Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VII cz. I (+18 F/F)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/5/18
Przeczytano: 1373 raz(y)
Rozmiar 9.75 KB
2

(+2|-0)
 
Jutrzenka jakoś daje radę przejść poprzez spuszczone żaluzje. Dalej ma pod górkę. Peszek. Przystaje na aktówkach ustawionych na werandzie. Te rzucają długie cienie. Dochodzą do mojej twarzy. Jeden ciemny pasek ląduje na oczach. Podpatruję wschód. Niebo wydaje się pięknym widowiskiem o poranku. Czuję w ogonie, że nie zapowiada przyjemnego dnia.

Noc słaba zły dzień przynosi, uliczna mądrość rozumiana po 3 mocniejszych.

Byczkowski dotyka skórzanymi rękawiczkami wiernych kompanów w biedzie – rewolweru i vis-a. Mrucząc pod nosem, próbuje nie znaleźć moich odcisków palców. Nocne bieganie po mieście gwarantuje nakaz aresztowania. A latanie z bronią jest szczerą prośbą o zestrzelenie przy samym ,,Ręce do góry!”. Ilu dzięki temu gryzie ziemię i podgląda dziewuszki od spodu? ,,Czy do nich dołączę?”, pytałem na tylnim w radiowozie. Skuty, niewyspany, w ćwiartkę skacowany – taki jechałem. No i nie dojechałem na ręcznym.

Któryś granatowy machał pałką. Wysoko mierzył. Ucierpiało tylko powietrze. Taaa, tak i dzieciak umie zastraszyć. O tyle miły pacykarz. Postraszy, nie walnie. Resztę drogi przejechaliśmy cichaczem. Ziup pod Główny, (no bo gdzie lepiej wsadzać?), wzięli odciski i wsadzili. Mała cela, dzielona ze świrniętym wiewiórem. Bredził: ,,Wiggy, Wiggy, Wiggy. Wiggy, Wiggy, Wiggy”. Wyczekałem świtu, trzymając dłonie na wodzy. Nie próbował się przystawiać. O 6 którejś przyszli strażnicy. Byczkowski kazał wypuścić.

Oto jestem.
- Ładny sprzęt.– Oddaje broń.- Mają dobre spusty. Skąd wytrzasnąłeś?
- Rewolwer odziedziczony. Należał do dziadka. Vis-a kupiłem w antykwariacie. Sprzedawcą był pewien osioł z Warszawy.- W obu pełny magazynek.- Polacy to umieją robić broń. Powinieneś o tym wiedzieć, Byczku.

Zakłada ręce za głowę

- Nie schlebiaj mi. Lepiej posłuchaj tego, bo powtórzę to raz i do tego nie wrócę.-Bierze głęboki wdech i spokojnie: - Masz zdrowo przejebane.
- Strzelanina bez ofiar nie podlega pod areszt – zauważam.
- Kiedyś, teraz to za głupsze przypadki idziesz za kratki. Masz wymówkę?
- Ścigałem Zwierza – tłumaczę.
- Hech, mów prawdę. Mów jak na spowiedzi. Jak mój lekarz. Ekhm! Ekhm! Powiedział, że jednak skończę jako kastrat.
- Współczuję. Sam mogę skończyć uciachany.
- Komu wisisz?- pyta.- Nie trzeba wysilać głowy, żeby wiedzieć o twoich przegranych. Komu podpadłeś?
- Jednemu Zimmermanowi – odpowiadam.- Zagrałem i przegrałem.
- Ile tym razem?
- Niby 500 $. Pierwsza przegrana, ta prawdziwa, wynosiła 1 stówę, a koleś od Zimmermana, totalny świrus i cham pełną klasą, wymyślił te 5 stów. No i poszedłem na tor. Byle wygrać, byle zgarnąć ile trzeba. Mój orzełek złamał nogę. Uwierzysz, tuż przed samą metą ten pierzasty drań wywalił się.
- White wie? – pyta.

Spoglądam na niego z politowaniem. Jakby on nie miał większe problemy. Za dużo by wymieniać.

