Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Triafis "Złoto i krew"  
Autor: Triafis
Opublikowano: 2015/3/14
Przeczytano: 965 raz(y)
Rozmiar 33.00 KB
2

(+2|-0)
 
Rozdział 1: Złoty powróz

"Kto chce przetrwać niech uklęknie.
Panom opasłym wywijajac pokłony,
już na zawsze niech przysięgnie,
że będzie żył wzgardzony".
- Agrius Obrońca – Samotny Król


- Wszedł do sali, ukłonił się elegancko i odciął staruszkowi łepetynę! - wykrzyczał łysiejący człowieczek i przeżegnał się zamaszyście.
- No i? - baron,wyraźnie znudzony, sam sobie nalał szkarłatnego trunku do kielicha, nie racząc zaproponować gościowi podobnego luksusu.
- No jak to "no i"?! Przecież teraz wszystko się zmieni! Nasze życia! Nasze złoto i...
- ...Nic się nie zmieni – przerwał gospodarz i wzruszył ramionami – Stary król płacił, zapłaci i nowy. Za bardzo się wszystkim przejmujesz Kebrinie.
- No nie wiem, nie wiem baronie Damiru. - Kebrin przetarł, aksamitną chusteczką, zroszone potem czoło - On nie wydaję się być tak ugodowy jak dobry król Veran.
- Bah! - baron Damir parsknął śmiechem i zaraz uraczył się zawartością kufla. Strużka szkarłatnego wina pociekła mu po brodzie, a kilka kropel poplamiło drogi, zdobiony złotym haftem obrus. - Tu nie chodzi, o jego "ugodowość" .– gospodarz mocno zaakcentował ostatnie słowo – Nie mam się z nim dogadać, tylko go wytresować, przyjacielu.
- Wy-tre-so-wać? - gość powtórzył jak otępiały – Azurskiego lorda?!
- A jakaż to różnica kogo? Popatrz no! – baron wskazał mnie dłonią i zaraz ucapił kawał soczystej wieprzowiny – Wiesz kto to jest? - spytał i zatopił zęby w mięsie
- Twój sługa. - stwierdził obojętnie, na co baron wymierzył we mnie kawałkiem mięsa i potrząsnął jedzeniem kilka razy.
- Ale co widzisz? Jako to istota? - spytał nieco pobudzony
- No jakiś zwierzoludź! Czy to ważne?
- Ależ oczywiście, że ważne! - odparł oburzony i opierając dłonie na rzeźbionych ramionach krzesła, wstał z niemałym wysiłkiem. - To nie jest znowu taki zwyczajny futrzak z pierwszej lepszej wioski. To lew! - dodał z dumą i zbliżył się do mnie, patrząc na mnie jak na jedno ze swoich trofeów. - Najrzadszy gatunek! - podniósł palec i pokiwał na gościa – Silny, dumny i przede wszystkim wolny. - ostatnie słowo wymówił z drwiną i zwieńczył zdanie wpychając sobie kolejny kawał martwego zwierza do ust.
- Ale co to ma do rzeczy? - spytał zniecierpliwiony Kebrin.
- Wszystkich da się wytresować. WSZYSTKICH! Nawet Azurów. Trzeba tylko mieć odpowiednie metody szkoleniowe – poklepał mnie mocno po ramieniu.
- A jakie to metody?
- Głód. – baron uśmiechnął się do mnie i prychnął rozbawiony.

***

- Więcej wina! - Zahuczał upity do czerwoności baron Damir. - Nari! Cholerny pchlarzu! - Machnął do mnie dłonią na znak, że mam podejść.
- Panie? - ukłoniłem się nisko, jednak odór alkoholu bijący od barona nakazał mi szybko oddalić nos.
- Idź no, że do tej... no... - baron zaczął nerwowo kręcić palcem i zmarszczył czoło w poszukiwaniu odpowiedniego słowa.

- Piwnicy Panie? - podpowiedziałem cichutko.
- No! - odparł zadowolony – Widzicie jaki bystrusi? - kiwnął głową na zasiadających przy stole dworzan, którzy od razu odwzajemnili gest pogodnymi uśmiechami - Pracujże tak dalej chłopczyku, a kto wie... może zasłużysz sobie na złotą smyczkę? - szarpnął mnie mocno za utkany na mojej szyi włókienny powróz. Jęknąłem cicho, gdyż mój kark był już mocno obtarty i każdy ruch sznurem wywoływał u mnie ból.
- Dziękuję Panie. – odparłem i skierowałem się w stronę piwnicy.
- Powinieneś ich lepiej karmić. – stwierdził ktoś z gości – Sama skóra i kości!
- Lwy są bardzo cenne, Damiru. Byłaby szkoda gdyby tak nagle ci tu zdechł. - dodał kobiecy głos.
- Nie zdechnie! Ten dzieciak bardzo chce żyć, a ja karmię go wystarczająco dobrze, by tą wolę podtrzymać i zbyt słabo by dać mu siłę do buntu. - odparł dumnie baron po czym beknął potężnie, niemal wprawiając w wibrację zimne, kamienne ściany.

