Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VI cz.II (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/1/19
Przeczytano: 1408 raz(y)
Rozmiar 12.42 KB
2

(+2|-0)
 
Znośnie nam idzie. Za nami pół godziny i 6 pustych butelek. Stoją pod stołem w równym szeregu. Posłuszne szkiełka. Będą się bezpańsko walić po podłodze? Któraś wejdzie pod nogi i będzie nieszczęście. Dziękuję bardzo, nie chcę wyciągać szkła spod stóp. Już czuję w brzuchu ciężar. A na stoliku czeka druga pula. Pierwszą wykorzystaliśmy na opowiedzenie Frankowi o wilku z wyścigów. ,,Nieudaną” próbę zastrzelenia trafnie skomentował: ,,Nie mogliście wyprowadzić gdzie indziej?”

Terence odkłada szklankę.

- To jak stoimy?
- Treserka nie żyje – zaczynam - CO i policja liżą sobie nawzajem tyłki, a zwierz lata po mieście i ma wszystko w dupie. Drwi z głupoty, za którą płacimy my.
- Zapomniałeś o wyborach – mówi Frank.
- Głosujecie?

- Coś ty – mruczy Terence. Na moment milknie. Marynarska dłoń głaska jego krocze. Nie za szybko, koledzy? Mogę wyjść, jeśli chcecie. Trwa to momencik.- Nie ma na kogo. Chynasky to socjalista o uśmiechu lichwiarza. Niby pomoże, sypnie kasą, a rodzonemu bratu, który nie ma obu nóg, forsy nie da. (Skąd ja to znam?). Cham. Uparł się na władzę. Że niby mu wolno. Dowiedziałem się, że walczył w Hiszpanii po stronie czerwonych. Robił u nich za politycznego. Tępił opozycję, kazał rozstrzeliwać tych, co się z nim nie zgadzali. Stray komuch. Dzisiaj robi z siebie kumpla tego... jak mu tam... McCarth'iego i pomaga mu zwalczać czerwonych w Hollywood. A ten drugi... Jak mu na imię?

- McCuligan – podpowiada owczarek.
- Facet jest byłym członkiem Ku-Klux-Klanu. Chyba nadal nim jest. Przewodził grupom w Luizjanie i w Missisipi. Zabił o paru Afrykańczyków za dużo. Stracił grunt pod nogami. Zwiał stamtąd, kiedy władze przysłały agentów CO. Przyjechał tutaj i tak został. Miał kilka trafnie kupionych akcji, które nie ucierpiały w 29-tym.

- Skąd bierzesz takie informacje?-pytam.
- Coś musiałem robić w przerwach między rachunkowością a algebrą. Studia były nudne, kolejne wykłady i spotkania w klubie bractwa były nudne. Nudziarstwo. Nie chciało mi się słuchać opowieści o nowym samochodzie od starych i chodziłem po bibliotekach i archiwach. Przejrzałem, poczytałem, posłuchałem jednego wykładu w audytorium. Robiłem co trzeba. W końcu zdałem.

Popijam drobny łyczek.

- Dlatego nigdy nie pójdę na uniwerek.
- Taaa... studia to jedna z tych rzeczy, za którymi się nie tęskni, choć przed ich zakończeniem chciałbyś jeszcze na nich pobyć. Spotykasz masę obiboków i zanim się spostrzeżesz, jesteś jednym z nich. Możesz też zwariować i skończyć życie bez dyplomu, ale z głową na karku. A właśnie... - Gmera w kieszeni i wyciąga kartkę.- Masz.

Biorę papier. Wiersz. Mhmmm…. Poczytam. Co mi zaszkodzi? Zaczynam. Koślawe pismo, ale można przeczytać. W trakcie ssie mnie w żołądku. Na ile dobrze skumałem po połowie, dwa wilki baraszkują w ładnej okolicy. Dookoła kwiatki, księżyc świeci, a pod nim ma miejsce zabawa. I to jaka. Mam ochotę przestać. Nie umiem. Spróbuję skończyć przed doczytaniem końcówki. Nie mogę. Czytam od początku. Muszę to rozgryźć. Co on tu nagryzmolił?! ,,okazywali sobie wzajemny żar/ płynący nieskrępowanie/ z ich przyrodzeń”? Kto pisze takie rzeczy? Co to, do diaska, jest?

Patrzę na nich. Frank próbuję powstrzymać się od śmiechu. Terence zachowuje kamienną twarz.
- Nie rozumiem – mówię.

Odpowiedź wprawia obu w wesołość.

