Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VII cz. 2 (+18 )  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/5/25
Przeczytano: 1221 raz(y)
Rozmiar 16.80 KB
2

(+2|-0)
 
Pilnuje dwóch niebieskich. Bingo. Żadne wymoczki. Starzy wyjadacze zamęczeni osobistymi problemami. Zamartwiają ogony. Dokąd posłać dzieciaki za marną pensję? Auto wytrzyma nadchodzący rok? Ile pożyją z jedną żoną? Obie strony dochowają wierności? Ej, znają ponury żywot, znają. Wyglądają uczciwie. Rzadka ,,choroba” wśród gliniarzy. Wypróbuję ich sposobem.

- Cześć, koledzy – mówię.- Jestem z CO.
- Tylko nie koledzy – pieni się tęgi szczur.- Gryzoń zrobi nadgodziny, a się napatoczy taki urzędas z tępym wyrazem pyska. Staliśmy wczoraj, twoi przeszli koło nas. Wyglądali na ubawionych, krawaty źle związane, koszule uszminkowane. Chichrali się. Nabijali się z ciężko pracujących…
- Louise, spokojnie – mówi wysoki wilczur.- Gość przyszedł na zastępstwo – patrzy na mnie – prawda?
- Niestety nie. Mam przesłuchać kolesia ze środka.
- Mówisz o właścicielu cyrku? (Przytakuję kiwnięciem). Siedzi dwa pokoje dalej. My tu robimy za podpuchę pod dziennikarzy. Walą całymi tłumami.
- Właśnie widzę.
- Te, elegant, uważaj, trzaśniesz ponad słupek i nie poznasz jutra. Jak ci przyjdzie, zobaczysz.

Elegant? Szczurze, źle widzisz? Stary płaszcz, powyciągany, zakurzony, kapelusz wymięty, pysk nieogolony. Koszula nieuprasowana, skarpetki niezmieniane, buty nieczyszczone. I tandetny zegarek do kompletu. Nuda miesza pod czaszką. Śpiące nerwy łatwiej skołować, wywołać w nich wściekłość. Jak u każdego śpiącego. Ale tekścik wart żytniówki.

- To idę. Dzięki, koledzy.
- Tylko nie koledzy! Tylko, ♥♥♥♥♥, nie koledzy!- wydziera się szczur.
- Spokojnie, Louise. Za godzinę mamy przerwę.

Jeszcze gadają, rozmawiają, kłócą się. Nudzą się. Stoją na straży. Czym innym zabiją czas?

Dwa pokoje dalej, dobra. Jeden mijam. Dochodzę do drugiego. Kibelek. Damski. Podejrzane. Idźmy dalej. Ostatni w korytarzu. W nim czeka rozmowa z frajerem, gwiazdą 5 minut. Pamiętaj, nie uszkodź go. Dostaniesz następny wykaz do życiorysu i akt. Nowy grzech do osądzenia. Nadstawiam palce. Trzask stawów. Nie wypoczęły, a tu ważna chwila. By gładko poszło. By nie walić. Żadnej krwi, gniewu. Liczę na to.

Chwytam klamkę. Puszcza? Niezmienny bajzel urzędów. Myślą, nikt nie napadnie niechronionych drzwi. Tamta dwójka przesłoni prawdę. Jasne. Nie żebym krytykował uczciwych, tylko czemu to oni podnoszą skutki decyzji ,,odważnych”?
Wchodzę. No, no, temu przydzielili ,,przyjemny” pokoik. Jasne ściany. Kosz na śmieci. Stół z równymi nogami. Lampka. Dwa okna, okratowane z obydwu stron. Blake nie miała takich ,,luksusów”. Cóż, są ,,klienci” równi i wymagający.

Jedno z dwóch krzeseł zajmuje ni borsuk, ni smok. Znaczy, ma futerko, tyle że gadzia twarzyczka i dymek wydobywający się z nozdrzy potwierdzają drugą opcję. Ubrania markowe, tweedowi sweter, nad nim marynara w kratę. Laseczka. Drewniana główka unosi się ponad blat stołu. I angielski wąsik w roli pomocnika. Podobny nosił ten szwabik w Europie i komik stąd.

