Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Drvaal "PostApo"  
Autor: Mimik
Opublikowano: 2015/4/26
Przeczytano: 1057 raz(y)
Rozmiar 24.02 KB
2

(+2|-0)
 
PostApo

by OnlyDrvaal, Oct 28, 2012, 5:02:23 AM
Literature / Prose / Fiction / Science Fiction / Short Stories

Słońce bezlitośnie prażyło opustoszałą mieścinę, w nieruchomej duchocie słychać było ciche poskrzypywanie automatycznego wiatraczka. Przerdzewiałe łopaty powoli mieliły powietrze poruszając piórkiem na kapeluszu siedzącego człowieka. Zadzwonił telefon, słuchawka zatrzęsła się strącając z siebie pożółkłe karty ale człowiek nie poruszył się. Przy trzecim dzwonku na ulicy zadudniły ciężkie kroki, kopnięte drzwi wyrwały się z zawiasów uderzając o popróchniałe deski, przez chmurę kurzu przedarła się wysoka postać dopadając do telefonu. Popchnięte krzesło przewróciło się i na podłogę upadły wysuszone zwłoki. Dłoń w rękawicy podniosła słuchawkę
-hudda- wymamrotała zdzierając maskę -halo?- powtórzyła po angielsku.
w słuchawce rozległo się piknięcie i mechaniczny głos powiedział
-tu poczta głosowa, masz jedną nową wiadomość, aby odsłuchać wiadomość wciśnij jeden...- dłoń w rękawicy nerwowo zgniotła plastikową osłonę.
-sekretarka- mruknęła dorzucając kilka przekleństw stłumionych przez maskę do głuchego -hudda hudda hud-.
Pochyliła się nad zwłokami zabierając kapelusz. Wyszła z powrotem na ulicę, na prawo i lewo rozciągały się przydrożne domki. Postać wyciągnęła nóż i dwukrotnie cięła kapelusz. Założyła go na głowę przekładając przez wycięte otwory duże wilcze uszy. Przejrzała się w szybie pordzewiałej furgonetki.
-nawet nieźle- pomyślała. Szerokie rondo częściowo ukrywało segmentową maskę ale refleksyjne gogle lśniły z pod niego błękitnym blaskiem, kombinezon przeciwchemiczny zaczynał się miejscami przecierać a opancerzenie osobiste było podrapane i poznaczone rykoszetami, ciężkie buty wojskowe brytyjskiej produkcji trzymały się zaskakująco dobrze. Całości dopełniała kolba karabinu wystająca znad ramienia oraz wojskowy plecak wypchany najróżniejszymi rzeczami. Wilczyca zakręciła się na pięcie machając brązowym ogonem, obeszła furgonetkę otwierając drzwi kierowcy, odsunęła się kiedy ze środka wypadło ciało kierowcy i usiadła na siedzeniu przekręcając kluczyk. Silnik zacharczał kilkakrotnie ale zaskoczył pracując równo i spokojnie. Odłożyła plecak na siedzenie pasażerskie i zajrzała pod oba fotele a potem do schowka znajdując zawinięty w naoliwioną szmatkę pistolet i kilka magazynków.
-Zobaczmy co my tutaj mamy- pomyślała wyciągając jeden nabój -9mm- odczytała -cholera za małe- Schowała go jednak do pustej dotychczas kabury, własnego desert eagla zgubiła gdzieś po drodze. Zgrzytnęła skrzynią biegów i furgonetka ruszyła w chmurze kurzu. Z niemałym trudem pojazd rozpędził się do 50 km/h trzęsąc przy tym jakby za chwilę miał się rozpaść. Droga którą jechała prezentowała obraz nędzy i rozpaczy, pobocza usłane były wrakami a ponadtapiany i dziurawy asfalt w wielu miejscach znaczyły poprzeczne ślady gąsienic. Stara furgonetka podskakiwała na dziurach gubiąc kawałki nadwozia i sypiąc rdzą. Słońce dotknęło horyzontu kiedy skończyło się paliwo.