- Przecież pisze czarno na białym – wyjaśnia jeleń.
- ,,rozluźnił nogi przed/ chwałą umiłowanego/ gotów na nadejście/ niebiańskiej rozkoszy”? Udam, że to nie jest napisane.
- Dalej jest jeszcze lepiej – dopowiada z uśmiechem owczarek.
- ,,nie minęła chwila/ jak obaj tryskali/ słodkim nektarem/ który spijali z dłoni”. Że niby jak?
Frank zaciąga się papierosem.
- Sam tego w połowie nie rozumiem – mówi – ale mi się podoba. Fajne motywy.
- Napisałeś ten wiersz? – pytam Terence’a.
- Coś ty. Nie dałbym rady, choć znam się na tych sprawach jak mało kto.(Przytakuję do dziwnej gry). Jednego dnia w barze zaczepił mnie pijaczek, tremp czy inny taki. Nie był to wilk czy lis. Bardziej wyglądał na hiena. Powiedział, że jeżeli dam mu stówę, napisze mi wiersz miłosny. Zgodziłem się. A on zaczął wypytywać o moje asortymenty, no, czyli z kim to lubię robić.
- Fachowiec pełną gęba – dodaje owczarek.
- A jak. Nie mija 5 minut, a gość wręcza mi ten świstek. Przeczytałem i byłem zachwycony. Dałem mu 4 stówy.
- Nie za dużo?
- Zasłużył. Hech, trzeba wspierać ciężko pracujących artystów.
- A ciężko pracujących stróżów prawa to nie?
- Masz na myśli policję, CO, wypierdków czy nas dwóch?

Do swojego szkła nalewam sake, dodaję ananasowej ,,kroplówki”, mieszam łyżeczką i odstawiam na chwilę. Nabierze ciepełka.

- Sam nie wiem – mówię.- Ten cały zwierz wydaje się jedynym normalnym w tym mieście. Czeka na okazję, a nie wyrywa się do przodu. Poluję. – Biorę szklankę i popijam. Mhmmm… Temperatura w sam raz.- Przeczekamy, aż wykończy ulicznych wyżeraczy?

- Nie gadaj bzdur. Kogo podejrzewasz o wypuszczenie? Chciałbym wiedzieć, przecież rozmawiałeś z treserką zanim padła.
- Widzę, że masz dobre znajomości – zauważam.
- W CO nadal pracują porządne ogony. Dawno by odeszli, ale o pracę trudno.
- Czy jeden z ogonów nazywa się Wally?- pytam.

Jeleń kiwa głową. Uważa, by poroża nie zahaczyły o butelki.

- Żebyś wiedział. Gad widzi, co wyprawia się w Agencji. Ostatnio mi się zwierzał, że w CO nie ma już gości na poziomie. Wszystko to cioty i debile. Starzy zostali zabici, wyrzuceni, odeszli z własnej woli.

Otwieram pomarańczówkę i rozlewam do 3 szklanek.

- To dlaczego nie zastrzeli Morrisa? Jeden problem z głowy.
- No chyba – cmoka – ale uważa, że byłoby mi tęskno za szopem.
- Jak miłe ciebie słuchać, Terence – mówi Frank. Wydaje się wściekły, usłyszawszy o kim rozmawiamy.

Terence spogląda swojemu marynarzowi prosto w oczy.

- Frank, już tobie mówiłem, że tamten palant mnie nie interesuję. Okazał się zbyt napalony.
- I nadal jest – dorzucam.
- Słyszysz? Zmarnowałem z nim czas. Odszedłem i spaliłem za sobą mosty. Nie chciałem być z zwyrodniałym błaznem, który sprowadza na każdy wieczór obcego koleżkę i po pierwszej rundzie zaprasza cię do sypialni.- Wypija do dna i zaczyna opowiadać: - Jednego wieczoru sprowadził skunksa i smoka. Umalowane cioty, ♥♥♥♥♥ jego mać. Pederasty. Jak się zabawiali, jak się uchachali. Te ich chichoty. Nie dawali mi spokoju. A wtedy pisałem comiesięczny raport dla CO. Po godzinie przestali. Tym uśpili moją czujność. Nie usłyszałem kroków.-Zaciska palce w pięść.- Przysnąłem. Duży błąd. Nim się skapnąłem, skunks chciał mi zrobić miłą niespodziankę. Sięgnął mi do rozporka i gmerał przy nim. I ten jego kiepski francuski akcent. Ryczał jak baba, gdy strzaskałem mu nos.

- Daj spokój z tym cwelem – przerywam.- Mieliśmy obgadać ważniejszą rzecz.

- Wybacz, ale tamten wilk nie obrażał ciebie. Uwziął się na mnie!- krzyczy.- Robił to specjalnie! Nie lubię, jak ktoś się czepia, przeszkadza, wchodzi do nieswojego łóżka i zaczyna prawić chamskie komentarze na twój temat. To twoje słowa, prawda, Hech? Ty lubisz, jak przychodzi do ciebie mądrala i tarmosi twój ogon?- Czuję na sobie jego wzrok. Wygarnął tyle prawd, że kłótnia jest zbędna. Nalewam mu czystej, dodaję szkockiej i podaję szklankę. Wszystko wypija. - Jaki plan?