***

Libacja u barona Damira zawsze zaczynała się wtedy, gdy gospodarz otworzył pierwszą butelkę wina i kończyła, gdy służba musiała go odnosić do sypialni. Nikt nigdy nie odważył się przerwać zabawy wcześniej.
Wiadomo było, że hojność gospodarza była sprawą życia i śmierci. Ten kogo Damir polubił, mógł wieść w miarę spokojne życie. Natomiast ci którzy mu podpadli, najczęściej kończyli na ulicach miasta Rtuken, lub za jego murami, stając się pokarmem dla dzikich zwierząt lub zdobyczą pałętających się po pustyni nieumarłych.
Nie wiem dlaczego to właśnie jemu, miłościwy Imperator Pelsius, powierzył pieczę nad miastem leżącym tak daleko od stolicy. Rtuken jest jedynym miejscem na pustyni gdzie udało się stworzyć w miarę dobrze funkcjonującą produkcję żywności. Miasto zbudowano bowiem, na dużej oazie, która wkrótce stała się własnością rodziny Gerkonów, do której to należy dobrotliwy baron.
Jak na człowieka z wyższych sfer przystało, Damir Gerkon, znalazł idealny sposób na wyciśnięcie, o wiele więcej złota z tej oazy niż początkowo planowało Imperium. Rtuken miało być wspólną inwestycją Świętego Imperium i królestwa Azurów, jednak z czasem rodzina Gerkonów zaczęła wprowadzać coraz większe restrykcję względem osób zza murów, a zamiast udoskonalać i rozwijać przemysł żywnościowy, zaczęto opłacać najemników, którzy mają pilnować nie tyle porządku, co odstraszać Azurów i zmuszać ich do płacenia coraz większych sum pieniędzy.
Król Veran Azur, znany był ze swojego lenistwa i gnuśności, które doprowadziły jego ród do rozpaczliwego stanu i w konsekwencji do buntu oraz śmierci króla.
- Wszystko w porządku, Nari? - spytała młoda ludzka dziewczynka, kiedy upuściłem zdobiony złotem, dzban.
-T..to nic – odparłem przestraszony i zacząłem szukać śladu uszkodzenia na dzbanie. - Po prostu zrobiło mi się słabo, to wszystko.
Dziewczynka zbliżyła się do mnie i podała mi do łap butelkę drogiego wina.
- To jego ulubione - powiedziała i pogłaskała mnie po głowie – gdy mu je ostatnio podałam, podarował mi srebrny powróz. - dodała i pogładziła znajdujący się na jej szyi posrebrzany sznur.
Baron, miał w zwyczaju nagradzać nas za dobrą pracę. Ci którzy źle mu usłużyli, lub po prostu mieli pecha, otrzymywali ciężką, żelazną obrożę. Ci z których Damir był zadowolony, nosili włókienny powróz i dostawali raz dziennie coś do zjedzenia. Posiłki były bardzo różne, zależnie od nastroju barona. Od suchej pajdy chleba, aż do sytego kleiku.
Tak czy inaczej, największym marzeniem nas – niewolników, było zdobycie złotego powrozu, który znaczył tyle, że możemy zasiąść do stołu dla sług i solidnie się najeść.
Srebrny, który ku uciesze mojego serca, dostała mała Ania, dawał jej raz w miesiącu prawo do bezkarnego opuszczenia posiadłości barona. Dziewczynka zawsze korzystała z tego przywileju i cały dzień spędzała poza budynkiem. Kiedy wracała, wszyscy słuchaliśmy jej z zapartym tchem, gdy opowiadała o błękitnym suficie zbudowanym tak wysoko, że nawet skacząc z całych sił nie była w stanie go dosięgnąć. Mówiła też, że wszystko na zewnątrz jest oświetlone wielką pochodnią, która przyjemnie ogrzewała całe podwórze.
Niewolnicy mają prawo wyboru pomiędzy złotym i srebrnym sznurem. Byłem bardzo zdziwiony kiedy Ania nie wybrała złotego, jednak za każdym razem gdy wraca, wygląda jakby dostała więcej sił do życia niż z sytego posiłku.
Urodziłem się wolnym, ale nie pamiętam jak wygląda świat zza murów zamku. Nie wiem, jaki sznur wybiorę, gdy już nadejdzie mój czas, gdy tylko baron Damir mnie doceni i pozwoli wybrać nowe, lepsze życie.

