Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - SEN - dodatek do Rozdziału VI (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/3/21
Przeczytano: 1376 raz(y)
Rozmiar 10.12 KB
2

(+2|-0)
 

Zima 1944. Siedzimy gdzieś we Francji. Bitwy ze szkopami wygrywamy jedną za druga. Niedawno odepchnęliśmy ich zza Ardeny. Tchórze. Sucze syny wąsatego karypla. Panowie Europy, zdobywcy Kontynentu, a po pierwszym łupniu zwiali z podkulonymi ogonami. Daliśmy im łupnia w Normandii, pod Calais, i teraz wejdziemy na ich podwórko. Teraz, zaraz, niedługo. Za momencik. Czekamy na ,,przebłysk geniuszu” w sztabie.

Tymczasem mamy wolne. Zasłużyliśmy na całej linii. Rozłożyliśmy się pod jakąś francuską mieściną, gdzie angielskim włada się równie dobrze, jak francuskim w naszej kompanii. Ogólna wesołość i czuć braterstwo dalekich sobie narodów. Dajemy papierosy i gazetki, a wieśniacy wina, sery, szynki. Czego niemce nie zabrały, my bierzemy.

Jeden z gospodarzy przywozi szwabski hełm z poprzedniej światowej. Garnek ma na wierzchu kolec i sowo podobnego ptaszka. Francuz dostaje za niego 5 paczki pączków, nowy szpadel i motor. Za wiele utargował. Ja bym za mniej opchnął. Żebym to miał łeb do interesów.
Jest czym, z kim i kiedy wykańczać nudę. Pogoda pomaga. Słonko świeci. Cieplutko. Dziwna ta zima. Zapomniałem wyglądu śniegu. Serio. Pomimo tego dano nam zimowe mundury. Sensu szukamy gdzie indziej.

Tutejsze dziewczyny idą drogą matek, ciotek, kobiet z 1918. Przyłażą. Chwytają za rączkę. Ciągną na boczek. Zagadują, podśpiewują, mówią łamaną angielszczyzną zapożyczoną z filmów. Wesoło jest usłyszeć piskliwy głos znanych gwiazdeczek z silnym francuskim w tle. Umieją znacznie więcej. Machają spódnicami, przebierają nogami, kręcą ogonkami. Zaczepiają, smarkate. One nam wytchnienie, my w zamian gumę Donald i pończoszki, jedwabne , nylonowe. Uwielbiają to. My też. Niektórzy z nas. Terence oraz Ja trzymamy ,,boczną straż”. Podpieramy drzwi stajni i przyglądamy się. Wyzywają nas od ciot.

- Idioci – mówi jeleń.- Nie wiedzą, że nigdy nie pójdę do łóżka z chłopcem, a z normalnym gościem?
- Widocznie nie wystawili nosa spod czyjegoś rozporka – rzucam cienki żart. Rozśmiesza go. Przyjaciel. Jeden za drugiego, drugi za pierwszego. Łatwiej przeżyć. On strzela, ja ładuję. Ja siekam, on ubezpiecza. Trzymamy się we dwóch. Jeden za drugiego, drugi za pierwszego. Albo wystawiamy hełm któregoś na patyku i czekamy.

Wiem, wiem, jest inny. Woli facetów. No i?! Nikogo uczciwego nie okradł, nie zabił, a czepiają sie go za inne podejście. Niektórzy to mają ,,zmartwienia”. A każdy z naszego oddziału o tym wie. Raz się popiliśmy i wyszło. Jak to przy piciu. Trzech pobił. Jednego, stopień porucznik, za podryw. Kto zaczyna znajomość daniem klapsa? Się zrobił trzask i prask i wyszła drobna afera. Szybko przeszła koło nosa. Terencea wybroniła obrona nietykalności osobistej. Jego zostawili, porucznika przyskrzynili. Czasem sprawiedliwość zdejmuje tą durną opaskę.

Drugiego takiego jelenia trudno znaleźć na tym kontynencie.

- Mam nadzieję, że po powrocie się zakocham – mówię.
- Nie spróbujesz tutaj?- pyta Terence. Trzyma w pysku świeżo zapalone cygaro. Ostatnio dorwaliśmy martwego szwabskiego oficera z pełnym pudełeczkiem. Miało się marnować?
- Nie chcę robić przykrości, chyba że trafię na odpowiednią.
- Dlatego cieszę się, że babki mnie nie kręcą.
- Nie czujesz żalu?- pytam.
- Nie.