- Pan z CO?- Głos prostaka wymieszany z dumą. Hm, na bank pięści pójdą w ruch. (Nie znoszę tej roboty).
- Tak sądzę – odpowiadam i zaraz wieszam płaszcz na wolnym krzesełku.- Tak sadzę.
- Jeśli to kolejne przesłuchanie, proszę wiedzieć, że mam prawo do zachowania pewnych spraw natury osobistej wyłącznie dla siebie. Jako świadek w tej sprawie nie zamierzam składać zeznań mających….
- Jak nie przestaniesz truć, to zaraz ci pokażę, skąd wytrzasnąć lepsze gadki. Nudziarstwo prawnicze. Musisz mieć tupet, że w ogóle odzywasz się niepytany.
- Cham z pana. Zero wychowania. To widać.

Przechodzę dookoła mebla. Facet nie próżnuje. Głowa mu się kręci. Żwawo, żwawo, karuzelo. Ogon, czarny pasek na białym tle, macha niespokojnie. Zamiata podłogę. Czeka. Niecierpliwy.

- A co mi po elegancji?- Siadam naprzeciwko. Ściągam kapelusz i kładę go na stół.- Potrzebuję faktów, prawdy. Umiesz być prawdomówny, Chaplin? Czy jednak lepiej ci mówić Adolf?
- Proszę nie tym tonem. Kto jest pańskim zwierzchnikiem? Jeszcze jeden wybryk i poniesie pan konsekwencje. (O, wyjeżdżasz palcem? Napiszesz raport? Oj, bo się poryczę, kutawonie). Takie zachowanie jest prostackie!
- Ja mówię bardzo spokojnie. Przyzwyczaj się, bo teraz będziesz słyszał ten ton. A tą żałosną próbę zastraszenia wsadź sobie wiesz gdzie.
- Nie, nie będę rozmawiał z kimś takim. Jestem….
- …wąsatym kutafonem, który jest tchórzliwym cwelem i zwyczajnie urządził cyrk za grube pieniądze?

Prawda kole w oczy. No nie obrażaj się, bo ten grymas ci zostanie.

- Pańska matka musiała być pracowitą ♥♥♥♥♥ – mówi.
Wyjmuję rewolwer.
- Nie strzeli pan. Obowiązuje pana….
Główka laseczki staje się moją pierwsza ofiarą tego dnia. Odstrzelona odskakuje. Ładnie, kac minął. Oczka dobrze widzą.
- Patrz pan, drgnął mi palec.
- Jest pan agentem CO, chyba są u was jakieś zasady.
- Ja i te cwele w jednej drużynie? Odkąd ci frajerzy są za wolnymi strzelcami?
- Więc…
- Wiec opowiesz wszystko o zwierzu harującemu na własny rachunek.

Borsukowaty smok wgniata się w krzesło. Widok broni wprawił go w ruch. Wzdryga się. Mierzę w głowę, choć mógłbym między oczy. Albo lepiej – zejdę poniżej pyska. Klatka piersiowa. Brzuch. Pasek. Wątpliwa męskość. Najlepszy cel. Daje spore korzyści. Gość się boi. Oczka mrugają, oddech przyśpiesza. Koniuszki włosków futerka idą w górę. Taa, słyszy, że nie jestem z Agencji i trzęsie portkami. Sprawka gazet. ,,Hołota nie chcąca zabrać się do uczciwej pracy. Mordują, kradną, podszywają się pod uczciwych stróżów prawa ” - piszą o nas. Odważnie udawać ważniaka, szczując zza biurka. Sami spróbujcie walczyć po drugiej stronie Atlantyku ,wrócić i dać się wykopać z pośredniaka. Brak nogi. Odpadasz. Szok pobitewny. Odpadasz. A bezrobocie rośnie i rośnie.

Dobrze, część oficjalna za nami. Chowam broń. Mężczyzna zdaje się uspokajać. Powoli odsuwa krzesło. Odpina górne guziki. Odstawia laskę na bok. Hę, szybka zmiana temperamentu.

- Po sobie możemy gadać, ale do rodziców proszę się nie przymilać, zgoda? – mówię.
- Rozumiem… i przepraszam- Oblizuje się.- Czy mógłby-bym za-zapalić?
- Kto zabroni? Sam chętnie skorzystam.

