Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział VIII cz. 3 (+18 M/M)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/6/15
Przeczytano: 1328 raz(y)
Rozmiar 12.89 KB
2

(+2|-0)
 
Szpitalny korytarz nie umywa się do policyjnego. Nie śmierdzi, nie jest przepełniony. Na horyzoncie nie widać świrów. Poprawka, są wszędzie. Siedzą w swoich celach, rewirach. Ciekawe ilu związali albo wsadzili w sweterek z długim rękawem. Brak ogłoszeń, plakatów zasłaniających ścian. Całkowita biel. Szachowa posadzka – niebiesko-czarne kwadraciki. ,,Odstraszają pensjonariuszy od patrzenia w dół, tłumaczy żbik. Wcześniej większość łaziła ze spuszczonymi oczami. Wyglądali na istnych debili”. No co ty, kocie, nie powiesz? U was naprawdę czuć szaleństwo. Cały budynek nim śmierdzi.

- Nadal używasz morfiny?- pyta.
- No jasne. Trzeba mieć do czegoś pragnienie, inaczej ogon wariuje i zaczynasz zamęczać sam siebie. Jak mam dobre dni, trzymam w mieszkaniu do 8 paczek.
- Ja palę paczkę dziennie. Kiedyś brałem 4 naraz. Ładnie zszedłem. Która jest?
- Będzie za dziesięć dwunasta – odpowiadam.
Doktorek zatrzymuje się.
- Hm, to jego czas.

Ktoś nadbiega z naprzeciwka. Komuś zabrakło leków?... Goły łoś? Zapomniałem, tutaj to norma. Przelatuje obok. Krzyczy: ,,Zmartwychwstałem! Zmartwychwstałem! Zmartwychwstałem! Oddajcie mi Magdalenę! Oddajcie mi Magdalenę! Będzie wielka noc! Będzie wielka noc!” Ptaszek mu skacze we wszystkie strony. Takiego orła wywija, że hej. I w lewo, i w prawo, w przód, w tył. Musiał się sprawnie zabawić przed biegiem. Dzióbek czerwony, naprężony, masywny. Wyraźnie widać żyły. Chyba za dużo pije z Terencem. Jego towarzystwo wymusza zwracanie uwagi na takie szczegóły.

Doktorek jest mniej zainteresowany sprawnością fizyczną gostka.
- Hm, dzisiaj udaje Jezusa.- Spogląda na mnie.- Wczoraj był Buddą i urządził całodniowy post. Ciągle żądał lewatywy.

Nadciąga pościg – dwóch pielęgniarzy z kaftanem bezpieczeństwa. Długie rękawy, metalowe klamry i suwaki. Na szybko witają doktorka i pędzą dalej.

- A właściwie kto to był?- pytam.
- Jeden senator. Przed rokiem z niewyjaśnionych przyczyn spalił rodzinną willę i nagi pobiegł do lasu. Służba latała za nim 2 dni. Gdy go przywieźli, przedstawił się jako Zygmunt Freud i próbował wykryć u mnie strach przed nagością. Tłumaczył, że dostrzegł silne odczucie niechęci wobec naturalnego piękna. (Hmm, ciekawe, psychiatra odszyfrowuje psychiatrę). Innego dnia udawał Napoleona. Prosił powiadomić Marszałka Neya, że wkrótce powróci z Elby. Wariat. Każdego przedpołudnia prosi o pozwolenie na spacer, po czym biega po całym ośrodku i wykrzykuje jakieś bzdury. Nic z tym nie robimy, bo po co. Wybiega się, zmęczy, łatwiej zaśnie.
- Każdy robi co lubi – mówię.
- W moim przypadku jest zupełnie na odwrót. (Znowu łzawa historyjka). Chciałem zostać pilotem, niestety wada prawego oka nie pozwoliła. Każdego ranka widzę po jej stronie mgiełkę. Strasznie boli, gdy mrugam. Specjaliści mówią: ,,Panie, to zwykła zaćma w wyższym stanie rozwoju. Nie pomożemy”. Dlatego postawiłem na opium. Porcyjka na pół tygodnia i ból ustępuje. Ale źle współgra z tytoniem.
- Ta, wiem jak mieszanka może być denerwująca.