Tego samego dnia, będzie przed Gwiazdką, w grupce dziewczyn jest taka jedna. Wyróżnia się. Pasiasta klacz, bialutka w czarne pasy. Czarno-biała grzywka. Ładniutka. Takie cudo pierwszy raz widzę. Przypomina zebrę. Nie pamiętam jej z wcześniejszych wycieczek. Niebieska spódnica, biała bluzka, cieniutka, i pantofelki na krótkich czułenkach. Prezent na Święta? No warto rozpakować.

Żegnam się z jeleniem i podchodzę. Francuski znam na tyle, na ile ćwiczyłem z kieszonkowym słownikiem i by zagadać. Terence trochę pomógł.

- Bożur. Sa va?- wypowiadam dwa znane mi zwroty: ,,dzień dobry” i ,,jak się masz?”. Oby starczyły.
- Ca va, merci – odpowiada dziewczyna. Za wiele nie pomaga. W głowie na szybkiego szukam słów. Tyle tego łazi po głowie. Szkoda gadać.
- E, masz… chwila… Spotkanie… teraz?
Co by tu jeszcze?
- Ja znać Chaplina – odzywa się niespodziewanie. Ma dobre słownictwo. Lepsze od mojego.
- To porozmawiamy o nim na osobności, okay?- pytam. Za plecami trzymam kciuki. Za siebie. Szczeniacki nawyk.
- Oui – odpowiada bez wahania.
- Łi? Tak? Znaczy tak?

Uśmiechnięta kiwa głową, powtarzając te łi, łi,łi. Kiedy biorę ją za rękę, czuję to samo ciepło, jakie znałem przed wypłynięciem z domu.

Idziemy do drewnianej szopy. Do stodoły nie warto zaglądać. Jest oblegana. A szopa stoi na skraju gospodarstwa. To ubocze. Będzie jak znalazł. Trochę sianka, mamy więc posłanie. Może być. Miejsca starczy dla paru osób. Oby nie. Żeby nikt nieproszony nie przylazł. Uduszę gołymi rękami.

Kładziemy się. Mięciutko. Podciągam spodniczkę. Przewiewne prześcieradełko, hę. Kiedy czochrałem boberka? Dawno, dawno… Sięgam pod koszulę. Klacz ma jędrne piersi. Ciepłe. Gorąca. Czeka. Unosi kopytka Za szybko. A gdzie gra wstępna? Jak tak można? Znowu emocję wzięły górę. Spokojnie. Jak dawno tego nie robiłem. Zapomniałem podstaw, cholera. Za długa przerwa. Od czego zacząć? Przysyłają te kretyńskie pisemka z erotykami i wszyscy mają je gdzieś. Pomagają w jednej sprawie. Ładnie się palą. I teraz masz problem. Chcesz odetchnąć, ale nie… Straciłeś wigor na szwabów. Jest jeszcze cień szansy.

Pokazuję jej regulaminową prezerwatywę. Przyda się?
- Nie będzie tobie przeszkadzała?
- No.

Już odpinam pasek, gdy na zewnątrz padają strzały. Nie pojedyncze, a silne serie z broni maszynowej. Nie ma przerwy. I jeden i drugi, trzeci. 5 na raz, 20 na raz. Walą jednym ciągiem. Dajcie mi odetchnąć, popierdoleńcy! Skądś pada huk armaty. Kretyni z artyleryjskich. Uwielbiają powystrzelać dla dziewczyn kilka sztuk amunicji. Żałosny sposób na podryw. Idźcie gdzie indziej!

- Hech!- Słyszę Terencea. Wbiega zdyszany z dwoma karabinami.
- Czego?! Nie widzisz, jestem w towarzystwie?!
- Szwaby! Jest ich cała gromada! Kurna mać, zaskoczyli nas! Zostaw klacz i bierz broń!

Rzuca karabin i wybiega. Strzały i krzyki stają się wyraźniejsze. Patrzę to na karabin leżący na sianie, to na klacz. Zakłopotana i przestraszona. Co robić? Znajdą nas, zastrzelą. Natychmiast. Boże, Chryste, Święci, czemu teraz? Daliście mi jedną chwilę rozkoszy, żebym dostać kopniaka do piekła? Na całym froncie jest więcej wartych odstrzelenia. Czemu ja?