Francuskie. Zagraniczna drożyzna. Cena pewnie z 10 $. Widać, płatne występy pod namiotem dużo dają, zwłaszcza dyrektorkowi. Procent dla szefa to następny frak, cylinder w jego szafie. Nowa kochanka, primabalerina marząca o sławie, w łóżku. Zapalniczka podobnie markowa jak paczka, pozłacana i ze srebrnymi literkami. Ten biznes świetnie się kręci.

Podaje zapalonego. Jaki posłuszny, milutki. Broń czyni cuda. Wypalam całego w jednej chwili. Mhm, łagodnie przewietrza głowę. Kac po wieczorze u Terence’a ulatuje. Cholerstwo znika. Mogę pójść na całość.

- A teraz, przyjacielu, pogadamy o zwierzu.
- Co mam mówić?- Zaciąga się. Dymek wypuszcza noskiem.- Powiedziałem na ten temat o wiele za dużo. Ile mam jeszcze dodać?
- Wszystko.
-Już wystarczająco pomogłem.- Kaszle.- Podałem adresy, telefony konkretnych ogonów i dostarczyłem dokumentacje.
- Ale mnie chodzi o udział treserki – mówię.- Wymieniłem z nią kilka słów. Dużo opowiadała o panu.
- Ta argentyńska, gruboskórna jednorożka? Głupia ♥♥♥♥. Co ona tam wie? Radziłem, by nie wtykała rogu. I oto mamy skutki. Sam mi opowiadał, że gdy ją wykańczał….
- Zwierz panu opowiadał?- wtrącam.
- E… chciałem powiedzieć, po otrzymaniu informacji o tym jak zwierz ją…
- Gadałeś ze zwierzem?

Szczerzy głupiutki uśmieszek. Miesza się. Kogoś kryje.

- Dzikie zwierzęta nie umieją mówić – mówi.- Uważa mnie pan za wariata?
- Nie, za wąsatego kłamcę.- Rewolwer wraca do służby.- A teraz szczerze, gadałeś ze zwierzem?

Oczopląs. Szuka wymówi. Zasłania twarz. Zaraz opuszcza dłonie.

- Już dobrze, mam dość zgrywania ważniaka. (Dotąd ci nie wychodziło). Dwóch gość, widać dzianych i zwariowanych, zaproponowało pewną sumkę za wypuszczenie zwierza. Ja, właściciel cyrku i doświadczony przedsiębiorca, nie mogłem ot tak wypuścić głównej atrakcji. Zgarnialiśmy na nim tysiące, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy tygodniowo. A tamci byli uparci. Podwoili stawkę. Wziąłem. Byłem na tyle chciwy. Otworzyłem klatkę. Miałem to zrobić po występach. I zrobiłem! Nie obchodziło mnie co nastąpi potem. Dostałem szmal. Według ich planu zwierz miał dać nogę i więcej się nie pokazać. Moja wina, że zaczął te swoje podchody?

- Ale zacząłeś warzyć te piwo – mówię.- Kto ci zapłacił?
- Mówiłem przecież, takich dwóch bogatych.( Cholera, rzeczywiście. Szybka amnezja. Trzymaj nerwy na wodzy). Wyglądali na takich. Mieli dwie teczki, każdy przyniósł swoją, wypełnione po brzegi pliczkami banknotów. Wcześniej nie widziałem tyle zielonych. A byłem na trzech kontynentach. Kle się na Boga, a nie jestem wierzący, że takiej forsy nie mogłem nie przyjmować.

- Nieuczciwy zarobek zdobyty lekką pracą – rzucam.
- Uczciwość? A kto dzisiaj taki jest? To wymierający gatunek.
- A owi świętoszkowie?
- Twarzy nie pamiętam.- Chowa dłonie pod łokciami.- Wie pan, oni sami czegoś się bali. Bogacze, kto ich zrozumie? Czytał pan Wielkiego Gatsby’ iego Scotta Fitzgeralda?
- Nie. Coś więcej?
- Nie pamiętam. Po tej całej aferze, chcieliśmy całym cyrkiem nawiać. Zatrzymali nas. Niektórych wypuścili, innych zamknęli po różnych konserwach za nielegalne pochodzenie. Jak sytuacja chwilowo ostygła, zwołałem ocalonych. Zostało niewielu.
- W tym treserka?- pytam.
- Wróciła. Miała dobry powód. Wisiałem babsztylowi 2 wypłaty. Suka mnie obiła i zabrała co było w kasie. (Dziwisz się ,frajerze? Zasłużyłeś). Więcej jej nie widziałem. Rozpuściłem cyrk, rozłożyłem zachowaną sumkę po różnych ogonach, pewniejszych niż banki, i odtąd gniję po różnych kątach. Pewnego ranka biorę gazetę. Pierwszą stronę zajmuje zdjęcie treserki. Wykończona. Zmasakrowana. On to zrobił. Poznałem. Zastrasza, czai się, atakuje. Ta dzika bestia nie zna umiaru.
- To powiedz o…

