Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Fantomfur - Fachowiec cz.II  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/3/13
Przeczytano: 878 raz(y)
Rozmiar 9.70 KB
1

(+1|-0)
 
Śniadanie jadł nad hotelowym basenem w kostiumie, w jakim przyleciał. Strój rudego ogiera z czarną grzywką leżał idealnie. Do tego koszula z krótkim rękawem i spodenki. Na pierwszy rzut oka nad basenem siedział zwykły turysta czytający gazetę i nikt więcej. Kamuflaż doskonały.
Niewiele zamówił. Przestrzeń małego stolika zajmowały mini wersje miejscowych specjałów: kyros(rodzaj mięsnego szaszłyka), uso(tutejsza wódka o orzechowym posmaku) i kalidliorska sałatka z serem smakującym fetą.

Kiedy skończył posiłek i zajął się prasą, podjechała czteroręka śniada wydra w bikini z cekinami. Obsługiwała gości, jeżdżąc na wrotkach. Zapytała, czy nie zachciałby zamówić czegoś więcej.
- Na razie podziękuje – odpowiedział bez odrywania oczu od gazety.

Kelnerka zabrała talerze i odjechała. Został sam. Był wczesny poranek. W drodze na śniadanie widział wiele zasłoniętych okien. Wracając po wykonaniu zlecenia nie musiał specjalnie się wysilać, chcąc zobaczyć nocne życie hotelu. Było po 3. Do świtu pozostało trochę czasu.
Słuchał je, pozostając z boku. Wolał zachować ostrożność. Zresztą starczyła mu godzina snu.

Czekało go sporo rzeczy do zrobienia. Dobrowolny skok z wysokiego klifu uszkodził lewą rękę i prawdopodobnie obie nogi. Cud, że przepłynął 10 kilometrów, doszedł tutaj i wspiąć się po piorunochronie na 4 piętrze do swojego pokoju. Szczęście w nieszczęściu, oczy i sensory słuchowe zostało nienaruszone. Z ich wymianą byłby kłopot.

Zaraz po powrocie zabrał się za naprawę. Płaszcz, szelki ładownice, buty i resztę uniformu złożył do schowka w walizce głównej. Wciąż czuł ból, chociaż robił to setki razy.
Z podręcznego bagażu wyciągnął zestaw naprawczy. Siadł na brzegu łóżku i z uszkodzonej ręki ściągnął cienką powłokę skórną. W dotyku przypominała lep na muchy. Zgniótł ją i wyrzucił do śmietniczki.

Śrubokrętem wymontował wszystkie płytki ochronne dookoła ramienia. Pod nimi zaświeciły dwa krwiobiegi – czerwony i niebieski. Splecione razem przenikały światłem gąszcz mięśni. Nie wydawały się uszkodzone.
- Gdzie ta usterka?

Napiął biceps. Pomogło. Jeden z neuro-kabli wszedł pod dźwignię nadgarstka. Zamachnął się w wodzie i weszło. - Zawsze to samo - powiedział cicho.- Zahaczy się przy najmniejszym ruchu i potem muszę to naprawiać. - Pęsetą wetknął kabel z powrotem na miejsce.

Podobnie zrobił z nogami. Nie licząc drobnych stłuczeń i uszkodzeń skóry, niczego innego nie znalazł. Nic takiego, ale te zlecenie mogło go drogo kosztować. A na razie dobrze szło. Trafił pierwszym strzałem, bezpiecznie doszedł do klifu, przechytrzył patrol. I skoczył.

Akurat nie to go martwiło.

Jedyna wydawana w tym świecie gazeta, drukowana dwujęzycznie – po angielsku i w miejscowym dialekcie, nie wspomniała słowem o wczorajszym zabójstwie.