***

Intensywność zabawy i łapczywość spożywania trunku w końcu zmogły barona Damira, którego musieliśmy jakoś doprowadzić do łoża. Baron był człowiekiem niskim, przypominającym skaczącego na dwóch łapach wieprzka. Bardzo dobrze utoczonego, niestety.
Kiedy służka zamknęła drzwi do sypialni i my udaliśmy się do swoich kojców. Ułożyłem się wygodnie na sianie i wtuliłem pysk w róg kamiennej ściany.
- I jak? - spytała szeptem Ania i poczułem delikatne drapanie za uchem.
- Dobre wino wybrałaś. – powiedziałem i odwróciłem się. Dziewczynka klęczała przy mnie i uśmiechała się serdecznie.
- Wiesz już jaką smycz wybierzesz? - spytała spoglądając na mój włókienny powróz.
- Chyba złoty – odparłem bez namysłu – Lubię jedzenie!
- Ach tak – westchnęła – Czyli nie chcesz zobaczyć świata za murami? - jej głos przybrał smutny ton.
- Och, to nie tak! - zapewniłem i podniosłem się na łokciach – Po prostu muszę jeść żeby mieć siłę, aby cię bronić gdy już się stąd wydostaniemy! - dodałem ze szczerym uśmiechem.

***

- Wstawaj śmieciu! - zahuczał tubalnym głosem rosły wilkołak i chlusnął mi w pysk wiadrem zimnej wody. Pisnąłem i zerwałem się na dwie łapy. - Posprzątaj w kuchni. – zażądał szary wilk, ubrany w strój wartownika.
- Na dziś skończyliśmy! - wtrąciła Ania, która zaraz cofnęła się pod ścianę.
- Pyskujesz gówniaro?! - wilk podszedł bliżej i podniósł łapę.
- Tak jest szefie! - krzyknąłem i szybko stanąłem pomiędzy wartownikiem i dziewczynką. Zamknąłem oczy czekając na uderzenie, ale tym razem usłyszałem tylko parsknięcie.
- Ma błyszczeć. Inaczej znowu ja i Rotus będziemy musieli ci pomóc. Rozumiesz mały?
-T..tak! - zapewniłem pośpiesznie i otwarłem jedno oko patrząc czy wilk odchodzi. Odetchnąłem, gdy duża szara postać zniknęła za rogiem.
- Co ci zrobili? - spytała zaniepokojona Ania.
- Pomogli w czyszczeniu – odparłem i ruszyłem w stronę kuchni – Nie przejmuj się. - dodałem pogodnie – Strażnicy nas bronią, więc powinni jadać w czystości prawda?
-Nari... - zaczęła
-Idź no spać! - przykazałem niemal krzykiem – Ja uwinę się szybko i zaraz do ciebie wrócę!

***

Większość dworzan nie przepadała za zwierzoludźmi. Uważali nas za wybryk natury i nie chcieli mieć z nami nic wspólnego. Baron był innego zdania. Uważał, że nasza naturalna siła jest cennym surowcem i nie powinno nas się ani zabijać ani unikać, tylko wykorzystywać. Idąc tym tokiem rozumowania, mój pan, wcielił do swojej straży szarego wilkołaka Benjiego i wielkiego tygrysołaka Rotusa.
Nie odczuwali oni zbytniej sympatii względem mojej osoby, co dawali mi nie raz i nie dwa odczuć na mojej własnej skórze. Cóż, nikogo nie interesuję dlaczego podrzędny sługa zaczął kuleć, albo gdzie nabawił się nowych siniaków.
Jedyne co jako tako dodawało mi otuchy, to nadzieja, że barona zasmuciłaby moja śmierć. Jak sam z resztą mówił, jestem rzadkim i cennym gatunkiem. Szkoda tylko, że to nie mi przyszło żyć w straży.
Ania mówiła mi parę razy, że baron celowo trzyma mnie jako sługę, abym nie nabrał sił do buntu. Ponoć mój gatunek jest najsilniejszym ze zwierzoludzi. Ja jednak miałem nadzieję, że jest inaczej. Bo jeśli Damir faktycznie się mnie obawia, to jaki los mnie czeka?