- Czemu ma się martwić? Moje problemy trzymam dla siebie. Niech żyje własnym rytmem.
- Ale 500 $ to sporo.- mówi byk.

Wyciąga na biurko portfel. Czarna skóra. Wyjmuje 5 banknotów. Nowiuteńkie. Wszędzie poznam świeżo wydrukowane papierki. Kładzie je naprzeciw mnie.

- Weź i skończ z wyścigami.
- Nie mogę.
-Bierz, inaczej zastrzelę.
- Ty na poważnie? – pytam.
By mnie uświadomić, unosi służbowego colta. Lśni. Czyszczony przepisowo.
- Nie inaczej.

Biorę pieniądze i chowam do płaszcza.
- Nie unoś się, Byczku. A co powie twoja żona?
- Będzie wniebowzięta. Robi w kościelnych towarzystwach dobroczynności – tłumaczy.- Ciągle mnie ciągnie po schroniskach, szpitalach i sierocińcach. Dajemy bezdomnym, chorym i sierotom troszkę szczerego uśmiechu.
- Od kiedy jesteś dobroczynną?- pytam, prostując plecy o oparcie krzesła.

- Czasem trzeba pokazać swoją lepszą stronę. (No, prawda). Wielokrotnie widziałem tych gogusiów, gwiazdeczki i gwiazdorów z Hollywood. Łażą po tych smuteczkach i stroją w błysku fleszy minki, gdy z żoną pomagamy po cichu. Opowiem ci taką historie. Raz przyszedł dziennikarz. Mówił, że dostał cynk o nas, że pomagamy dzieciakom i chciałby napisać o nas artykuł. A ja krótko: ,,Napisz pan lepiej o potrzebujących niż pomagających”. Gówniarz więcej się nie odezwał.

- Piękna i szczera historia.- Wzdycham.-To kiedy mam oddać te 500 $?
- Naprawdę mam ochotę cię zastrzelić, Hech.- Macha ręką.- I zaraz to zrobię. Lepiej już idź.

***

Zamykam drzwi z przeczuciem bycia równocześnie bogatszym i biedniejszym o 500 $. Czyli wychodzę na zero. Znowu. Śmiać się chce. Wesoło wrócić do chwilowej normalności. Prawie. Nie ma przy mnie White. Jak żyć? Dalej i byle do przodu. Co innego zostaje? Zaćpanie się morfiną na śmierć. Poderżnięcie gardła i żył w wannie. Wysoki stryczek sięgający wyżej od drapaczy chmur. Za dużo opcji. O kilka za dużo. Wybór przysparza dodatkowych problemów. Wybierzesz złą drogę…. I to teraz robię.

W zakamarku dwie dziewczyny, takie w porządku, psinka collie i lemurka z rudymi skrzydełkami, obmacują się. Se znalazły kryjóweczkę. Najlepsza z możliwych. Łoł, łoł, łoł, czarno- białe pięknisie idą po całości. Każda każdej unosi spódnicę. Wchodzą pod ubranie, bieliznę. Pokazują nagie futerka. To nie zwyczajne lizanko… Jezu, dziewczyny, nie tutaj. Ktoś praworządny podglądnie i wybuchnie afera. Jeśli podglądnie… W tym miejscu trafienie na kogoś takiego graniczy z cudem. To mało prawdopodobne. Jak spotkanie Van Goga w domu dla obłąkanych…

O cholera, jutro do wuja. Trzeba porządnie dać w kanał, wrzucić litr czegoś mocniejszego, przespać się z myślą, że skopałeś samego siebie. Chryste, znowu się nie wyśpię.

Stoję dłuższy moment. Może znajdę okruch wyśnienia, patrząc na tą parkę. Oj, nie na długo. Ktoś warczy. Widzę kto. Kaprawy kundel o rybich oczach, wyłupiastych ponad miarę, w pomiętej marynarce. Siedzi skulony. Pilnuje. Ma czym. Trzyma policyjną pałę i robi za ważniaka.
- Wypierniczaj – mówi. Na potwierdzenie unosi pałę.