-dłużej niż się spodziewałam- pomyślała wyciągając plecak i wysiadając. Rozejrzała się po okolicy szukając jakiegoś domku albo innego schronienia na noc ale jak na złość w zasięgu wzroku nie było niczego odpowiedniego, tylko spalona słońcem pustynia. -no cóż trzeba będzie odkurzyć robocika- mruknęła. Wdrapała się na skrzynię furgonetki i wygrzebała z plecaka drona strażniczego. Ta mała maszynka wielkości pięści z pajęczymi nogami wyposażona była w szereg kamer działających przy wszelkich warunkach pogodowych oraz niewielki głośniczek. Postawiła go na dachu kabiny i zwinęła się w kłębek przyciskając do piersi pokaźnej wielkości karabin szturmowy. Podłożyła plecak pod głowę i spróbowała zdrzemnąć. Zerwała się nagle czując że ktoś ją obserwuje, fosforyzująca tarcza zegarka wskazywała godzinę drugą. Podniosła się powoli opierając karabin o burtę furgonetki, podniosła łapę do skroni przełączając tryb widzenia. Okolica zapłonęła zielenią. Rozejrzała się powoli omiatając pustynie lufą karabinu. Dron wpatrywał się w jakiś fragment terenu a dioda migotała na żółto. Podniosła lornetkę i starannie zlustrowała każdy kamień, jakieś pojedyncze skałki i krzewy, fragmenty metalu ale nic poza tym. Robocik zabuczał cicho i znów zaczął obracać się powoli świecąc na zielono. Gdzieś daleko usłyszała ponure wycie zdziczałych psów i warkot silnika, nie samochodu, ten był zdecydowanie niższy bardziej jak czołg. W pierwszej chwili chciała się zerwać i biec ale odgłos zdecydowanie się oddalał, po kilku minutach zamarł w oddali. Jej uwagę zwróciło urwane piknięcie drona, odwróciła się i ujrzała wpatrzone w nią kamery.
-Co się gapisz?- mruknęła, dioda robota lśniła błękitnym światłem -zdalne sterowanie? co do cholery- złapała go wduszając wyłącznik, dron zabuczał z wyrzutem i zgasł. Włączyła go z powrotem przezornie zasłaniając kamery ale ku jej uldze zapaliła się zielona dioda. Odstawiła go na dach i spróbowała zasnąć. Ledwo zmrużyła oczy kiedy poderwał ją ostrzegawczy pisk robota, zdążyła schwycić karabin gdy coś ciężkiego uderzyło w bok furgonetki podnosząc ją w powietrze.Wilczyca chwyciła się burty pociągając za spust, z lufy rzygnął ogień oświetlając monstrualnego skorpiona, 15milimetrowe pociski wyrwały w jego ciele dziury wielkości pięści. Powietrze przeszyło skrzeczenie, coś śmignęło w jej stronę trafiając w naramiennik, siła uderzenia odrzuciła ją na drogę, uderzyła o asfalt tracąc na chwilę oddech, prawe ramię paliło ją żywym ogniem i gdzieś zgubiła noktowizor. Podniosła karabin szybkim pstryknięciem włączając latarkę, snop światła wydobył z ciemności skorpiona rozrywającego furgonetkę, w jego skorupie widniały zakrwawione dziury. Wilczyca z trudem podniosła karabin opierając go na uszkodzonym ramieniu, pociągnęła za spust posyłając długą serię prosto w korpus monstrum. Skorpion zwinął się chłoszcząc dookoła ogonem i zamarł. Wilczyca podniosła się z ziemi podpierając karabinem.