***

Niestety, nie uwinąłem się szybko ze sprzątaniem, tak jak obiecałem Ani. Zamiast wrócić do niej, zasnąłem z pyskiem na kamiennej posadzce, którą na szczęście, zdążyłem jeszcze wypucować.
- Ha! Widzisz? Mówiłem, że tu będzie! - usłyszałem głośny, tubalny głos, któremu towarzyszyły ciężkie kroki. Podniosłem głowę i zobaczyłem nad sobą zadowolonego tygrysołaka. - Czytaj! - Powiedział i podniósł mnie trzymając za skórę na karku. Pisnąłem, gdyż moja skóra była mocno podrażniona od noszonego sznura. - No czytajże! - powtórzył i wcisnął mi niemal w nos zwitek pożółkłego papieru.
Nie byłem w prawdzie zbyt lotny w piśmie, ale służąc latami baronowi, natchnąłem się na paru uczonych. Niektórzy z nich byli tak mili, że podzielili się ze mną swoją wiedzą. Dlatego też, gdy tylko miałem okazję służyłem w bibliotece.
- No i? Co tam o mnie napisali? - ponaglił zniecierpliwiony
- Chcą cię pasować na rycerza – odparłem zaskoczony – za... za zasługi w boju – dodałem jąkając się i szukając jednocześnie w mej pamięci wydarzeń z których to dzielny tygrysołak zasłynął. Niestety nie przypomniałem sobie nic, poza skromnej bójki w karczmie, o której to krążyły niezbyt pochlebne plotki, zarówno o waleczności Rotusa jak i o jego wytrwałości na rozwodnione trunki.
-Hahaha! - wybuchł radosnym śmiechem i upuścił mnie na posadzkę. - Słyszałeś Benji?! Będę rycerzem!
- Doprawdy baronowi musiała zmaleć świta, po zabójstwie króla Verana. - Wilkołak spojrzał na mnie z niedowierzaniem i zakąsił kawał suszonego mięsa. - Ty aby na pewno potrafisz czytać? - spytał złośliwie, wypluwając kawałki pokarmu na świeżo umytą podłogę.
- Klnę się na grzywę ojca, że tak napisali! - odparłem szybko i podniosłem się na dwie łapy
- No dobra, dobra – dodał niezadowolony i odwrócił się do mnie plecami – aha, mały...
- ...tak? - ponagliłem delikatnie, gdy wilk zdał się odpłynąć gdzieś myślami
- Mam obowiązek odprowadzić cię do barona. Wiesz, że od godziny powinieneś służyć? - po tych słowach Benji złapał mnie mocno za ramię i wyprowadził siłą z kuchni.

***

- Złapałem go panie! - powiedział dumnie wilkołak i rzucił mnie na zimną podłogę w komnacie barona.
- Nari! Gdzieś ty łaził zawszony kocie?! - baron wstał z krzesła z nienaturalną dla siebie szybkością i spojrzał na mnie wściekle zaczerwienionymi oczyma.
- W kuchni go dorwałem! - wilk krzyknął dumnie i przycisnął mnie nogą do ziemi, gdy tylko próbowałem się podnieść.
- W kuchni?! - Damir aż stracił na chwilę dech – Przecież wiesz, że nie wolno ci wchodzić do kuchni bez pozwolenia! - wrzasnął tak gniewnie, że aż jego głos zadudniał echem w pokoju.
- To nie tak panie! Ja tam tyl... - krzyknąłem, ale wilk przydusił mnie do ziemi.
- Tylko co? Puść, że go do cholery! - nakazał. Benji powoli zdjął ze mnie nogę.
- Nie chciałem tam wchodzić, ale kazali mi posprzątać i ja... - zamarłem w pół zdania gdy do komnaty wszedł Rotus i zaczął bawić się srebrnym sznurkiem, który owinął sobie wokół palca.
- Dokończ chłopcze! - ponaglił baron
- Chciałem zjeść... - pochyliłem głowę. Damir przez krótką chwilę milczał po czym zawołał głosem pozbawionym większych emocji.
-Rotusie, zabierz go na dół i wychłostaj tak żeby już na zawsze odechciało mu się nocnych spacerów, a gdy już skończysz, załóż mu żelazną obrożę. Tylko znajdź ciężką.
Tygrysołak ukłonił się delikatnie i położył mi łapę na ramieniu. Ugiąłem się pod jej ciężarem.
- Sprowadź go zaraz jak skończysz. Azurowie lada moment powinni odpowiedzieć na moje żądania i chciałbym aby Nari sporządził stosowną umowę na piśmie.
- Szybko się uwiniemy. – odparł tygrys i poklepał mnie zachęcająco po plecach.