Odchodzę. Lepiej zostawić awanturę komu innemu. Ale dziewczyn szkoda. A to szczwany CO-owiec. (Firmowa odznaka na kołnierzu to potwierdza). Znalazł ofiary, nieznające siebie wzajemnie, zaciągną i zagroził niezałatwieniem sprawy. Biurokracja. Bez pieczątki urzędnika nie ma dalszej drogi. Tacy żyją, ile mają ochoty. Do czasu…

- To nie moje dziecko - zaprzecza gryzoń. Skąd ja to znam?
Mijam parkę ,,zakochanych” po sprawie. Tygrysica usilnie wciska mu tobołek z dzieckiem.
- Ma twoje oczy i twój pysk!
- To żaden dowód. Bardziej przypomina ciebie. Tyle pręgów to u nikogo nie widziałem.
Najlepiej zwalać na konkrety, prawda? Wystające uszy po króliczce, cienki ogonek wina myszona. Łuski zawdzięczaj gadom. No błagam, do pełni przesady brakuje: ,,Płakał i zapalił łóżeczko”. Zdarza się.

- Mówię ci, napatoczy się któryś, zaraz wal w twarz – szepcze zającowi ciemnawy smok wyglądający na bankiera. Pomylił adresy?

- Jak mnie wzięli, walnąłem z grubej rury i trzech skośnookich leżało nogami do przodu – opowiada na głos osioł. Pachnie ostrym sake.

A korytarz cuchnie. Smród z tamtego dnia, kiedy… Zapomnij o tamtym. Zapomnij w ogóle, że to sie zdarzyło. Nie umiem. Zasłaniam nos obiema dłońmi. Żal. Dorosły kojot zachowuje się jak szczeniak, który nie umie korzystać z chusteczki. Chowa twarz w dłoniach. Inni to znoszą. Patrzę. Wykolejeńcy, złamasy, Sami swoi. Wytrzymują. Są zmęczeni, tymczasem wytrzymują. Bo muszą. Ślepa sprawiedliwość nie śpi. Prześpisz swoją kolejkę i po tobie. Wynocha za drzwi. Leż dalej pod bramą willi szczęścia, czekając na mannę z okna. Marnujesz czas i siły. Boże, jaki smród!

Wszędzie pełno gliniarzy. Więc da się ich spotkać w godzinach urzędowania? Niesamowite. Tyle ciemno-granatowych mundurów. Tylu pokończyło akademię? Jeśli było by ich rzeczywiście aż tylu, każdy by wracał o każdej porze do domu z zegarkiem, portfelem, czystą twarzyczką.

Wiem, wiem, nocne przecież jeżdżą. Doświadczyłem tego na własnym futrze. Cwaniak podjeżdża i pyta: ,,Taryfka dla szanowanego pana”. Na tylnim już czekają jego koledzy. Wracałem sam, oniemiony schłodzoną sake, podgrzaną kukurydzianką i 3 czystymi domowej produkcji. Wsiadłem. Wysiadłem 3 przecznice dalej od domu. Łeb posiniaczony, płaszcz podziurawiony. Portfel pusty. Niewiele tego było.

Chwila, jestem na komisariacie. Terence mówił, że Wally opowiadał, gdzie trzymają tego właściciela. Szczęśliwy zbieg okoliczności? Jestem bliżej niego niż frajerzy z CO. Przypadek? Warto skorzystać.

Od czego zacząć? Zapytam odpowiednią osobę. Wracam do Byczka. Staję w drzwiach gabinetu i pytam półszeptem:
- Byczku, gdzie trzymasz tego cyrkowca?
Byczkowski nie jest zaskoczony mym powrotem. Zwyczajnie czyta poranną prasę i pije kubeczek kawy. Wyluzowany czuje bluesa.
- Ty nie odpuścisz z polowaniem, nie, Hech?
- Znasz odpowiedz.
- Korytarzem prosto, potem w prawo… Ekhm! Ekhm!... Przyuważysz dwóch moich, jesteś na miejscu. I uważaj na niego, przed południem mamy z nim rozmawiać.
- Dzięki, Byku.
- Powodzenia, kojocie. I zawsze trzymaj ogon przy sobie.
- Ktoś musi – odpowiadam i zamykam drzwi.



 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.