-pora się zmywać zanim przyjdą ścierwojady- pomyślał zbliżając się do resztek furgonetki, plecak cudem ocalał. Założyła go i ruszyła naprzód słysząc w ciemności skrzeczenie padlinożerców. Świt zastał ją wiele kilometrów dalej, przysiadła na starej oponie czując jak ramię odmawia posłuszeństwa. Obejrzała je, płyta naramiennika wygięła się pochłaniając większą cześć energii uderzenia ale zsuwające się żądło trafił tuż pod kołnierz na wysokości obojczyka. Rana była niewielka ale koszmarnie zaogniona, zakrzepła krew miała czarną barwę a spod strupa sączyła się ropa. Otworzyła plecak i kolejno zaczęła wyciągać z niego rzeczy, prowiant, woda, magazynki, narzędzia, jej palce trafiły w końcu na zestaw pierwszej pomocy. Otworzyła go i wyciągnęła aplikator z antytoksykantem, w jego skład wchodziły surowice, antybiotyki, środki znieczulające i szereg stymulatorów. Przyłożyła koniec do przegubu i wcisnęła przycisk. Przymknęła oczy czując rozpływający się po ramieniu chłód, po dłuższej chwili poruszyła się powoli. Ból zelżał ale nadal pozostało wrażenie odrętwienia, wyciągnęła z apteczki bandaże i opatrzyła ranę. Słońce już zaczynało grzać kiedy ruszyła w dalszą drogę. Dawno już zapomniała dlaczego wybrała akurat tą drogę a GPS był martwy. W okolicy nie było prawie niczego, kilka krzaków, jakieś śmieci, sporadycznie z pustynnego piachu wystawały okaleczone pnie drzew. Około godziny czwartej na horyzoncie pokazały się ruiny kolejnego miasteczka, ulice pokryte były gruzem i ciałami. Wszechobecne ślady po pociskach i łuski a także zwęglone szczątki barykad nie pozostawiały wątpliwości że tutaj rozegrała się walka. W ruinach granicznego domu stał wypalony wrak czołgu zadzierając w górę poczerniałą lufę, na lewym boku widniał szereg dziur. Wilczyca, potykając się, przeszłą przez pierwszą barykadę przeszukując leżące pokotem ciała, niestety, cokolwiek ci ludzie mieli przy sobie w chwili śmierci zamieniło się to w bezkształtny złom i zakrzepnięte krople plastiku. Poszła w stronę najbliższego niezniszczonego budynku, dwupiętrowy ceglany dom, w którym kiedyś mogło być muzeum albo ratusz, odcinał się krwistą czerwienią od ponurego obrazu spalonego miasta a w ocalałych szybach odbijały się promienie słońca. Na środku ulicy stały dwa sczepione ze sobą wraki czołgów, wyglądało to tak jakby jeden z nich uciekając przed ostrzałem staranował drugi wpychając go w budynek. Oderwana wieża opierała się lufą stos gruzów a z jej włazu zwisał człowiek w hełmofonie. Namalowane na boku wieży godło, przedstawiające orła w płomieniach, było nienaruszone.
-To wygląda na jakąś regularną jednostkę- pomyślała, dotychczas napotykała jedynie mniejsze lub większe grupy rabusiów. Przesunęła łapą po napisie, litery wyglądały znajomo ale nie rozumiała słów "3 Dywizjon pancerny im. Józefa Piłsudskiego". Przyklęknęła przy martwym czołgiście wyciągając go z włazu i odwróciła na plecy, to była młoda dziewczyna, najwyżej dwudziestoletnia. Podniosła łańcuszek z nieśmiertelnikiem ale znów nie była w stanie odczytać napisu. Popatrzyła na nią przez chwilę i wstała słysząc za plecami jakiś odgłos. Ostrożnie wychyliła się zza ceglanego rogu, tuż przy budynku niemalże przytulony do ściany, stał transporter, poznaczony rykoszetami, z podrapanym kadłubem bez wątpienia był weteranem wielu walk. Zaczęła się skradać wzdłuż osmolonego boku w stronę źródła hałasu. Tył pojazdu był otwarty, przesunęła delikatnie skrzydło klapy patrząc w stronę otwartych drzwi ceglanego budynku, to z nich dobiegały odgłosy kroków i jakiejś rozmowy. Ostrożnie przysunęła się jeszcze parę kroków strzygąc uszami. Słowa były dziwnie szeleszczące, nie przypominały żadnego znanego jej języka. Nagle zorientowała się że ktoś ją obserwuje, odwróciła się. W otwartych drzwiach transportera siedział człowiek w mundurze. W lewej ręce trzymał talerz pełen smażonych pasków mięsa a prawa z widelcem zastygłą w połowie drogi do otwartych ust, na kolanach trzymał notatnik z jakimś rysunkiem, koło jego nogi stał oparty o kolano karabin o dziwnym kształcie. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, cisza przedłużała się. Plasterek bekonu nadziany na widelec wykorzystał tę okazję rzucając się w dół i z cichym plaśnięciem wylądował na asfalcie. Jako pierwszy odezwał się żołnierz unosząc dłoń w pokojowym geście.
