Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VII cz. 5 (+18 M/F)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/5/28
Przeczytano: 1453 raz(y)
Rozmiar 11.25 KB
2

(+2|-0)
 


- Jesteś gotowy? – pyta White. Siedzi w łazience. Szykuje się.
- Na ciebie zawsze.

Grzeję dla nas pościel. Po picu z Terencem doznałem słabostki. Przyjście White na krótko ożywiło ducha. Ledwie znaleźliśmy postój taksiarzy. Powrót mignął mi przed oczami. Szczęśliwie wróciła ona, gwiazda fortuny. Poprowadziła. Wzięła pod ramię. Przyprowadziła do siebie. Pomogło ściągnąć ubranie. Anioł, nie zebra. Że nie zostawiła, nie przeczekała stanu fałszywego upojenia. Długo by czekała.

- To jeszcze poczekaj – rzuca.

Poczekam, poczekam, a już na pewno na ciebie. Te żałobne nocki i smutne dni, zatęchłe myśli o skoku z okna zmęczyły twojego kojota. Przeszedł dłuuugą drogę. Spróbował odpocząć na własną rękę. Nie wyszło. Nie z winy kolegów. Ci zachowali porządek samemu oddając się wspólnej grze. Jeden wziął drugiego na poroża. Ostro poszli, zagrali. Któryś, o ile pamiętam, odgryzł małe co nieco. Były krzyki, wrzaski. Padały oskarżenia… Było minęło. Liczy się teraz…

O, wreszcie pojawia się pierwsze kopytko. Wychodź, wychodź, wychodź. Za nim idzie drugie. Nóżki, bioderka, piersi, ręce, szyjka. Twarz i pyszczek. Grzywka. Jak za nimi wszystkimi tęskniłem. Zmarnowałem tyle czasu, tyle dobra. Doczekałem się tyle piękna. No, no, no, czerwień kryje czerń i biel. Czerwone pończoszki, majteczki, rękawiczki pozbawione palców, halka o wyglądzie dwuskrzydłych zasłonek. Będzie co odsłaniać, hę. Tego najlepsi nie ujrzeli. Poczuć trzy barwy piękna w aureoli światła wychodzącego z łazienki. Jasne tło przyciemnia je, ale nie zakrywa. Jezu, tak muszą wyglądać bramy raju. Chwalmy piękno chwili, szybko odchodzą.

- Ładne?- pyta. Unosząc ręce wypina w przód piersi. Materiał wydaje się sam odsuwać. Miej roboty dla mnie.
- Bez ciebie to zwykłe szmaty.

Robi kroczek bliżej. Wolniutko, kochana, cała noc przed nami.

- Był jeszcze zielony komplet. Blake dostała oba od ciotki. (Niechaj Stwórca ma tą poczciwą kobiecinę w opiece). Wymieniały się z Florance. Uwielbiały taką podmiankę. (Jedna z tych wyższości lesbijek nad związkiem dwóch facetów oraz babki i faceta). Czasem mieszały kolorki. Wiesz, zielone majtki, czerwony stanik. (Mów skarbie. Chcę móc dłużej słuchać twojego głosu). Dzisiaj rano dostałam ten komplecik. ,,Masz, myśmy się nabawiły, ty spotkasz Hech’a i spędzisz z nim noc”, powiedziała Florance. (Wyrocznia ?).

Podchodzi i przystaje. Zdejmuje halkę. O, taniec rozbieraniec z burleski. (Raz na takim byłem, tuż przed wyprawą do Europy). Są istotne różnice. Tam płacę, tracę ostatnie cenciki na szybkie wyskoki tancerki. Tu mam za darmo i w lepszej obsadzie...

Mhm, opuszcza majteczki. Wyczuwam radość compadra. Rozgrzeję go. Jakoś sięgam. Nieco naprężony. Na baczność przed damą, kolego. Napinam draba. Wyczuwam jego nerwy. Czeka. Yhm… Rękawiczki i rajstopki znikają w jednej chwili. Czerwone smugi nikną poza światłem. Zabawia się w Czerwonego Kapturka? Znaczy, jestem Wielkim Złym Wilkiem? Okay, zaraz wytrzasnę wielką rzecz. Jeszcze, skarbie, jeszcze. Pokaż, Kapturku, co żeś przyniosła. A-a-a-a… Stoi całkowicie naga na środku pokoju. Postój tak jeszcze. Yhm… Opadam. Biedak zwisa. No nie wyszło. Zaczekam na nią.

Wchodzi na łóżko. Zwala kołdrę. Zapowiada noc wrażeń. Liczę na nią. Jestem bezwolny, świadomy. Kac ma krótką przerwę. Potrzebuję czaru. White posiada go sporo. Te ruchy. Koci powab. Lisia gracja. Przechodzi nad nogami, compadrem (ten się dopiero stęsknił), brzuchem. Chodź, skarbie. Chcę poczuć twe kopytka, ogonek. Sutki piersi prawie dotykają mojego torsu. Przybliż je. Chciałbym dotknąć, possać. Wyciągam język. Nie dosięga. Będzie inna okazja.

