Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział X cz. 3 (+18)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/8/9
Przeczytano: 1284 raz(y)
Rozmiar 15.40 KB
2

(+2|-0)
 
Ściany wyłożone korkiem nie dają rady krzykowi. Przeszywa je. Krótkie głoski i litery zjawiają się pomiędzy krótkimi łykami powietrza. Chcą się uwolnić, wyrwać przy wyrywaniu pazurów. Znajoma obstawa z pomocą błękitnego smoka urozmaica główny nurt tortur. Przyprowadzili frajera, zasłużyli na relaks.

Mają fach w ręku. Łoś wraz z gepardem trzymają wiewióra, podczas gdy gad używa szczypiec. Specjalnie dobrali małe. Każdą pomyłką ranią dorosłe palce. Ups, wymknęło się, trzeba poprawić. I zaczynają od nowa. Obok kubeł pełen zakrwawionych szmat. Wypełniony po brzegi. Wyschnięta i świeża krew ozdabia blaszane ścianki.

No, sporo klientów żeście obrobili.

Póki prokuratorek trzymał klamkę otaczała nas cisza. Przerażała. Odwaga zawiodła. Poczułem strach. Długo za nim tęskniłem. Wolę jego towarzystwo, hę. Spokojniejszy drań. Radzi wziąć białą szmatę przegrania i udusić koszmar przerażenia. Kolego, nie teraz. Niedługo. Za trzy dni, pojutrze, dzisiaj przyjdzie nasz czas.

- Myśli pan, że ktoś pozbawiony palców umie pisać?- pyta prokuratorek nie wchodząc do środka rzeźni.
- To jego zmartwienie, traci pazury.
- Dobra odpowiedz, ale pewne wypadki zdarzają się każdemu. Proszę o tym pamiętać - Odwraca głowę w kierunku rzeźników.- Panowie, zacznijcie drugą rundę.

Niepotrzebnie pogania. Gad zdążył chwycić i unieść tasak. Żadnego drżenia. Pewna ręka.

- NIE! NIE! NIE! – krzyczy wiewiór. Gepard przytrzymuje mu pysk.

Przegrany próbuje walczyć. Wyrywa się, szarpie. Szkoda próbować. Jedna para rąk przeciw dwóm. Nogi pozostają skute dwiema parami kajdanek z krótkim łańcuchem.

Pierwsze uderzenie dosięga prawego kciuka. Koniuszek ląduje na podłodze. Łoś odpycha go butem.

- Idziemy po kolei czy jak wolimy?- pyta smok.
- Poddajmy się wyrokom losu – mówi prokuratorek.

Błękitek zaczyna wyliczać. Słyszę szemrane liczby – 1,2,3,4… Następne uderzenie. Teraz obcięto serdeczny. Nie mogę odwrócić wzroku. Moment załamki. Chcesz, nie możesz. Przerażenie trzyma głowę za powieki. Masz patrzeć, poczuć smak krwi. Cierp z cierpiącym i powolutku umieraj wraz z nim.

- Bóg tak chciał – mówi prokuratorek.
- Bo uwierzę.
- Tu nie ma nic do uwierzenia. Pycha często skłania do nikłych wyborów.

Wskazuję wiewióra i pytam:
- A ten miał wybór?

Następny krzyk. Prokuratorek zamyka drzwi.
- Rzecz jasna nie, mógł jednak postąpić inaczej. Mógł iść dobrze znaną i wcześniej obraną drogą. Czemu ją zmienił?
- Lubił iść własnymi ścieżkami – odpowiadam.- Nie spodziewałeś się tego, e?
- Zupełnie jak pan. (U, zgasiłeś mnie). Jak mówiłem przedwczoraj na komisariacie, posiada pan zmieszaną krew osadników prerii i zmasakrowanych przezeń Indian. Suma to dzikość krwi i arogancja. Nie wysuwam nieprzyjemnego wniosku, i tak wiadomego, iż mam przed sobą barbarzyńcę, któremu dano chwilkę wolnego.
- Zabrzmiało obelgą.
- Uraziłem? Przepraszam. (Niby za bycie palantem?). Acha, zapomniałbym o czymś.- Grzebie po marynarce.- Proszę.

Wręcza karteczkę.

- Następna oferta?- pytam.- Powiedziałem już, nie dam sobie wcisnąć pieniędzy. Nie jestem żebrakiem.
- Ta kartka zawiera informacje, pod którymi kryją się rozwiązania wszelkich kłopotów.
- Chodzi o Zwierza?
- Nie uprzedzajmy faktów.