-Wybacz ale nie rozumiem- powiedziała ale maska stłumiła to do głuchego -mmmph- zdjęła ją i powtórzyła. Człowiek zamarł na chwilę z wybałuszonymi oczami a po chwili rzucił notatnik w głąb pojazdu i powiedział coś.
-Kim jesteś?- dodał po angielsku.
-Kapral Lucy Macmillan- odparła -7 pułk piechoty jej królewskiej mości- rozluźniła się, jeśli mówią po angielsku to pewnie da się dogadać, jednak bez maski wyraźnie czuła zapach smażonego mięsa. Zaburczało jej w brzuchu i zażenowana taką zdradą zasłonił się kapeluszem. Człowiek roześmiał się i zaprosił ją gestem do środka.
-Chodź widać że jesteś głodna, jestem Kamil Nowak, też kapral, trzeci dywizjon pancerny Piłsudskiego-
Wskoczyła do transportera rozglądając się ciekawie, wzdłuż burt ciągnęły się siedzenia z pasami bezpieczeństwa, nad każdym z nich była strzelnica zasłonięta pancerną płytą. W głębi przedziału widać było drzwi prowadzące pewnie do kabiny kierowcy. Zdjęła rękawice zgarniając garść skrawków z podsuniętego talerza.
-Co tutaj robisz? Szukasz kogoś?- spytał Kamil wyciągając się wygodnie.
-Szukam kogokolwiek- odparła -chce wrócić do domu do Anglii, chociaż pewnie zaraz po tym znowu nas gdzieś wyślą-
Kamil siedział cicho widząc że wilczyca dawno nie miała z kim pogadać. -Wysłali nas do oczyszczania prowincji zachodnio-niemieckiej ale podczas pościgu za zbrojnymi grupami milicji Odrodzonych zostaliśmy rozbici i rozproszeni, przez kilka dni razem z grupką towarzyszy wycofywaliśmy się na północ- westchnęła -musieliśmy się rozproszyć kiedy wpadliśmy na Norwegów, od tamtej pory po prosty idę przed siebie-
-A my załatwiamy wewnętrzne sprawy administracyjne i polujemy na mutanty oraz gangi- wzruszył ramionami -jak chcesz to możemy cię zabrać do północno-wschodniej bazy a stamtąd ktoś cie zabierze do portu albo na lotnisko- zeskoczył na ziemię -ale najpierw muszę zapytać dowódcę-
Lucy wyciągnęła się z lubością na miękkich siedzeniach, pod palcami poczuła jakiś przedmiot, podniosła go rozpoznając notatnik, otworzyła go bez emocji spodziewając się jakichś wykresów, tabel i innej papierkowej roboty. Zamiast tego z pierwszej kartki łypnął na nią schowany pomiędzy drzewami tygrys. Gwizdnęła z podziwem przerzucając kolejne strony, ludzie, zwierzęta, maszyny, budynki. Dawno nie widziała czegoś takiego. Kiedy przewróciła kolejną kartkę otworzyła oczy ze zdumienia, narysowana tam postać przypominała ją samą. Poczuła uderzenie gorąca oraz dziwną fascynację. Powoli przewróciła kartkę pożerając wzrokiem kolejny rysunek, przekręciła się na brzuch rozpinając uwierający kołnierz który z brzękiem uderzył o podłogę. Przyglądający się jej od dłuższego czasu Kamil oparł się o skrzydło drzwi. W pierwszej chwili chciał jej odebrać notatnik obawiając się o to jak zareaguje ale wydawała się być zadowolona więc stał obserwując. Z budynku wyszedł kolejny żołnierz i już otwierał usta żeby coś powiedzieć ale umilkł w reakcji na gest. Narysował w powietrzu literę "M", postukał palcami w lewy nadgarstek, pokazał otwartą dłoń i machnął za plecy w stronę budynku po czym wrócił do środka. Kamil odsunął się bezgłośnie od rosomaka i poszedł w stronę wraku czołgu pogwizdując wesoło. Spokojnym krokiem zbliżył się do wystających z włazu zwłok szturchając je czubkiem buta.