Zaniepokoił się. Popatrzył przez moment na pusty basen, uniósł wzrok i przemyślał obecną sytuację. Popili się i zapomnieli poszukać ofiary? Znaleźli nieboszczyka, ale nie zawiadomili policji w obawie przed skandalem? Może sama policja kazała milczeć? By się zgadzało. Przestraszyli się kompromitacji. Dokonano zabójstwa niemożliwego, ponieważ jedyna, i prawdopodobna, droga ucieczki wiodła uskokiem i klifem.

A kogo będą podejrzewać o strzał? Śnieżnobiałego wilka? Przebranie pozbawione połączenia z neuro-kablami i krwiobiegami, wysycha i nic z niego nie pozostaje.

Czyli był bezpieczny. Chwilowo wszystko szło właściwym torem.

Przyleciał dwa dni wcześniej na własnoręcznie wykonanych dokumentach. Nie lubił kiepsko wykonanej roboty, która jest do tego droga.
- Henry Kranczek - przedstawił się wyćwiczonym głosem podczas kontroli.- Nie mam żadnych interesów. Przyjechałem tylko na urlop. Podczas odprawy wzbudził ciekawość celników. Pracodawca przestrzegał przed tym. Dlatego miał przygotowany plan.
- Jasne, jasne – odszczeknął władczo czteroręki wyder w czerwonym uniformie. Górna para rąk wetknęła czubek wykrywacza metalu do walizki, gdy dolna była zajęta sprawdzaniem paszportu.
- Musi pan tak grzebać?! Powiedziałem już, że przyleciałem na urlop! Nie ma pan prawa!
Dobrze odegrał rolę urażonego turysty. W innych punktach kontrolnych przerwano pracę i wiele par oczu spojrzało w jego stronę. Darmowa atrakcja wprowadza nieco rozrywki we wczasy, a funkcjonariuszom da podstawy, by go przepuścić.
- Jasne, jasne, a wieczorem znajdziemy pana w bardzo miłym towarzystwie – rzucił celnik.- Wszystko ma swoją cenę.
Fantomfur nie musiał zgadywać, że na Kalidliroi żyli urzędnicy równie skorumpowani jak biurokraci w każdej innej galaktyce.
- Dobrze, ile wynosi opłata?- zapytał ze skrytym politowaniem wobec marnych postępowań celnika.

Twarz wydra rozjaśnił uśmiech zachwytu.
- O, to inna rozmowa. 250 drachmów.
- Za dużo. Proponuję 200.
- Oszalał?!- krzyknął celnik.- 200? Trzeba zapłacić 250! Tyle wynosi opłata tranzytowa zgodnie z regulaminem.
- Panie, przepuści pan tego konia!- krzyknął ktoś z końca kolejki.- Już za długo czekamy!
- Proszę zachować spokój.- Wyder spojrzał mu prosto w oczy.- To jak będzie? Zapłaci pan?

Nagle czujnik wykrywacza zapiszczał. Celnik machinalnie odsunął urządzeni i sięgnął do bagażu trzema rękami. Wyciągnął kieszonkowy zestaw naprawczy. Podniecony chwilą wyjmował z pudełeczka składane śrubokręty, pompki, klucze.

- A co my tu mamy?- spytał pogardliwie.
- Jestem mechanikiem – wytłumaczył. - Jak się zepsuje, wolę sam naprawiać. Taka oszczędność.
- Jasne, jasne, zobaczymy, czy to prawda. <Ikseron - zwrócił się po kalidliroijsku do kolegi - sprawdź no te badziewie>.

Podszedł młody wyder. Na jego mundurze widniał znaczek starszego szeregowca - jedna trzyramienna srebrzysta swastyka i srebrny pasek pod nią.
Popatrzył mętnym wzrokiem.

- <To zwykły sprzęt naprawczy – burknął.-Szwagier takiego używa>.
- <Nie bujasz?>
- <Panie rewidencie, to szczera prawda. Taki szmelc kupi się na każdym targowisku.>
- Przepraszam, ale czy mógłbym wreszcie iść?- zapytał Fantomfur wyćwiczonym głosem zniecierpliwienia.