***

- Co jej zrobiłeś?! - wrzasnąłem, gdy Rotus przywiązywał moje łapy do drewnianej ławy.
- Oj nie irytuj się tak, Nari! - zakończył zdanie krótkim parsknięciem – Nic jej nie będzie. Po prostu posiedzi trochę jak za dawnych czasów, zanim nie oddam jej tego sznureczka.
- Dlaczego?! - spytałem ze łzami w oczach, a tygrys zdarł ze mnie płócienną koszulę i podszedł do ściany gdzie wisiały narzędzia do wymierzania kary.
- Żebyś nie powiedział nic głupiego baronowi. - wzruszył ramionami i sięgnął po skórzany bicz. Ułożył go w łapie i machnął na próbę w powietrzu. Dźwięk bicza odbił się kilka razy od ścian piwnicy. - Ten będzie dobry. Co o nim sądzisz – podstawił mi pod nos skórzany materiał.
- Ona wypracowała sobie ten powróz! Nie miałeś prawa...
- Miałem prawo. Prawo siły.– przerwał – Nic się nie bój. Jeśli będziesz grzeczny, dziewuszka odzyska swój sznurek. Tylko ani słowa baronowi, o naszej małej umowie ze sprzątaniem. Wyobraź sobie, że to nam przyznano taki obowiązek. Wyobrażasz sobie?! Mi! Rycerzowi! Kazano sprzątać kuchnie! Że niby ma mnie to nauczyć pokory, czy coś takiego bredził!
- Baron ma mało ludzi... – chciałem wyjaśnić, jednak moje zdanie przerwał świst bicza, któremu zaraz potowarzyszył mój pisk.
- Nie pytałem o zdanie – odparł i nabrał powietrza szykując się do kolejnego ciosu.
Bicz zaśpiewał jeszcze parę razy zanim tygrys zrobił sobie przerwę na złapanie oddechu. Opadłem bezwładnie na ławę licząc, że baron jednak zmieni zdanie i wybawi mnie z opresji.
- Jak na takiego małego gnojka całkiem dużo wytrzymujesz – pochwalił mnie Rotus i splunął w kąt – Sądziłem, że zemdlejesz przy trzecim lub czwartym biczu, a ty tylko lekko przyklapnąłeś. No cóż. W zasadzie to twoja strata... - Tygrys znów nabrał powietrza, gdy jego uderzenie przerwało czyjeś wejście.
- Wybaczcie panie, ale baron natychmiast żąda twej obecności! – usłyszałem młodzieńczy głos. Podniosłem delikatnie głowę by zobaczyć komu zawdzięczam tę chwilę wytchnienia. Mój wzrok był już nieco zamglony, jednak gość stał w blasku pochodni, a ja bardzo się wysiliłem aby móc go dostrzec. W drzwiczkach stanął ludzki chłopiec, ubrany w strój giermka. Miał krótko ścięte brązowe włosy i czerwoną jak burak twarz.
- Nie widzisz, że jestem zajęty?! - wrzasnął tygrys, na co chłopiec aż podskoczył.
- Pokornie proszę o wybaczenie! - krzyknął przestraszony – Niestety baron jasno określił, że chce cię widzieć natychmiast!
- A po jaką cholerę?!
- Ponoć przybył posłaniec Azurów i... - chłopiec zatoczył się pod ścianę gdy tygrys zrobił krok w jego stronę - ...i nie odpowiedzieli tak jak liczył baron. - dokończył pospiesznie.
- Niech piekło pochłonie tych cholernych Azurów! -zaklął Rotus – Trzymaj! - wcisnął chłopakowi bicz w ręce z taką siłą, że niemal wgniótł go w ścianę – Dokończ robotę. Tylko solidnie, bo jak wrócę i uznam, że się nie sprawiłeś, to zajmiesz jego miejsce! - Rotus wyminął giermka i zatrzasnął za sobą drzwi. Chłopak podszedł do mnie bliżej tak, że teraz mogłem nawet dostrzec piwny kolor jego oczu.
- Na prawdę mam cię tym bić? - spytał przestraszony i spojrzał na leżący w jego drżących dłoniach, zakrwawiony bicz.
- L..lepiej się przyłóż – powiedziałem przez zaciśnięte zęby – On nie żartował z tą zamianą miejsc.
Chłopak stał dłuższą chwilę, wpatrując się tępo raz we mnie, a raz w bicz. W końcu przeszedł powoli za moje plecy.
Zamknąłem oczy i zacisnąłem zęby czekając na cios. Jednak, zamiast uderzenia poczułem ulgę, gdy chłodna woda spłynęła po moich plecach.
- Co robisz?! - Krzyknąłem i wykręciłem pysk tak by zobaczyć mojego niedoszłego oprawcę. Zamiast bicza, młodzieniec trzymał w ręku delikatną gąbkę, którą zanurzał we wiadrze z wodą i obmywał moje plecy.
- Mam być kiedyś rycerzem – zaczął - Mój mistrz nauczył mnie, by nigdy nie wymierzać bólu którego sensu nie widzimy. Nie wiem za co cię ukarano, to i nie godzi mi się wymierzać sprawiedliwości.
- Jak tygrys wróci to...
- ...Nie ma nade mną władzy. - przerwał i zbliżył się do kamiennej ławy, na której skrępowano moje łapy – Jestem giermkiem sir Leonarda z rodu Tarianów. Tylko on i jemu wyżsi mogą mnie karać.
- Rozumiem... - odparłem z ulgą.
- Mimo wszystko wolałbym tu nie być sam z tygrysem, gdy wróci. - powiedział i zaczął rozwiązywać moje łapy.