-wstawaj sierżant cię woła- powiedział
-zmieniasz mnie na warcie?- zapytała Mimik wstając
-nie- wzruszył ramionami -niedługo odjeżdżamy
-Co z tą uszastą-ogoniastą?- mimik doprowadziła się do porządku morfując czysty mundur.
-Siedzi w rosomaku przeglądając moje bazgroły- wskazał brodą w stronę zakurzonego transportera.
-no no no- szturchnęła go łokciem uśmiechając się od ucha do ucha, dosłownie.
-Przestań się szczerzyć przerażasz mnie- zbliżyli się do drzwi więc Kamil przysunął palec do ust i popchnął ją w stronę budynku po czym oparł się o transporter. Mimik oblizała się długim jęzorem spoglądając na Lucy. Ta jednak nawet tego nie zauważyła, klęczała na siedzeniu podpierając rękami brodę i wesoło merdała ogonem. Notatnik leżał tuż przed nią. Kamil odkaszlnął ostentacyjnie wskakując do środka.
-Sierżant nie ma nic przeciwko żebyś się z nami zabrała- powiedział kiedy wilczyca poderwała się spłoszona przyciskając do piersi notatnik -odstawimy cie do głównego węzła a stamtąd ktoś cie podrzuci dalej-
-no, tak dzięki- mruknęła cicho
Przez dłuższą chwilę milczała rzucając mu nerwowe spojrzenia.
-to twoje tak?- spytała
-ano tak, jako kierowca mam całkiem sporo wolnego czasu-
-a mogę spytać skąd taka niecodzienna tematyka?-
-sam nie wiem- potarł kark -kiedyś samo przyszło, a teraz oddawaj- wyciągnął rękę
Spojrzała na niego i wystawiła język przytulając notatnik. Roześmiał się zatrzaskując drzwi.
Tymczasem reszta drużyny wynosiła z budynku kontenery transportowe, spinali je po dwa ustawiając na środku drogi. Zdjęli z rosomaka ażurową kratownicę i zaczęli ładować na nią pojemniki. Sierżant podniósł do ust nadajnik
-tu trzeci dywizjon pancerny, grupa zadaniowa archeo, potrzebujemy lotnika, odbiór-
-baza północ-zachód, lotnik w drodze, bez odbioru-
Odłożył nadajnik uruchamiając flarę radiową i dał znak wszystkim żeby odpoczęli. Po kilkunastu minutach otworzyły się drzwi rosomaka. Kamil zeskoczył na ziemię a potem poszedł na przód wsiadając na miejsce kierowcy żeby przyszykować transporter do drogi.
