Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział X cz. 2 (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/7/27
Przeczytano: 1275 raz(y)
Rozmiar 10.61 KB
3

(+3|-0)
 

Wychodzę w uścisku nowopoznanych ,,przyjaciół”. Dwóch skrzydłowych przyciska barkami środkowego, pechowego kojota. Niby prowadzą pijanego kumpla. Spryciarze. Ejże, nie gniećcie mnie. Łosie poroża z jednej, gepardzie pazury z drugiej. Ogólnie zachowali grzeczność. Pominęli kajdanki. Luksus aresztanta – spotkać przypadkowych przyjaciół, którzy wesprą. Ciekawe, ciekawe.

Jezdnia. Szybciutko, koledzy, bo nas przejadą. Ulice, podobnie chodniki, mają pełne ręce trudności. Nie mają lekko. Przeczekanie wariatów trochę potrwa. (Wracamy na jednego?). Hę, wykończą się nawzajem. Sami siebie i wszystkich wokoło. Pogięte życiorysy. Taa, równe mojemu. Przechadzka w roli gniecionej sardynki. Marzeń szczyt.

Pozostaje czekać na mistrza kierownicy. Wspomniałem go przed załatwieniem sprawy z obszarpańcem Ziemmermana. Znowu zawodzi. Wariat. Nie szkodzi. Spotykam innego. Ciemny ford custom o włos mija nasze stopy. Trąbi. Oj, bracie, zabrakło kawałeczka. Szkoda, skorzystałbym z okazji. Ostatni rzut na taśmę.

- Kurewski kierowca – warczy gepard.
Prowadzą do budynku naprzeciwko. Czynszówka. Cztery piętra, proste linie, cegła. Klasyczna bida. Wszystkie okna dziwnie zasłonięte. Firanki opuszczone. Żaluzje spuszczone. Podejrzane. Wywaliliście lokatorów? Głupiś. Pytasz pewniaków.

Ostatnie spojrzenie na bar. Terence i Blake wlepieni w oknie. Mam świadków, jakby kto pytał. Dwa, trzy, cztery ogony będą zatroskane. Poszukają, powęszą. Znajdą znajomego kojota w chwili agonii. Nie zdążą poratować. Pomogą inaczej. Skromny pogrzeb. Tania mogiła. Żałobne kwiaty od dwóch par, jednego byka i jednej zebry. Oby nosiła dziecko pochowanego frajera. Łatwiej wtedy odejść. Pozostawiłeś żywy dowód swego życia.

Wypada pożartować kosztem grabarzy.
- Ej zaraz, zaraz, zapomniałem fajek – mówię.- Dacie zapalić?
- Zamknij się – rzuca kocur. Przyjemniaczek.- Pedał i lesba nie mieli?
- Mieli, ale wolę zawracać głowę mniej normalnym.

Patrzy wzrokiem godnym ,,Kiedyś się doigrasz”. Odpowiedz zabrzmiałaby: ,,To KIEDYŚ już przeminęło”. Znajdziesz lepszy tekścik?
- Pedryl.
I z ogonem twoim, frajerze. Chcesz adres jednego napalonego szopa? Przypadniecie sobie do gustu.

Stajemy. Drewniane drzwi, zdębiałe wiekiem. Puka niższy. Otwiera mysi cwaniak o kocich wąsach pozbawiony marynary. Owszem, inne ubranie założył - skórzane szelki, biała koszula, wyprasowana. (Czuć nadmiar krochmalu. Urzędniczy smród). Kapelusz zawieszony na łbie, wysoko uniesiony. Odsłania zmarszczone czoło. Tajniak. Takiego poznasz po ubiorze. Oraz arsenale. Dwie kabury, zawieszone pod sercem i pasem. Kowboj. Szybki Bill.

- Na górę – mówi. Z tym ,,błogosławieństwem” ląduję na 3 piętrze. Tak wyliczyłem/ Znajome kąty. Lokatorzy bez grosza. Ze ścian odpada tapeta. Podłoga skrzypi. Robactwo przemierzające podłogę i zakamarki w poszukiwaniu żarcia. Puste butelki odbębniające stracone łyczki. Wysoka klasa. Noc warta 5 centów. 6 gwiazdek do tyłu.

Sporo zwiedzam w towarzystwie dwóch wszy. Ciekawa odmiana po Zwierzu. Dwóch w zastępstwie jednego, hę. Albo lepiej, jeden podzielony na pół. (Mhm, zabrzmiało większym sensem). Słabsi, cichsi, spokojniejsi. No tylko łoś.

