Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Fantomfur - Fachowiec cz.I  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/3/13
Przeczytano: 814 raz(y)
Rozmiar 3.94 KB
1

(+1|-0)
 
Fantomfur trafił precyzyjnie, w samo czoło. Nie spodziewał się, że uda mu się dosięgnąć tak zasłoniętego celu. To nieco zmieniło jego plany. Przewidywał długie wyczekiwanie na koniec przyjęcia. Wtedy zeber wyszedłby dla zaczerpnięcia świeżego powietrza i byłoby po nim. Od rozpoczęcia zabawy nie minęła nawet godzina, a on wyszedł na balkon. Zbyt wcześnie prosił się o śmierć.

Wstał i mrugnięciem poprawiłem ostrość oczu. Ciało leżało w karykaturalnej pozycji – nogi i ręce zwisały bezwładnie z krzaka, na które spadło. Postrzał odrzucił je na krzewy obficie porastające balkon. W ich cieniu trup zebra przypominał bardziej paskowanego osła. Światła lampionów migotały niespokojnie nad nim.

,,Chyba długo tak poleży, pomyślał. Sporo tego zielska, a w środku za dobrze się bawią”.

Nie miał innych zmartwień. Policji dawał godzinę na przyjazd po otrzymania zgłoszenia. Najpierw goście muszą znaleźć ciało. Rozbawieni nie będą szukać, zniknięcie gospodarza uznają za żart. Nim zaczną się niepokoić, miną kolejne godziny. Jak znajdą ciało, o ile je znajdą po pijanemu, zadzwonią. 15 minut plus godzina starczą. Pomiędzy nim a willą było ponad 2 kilometry w linii prostej. Drogę w tę stronę przeszedł za dnia w 20 minut. Uskok skalny, skąd strzelałem, dawał znaczą przewagę. Nikt nie weźmie tego miejsca za drogę ucieczki. Dalej ciągnął się wysoki i ostry klif. Pod nim była już tylko morska głębia. Fantomfur oceniał ją na 30-60 metrów.

Przyjęcie w willi trwało w najlepsze, gdy szykował się do powrotu. Cały czas nasłuchiwał krzyków, wrzasków, jakichkolwiek dźwięków ostrzeżenia. Niczego konkretnego nie usłyszał. Dali spokój gospodarzowi i jemu.

Rozłożył karabinek na 3 fragmenty. Pochował je w kaburach przyczepionych do szelek ładownic. Wszystkie były schowane pod krótkim płaszczem. Pozostałe pociski wsadził do pięty prawego buta.

Sprawdził czas. 10:47. W samą porę. Zaczął wyliczać. Powinien w chwili trafienia, ale pościg nie ruszy natychmiast.

Doliczył do 3 minut i 45 sekund, kiedy zdejmował przebranie. Zapowiadała się gwieździsta nocy. Na niebie zawisły oba księżyce Kalidliroi – Bellani i Raithara. Ich blask oświetlał porzucone na trawie rękawice oraz maskę imitujące futro śnieżnobiałego wilka. Znacznie różniła się od jego prawdziwej twarzy - gładkiego pyska, ciemnego i pozbawionego cech jakiegokolwiek zwierzęcia. Popatrzył na jego odbicie w pobliskiej sadzawce i założył ciemną kominiarkę.

26 minut i 47 sekund. Doszedł do skarpy. Z góry klif wydawał się pionową ścianą, wyrastającą z dziwnie spokojnego morza. Nachylił się i zawisł na obu rękach. Wysunięte spod podeszew ostrza gładko weszły w kamień. Ściana wydawała się idealna do schodzenia. Pazury dłoni również się spisały. Wspólnie wyćwiczony rytm: prawa noga, lewa ręka, lewa noga, prawa noga. Żadnej zmiany ruchów.

W połowie drogi wykrył sensorami usznymi pierwszy ważny dźwięk. Nareszcie. Ryk silnika przywodził na myśl bzyczenie olbrzymiej muchy. Poznał klasę maszyn. Nadlatywała para naddźwiękowych śmigłowców. Przystanął i ostrożnie, by nie zniszczyć kręgosłupa, odwrócił głowę o 180 stopni. Zobaczył je. Dwa granatowe punkciki leciały nisko, prawie dotykając lustra wody, i przesuwały po łuku sześć promieni reflektorów. Szukały czegoś. Czekał. Najmniejszy ruch i dobry obraz na monitorach, a piloci spostrzegą kontury odstające barwą od ciemnych skał klifu.

Poczuł wietrzyk śmigieł. Przeleciały. – Pora schodzić dalej – powiedział. Spuścił wzrok. Został spory kawałek. Należało przyspieszyć. Nie zawahał się schować ostrzy i puścić. Spadał skulony. Trwało to krótko, nie dłużej niż dwie sekundy.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.