Gabinecik mieści się na skrzyżowaniu. No klasa. Biureczko z dobrego drewna, wypolerowanego i tego tam. Chińska lampa. Skórzany fotelik na kółkach. Radyjko wysokich lotów, ozdobione motywem wschodzącego słoneczka. Szafeczka z dokumentacją, i zapewne ukrytym barkiem na ciężkie godziny. Wiadomo, przebywanie wśród wariatów skutkuje ostrym tankowaniem lub innym samobójstwem na dłuższą metę. Skąd to znam.

Doktorek siada w fotelu. Obrotowe cacko za pół miesiączki. Będzie pewnie i za dwa mieszki. Skrzypiąc przysuwa siedzisko bliżej biurka. Grzebie po szufladach i unosi małą kasetkę.

- Wypłata czy czekamy?- pyta.
- Wypłata.- Co innego mógłbym odpowiedzieć?

Kocur otwiera kasetkę. Szeleści papierkami. Wuj ,,poskąpił” w spadku sreberkiem. Dostaję stówkę w dziesięciu 10$.

- Długo będziemy ciągnąć tą zabawę? Nie masz ochoty zabrać wszystkiego?
Robię minę znudzonego gościa, któremu wszystko jedno. Bo tak jest. Facet zgłupiał. Brać wszystko? Ile tego zostało? Tysiąc? 2 tysiące? W najlepszym wypadku będzie z 10 lub 15 tysięcy. Na 20 z 3 zerami bym nie liczył.
- A kto normalny napadnie na psychiatryk?

Chowa kasetkę i krzyżuje palce. Przypatruje mi się.

- Słusznie, w tym szaleństwie jest metoda.- mówi.- Kiedy poprzedni dyrektor opowiedział o umowie, myślałem, że zwariował. Nikt dotąd nie prosił o taką przysługę.
- W tym miejscu to norma – mówię.
- Po 15 latach w zawodzie doszedłem do podobnych wniosków. Ten zawód dołuje. Siedzisz całe dnie w otoczeni wariatów, którzy proszą o kretyńskie przysługi lub opowiadają kretyńskie historyjki. Nie ma wyjścia, choć możesz wyjść dopiero po tych 8-10 godzinach z nimi. Wykończą ogon.- Kaszle.- Gościliśmy taką babkę, szczurzyczkę z dobrego domy. Nie chcę snuć plotek, ale jej rodzinka przemycała jej niewskazane leki.
- Przypiszesz morfinę?- pytam.- Jestem na ostatnich miarkach. Potrzebuję jej.
- To wbrew regułom.- mówi żbik i ziewa.- Nie mogę przepisywać leków przeciwbólowych ogonowi niewykazującemu takich objawów. (Doktorku, zaraz ci pokażę pięść bez pokazywania wściekłości). Zasady nie pozwalają, a goście z dyrekcji są sumienni. Przyczepią się jak pedalski cwel do tyłka. Ta, pederasta, dziura ciasna. (Mów dalej, doktorku, mów dalej. Słucham uważnie). Dyrekcja wywaliła za to z paragrafu jednego sanitariusza.
- Ten sam paragraf pozwala na podrzucanie choremu chorych pisemek?
- Mówiłem, lepiej niech czyta bzdury niż je wyrabia. Jeden pacjent wycinał kawałeczki swojego futra i układał z nich kolaże. Zwariował do reszty. ,,Jestem artystą! Jestem artystą!, mówił. Nie ruszajcie moich dzieł! Jestem ponad wami! Jestem artystą!”. Gównem był.