Troje drzwi. Mam wybrać? Ene, due, rike… Któryś wpycha mi rękę w plecy. O wy, gnoje, popychacie? Tacy z was ,,służbiści”. Tego uczą w akademii. Celność strzałów i wymuszeń – podstawa wychowania stróżów ustalonych praw i porządków.

Wpychają do środkowych. Uderzam o drzwi. Szczęśliwie są otwarte. Wpadam. Wypadam z przyjemnego rytmu, ledwie odzyskanego, w nieznaną przestrzeń. Dzięki, gnojki, przysłużyliście się pechowi. 4:1. Nie. Poprawka, 4:2. Nadal na przedzie.

- Witam, panie Herman – pada z kąta. Prokuratorek. Ta lisia rudość, królicze uszy, żyrafi pyszczek, grymas cwaniaka, chytre spojrzenie, rybi oddech. Po króćce – stary znajomy, którego byście wyrzucili z listy braterstwa krwi, by rozwalić łepetynę z jednego metra. Siedzi na krzesełku. Kolanko założone na kolanku. Rączki skrzyżowane na torsie. Źle wróży.
- Pogadamy?- pyta.
- Z jakiej łaski mam gadać z tobą?

Zajmuję wolny taboret. Szybki kręciołek oczami. E, rupieciarnia. Kanapy, biurka, lampy. Kurz lecący w stronę światła dwóch okien ze strony podwórka.
- Ma pan słuchać, bo do tej gry trzeba dwojga. Trzeci ogon nie wchodzi w rachubę.- Sięga za siebie i unosi aktówkę. Otwiera ją, przegląda papiery.- Idzie pan na wybory?
- Nie mieszam się do polityki – odpowiadam.
- Ale ona miesza się do pańskiego życia. Na studiach prawniczych nauczyłem się, że polityka, nawet jeśli nie chce, przyczepi się do każdego. Taki nawyk. Nikomu nie udało się tego zmienić.
- Mam powiedzieć na kogo zagłosuje?- pytam.- Gościu, takie wymuszenie podlega pod ciężkie roboty.
- Gadanie zaćpanego kojota. (Oj, oj, mówisz cienkim słowem. Uważaj). Musimy pogadać o Zwierzu. Mam wobec niego podejrzenia. Nie jestem ich całkowicie pewny, ale przypuszczam, że któryś z kandydatów wykorzystuję całą aferę do kampanii.
- Nic nowego. Gdybym usłyszał, że Zwierz sam staje do wyścigu, byłbym skłonny na niego zagłosować.
Bo rzeźnik wykończy od razu, nie będzie męczył urzędami.

- Szaleństwo jest panu chlebem powszechnym.- Podnosi aktówkę.- Czytałem akta. Interesujące. Wuj, były czyściciel don Pasonni’ego, jeden z lepszych w Mieście, siedzi w wariatkowie, siostra pańskiej zebry jest lesbą, jej dziewczyna to była tej samej zebry i, co najbardziej mnie bawi, jest moją podwładną. Doprawdy interesujące. Wie pan, ile mogę jednym podpisem?

Szczerzę głupawy uśmiech.
- Mam komuś obić mordę za olewanie mojej i innej biografii?- pytam.
- Nie. To zbyt oczywiste. Co pan powie na duży zysk przy małej stracie?- pyta.
- A co powiesz na kopa na rozpęd?
- Z takim humorem musi pan mieć wielu przyjaciół – mówi.
- Mam tylu, ilu trzeba.

Stuka palcami o poręcz krzesła.
- A, jeleń o nieokreślonych zapędach seksualnych.-Kręci głową.- Słabe rozdanie.
- Z rzadka dostaję asy – mówię.
- Rozmawiamy o waletach, zwłaszcza o tych z talii kier.
- Znam kogoś, kto lubi to na ostro.
- Wiem o kim mowa – mówi.- Takiemu należy wsadzać odbezpieczony granat.
- W moim głosie zabrzmiałoby to jak tani kawał. Prokuratorowi przystają takie słowa?
- Żarty żartami, ale pieniądz nigdy nie traci na wartości. Taka niezmienna prosta.
- Ta, papierki do podcierania zbolałego tyłka – mówię.
- He, He, He. Interesująca aluzja. Pasuje do dzisiejszych czasów. To chce pan zarobić?
- Tysiąc dolarów?- pytam znudzony.
- Dziesięć tysięcy.