Gdy nasze twarze są blisko, chwytam ją. Tyle czasu rozłąki. Za długo. Mhmmm… pierwszy mocny pocałunek po dłuższej przerwie. Słodycz na kolację po udanym dniu. A to nie koniec. Dla wygody odsuwam ręce do tyłu. Czuję ścianę. Ona też się odsuwa. A-a-a-a… Compadre długo wyczekiwał okazji. Teraz się wykaż, stary. Gaz do dechy. Jedziemy. Nie zrobimy przerwy. Na całość… Jeszcze, jeszcze… Tego brakowało na fotelu u Terence’a. Obecność zebry zmienia nastrój. Po grzyba tamten mebel?! Grat wyciągnięty z piwnicy! Fakt, wygodny i takie tam, ale czaru White nie zastąpi. A ja popełniłem świętokradztwo. Szedłem złą drogą. Mała, wybacz mi. Mhm… Przyjemniaczka pozostawię jeleniowi. Przyjdzie taki dzień, on i Frank skorzystają z tej wygody. Znając temperament obydwu mają to już za sobą.

Kurde, kochasz się z dziewczyną, myśląc o ruchawce dwóch facetów. Choryś?! Może. Ciągle widzę tamte 69. Musiałem usłyszeć, musiałem pójść, zobaczyć. Bywa. Ale szło im. Wzoruj się. Ściągnij formację zabawy, nie uczestników.

Nadgarstki obu rąk wyczuwają chłodek. Metal? Unoszę wzrok. Zarys czegoś… Kajdanki?! Na to wygląda. Sprytnie. Uśpiła czujność. Wykorzystała urok osobisty. Planujesz ostry atak, maleńka?

- A to za picie – mówi uśmiechnięta.- Byłeś bardzo niegrzeczny i zasłużyłeś na karę.
- Tylko bez ciężkich numerów. Mam takiego kaca…

Przykłada dłoń do mojego pyska.

- Zaraz minie.

Obiecujesz, milczę. Rozpoczyna grę. Yhmm… Gra za naszą dwójkę. Wstyd. Po pobiciu, powinienem się powiesić. Dostałem jedynie kajdanki. Strach i miłość w jednej chwili. Zamykam oczy. Przeżywam na czuja. Bez patrzenia, z zakutymi rękami z tyłu. Na tyle starczy sił… White ma nadmiar. Wie na co zużyć. Mocno się zabawiamy. Dłońmi naciska o tors. Czasem przesuwa je w dół, do moich nóg. Szczerzę kły. O, gdzieś była? Zaraz wraca na czoło. Stęskniona wydaje krótkie jęki. Stęskniona jak ja. Aaaa-a-a-a… Do strzału zagryzam język. Ostro. Resztki kaca po drożyźnie robi swoje. Czekam…

Strzał, ale prawdziwy. Co znowu? Otwieram oczy. White wyskakuje i podbiega do okna. Stuka kopytkami o podłogę.
- Znowu nam zwiało!- pada z ulicy. Szkło cienkie, przepuści każdy dźwięk.
- Nie łam łba! W tym mieście jest jeszcze sporo do załatwienia!
- Walimy do Fritza! Ma kupę towaru i szmalu!

Pisk opon. Gnojki odjeżdżają. Śmiechy, chichy, pojedyncze strzały. Gówniarze. Znowu polują na Zwierza, nie pozwalają spokojnie przespać niepokojów. Wypierdalać, szczeniaki, razem z nim na pustynię! Tam urządzajcie gonitwę! Bohaterowie przeklęci! Ledwie wypełźliście spod matczynego cycka. Zachciało się szpanerstwa z mlekiem pod nosem. Łażą do lombardach, tanio kupują broń i lecą, lecą na ślepo i głucho.. (Nie)świadomie poszukają śmierci. Jak przystało na szczeniactwo, zero zasad, sumienia. Zero doświadczenia. Kto i gdzie chował drabów?

- E, cwele w szaraku! Widzimy was! Widzimy was!
- Zaraz wam spuścimy łomot!
- No chodź! Chodź, chodź, chodź!
-Kuźwa, ma rozpylacz!

Następny gaz do dechy. Krzyki, wrzaski. Radocha ze strzelaniem w tle. Cieszą się. Dorwali rywali do sławy. Walka dźwignią konkurencji. Przywaliło do reszty! A policja zwyczajowo patroluje spokojniejsze rewiry. Bo łatwiej. Zero hałasu, gawiedzi. Można dalej wymieniać nocne podboje.