***

Po wyjściu z piwniczki, chłopak zabrał mnie do komnaty swego pana. Przeszliśmy długim kamiennym korytarzem mijając ignorujących naszą obecność strażników.
- Ostrożnie! - giermek chwycił mnie mocno pod ramię, gdy straciłem chwilowo równowagę. - Poproszę sir Leonarda abyś mógł przez parę dni popracować u niego. Baron ma wielki dług u mojego pana, więc być może się zgodzi.
- Dlaczego tyle dla mnie ryzykujesz? - spytałem ze szczerym zdziwieniem, gdyż ludzi z reguły nie obchodzi los niewolników.
- Nie mówiłem? Pewnego dnia chcę zostać rycerzem, więc muszę zachowywać się jak rycerz.
Nie byłem przyzwyczajony do takiego traktowania, więc czułem się nieswojo i wolałbym wrócić do swoich codziennych obowiązków. Niestety chłosta którą zgotował mi Rotus, odcisnęła się poważnie na moich siłach i nawet jeśli nie czułem się komfortowo, to musiałem przyjąć pomoc chłopaka licząc, że pewnego dnia dam radę mu się jakoś odwdzięczyć.
Zatrzymaliśmy się przed drewnianymi drzwiczkami znajdującymi się niemal na końcu korytarza.
- To tutaj baron Damir ugościł mego pana. - chłopak zapukał trzy razy w drzwi – Nie wchodź do środka zanim nie dostaniesz pozwolenia. Mój pan jest dobry, ale wierny panującym na zamku zasadom.
- Kto? - doleciał nas mocny głos
- To ja panie, Rowan.
- Wejdź. - nakazał spokojnie.
Drzwi do komnaty powolutku się uchyliły. Chłopak wszedł do środka zostawiając mnie za sobą. Mogłem zajrzeć do środka, jednak nie chciałem by sir Leonard uznał to za niestosowne. Bądź co bądź, ale liczyłem po cichutku, że faktycznie popracuję trochę bez konieczności narażenia się baronowi. Musiałem tylko wytrzymać i poczekać aż Rotus odda Ani jej srebrny powróz. Do tego czasu lepiej nie widywać się z panem Damirem, bo i jeszcze wypytywać zacznie.
- Panie sprowadziłem towarzysza. - usłyszałem po chwili niepewny głos
- Towarzysza?! - rycerz Leonard ruszył szybko do drzwi i wciągnął mnie do komnaty zanim zdążyłem się należycie zachować.
Nie widziałem zbyt wielu rycerzy w życiu, ale za to dużo o nich czytałem. Honorowi ludzie, pędzący na swoich białych rumakach by zbawiać świat. Czytałem, o lśniących zbrojach, nienagannie schludnych obliczach i wysokiej kulturze. Nie ukrywam, że widok pękatego człowieczka, niewiele wyższego od chłopca, nieco pokazał mi różnicę między rzeczywistością, a literacką fikcją. sir Leonard był już dosyć sędziwym człowiekiem, wnosząc po srebrnych pasach w jego krótkich jasnych włosach. Twarz miał przeoraną dziurami, a wzdłuż policzka biegła paskudna blizna. Sam jego ubiór również nie przywodził na myśl nawet śladu książkowych rycerzy. Bródna jedwabna koszulka i stare poszarpane spodenki, mieszały się z odorem taniego alkoholu i niemytego ciała. Mimo woli wyobraziłem sobie Rotusa paradującego w zbroi płytowej i niestety był on bliższy ideałowi rycerstwa. Rzecz jasna tylko z wyglądu.
- Na cholerę przywlokłeś niewolnika? - spytał ostro rycerz
- Został dotkliwie pobity panie. Kodeks nakazuje mi...
- ...Kodeks nakazuję ci słuchać swojego pana i przestrzegać zasad zamku! - krzyknął i zaraz przycupnął sobie na drewnianym taboreciku. - Jesteśmy tu gośćmi. Winniśmy baronowi posłuszeństwo i poszanowanie jego woli. - dodał już spokojniej – Odprowadź go tam gdzie go znalazłeś.