Drapię rudawą szczecinę obrastającą pysk. Znowu zapomniałem się ogolić. Od czego mam brzytwę? A gdzie ją posiałem? U White nie zostawiam szpargałów. Burdel w mieszkaniu, w głowie. Ciągle te problemy z pamięcią. Nazwiska, adresy, telefony, twarze. Cyfry, litery, obrazy… Przecieram spoconą dłonią twarz. Nieco ochłody. Promile nie pomagają, morfina niszczy, ciało i umysł gnije od obydwu. Słabo z głową. Tyka. Niedobrze. Ktoś zauważy.

- Halo. Zgadza się pan?
- Hę?...
- Odpowiada panu taka suma?- pyta długouchy.
- A ile tego było?
- 15 tysięcy – odpowiada.
- A nie 10 tysięcy?

Podpiera ręce na kolanach i krzyżuje palce.
- A 20 tysięcy jest bardziej adekwatne?

Ściągam kapelusz i przegładzam włosy. Kurde, gościu, podajesz liczby nie z mojego świata. 20 tysięcy? Rzuć 100 tysięcy, bo nie uwierzę. Albo tak…
- Dorzuć zwolnienie z podatków, wtedy pogadamy.
- W tym pokoju ja ustalam wymagania pracy i wysokości płac.
- A kto ustala twoje czeki, długouchy?- pytam, sięgając do lewej kieszeni płaszcza po paczkę fajek.
- Pan dalej ciągnie ten przyrodniczy dowcip? Nie znudził się panu?

Wyjmuję jedną bibułę i szukam zapalniczki. No tak, oddałem ją kiedyś tam komuś. Przyjacielska przysługa. Ktoś ma frajdę, zabawia się nowo zdobytym skarbem. A ty? Siedzisz z czystym papierosem w pysku naprzeciw długouchego kłamcy, znawcy paragrafu i sługa biurokracji. Mętlik, zapaść, słabość. I kapka siły. Kropelka odwagi.

- Mówiłem, jestem po prostu ciekaw. Masz ognia?
- Proszę tu nie palić.
- Płucka nie wytrzymają? -pytam.
- Ależ nie, palę kiedy muszę, a nie żeby komuś podpaść.

Celuję papierosem w prokuratorka.
- Cała przyjemność z mojej strony.
- To wzbudziłem w panu zainteresowanie?- pyta.
- Niby czym?
- Tymi 30 tysiącami.
- Nie rób pan ze mnie kretyna – mówię.- Było 10 tysięcy, potem 15, teraz urosło do 30. Masz takie fundusze?
- Nieoficjalnie TAK – odpowiada uśmiechnięty. Ckliwy uśmieszek kryjący pogardę wobec maluczkich ogonów. Znowu pech zaprasza na partyjkę. Innym dołożył same trójki, dla siebie zostawił asy. Trzy trójki. Trzech króli. No, z ciekawości nimi zagram.
- A oficjalnie?- pytam.
- Budynek, w którym teraz rozmawiamy, zostałby wyburzony. Na szczęście zadzwoniłem do kogoś ważnego i po kłopocie.- Rozsiada się wygonie.- Biznes to biznes, pieniądz to pieniądz i pewne dokumenty można zgubić, zmienić ich ważność na jutrzejsze, przerobić dla własnych korzyści.
- Ależ z ciebie szczwany kundelek.
- Dziękuję za ten plebejski akcent.- Sprawdza zegarek. Droga marka, na ile wzrok nie zawodzi.- No niestety, zrobiło się już późno. Czeka mnie sporo pracy. Wszyscy jesteśmy śmiertelnikami i obowiązki pozostaną obowiązkami. Pytam ostatni raz: Jest pan gotowy by podjąć zaliczkę?
- Bez znajomości zlecenia?- pytam.
- O, proszę, proszę, myślimy przed decyzją. To dobrze o panu świadczy.
- Że częściej używam łba niż inni kutasa?

Prokuratorek wstaje. Chowa ręce w kieszenie marynary i podchodzi. Góruje tą swoją urzędniczą dumą. Idealna okazja na wycelowany kopniak. Taaa, słuszny ruch w słusznej sprawie. Następnie wyrok dwudziestu pięciu lat. Sześćdziesięciu w najgorszym wypadku. Odpuszczam.
- Przejdziemy się?- pyta.
- Przejdź się można.- Podnoszę swe 4 litery. Troszkę góruję nad cwaniakiem.- Ale nie licz na wspólną kolację.



 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.