- Ścierwa – mówię.
- Nimi się nie przejmuj.- Zebra wraca. Całuje moje czoło i zdejmuje kajdanki.- Podobało się?

Niepotrzebnie pyta. Ale odpowiem. Przedtem głaszczę ją po ramionach, biodrach. Dochodzę do pupci i ogonka. Jak za tym tęskniłem. Powab, piękno, przeznaczenie.

- A czemu nie?
- Kiedy leżałam u Black, kochały się z Florance każdego wieczoru. Robiły to cichutko. (Coś w tym jest. Baby umieją w ciszy, faceci muszą pokrzyczeć). Gdy któraś pisnęła, druga uciszała. A po wszystkim jedna spytała, czy było dobrze. (Każdy pyta, nie każdy dostaje prawdziwą odpowiedz). Nie mogłam narzekać. Oddały mi łóżko, a same zajęły sofę. Szybko wyzdrowiałam. Następnego dnia byłam w pracy. Do mieszkania wróciłam po 3 dniach. Brakowało tylko ciebie. Szukałam, pytałam, dzwoniłam. Każda z nas dzwoniła. Czemu nie odbierałeś?

Przybliża głowę. Grzywką nęci nos. Swędzi. Wytrzymam. Dla niej.

- Pokutowałem, piłem, nie spałem, wspominałem.
- Nas?
- Śmierć dziadka. Umarł na zawał. Dzień wcześniej poszedłem z nim do wesołego miasteczka, potem zmarł w nocy. Byłem przy tym, widziałem całe zdarzenie, jak babcia oszalała, jak wuj przyjechał. Kawał gnidy. Pobił się z ojcem, wszedłem między nich, oberwałem..

Przytula się mocniej. Całuje po szyi…

- Nie martw się – mówi.- Będzie lepiej.
- Nie masz do mnie żalu?

Podnosi głowę. Zakrywa pyszczek

- Hech, co ty wygadujesz?! Za co?!
- Uderzyłem ciebie. Wiem, brzmi głupio. Cała ta sytuacja po czasie wydaje się głupia. Ale… Nie umiem tego powiedzieć.- Zasłaniam oczy dłońmi. Już płaczę. Łzy znają swój czas. Lecą w najgorszych momentach. Małe gnoje.

White siada na kolanach. Na wysokości oczu mam piersi. Widzę je spod palców. Nagle dotykam ich nosem, twarzą. Bicie serca. Dobrze słyszę. Chwyciła główkę. Przyjemny dotyk. Przybliżyła ją. Czytała w myślach. Wiedziała, czego pragnę. Dziękuję.

- Nie musisz mówić. Używasz morfiny.
- A skąd miałaś kisiel?- pytam.
- Czy to ważne?
- Dla mnie tak.

Odchodzi na brzeg. Ma stracha. Mała, przepraszam. Nie chciałem. Zepsułem wspólną chwilę zbawienia. Przepraszam. Lepiej zmienię temat.

- Porozmawiamy o dziecku, dobrze?

Walczę ze zmęczeniem. Oczy się kleją. Powieki ciężkie. Nie teraz… Skupiam myśli. Odnoszę zwycięstwo. Widzę jej oczy. Na nic ciemność, nie przeszkadza. Pijany, zmęczony, zapędzony w kąt, widzę. Wraca. Odsuwa mi dłoń i kładzie się. Oboje się kładziemy. Leży na moim brzuchu. Wyczuwam piersi, dłonie, pyszczek… Zapomniana bliskość. Nie odrywam wzroku i dłoni. Powab, delikatność, gładkość. Utracone zbawienie. Dłoń przechodzi kolejne paski czerni, białe przerwy.

- A chcesz je mieć?- pyta.
- Tylko z tobą.

Za podziękowanie potraktuję całus z języczkiem. Wspaniale nim porusza. Yhmmm… Resztka lesbijskich wspomnień. Fantazyjne odczucie. Sypiać z zebrą, która wcześniej sypiała z gepardzicą, nazywam spełnieniem marzeń… Spełnienie młodzieńczego snu. Brakuje jeszcze jednej, dwóch, dziewięciu dziewczyn. Każda z każda. Każda ze mną. White, czemu zapomniałaś zaprosić Blake i Florance? Czwóreczek, moja słodka, to fajna liczba. Dwie zebry i jedna kotka, cała trójka dodana do jednego, mocno spragnionego kojota… Przesadzam.

Kac wraca. Zaczyna podbijać do główki. Spróbuj. Walnę ci. Wali on…. Padam wprost w poduszkę. Słabo. Nie zobaczę następnego przyjścia White, drugiego strzału compadra, ostrzejszego. U, zebra chwyta go piersiami. Cudnie mięciutkie…. To już sen… realny. Żeby nigdy się nie skończył.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.