- To dostanę receptę?- pytam na odchodne. A tak, z wujem pogadałem, kwiatki dałem, wariatów spotkałem, forsę zabrałem, czas na mnie. Wysłuchiwanie czyjś dylematów związanych z pracą to zabawa twardzieli.
- Poczekaj.- Chwyta za kieszeń. Wyjmuje papierosa i go przypala. Zaciąga się. Głęboki wdech, jakby był dośrodkowym kominem fabrycznym.- A powiedz mi, po co ci morfina?
- Żeby przeżyć kolejny dzień – odpowiadam.
Kręci głową i ,,zabija” niedokończonego papierosa. Ugniata bibułę w szklanej popielniczce.
- Nie, nie, nie, tak nie można. Rozumiem, kłopoty, problemy, pierdoły, ale… Marnujesz ciało. Jeśli chcesz się wykończyć, starczy krawat, brzytwa, 30 metrów w dół.
- Ale jej naprawdę tego potrzebuję.
- Potrzebujesz kobiety. (Dzięki za przypomnienie, frajerze). Idź już. Nic nie wskórasz, a wujowi zdrowia nie przywrócisz.
- Na to liczę – mówię i wstaję.

Gdy kieruję się do drzwi, doktorek włącza radyjko. Godzina przyjęć bezpowrotnie minęła. Jeden kojot bardzo go zmęczył. Klient wychodzi, relaks nadchodzi. Kręci gałką. Szuka muzyczki, dobrego słuchowiska.

- Uwaga! Uwaga! Uwaga! – mówi spiker.- Nadajemy wiadomość z ostatniej chwili! Zwierz nie żyje! (Zatrzymuję się). Zwierz nie żyje! Powtarzamy! Zwierz, sprawca licznych morderstw, nie żyje!(O kuźwa, to po ptakach?! Koniec całej afery?! Koniec polowania?!). Główny komisariat potwierdza złapanie i zastrzelenie zwierza podczas wspólnej akcji sił policji oraz CO, mającej miejsce we wczorajszych godzinach wieczornych. (To stąd tylu gliniarz wczoraj). Zwierz został osaczony w okolicach New East Paradise i wzięty ze wszystkich stron. Na razie nie wiadomo jeszcze o dokładniejszym zbadaniu zwłok, ale już otrzymano informacje o przekazaniu ciała Akademii Medycznej. Jak podał dyrektor placówki: ,,Będzie to jedno z największych odkryć od czasu Darwina…

Reszty nie słuchamy. Nie warto wysłuchiwać czczej gadki rzeźnika w muszce. Powie coś nowego? Weźmie dziad piłę, tasak i rozkroi ścierwo. Kawałek po kawałku rozda studenciakom i każe napisać semestralkę. Resztki, jak zostaną, pooddaje z łaski różnym instytucjom. Proszę, powie uśmiechnięty, oto skromny podarunek. ,,Cenny gest ze strony dyrektora” – napiszą gazety. Łatwiej tańczyć nad trupem. Z żywym strach pójść.

Razem ze żbikiem gapimy się po sobie. W takich chwilach chciałbym być z White. Słabo samotnie świętować przełamanie rutyny. Zwyczajnie odreagowanie stresu po usłyszeniu nowiny wymaga towarzystwa. Słyszysz wiadomość, która wywraca cały sens i robisz najzwyklejszą rzecz w świecie – sypiasz z kimś, kogo kochasz. Trza czekać do wieczora. Ale można i szybciej.

- No to mamy burdel – mówi doktorek.
- Zawsze mieliśmy.- Unoszę kapelusz.- Miłego.

***

Schodzenie jest zupełnie inną drogą. Szybciutko ze stopnia na stopień. Jakoś mi śpieszno. To ze szczęścia. Wcześniej słuchałem radia półuchem. Zazwyczaj rozgłaszali bzdury, puste slogany, chwalili CO, jechali policję, czasem prognoza pogody i wyniki wyścigów. Mało dobrych programów, ale znajdowałem konkrety.

Z informacją o Zwierzu pokazali inną twarz. Nie umiem tego wytłumaczyć. Poczułem inny głos. Jakby Jezus wrócił i powiedział: ,,Siema, wróciłem, by was dalej zbawiać”. Prędko trafiłby na krzyż. Zazdrość, złość, zakłopotanie, tak bywa z udawaną świętością. No i z cenzurą. Mów to, co zmienili na lepsze, znaczy na bardziej przystępne.