Pogrywasz? Gadasz o Zwierzu, zmieniasz temat, wracasz do poprzedniego – Wariujesz? Ty A, ja B, ostatecznie dochodzimy do, sam nie wiem czego, wielkiej niewiadomej?... Każesz słuchać, słucham. Każesz marnować czas, marnuję. Każesz zdychać, uważaj. Sam zdechniesz.
Policja, CO, sądy, władza zamknięta przed prostymi ogonami, nieogarniętymi, nieobeznanymi. W górę i w górę. Polityka upiorów i zjaw. Chcą świeżej krwi. Pragną jej. Padlinożercy. Walczą ze swymi o swoje. Taki charakter. Samych siebie mają w głębokim poważaniu. Więc?...

- Na co mi ten papier?- pytam.
- Mówiłem już: Do załatwienia pewnej sprawy.
- Czyli chodzi o Zwierza.
- No dobrze, rozgryzł pan tą tajemnicę. Zupełnie jak Macedończyk rozciął węzeł gordyjski. (Pewnie za jego czasów żyło mniej durniów). Podano panu na tacy drogowskaz. Proszę nie marnować okazji. Droga jest prosta i prowadzi wprost do celu.
- Ilu go dostało?- pytam.
- Równych panu?
- No mniej więcej.
- U, starczą palce jednej ręki. Te niewinne duszyczki walczące o udziały w loterii życia. Walczą, walczą i wywalczyć nie mogą. Wieczny krąg walki o przetrwanie. Wielu wmawia niewinności, że są jej dziećmi, kochankami. I co pan powie?

Gówniarz. Wyciągnął od przyjaciół, zamęczył, ,,podrywał”. Ile mu zrobisz? Pomagasz nieuwagą, zawiązując sznur. Przyłapie z działką mocnego towaru, wisisz. Znajdzie podczas zabawy w towarzystwie chłoptasia, najlepiej dwóch, czterech, wisisz. Dorwie przy ręcznej robótce nad tanią yiff literaturą, ostrą grą słów.

Jasne, podaj wytłumaczenie: ,,Przypadkiem przechodziłem”. Zaszczuty i zepchnięty w kąt nie znasz innych słów. Ale usłyszysz: ,,Znamy takie przypadki” lub ,,Niewłaściwe miejsce i czas, koleś”, i tyle z wolności słowa. Chwilkę posiedzisz w ciemnicy. ,,Nikt nie podgląda, myślisz. Zabawię się na koniec”. Spróbujesz, spryciarzu, ostatni zakręt na ręcznym. Wtedy wpadasz w sidła. Sprawiedliwość dostaje dowód, że nadajesz się do celi pozbawionej klamek. Zapominany. Zostawiony w przytułku. Śmierć za życia.

Niewinny. Wspominasz o niewinności, winności, oszuście? Winny. Obie strony monety należą do ciebie. Rzucasz. Ląduje reszka, ląduje orzeł, twoja strona. I wcale nie potrzebujesz monety o podwójnych plecach.

- I co pan powie?- powtarza prokuratorek.- Niewinni przestają być świętoszkowatymi dziewicami na jedną prośbę.

Znowu zagaiłeś. No dobra….

- Każdy gada, że jest niewinny, a kończy w szambie.

Schodzimy na parter. Mysi strażnik czujnie trzyma straż. Ręce skrzyżowane. Podeszwy tupią o podłogę. Zaciśnięty wzrok spoczywa na nas, na mnie. Chwila godna filmu. Samotny bohater, dwóch drabów. Cisza wyprzedzająca dziką strzelaninę. Podziękuję.

- A wie pan za co rozkrajają tamtego? Za pieniądze.
- Żadna nowość – mówię.
- Bynajmniej. Miał przydzielone obowiązki. Poszedł odebrać dług, nie zrobił tego. Nazwisko Zimmerman coś panu mówi?

O, wreszcie rzucasz konkretami.

- Może. A co przeskrobał?
- Udzielał się finansowo przy obu kandydatach. Chynasky i McCulkin ciągnęli ponad siły z tego rogu obfitości. Głupcy. Piąta władza trzymała ich na smyczy, a oni robili z siebie bohaterów miasta. Tym się zgubił – pychą. Trzymamy go pod kluczem.
- Chciałbym go poznać – mówię.- Przedstawisz mnie? (Bo ochoczo skręcę mu kark).

Gotuję się do skoku. Przycisnę frajera. A jak! Za tamtego obszarpańca. Za te 500$. Za ten tysiąc. Obszarpańca załatwiłem z pomocą Terence’a, szefa załatwię sam.