- Obowiązki wzywają. Zaczekasz?
Ma oczy pełne łez. Czemu właśnie teraz?
- Tak – odpowiada poprawną angielszczyzną.
Wstaję i sięgam po broń. Nie mam wyboru. Magazynek wyczyszczony i pełny. Terence nie żałował. Da radę zastrzelić paru. A jeśli przyszli masą? Jeleń mówił o tym.
- Wiem, że mnie nie rozumiesz, ale posłuchaj… nie ruszaj sie stąd i czekaj na mnie. Postaram się wrócić w jednym kawałku.

Chyba klacz rozumie te słowa. Kiwa twierdząco głową i całuję na szczęście.
Ostatnie spojrzenie na pożegnanie i wychodzę. Zostaję przy szopie. Jest na uboczu i widać stąd dobrze obóz. Mam szansę. Nie mogę zrobić błędu. Myśl! Wezmę klacz i zwiejemy do lasu. Zabiorę Terenca. Mam zostawić przyjaciela? Tylko gdzie go wcięło?! Chłopie, ja ci chcę ocalić rogi, a ty zwiałeś niewiadomo gdzie!

Czemu zaczął padać śnieg? I temperatura spada. Brrr… zimno. Oddech staje się cięższy. Z ust leci mi para. Jakoś trzeba będzie znieść i to. A zimówkę zostawiłem w obozie. Pięknie. Co z tą pogodą? Zaczęła walczyć przeciw nam?

Wystawiam głowę zza ściany. Cholera, wszędzie pełno ciemnozielonych mundurów i hełmów ze swastyką. Aż tylu ich wywaliliśmy za wschód? Najgorsze przede mną. To nie wymoczki z armii, milicji. Poznaję mundury. Zaatakowało Waffen SS. Zapamiętałem je z filmów szkoleniowych i opowieści rannych. Prawdziwe świry. Nie będą się cackać. Zabiją wszystkich.

Widzę dotychczasowe ,,osiągnięcia”. Trupy leżą w kałużach własnej i cudzej krwi. Nasi, Francuzi, Francuski. Żadnego Niemca. Łażą z uniesioną bronią i wypatrują, kogo pominęli.
Strzelają do rannych, zabitych, każdego, kto przeciw nim. Różnie trafiają. Jeden z rannych unosi ręce. Chce się poddać. Nie patyczkują się. Rozwalają mu łeb z chichotem.

Po drugiej stronie obozu nie jest lepiej. Walą grubo. Strzelają do naszych jak do kaczek. Wystrzały zagłuszają krzyki. Walą mocno. Są wszędzie. Chucham na ręce. Zimne. Jak my damy radę?

Na podwórko wjeżdża ciężki czołg. Co za…?! Takiego nigdy nie widziałem. Na oko 88 mm. A za nim dwa kolejne?! Wrócili uzbrojeni z cięższym sprzętem. Ile mam w tym złomie amunicji? 5 naboi. Za mało. Przydałyby się granat.

- Halt!- pada wewnątrz szopy.
Chryste! Zostawiłem ją samą! Dobra, Terence, ty sobie giń, ja mam kogo ratować. Karabin gotów. Jednego mniej to lepiej dla naszej dwójki. Ściskam nieśmiertelnik i ruszam.

Nie zdążam. Siano jest ubarwione krwią z rozszarpanego brzucha klaczy. Nad martwym ciałem stoi istny upiór, żywy trup, stwór pozbawiony futra, z resztką gnijącej skóry. Nosi mundur oficera Waffen SS – czarny, z emblematami, ze swastyką na ramieniu. Trupia główka z piszczelami na hełmie. Ze skórzanych rękawic i bladych kłów skapują kropelki krwi. W oczodołach czaski, pod czapką, jarzą się dwa ogniste płomyczki.

Stwór stoi nad ciałem i rechocze. Zwyczajnie rechocze szczerząc ponury uśmiech.
- No, gnoju – mówię dygocząc z zimna - chodź.
Idzie na mnie. Unoszę karabin. Nie przestaje rechotać, kiedy naciskam spust…


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - SEN - dodatek do Rozdziału VI (+18)
Wysłano: 21.03.2015 0:27
husky / wilk
Anthro
Jest to wyłączony prze ze mnie dodatek do rozdziału VI, który pierwotnie znajdował się pomiędzy częścią II a III. 8-)k

Myślałem, żeby go nie włączać do całości, ale po długich namysłach uznałem, że będzie stanowił ciekawy dodatek do ogółu.