Poczułem jak przeszły mnie dreszcze po plecach. Chciałem się jakoś sprzeciwić, ale nie byłem w stanie wydać żadnego dźwięku. Chłopiec przez chwilę utkwił wzrok w swoim panu, gdy ten skierował swoje zainteresowanie pobliskiej butelce wina. Jednak zamiast wykonać polecenie, młody Rowan, uderzył się pięścią w pierś i stanął na baczność.
- Przed Bogiem i braćmi wyznać chcę zasady... - zaczął mówić głośno i dumnie – że w życiu swoim będę wierny ideałom zakonu, który każe mi wiarę i sprawiedliwość wynosić ponad wszelkie prawa stworzone przez możnych.
- Dajże spokój młody... -rycerz machnął ręką
- I nie odwrócę się plecami od potrzebujących, gdy uznam, że krzywda ich hańbi mój honor!
Sir Leonard utkwił wzrok w swoim giermku.
- Nie jesteś jeszcze rycerzem, młody -pokiwał mu palcem
- Nie panie, ale ty nim jesteś. - Rowan zaczął delikatnie drżeć, gdy wyraz twarzy rycerza przybrał gniewne barwy.
- Pouczyłeś mnie właśnie? - spytał stary i wstał z taboretu.
- Nie śmiałbym panie, ja tylko...
- Śmiałbyś! - powiedział głośno i położył Rowanowi rękę na ramieniu – Wdałeś się cholero mała w ojca! On również zawsze mnie pouczał. Całe życie – sir Leonard pokiwał głową i znów przysiadł na stołku. - Syn Valagora, który przejął jego ideały. Ideały których nauczył cię bronić Seiden. - parsknął śmiechem – Któregoś dnia będziesz bardzo niebezpiecznym człowiekiem i lepiej niech cię wszyscy niebianie chronią, byś poszedł w ślady ojca, a nie mistrza. - pociągnął solidny łyk z ubrudzonej butelki. - Masz jakieś imię niewolniku?
- Nari, panie.
- Oczytany niewolnik co? - pokiwał na mnie palcem – Słyszałem, słyszałem. Umiejętność czytania i pisania to rzadkość w tych czasach, a już na pewno na tym zamku! Coś uczynił?
- Przyłapano mnie w kuchni gdy...
-...Kradłeś żarcie?
- Nie! - zaprotestowałem głośno, czego zaraz pożałowałem, gdyż sługa nie ma prawa podnieść głosu na rycerza. Przestraszyłem się, że spotka mnie kara za ten wybryk, ale sir Leonard tylko się roześmiał.
- Pyskaty. - stwierdził rozbawiony - Daj mu żreć. Odzienia raczej nie znajdziesz, ale możesz poszukać.
- Dziękuję panie! - chciałem się ukłonić, jednak ból w plecach nie pozwolił mi na taką uprzejmość.
- Nie dziękuj tylko pracuj. Pogadam o tobie z baronem, ale najpierw... Znajdź mi coś szykownego chłopcze!
- Tak panie -odparł Rowan
- Obawiam się, że tym razem nasz dobry baron wykopał sobie grób. Że też nie zdążyłem na czas go powstrzymać!
Rowan wyciągnął z dużego kufra coś na wzór płytowego napierśnika. Nie była to ani lśniąca, ani nawet zadbana zbroja. Ot kawał wygiętej blachy na starych wiązaniach.
- A przeszywanica? - spytał rycerz – Wiem, że twój mistrz potrafił dosłownie przyspawać metal do swojego ciała, ale ja tak się nie ubieram. - dodał z uśmiechem.
- Jak mam usłużyć? -spytałem delikatnie
- No najpierw to skup się na nie straceniu przytomności. Zeżryj sobie coś. Powinieneś tu znaleźć jakieś żarcie. Zawsze coś trzymam na wypadek nocnego głodu. Jak sobie podeżresz to opróżnij wiadro – kiwnął głową na stojące w kącie wiadro z nieczystościami. - Chodź Rowanie. Zobaczymy, czy da się jeszcze ocalić barona, czy może Azurowie już skończyli negocjację.
Rowan i Leonard opuścili komnatę zostawiając mnie samego. Wiem, że nie było to stosowne jednak głód zwyciężył i pierwsze co uczyniłem to rzuciłem się na pajdę chleba i resztki baraniny, które rycerz zostawił na stole.