Ktoś wchodzi. Silny zapach kawy. Zapomniany zapach orzeźwienia. 10 cenciaków za łyk. Kogo stać?

- Nie było cukru, ale śmietanki mieli aż nadto.

Kozioł w meloniku. Znajoma gęba. Skądś pamiętam. On chyba mnie kojarzy. Widząc mnie prawie wyziewa ducha. Podniecony ledwo odkłada kubeczki.

- Ej , to mój stary kumpel Hech! Kojocie, musze tobie podziękować za tą zapalniczkę. (A, pamiętam koziołka-matołka. Jeremy z wysypiska. Szalony yiff wesołek). Przysparza mi sporo szczęścia. W jeden dzień zaliczyłem cztery panienki, innego wygrałem na loterii, przyjęli mnie do CO. Pełen luz. A ostatnio, ze 3,4 dni temu, prawie przywarłem do takiej zebry.- Nakreśla w powietrzu zarys kobiecego ciała.- Takie cycuszki i figura, i bioderka, i pyszczek. Kurde, dziewczyna pełną klasą, ładniutka, zajebiaszcza do łóżeczka. Siedziała smutna. Podchodzę i rzucam: ,,W jeden wieczór w moim towarzystwie smutek ci odejdzie”.- Śmieje się.- A ona cicho prosi… HE, HE, He… Ale słuchaj… A ona cicho prosi, żebym odszedł, bo chce zostać sama. ,,Kochana, ciągnę, cicha woda brzegi rwie”. I się poryczała. Głupia klacz.

- Zabawnie z nią było, nie?- pytam.
- Taka sobie – odpowiada – Lesba czy inna psiapsiółka, której zmarł suteren i udaje niedostępną. Kojarzę, zasady. Ale taka cipka, kurde. Weź, Hech, sam byś z taką ciurlał. Cycki, bioderka, nóżki, kopytka. Grzywka. Prawda, na ostatnie nie trzeba zatrzymywać oczu. Spojrzałem w dekolt. O kurde, bielizna, atłas. Czysty materiał. Chciałbym w nim pogrzebać noskiem, pomasować sutków.

Dosyć tych czułości. Przechylam się bliżej ucha i mówię:
- A wiesz, koziołeczku, że to moja dziewczyna. Sypiam z nią każdej nocy i nie lubię zaczepiania jej.- Kładę dłoń na jego karku. Ściskam. Powolutku. Ma zrozumieć lekcję.- A jeśli myślałeś, żeby wsadzić w nią kutasa, uważaj. Zapomniałem przedstawić swój nóż wojskowy.( Gdzieś tam scyzoryk trzymam. Nie wiem gdzie). Drań jest zardzewiały i może zakażać.

- No wybacz, stary, ja…. e… nie wiedziałem.
Przyciskam. Stęka.
- Zapamięta: Nie waż się tykać tego, co nie twoje. A tak się złożyło, że nie czuję sympatii wobec pedziowatych gogusiów z CO, jasne?
- Jak słońce – rzuca cienko.- Ty, mogę pomóc w przesłuchaniu? Liczę na ekstra dodatek za zaangażowanie.
- Wypad i nie przeszkadzaj.
Puszczam kozła. Posłusznie odchodzi. Młodzik, tępy, bez doświadczenia. Wyuczy się, wyrobi szacunek. Ma zdrowy łeb. I umie gadać.