-Słuchać wszyscy- powiedział sierżant -to jest kapral Lucy McMillan, od brytoli, odstawimy ją do bazy, traktować jak swojego- Odpowiedziało mu chóralne -tak jest- po czym wszyscy załadowali się do środka wciągając zaskoczoną wilczycę ze sobą. Sierżant obszedł pojazd i otworzył właz prowadzący na miejsce operatora uzbrojenia które mieściło się po prawej stronie kadłuba nieco za fotelem kierowcy. Zanim zdążył podnieść nogę powietrze przeszył ostrzegawczy pisk alarmu. Ze zrujnowanego budynku przecznicę dalej wystrzeliła rakieta i ciągnąc za sobą smugę dymu pomknęła w kierunku rosomaka, zaraz za nią runęła lawina ognia maszynowego. Sierżant odbił się od koła nurkując za wrak jakiegoś samochodu, Kamil gwałtownie wdusił gaz skręcając naraz wszystkie osiem kół. Pojazd wgryzł się oponami w asfalt i skoczył w bok uderzając o ceglaną ścianę. Niekierowana rakieta, krzesząc chmurę iskier, ześlizgnęła się po bocznym pancerzu eksplodując dwadzieścia metrów dalej. Z tyłu wysypali się żołnierze błyskawicznie znikając za osłonami. Ktokolwiek się wychylił oddając kilka strzałów ściągał na siebie lawinę ognia. Pomknęła kolejna rakieta nieszkodliwe wpadając w okno budynku. Rosomak wjechał w boczną uliczkę uciekając przed ostrzałem, chwilę później zawrócił wystawiając najmocniej opancerzony przód i umieszczony w wieżyczce granatnik automatyczny plunął serią granatów termobarycznych. Budynek zatrząsł się i zawalił wzbijając w niebo chmurę pyłu. W ciszy która po tym zapadła rozległ się narastający warkot helikoptera. Cofnęli się osłaniając wzajemnie kiedy nad ulicę nadleciał monstrualny transportowiec. Opadł hak chwytając za specjalny zaczep. Lina napięła się i poderwała ładunek do góry wciągając go w przepastny brzuch maszyny. Pilot zamachał krótkimi skrzydłami i skierował w drogę powrotną. Żołnierze podnieśli się gnając do rosomaka. Równocześnie z trzaśnięciem włazów ryknął silnik, podskakując na wybojach pomknęli główną drogą do granic miasta.
-Wszyscy cali?- w ciemnym wnętrzu zapaliło się światło ukazując dwa rzędy skupionych twarzy.
-wygląda na to że tak- mruknął ktoś inny.
Jedna z dziewczyn, Magda, siedząca najbliżej Lucy trąciła ją w ramię i powtórzyła pytanie po angielsku.
-nie- wilczyca zaskomlała cicho kładąc jej rękę na swoim ramieniu. Pod palcami Magda wyczuła poszarpane krawędzie metalu i krew.
-dawać apteczkę!- krzyknęła, błyskawicznie rzucono jej biały pakiecik.
Nadwyrężony po uderzeniu skorpiona naramiennik nie wytrzymał już trafienia ciężkim pociskiem karabinowym i chociaż w dużym stopniu osłabił postrzał, dzięki czemu Lucy wciąż miała rękę, to jednak rozerwał się tworząc trzy poskręcane odłamy które wbiły się w ciało. Magda zaczęła wyciągać odłamki uprzednio aplikując wilczycy morfinę.
Tymczasem pędzący z pełną prędkością rosomak natknął się na świeżą barykadę. w poprzek drogi wyjazdowej wznosiła się sterta spalonych wraków znad której niczym sępy wystawały wieżyczki dwóch czołgów.
-Bokiem!- wrzasnął sierżant prując z granatnika w ich stronę, Transporter wzbił chmurę kurzu skręcając gwałtownie pod jedną ze ścian gdzie widniało wąskie przejście. Lufy czołgów otoczyły się dymem i powietrze przecięły śmiercionośne smugi przelatując tuż za pędzącym rosomakiem. Grad granatów rozrywał się na wieżach ale poza potrzaskanymi kamerami nie był w stanie nic zrobić. Sierżant odwrócił się do tyłu otwierając właz -będzie trzęsło!- krzyknął na chwilę przed tym jak świat stanął dęba gdy transporter wybił się na stercie gruzów przelatując nad barykadą, kolejne dwa pociski śmignęły w ich stronę, eksplozja zasypała kadłub odłamkami przechylając go na prawą stronę. Uderzył o ziemię. Teraz z drugiej strony barykady widać było kadłuby czołgów, granaty poszarpały gąsienice unieruchamiając jeden z nich.