***

- Psie syny! Gnoje! Parszywce! - baron latał jak oszalały po sali bankietowej na której zaproszono Azurskiego posłańca.
Byłem zaskoczony, gdy wrócił po mnie Rowan mówiąc, że baron potrzebuje sporządzić umowę, a żaden z jego dworzan nie rozumie Azurskiego pisma. Z resztą nic dziwnego! Zwitek papieru który mi wręczono, był napisany w języku Nemerian. Widziałem kiedyś jak pewien mędrzec próbował rozszyfrować ów stary alfabet, ale poddał się po kilku nocach i opuścił naszą bibliotekę. Niestety nie potrafiłem powiedzieć nic więcej poza nazwą pisma w którym sporządzono dokument.
- Pragnę zauważyć, że twój niewolnik jest mądrzejszy od twej świty baronie. - Zadrwił posłaniec. Spojrzałem przestraszony na Azura, któremu przypadł zaszczyt doręczenia nam odpowiedzi ich nowego króla. Był niewiele starszy od Rowana, chociaż budową ciała przypominał już dobrze wyćwiczonego, szczupłego wojownika. Podobnie jak młody giermek i ten chłopak miał krótkie włosy, również ułożone w typową dla giermka fryzurę. Z tym, że ich kolor był biały niczym najczystsze obrusy w komnacie barona. Z resztą, to nie kolor włosów przykuł moją największą uwagę, lecz jego krwistoczerwone oczy, które wpatrywały się z kpiną w rozzłoszczonego barona.
- Jak wy śmiecie?! - krzyknął Damir -Umowy winno się sporządzać w ludzkim, ogólnym i przyjętym języku!
Posłaniec splótł palce i oparł na nich brodę.
- Nemeriański to język naszych ziem. To mowa naszych praojców i pierwszych ludzi którzy zapuścili się na tę przeklętą pustynie. Jednak, jeśli nie ma wśród was nikogo kto rozumie to pismo to mogę uchylić tajemnicy. Chyba, że wasze konie znają język lepiej niż wy. -wyszczerzył zęby w sarkastycznym uśmiechu
- Nikt tak nie mówi do barona! - zadudniał stojący u wejścia tygrysołak, który obecnie paradował w zbroi płytowej
- Stójże Rotusie! - nakazał baron i wziął kilka głębszych oddechów – Mów co twój pan odpowiada.
Posłaniec oparł się wygodnie o oparcie krzesła.
- Mój pan, władca rodu Azurów i król na Morag-Azur, w trzymanym przez waszą wielmożność liście, każe wam się iść pierdolić.
W tym momencie baron Damir stracił już panowanie nad sobą i niczym burza przetoczył się po stole i chwycił posłańca za zdobiony srebrem błękitny kołnierzyk.
- Kto do cholery?! Jak się zwie to ścierwo, które tak odpowiedziało?! - wszyscy rycerze z wyjątkiem sir Leonarda, trzymali dłonie na rękojeści miecza, czekając tylko na rozkaz zabicia samotnego wysłannika.
- Nie znasz imienia człowieka z którym chcesz dobijać targu? - posłaniec cały czas patrzył prosto na barona i nawet na chwilę z jego twarzy nie znikał szeroki, wręcz maniakalny uśmiech.
- Panie ... - Rotus dobył miecz i przyłożył go do szyi posłańca, który całkowicie to zignorował, dalej kpiąc z barona. - Powiedz tylko słowo, a zetnę gadowi łeb!
- Negocjację zakończone – stwierdził posłaniec i zaczął wstawać od stołu. Jednak Rotus docisnął mu miecz do barku, zmuszając go do siedzenia.
- Wstaniesz gdy pan Damir pozwoli! - krzyknął tygrysołak
- Doprawdy? - posłaniec zaczął się podnosić mimo miecza ułożonego na jego barku. W pewnym momencie, ostrze wbiło się w jego ciało uwalniając strumień szkarłatnego płynu.
- Baronie! -krzyknął sir Leonard i zepchnął Damira na ziemię. Zaraz po tym posłaniec zerwał się szybko do góry tak, że ostrze wbiło się głębiej, a z rany wytrysnęła krew.
- Co...co to jest?! - krzyknął przestraszony tygrys i wycofał się do tyłu zostawiając miecz w ciele posłańca.
Krew która spadła na stół i ziemię wrzała niczym gorący olej, a sam miecz wbity w ramię, zaczął się topić jakby został włożony do rozgrzanej magmy.
- Oj... a było blisko baronie. – zakpił posłaniec i delikatnym ruchem ramienia strącił pozostałości po zniszczonym mieczu. Kawałki rozgrzanej stali spadły na ziemię, a duża cięta rana, zaczęła parować i powoli znikała.
- Już wiem kto zasiada na tronie Azurów!– powiedział sir Leonard i skierował ostrze w stronę gościa.
- hoho! Już się do zabijania bierzecie? Eh... - posłaniec odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem skierował do wyjścia. - Kolejna lekcja dobrych manier baronie. Nie godzi się atakować posłańca, ale jeśli ktoś z tu obecnych ma taki zamiar, niech się nie krępuje! – powiódł wzrokiem po sali. Paru rycerzy postąpiło w jego kierunku.
- Stać gdzie stoicie idioci! - krzyknął Leonard.
- Co?! Niby dlaczego sir Leonardzie? Powinniśmy...
- Nie jesteśmy gotowi by go zabić! - Leonard schował ostrze – Zwykła stal nie odbierze mu życia. A ty wysłanniku, powinieneś również wiedzieć, że nie przystoi tobie atakować barona podczas negocjacji!
- A to ja zaatakowałem? - rozłożył ręce – Ja tylko wstałem od stołu. - Udał się dalej do wyjścia, a gdy był już w drzwiach odwrócił się. - Aha baronie. Poza wspomnianymi wcześniej życzeniami, mój pan wypowiada wam również wojnę.
Wszyscy w sali zastygli w bezruchu. Tylko sir Leonard zaczął odrywać kawałki stroju, które przepaliła dziwna krew posłańca. Ja sam zbliżyłem się bliżej by zobaczyć jak sylwetka gościa znika w wejściu do sali balowej.
- W...wojnę?! - zawył przestraszony Rotus – Przecież jesteśmy pod protekcją! Azurowie nie mają prawa!
- Mają prawo. – odparłem spoglądając na tygrysołaka – Prawo siły. - dodałem.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.