- Nie przypadlibyście sobie do gustu. Woli mniej dziksze towarzystwo. Pan jest zbyt niekulturalny, zero wychowania, zero poszanowania czyjś myśli, poglądów. Obraz rozpaczy i gniewu. Barbarzyństwo w Rzymie, tak to widzę.
- Ja mam dobre poglądy: Skurwieli do piachu, uczciwych wypuścić.
- Rozumiem, niestety Zimermman jest poza pańskim pojęciem myślenia. Da komu trzeba i gramy od nowa. A ja nie lubię wchodzić do tej samej rzeki dwa razy. Moja praca wymaga kompromisów. Idę w lewa, gdy chcę w prawo. Jem sałatkę grecką, a marzyłem o steku z frytkami. Życiowa droga jest pełna zakrętów. Sztuka polega na odpowiednim doborze uników.– Mruga.- Zna pan te uczucia, prawda?
- Więc po to wysłano tych dwóch z zaproszeniem?- pytam.
- Mam drobny problem. Jeden byczek staje się zbytnio narowisty.
- Mam donosić?
- Ależ nie.- Unosi prawą dłoń. Wyprostowana jakby do przysięgi.- Czemu pan wybrał najgorszą z możliwości? Chciałbym zatrudnić odpowiedzialnego i w miarę uczciwego futrzzaka. Zazwyczaj dysponuje przeciętnymi ogonami ogarniętymi szybką amnezją. A pan, jak wyniosłem z naszej rozmowy, ma, mimo licznych wad, zamknięty na czułe słowa umysł. Ernest!

Strażnik opuszcza posterunek. Podchodzi do szafki i otwiera górną szufladę. Szyny wewnątrz drewna skrzypią. Głośne. Myszon coś wyjmuję. Dwie śnieżnobiałe koperty. Na oko dość grubo wypchane. Bezzwłocznie podaje je mnie.

- 5 tysięcy na zachętę – mówi prokuratorek.- Każda zawiera po 2 i pół tysiąca.
Ważę obie w dłoniach.
- Za lekkie na 5 tysięcy.
- Użyłem jako przelicznika stu dolarowych banknotów. Dbam o zdrowie swoich pracowników. Tu jestem uczciwy.

Oddaję te 5 tysięcy. Tyle wart są te karteczki? 5 tysięcy. I za ten papier zdychamy każdego dnia. Droższy od sraj taśmy i miazgi zadrukowanej wypocinami pismaków

- Ale ja nie.
- Proszę się zastanowić. Ma pan dziewczynę. Jej… koleżanka pracuje u mnie na stanowisku biurowym. Ujawnienie ich odchyłów od normy troszkę im zaszkodzi. (Odchyłach od normy? Koleś, popatrz w lustro! Masz mysie wąsy, lisi pysk, królicze uszy, a gadasz o odchyłach?!). Proszę zrozumieć, takie przypadki potrzebują leczenia. Oczywiście mówię o sposobach animalitarnych – żadnych elektrowstrząsów, pobić i idiotycznych pytań dotyczących gwałtów.
- Bzdury.
- Ależ to poważne sprawy. Ponoć ogony czujące słabość do przedstawicieli tej samej płci mają poważny uraz psychiczny. I to się zgadza w stu procentach. (W twoim przypadku na pewno). Zwykle to bękarci, półsieroty, nieszczęśnicy pozbawieni wpływów jednego z rodziców, najczęściej ojca. Ostatnio przeglądałem akta jednego owczarka. Gdy jego matka była z nim w ciąży, zostawił ją chłopak, ojciec wcześniej wymienionego. Po rozstaniu spotkała kogoś nowego, przyjaciela byłego chłopaka. Zabawne, nieprawdaż? Po przyjściu na świat owczarkowi zabrakło prawdziwego męskiego towarzystwa… - Pstryka palcami.- I wyszło szydło z worka. Został przyłapany na schadzce z kolegą.

- Zagadujesz mnie?- przerywam.

Przybiera minę głębokiego wyrwania z kontekstu. Prawa brew uniesiona, pysk nieco otwarty, dolna szczęka troszkę drga.

- O czym pan mówi?
- Najpierw miało być o Zwierzu, pomijamy temat i gadamy o bzdetach, potem pokazujesz jakiegoś frajera, któremu się nie poukładało. To próba zastraszenia. W między czasie podśmiewasz się z mojej zebry i jej byłej dziewczyny. Ten temat wydaje się nie na miejscu. Teraz bredzisz o czyimś zwykłym życiorysie, a wcześniej próbowałeś mi wcisnąć 5 tysięcy żywą gotówką. Twoi chłopcy czekają na sygnał rozpoczęcia przyjęcia pożegnalnego, kiedy nie będę patrzył?
- Panie Hechixos, nie byłbym uczciwym ogonem (bo nie jesteś), gdybym krzywdził swego gościa. Mam nadto problemów.
- Grzebanie po burdelach i zabawa w doktora to problem?- pytam.

Uśmiecha się i chowa ręce za siebie.