- Warto by zagadać do właściciela cyrku. Treserka mówiła, że zachowywał się dziwnie podczas ucieczki zwierza. No i przecież on go kupił. Zażądamy wydania rachunku.
- Sprytnie. Jest mały problem. Prokuratura zatrzymała go w areszcie. Wally widział jego przyjazd na komisariat.
- Florance załatwi jakieś pozwolenie.
- Gówno z tego – mówi.- Musisz być z CO, by z nim gadać. Hech, nie dam dupy Morrisowi.
- Czy proszę o to? Prędzej spytałbym Franka, czy ma ochotę wyciągnąć od szopa odpowiednie dokumenty odpowiednimi metodami.
- Bym się zgodził – odpowiada owczarek.- Musi być z niego straszna łazęga, skoro wybiera chłopaczków.
- Czasem bierze dziewczynki – mówię.-Robi nocne sztafety. Czemu tacy się rodzą?

Frank obejmuje jelenia.

- Też taki byłem, ale odkąd poznałem Terence'a nie marnuję czasu na wyskoki. Trafisz na problemy, które nie przestaną się za tobą łazić.
- Jeśli chciałeś mnie pocieszyć, wystarczyło powiedzieć – buczy ponuro.- Ale nie teraz. Muszę pogadać z Hechem o zwierzu.
- A co tu gadać? Plan mamy ustalony. Podajcie telefon.
Terence podaje aparat. Ostrożnie obchodzi się z kablem. Unosi go nad każdą przeszkodą.
- Dzwonisz do Morrisa?- pyta.
- Do kogoś bardziej ogarniętego.

Wkręcam numer tak, aby nie zobaczyli dokąd dzwonię. Na szybkiego układam plan. Obgadam z Florance co trzeba. Nie cofnę się, jeśli jej się nie uda. A czemu miałoby nie? W czasie rozmowy zachowam kamienną twarz. No i spróbuje nie zapłakać. Nie chcę wyjść na tchórza. Może White siedzi u nich? Oby nie.

Przykładam słuchawkę do ucha i czekam. Czekam… Ktoś odbiera.
- Kto mówi?
Znajomy głos. Cudowny i utracony. White? Spokojnie, spokojnie, spokojnie, stary, dasz radę.
- Mogę porozmawiać z Florance Nikolai?- rzucam.
- Czy to ty, Hech?- pyta.

Odkładam słuchawkę i chowam twarz w dłoniach. Zaczynam płakać. Czemu musiała odebrać ten telefon? Rozmasowuję oczy. Wcieram w nie łzy. Nie wyjdę na mięczaka. Nie chcę być mięczakiem.

- Co ci jest?- zapytuje Terence.
Podnoszę oczy. Strasznie pieką.
- Nic, nic. Pomyłka.
- Wydajesz się czymś zmartwiony. Dać ci chwilkę?
- Lepiej daj te pseudo hiszpańskie wino. Podobno ma smak.

Na stole ląduje spora butelka. Jak we 3 to obalimy? Biorę otwieracz. Ciężko idzie… No, wyłaź, gnoju. Jakoś wyszło. Wącham. Zapaszek podejrzliwie sycący. Nalewam każdemu do pełna.
- No, żeby nam poszło gładko.- Unoszę szklankę.

- Najpierw się piję za tych, co na morzu – tłumaczy Frank.- Taki zwyczaj.
- To za tych, co na morzu – poprawiam i zderzamy się naczyniami.

Pierwszy łyk czegoś nowego to podstawa poznania. Po nim wiesz, na ile szklanek masz czas, na ile masz sił. Na ile masz ochotę. No i na ile masz pieniędzy. Jasne, masz wybór. Zapoluj. Złap właściwy trop. Popróbuj na innych. Wyjdzie, nie wyjdzie, zobaczysz, które ma twój smak.
Dziwne, nic nie czuję.

Jako pierwszy wypowiada się Terence. Łapie się za głowę. Zaciska zęby.

- Jezuuu....mocne. Nigdy wcześniej nie piłem takiego pioruna. A jak z tobą, Frank?
Owczarek dostaje chwilowego zeza. Trzęsie łbem i ,,wraca” do zdrowia.
- Muszę się położyć.

Wstaje i, trzymając się za brzuch, idzie do sypialni. Słyszymy jego padnięcie na materac.
- Nic mu nie będzie?- pytam.

- Później się nim zajmę.- Obraca szklankę w dłoni.- Odebrała White, zgadłem? Mnie nie oszukasz. Zadzwoniłeś do Florance, a odebrała ona. Usłyszałeś jej głos i zaraz odstawiłeś słuchawkę.
Emocje wzięły górę i nie chciałeś gadać...

Mówi dalej, a ja nie jestem gotowy na odpowiedź. Biorę drugi łyk. Teraz wychodzi smak... Mocniejszy od pierwszego. Yhmmm… I dobrze. Pomaga zebrać słowa. Coś kiełkuję.

- A co miałem powiedzieć? Cześć, jak się czujesz, chciałabym się z tobą przespać, pociumkami sobie dzisiaj? Zgadasz się? Terence, uznaję pewne zasady.
Jeleń rozlewa resztkę wina.

- Obaj uznajemy.– Podaje mi szklankę.- Za co pijemy?
Nie wiem. Drapię się po brodzie. Zastanawiam się.
- Żebyśmy każdego wieczoru mieli kogo ogrzać – mówię.
- Mądre i życiowe. No to siuup.
Unosimy szklanki i ciągniemy. I wtedy zamykam oczy...


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.