-Wzywam bazę! potrzebujemy wsparcia- sierżant wydzierał się do mikrofonu przekrzykując ryk silnika -zostaliśmy zaatakowani przez przeważające siły bandytów, mają czołgi-
-Nie tylko wy- nadeszła odpowiedź -to wygląda na natarcie na całej linii, wysyłam wam kilka Azazeli, będą za kilka minut, bez odbioru-
Tymczasem w środku Magda kończyła opatrywać wilczycę, pomimo kiepskich warunków udało jej się wyciągnąć z rany wszystkie odłamki oraz pocisk. Teraz Lucy, otępiała od morfiny siedziała patrząc na obandażowane ramię. Reszta przypadła do strzelnic przypinając się pasami na wypadek kolejnych wybojów i szyła długimi seriami do pojawiających się na zewnątrz piechurów, grzechotały spadające łuski. Jeden z nich otworzył dużą strzelnicę w tylnych drzwiach posyłając w stronę goniącego ich czołgu rakiety. Gazy prochowe oślepiały i dusiły ale nie było czasu żeby przejmować się takimi drobnymi rzeczami. Przed nimi pojawił się kolejny czołg wybijając dziurę w ścianie budynku.
-Będzie taranować!- Rosomak skoczył w bok o włos unikając zderzenia, ciężka piętnasto-centymetrowa lufa uderzyła w bok kadłuba przechylając go tak że cztery lewe koła oderwały się od ziemi. Rakieta przeciwpancerna odpalona kilka sekund później wgryzła się w miejsce łączenia wieży z podwoziem i ze wszystkich włazów rzygnęły kolumny ognia. Nie było czasu na wiwaty bo przed nimi pokazała się kolejna barykada, kilka pospiesznie ściągniętych wraków przegradzało ulice. Nie zatrzymując się uderzyli w spalony samochód osobowy odrzucając go na bok, złom przygniótł kilku strzelających bandytów. Otworzyła się przed nimi pustynia. Zanim zdążyli się ucieszyć rosomakiem szarpnęło i rozległ się odgłos dartego metalu. Przeciwpancerny pocisk czołgowy trafił w krawędź transportera i płyty pancerza otworzyły się jak konserwa. No podłogę upadły dwie postacie poharatane odłamkami, błyskawicznie pojawiły się kałuże krwi. Nad nimi rozległ się basowy pomruk silników lotniczych.
-wiatraki!- krzyknął ktoś kierując lufę do góry. Znad pustyni nadlatywały trzy helikoptery błyskając ogniem działek, pierwsze pociski zrykoszetowały od kadłuba. Rosomak zaczął wężykować uciekając spod ostrzału, granatnik plunął kolejnymi granatami które rozrywały się w czarnych chmurach szatkując delikatne konstrukcje ostrymi szrapnelami.
-siedzi w martwym polu!- krzyknął znowu gdy helikopter nadleciał na transporter, z tej odległości nie mógł spudłować.
-Tu Azazel alfa mam cel- rozległo się nagle.
Lotnik również zauważył nadciągający klucz szturmowców i usiłował odskoczyć. Azazel, wielki i ciężki o długości ponad dwudziestu metrów i szerokości trzech nie był najzwrotniejszą jednostką ale w pełni zasługiwał na miano latającego pancernika. Gruby wielowarstwowy pancerz potrafił wytrzymać nawet postrzał z działa czołgowego. Jego krótkie masywne skrzydełka podtrzymywały cztery szesnasto-lufowe wyrzutnie rakiet a pod nosem maszyny było pięćdziesięciomilietrowe działo automatyczne. Pięć silników lotniczych potrafiło rozpędzić go go do prędkości pięciuset kilometrów na godzinę. Masywny pojazd nie musiał nawet strzelać do helikoptera, najzwyczajniej w świecie go staranował i na ziemię posypały się płonące szczątki. Pozostał czwórka rozproszyła się ścigając pozostałe wiatraki albo polując na piechurów i czołgi.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
1
(+1|-0)
Artykuły: Drvaal - PostApo
Wysłano: 26.04.2015 21:55
Pantera
Zmiennokształtny
Stare opowiadanko ale wrzucam