Ale chodzi o samą wiadomość. Ścigali, osaczyli, rąbnęli, powiedzieli. I tyle. Nie do wiary, już po wszystkim. Komu najpierw powiedzieć? White? Byczkowskiemu? Z resztą sami usłyszą. Albo zadzwonić po Terence’a? Pójdziemy na jednego. Jest okazja. Niepotrzebnie wczoraj piliśmy we dwóch. Przyśpieszyliśmy ze świętowaniem. I 5 stów poszło się utopić. He, He, He. Można.

Szczęście sprzyja. Obok schodków pustka budka. Znajduję po kieszeniach drobniaki. 4 do 0 dla mnie, peszku. Karty przepadły, ręka się złamała. Opuszczają cię siły, frajerze. Masz inny plan? Czekam. Ściągam płaszcz. Przewieszam ciuch przez ramię. Mocny upał.
Wykręcam numer.

- Halo?- odbiera Frank. Nie poszedł do roboty? Nieważne.
- Tu Hech. Jest Terence?
- Jest… Aaa-a-a-a.. zajęty.
Domyślam się. Wcześnie świętują. Wrednie przerywać kolegom.
- A może na chwilę przestać?- pytam.
- Zaczekaj… Aaaa-a-a… Dzwonisz w złym momencie. Mmm… cudownie to robisz, rogaczu….
- Poczekam.

Odgłosy ciumkania. Westchnienia. Pada przekleństwo. (Pod moim adresem?). Wzdychania. Proszę, przegrani zdobyli osobnym siłami wspólny los, ten fartowny. Należy z niego skorzystać. Nie trzeba podpowiedzi. Kolej na mnie. Przyjdzie niedługo. Jestem w dobrej formie. Czasu dużo, przybędzie więcej. Przyszedł dzień wypłaty. Podwójny. Wypiję. Albo i nie. Lepiej odpuścić na dzień, dwa.

- Tu Terence – słyszę.- Nie musisz nic mówić. Radio trąbi o tym cały dzień.
- Sorka za przerwanie zabawy – mówię.
- Nie przerwałeś…. Mhm-m-m-m, robimy od rana.
- Na każdy sposób?– pytam zaciekawiony.
- Na każdy, kojocie. – Śmieje się, zaraz piszczy zachwycony.- Muszę…A-a-a-a… kończyć. Auć! Frank! Miałeś nie gryźć! (Ledwie słyszalny głos owczarka). I nie mów, że wierzgałem nogami czy szturchnąłem kopytem. Ugryzłeś!
- Nie przerywajcie sobie. Cześć.

Zawieszam słuchawkę. On świętuje, ja czekam daleko od swojej zebry. Nie szkodzi. Zaczeka… Facet w czarnym płaszczu potrąca z łokciem.

- Ejże, uważaj pan – warczę.
- Przepraszam – buczy i odchodzi.

Dziwak. Kto zakłada na słońce czarny płaszcz? I czemu nie ma ogona? Kolejny dureń wraca po nocnym polowaniu. ,,Gra skończona, tracisz ogon”, któraś tam z podstawowych zasad zabawy. Ale odważny gość. Wali prosto z mostu. Niewielu łazi otwarcie z tego rodzaju raną. Inni zakładają paski powlekane sztucznym futrem. Wieczorem wychodzi słabość wyboru. Babkom przeszkadza facet bez ogonka. ,,Mam go także z drugiej strony”, powie w obronie. Dziewczynka, ubiera się, gada wypróbowaną formułką: ,,Prawdziwy facet ma ogonek z obu stron”. Interes nie wystarczy. Obejdziesz się smakiem kobiecej słodyczy.

Ja tu gadu – gadu, a White sama w domu. Wracaj do niej, nie stój u podnóża wariatkowa. Dostałeś wypłatę, idź. Żeby nie stracić tej stówy. Kupię dla zebry mały upominek. Lepiej nie. Oszczędzaj, zasiejesz nasienie, zbierzesz plon i będziesz musiał bronić owocu przed szkodnikami. Ciekawe ujęcie. Prawdziwe.

White, wracam do ciebie.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.