Starszy stopniem celnik pozbierał porozrzucane narzędzia, wepchnął rzeczy do walizki i mu ją oddał.

- Spadaj pan.-Podbił dokumenty przybysza.- I więcej nie próbuj mi się napatoczyć.

Po zabawie z celnikami przeszedł terminalem na przystanek taksówek. Czekał pełen komplet – automatyczni rikszarze i żywi taksiarze. Żywi palili ręcznie robione papierówki, siedzieli przy swoich pojazdach, spożywali posiłek. Niektórzy zachęcali gorąco prostym angielskim:,, Tu tanio! Tanio! Pan, pani, dziecko zabrać daleko i tanio!”, ,,Szybko i bezpiecznie”, ,,Automat złom. Ja lepiej od automat”. Automaty stały nieruchomo.

Wynajął robo-rikszarza. Mało gadają i nie zapamiętują twarzy pasażera. I nie rzucają wygórowanej zapłaty. Po drodze pytał o hotele w przestępnej cenie. - I żeby był blisko plaży – dodał. W odpowiedzi trafił pod jakiś hotel. Nie wyglądał na tani lub drogi. Ważne, że stał blisko brzegu. Dobra droga ucieczki po wykonaniu zlecenia i gdyby zaczęłoby być za gorąco. W recepcji wykupił cztery dni na 4 piętrze. Mijała połowa jego ,,urlopu”...

Dźwięk zbliżających się wrotek stawał się wyraźniejszy. Kelnerka wróciła. Przyniosła telefon.

- Przepraszam – powiedziała – jest rozmowa do pana, panie Kranczek.
Sięgnął po słuchawkę. Nie zdążył wypowiedzieć żadnego słowa, jak żeński głos powiedział:
- Gratuluję załatwienia Pinka. Szybkie i sprawne zakończanie jest miłą niespodzianką.
Poczekał z odpowiedzią. Odliczył do 5 i w końcu zapytał:
- W jakiej sprawie pani dzwoni?
- Mam ciekawą propozycję. Chodzi o kolejne zlecenie. Nie wiem, czy można komuś przerwać wypoczynek, ale spotkajmy się w ruinach świątyni Istharis w południe, jeśli oczywiście masz czas, zgoda?
- Czasu mam aż nadto. W sumie dobrze się składa, bo czuję przygnębienie i chciałbym rozprostować ogon. Czy podczas spotkania mogę zadać parę pytań?
- Tak. Z mojej strony to wszystko. Żegnam i do zobaczenia.
- Do widzenia.

Oddał telefon. Kelnerka ponownie zapytała, czy zamawia. Jakby czytała w myślach. Dla rozjaśnienia umysłu poprosił o cocktail owocowy.

Wypadł chwilowo z rytmu. Sprawka skoku z klifu. Duży błąd. Opanowanie, zachowanie, które sprawia największe problemy. Źle zrobił rezygnując z treningu psychicznego. Zapominał pomedytować i proszę, ma skutki.

Podobnie z ciałem. Ból związany ze zmianą wysokości, ciśnienia krwi, nie przestawał być obciążeniem. Nadal czuł przesuwanie szyn wysokościowych ramion i nóg. Jeden obrót śruby zmieniał wysokość o 1 centymetr. Niby niewiele, ale należało uważać. Neuro-kable i krwiobieg mają swój limit. W jednym momencie przesadzi i zszywanie zajmie pół roku.

Po otrzymaniu napoju popatrzył na zegarek. 8:46. Miał całe 3 godziny i kilka dodatkowych minut na relaks. Popił drobny łyczek, wyciągnął się na leżaku i spróbował zażyć chwilowej drzemki jak przystało na prawdziwego turystę. Z recepcji płynęła kojąca nutka jazzu. Przymknął oczy.



 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.