- Cóż, przypadłości i brzydkie zachcianki praworządnych obywateli śmieszą. A często te sprawy decydują o pewnych krokach.
- Znalazłeś już haki na mnie?
- Chyba dla pana. Osiem tysięcy w ramach zaliczki?- pyta.
- Dojdziesz do pięćdziesięciu kawałków, a twoi prawnicy każą mi poszukać twojej szczęki.
- W takiej sytuacji żegnam – mówi, podając prawicę. Ściskam dla zasady: ,,Ścierwu też należy uścisnąć dłoń”. Dziadek mnie tego nauczył. Przychodzili różni tacy – fałszywi elektrycy, wierzyciele, pijacy, oszuści. Zachwalali, prosili, żądali, kłamali. Myśleli: ,,Nawinął się naiwniak i wpadnie parę groszy na żarcie”. Podmiejska maniera kpić z gorszych.

A dziadek miał swój tekst: ,,Pan w spławie tych 30 głów Marokańczyków?”. Dodawał zezowate spojrzenie i wywieszony język. Aha, no i trzymał nóż, zakrwawiony keczupem. Każdy zwiewał. Wtedy dziadek zwracał się do mnie:
- Widzisz, Herman, strach nigdy nie przestanie zadziwiać. Boi się samego siebie.

Słuchajcie starszych. Zero dyplomów, masa doświadczenia.

Mijam myszona. Rewolwerowiec gotów się pojedynkować. Dzikie oczy wraz z krzywym zgryzem idą za mną. Palce, przywieszone na gumce nerwów, drżą. Kabura blisko. Rzuć okiem i zaraz je odwracaj! Byle bliżej drzwi. Byle nie patrzeć w tył i nie widzieć tego ryja, tych wszystkich pysków. Złośliwcy. Udają szeryfów. Ostatni (nie)sprawiedliwi w grzesznym miasteczku.

***

Po wyjściu ulice Miasto to istny raj. Mówię poważnie. Cały miejski bajzel, za którym normalnego dnia był nie tęsknił, teraz wydaje się piękniejszy. Jezu, muszę się napić. O, nasz bar. Czas? Wczesna pora. Zdążymy, o ile Blake i Terence czekali, wypić po jednym.

- Długo cię trzymali – mówi Terence. Podpiera latarnię. Znowu na posterunku. Znowu czyta.- Jak było?
-Miłe towarzystwo. Zaprosili, ugościli. Umieją przyjmować gości. Wykopali z uśmiechem.(Jelen się śmieje). Jakie nowiny?
- Dark Blue pada, White Jazz zgarnia całość. Na którego stawiałeś?
- Na żadnego – mówię.

Wyrzuca gazetę.

- Dobrze zrobiłeś. Cholerycy ustawili ten wyścig. Jednemu upuścili krwi, drugiemu ją przytoczyli. I takie ścierwa dostają potem upomnienie i mandat na 1000 dolców i nic sobie z tego nie robią.
- Oszuści pomagają oszustom.
- Taa, normalka. Gdy ciebie zabrali, trochę pogadałem z Blake. Zwariowana dziewczyna.
- Bo woli dziewczyny?- pytam.
- Hę, nie tylko dlatego. Głównie rozmawialiśmy o sprawie dziecka. Wiesz, White urodzi, chłopca czy dziewczynkę, nieważne, ale trzeba będzie podnieść rękawicę i dopomóc.
- Szykujesz się na ojca chrzestnego?
- Czemu nie? Gej i lesbijka to wymarzeni rodzice chrzestni.
- Nieźle zabrzmiało. Wracamy tam, gdzie zaczęliśmy dzień?
- Nie. Odechciało mi się towarzystwa skośnookich. Nie jestem rasistą, ale, kurde, te cienkie spojrzenia przerażają. Wolę mniej spostrzegawczych i ogarniętych.
-Twoja wola.

Mijamy krawca. W oknie wystawowym wystawiono kolekcje garniturów i sukni ślubnych. Jest różnica. Marynarki ciemne, szare, suknie białe, śnieżne. Facet ubrudzi, kobieta pozostanie czysta. Niezmienna prawda. Sukienki z odsłoniętymi plecami, z głębokim dekoltem, bez rękawów. Fajne kroje. White będzie musiała w któryś wcisnąć swoje paski. Garniaki o szerokich barach. Muszki. Jedwabne krawaty. Kamizelki. W swych kieszeniach chowają chusteczki.

- Masz frak?- pytam.
Terence roztrzęsiony pytaniem kiwa porożem.
- Niby po co?
- A goły pójdziesz do wesela?
- Czyje?- pyta.
- Moje.
- Przed czy po narodzinach?
- Po. Ślub urządzimy razem z chrzcinami. Zaoszczędzimy.
- E, Frank zdąży coś wykombinować. A jak teraz?

Wyjmuję otrzymaną karteczkę i unoszę ją dwoma palcami.
- Znajdziemy miły kąt, popijemy i poczytamy.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.