- Dla ciebie, kojocie, wszystko- mówi.- Za tamtą zapalniczkę przetrzymam nawet wspólną nockę.
Trzask drzwi. Następny wariat. Wspólna nocka? Od polowania odbija. Wspólna nocka z facetem? Dowcip, który ciągnie za mną od nie powiem ilu.

Przecieram oczy. Zmęczone. Nie czuję też nóg i ogona.
- Darujmy sobie resztę rozmowy. Zwierz coś opowiadał?
- Sam nie wierzę, że to powiem, ale Zwierz gada.- Dyrektor bierze kubeczek i pije do dna.- Panie, te stworzenie rozmawiało ze mną jak my teraz. Kiedy wziąłem forsę, poszedłem do niego. Klatka obłożona słomą, micha pełna surowego mięsa starych orłów. Jak on żarł. Bestia. Rwał kłami te kawałki, darł na strzępy. Jak to uwielbiał. Podchodzę, a om żre. Pysk cały we krwi. Gdy wyczuwa moją obecność, przerywa. Uśmiecha się. Kły, prawdziwe kły, żadnych normalnych zęby, ociekają krwią. Oczy czerwone, krwiste. On siedział w klatce, jadł surowe mięso, jeszcze krwawiące, i nagle szczerzy ten… ten… ten swój grymas śmierci.

- Czuł pan strach?- pytam.
- Zwaliłem w gacie. Naprawdę! Widok przyprawiał o zawał. Bałem się otworzyć zamek. Bo otworzę, to wyskoczy, jak wyskoczy to HAP! na mnie. Stałem i myślałem. I wtedy on miło : ,,Proszę poczekać z tym otwieraniem, panie dyrektorze. Zjadłem obfity posiłek i nie będę miał ochoty uciekać”. Zemdliło mnie.
- Ale go wypuściłeś.

Zapala następnego papierosa. Zdenerwowany. Drży. Pociąga i znowu wypuszcza dym nosem.

- Zrobiłem to dużo, dużo później – mówi.- Czekałem aż zaśnie.
- Rozmawiałeś z nim jeszcze?
- Zadzwonił.
- Że jak?
- Dzień po zabiciu treserki, przed moi drugim zaaresztowaniem, ta bestia zadzwoniła do mnie! Zadzwonił i powiedział…

- Co za krzyki? – słyszę Byczka.- Hech, nie masz pozwolenia na przebywania z aresztantem.
Patrzę. O, dzisiaj dzień spotkań. Byczkowski, Wally i ten długouchy prokuratorek, ni lis, ni żyraf, ni królik, zatęsknili za mną. Miło. Fajnie widzieć ,,przyjaciół”. Byk udaje zdziwienie. Taktyka godna mistrza.

- Wybacz, Byczku.- Zakładam kapelusz, a płaszcz przewieszam przez ramię.- Czas wracać na swój tor.
Przechodzę obok. Dajcie przejść zmęczonemu kojotowi. Chce wyjść i wrócić do swojej zebry. Przynajmniej próbuje, stara się. Pragnie być blisko niej. Dlatego dajcie przejść, dajcie wyjść wolnym. Dajcie zdechnąć z daleka od waszych gierek.

Szybka wymiana spojrzeń z Byczkowskim. Dzięki, Byku, że nie zawiodłeś i teraz.
- Hech, coś z nim robił?- pyta Wally. Opuszcza rękę. Szlaban. Jaszczur nie jest ciemniakiem, choć założył ciemny graniak i rękawiczki ze skóry. Szykują ostrą rozmowę.
- Odbyłem przyjacielską rozmowę – mówię.
- Niby o czym?
- O tym, tamtym.
- Uważaj, bo popamiętasz.

Przyłożyć? E, jeszcze czego. Łusek, cóż, wredny i napastliwy, a przyjacielski. Czasem pomoże. Pozwala przejść.

- Pan – odzywa się niepytany prokuratorek - jak poznaję po temperamencie, jest potomkiem owych dzikich osadników z czasów gorączki złota i konkwistadorów. (A twoi pochodzą od troglodytów z Atlantydy. Wziąłem to z magazynów wuja). Ta dzikość serca, gniew kryty pod cynizmem i podstawa stoika. Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
- Musiałbyś mnie porwać, długouchy.
- To się da załatwić – mówi z uśmiechem.

Zaczynam się obawiać cnoty sprawiedliwości.



 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.