę w czole. Taki był z niego kawał hołoty. Nawet nie był wart śmierci.

Marynarz zagina palce. Trzask.
- Mogę mu wytłumaczyć to i owo. 2 lata byłem bokserem.- Uśmiecha się i celuje we mnie oboma wskazującymi.- Niezawodowo, rzecz jasna.
- Ja tam za młodu waliłem z pięści. Żadna taktyka, żadna technika. Prosta walka. Taki pojedynek, gdzie sędzią jest przeznaczenie. Straciłem jeden tylni i późniejszą plombę. Te same miejsce i ta sama pięść. Przypadek znany z ulicy.
- Znasz tulipanka?- pyta.
- Poznałem cały bukiet. Kojarzysz różę?
Kręci głową.
- Tego jakoś nie. A jak się ją robi?
- Wbijasz w dechę mnóstwo gwoździ ostrzem na wierzch, a potem rozcinasz górę – tłumaczę.
- I to nazywają różą?
- Tak słyszałem. Taka ciekawostka.

Terence przynosi tacę z trzema szklankami i butelką sake. Dobry początek.
- Rozlewamy czy gadamy? – pyta.
Frank go pośpiesza.
- Rozlewaj, nie gadaj.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.