Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział XI cz. 4 (+18 )  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/4
Przeczytano: 1029 raz(y)
Rozmiar 4.15 KB
2

(+2|-0)
 
Wśród ulicznego przekleństwa da się znaleźć jednego świętego męża opatrzności. Byczkowski. Patron zagubionych uczciwców, apostoł potrzebujących nieszczęśników i zwykłych ogonów zagubionych na oceanie głupoty. Samotny strażnik w rozpiętym płaszczu. Zdyszany robotą podpiera drzwiczki radiowozu. Gawędzi z podwładnymi.

- Siema, Byczku, jaka sytuacja?

Łapczywie pociąga nosem.

- Szkoda gadać.
- Taki burdel?- pytam.
- Powariowali do reszty. Jedni rozwalają łby, inni przejeżdżają kolegów. Kretyni (Gdzieś pada strzał, a za nim następny). Słyszysz, Hech? Kolejni wariaci, kurwa ich mać. Następni do piachu. Wszędzie mnóstwo dziwek i chłopaczków. Żadne nie ma książeczki. Ekhm! Ekhm! Ekhm! Cholera, kazali stać w taki ziąb. Jak nie wykituję, wezmę urlop i pojadę do brata do Chicago. Biurokratów, którzy spróbują mnie powstrzymać, powystrzelam. Żeby było weselej, przyjechali obydwaj kandydaci. Zechcieli ruszyć święte tyłki i zejść do prostaczków. Zaraz się zmyli.
- Dostali z kamienia?
- Chciałbym. Przyjechali, zapoznali się z sytuacją i odjechali. Widocznie wyczuli zbliżający się lincz. Pytali o pierdoły, a się dziwili, że usłyszeli ,,prośby” o odejście. Musiałem kilku zaaresztować, bo za bardzo kąsali.
- Ciężko było?

Byczek ściąga kapelusz, głaszcze rogi i pociera czoło.

- Z politykami to zawsze. Mieli coś na sumieniu. Ledwie przyszli z durnymi uśmieszkami, z przydupasami, zaraz ich cywile otoczyli i powyzywali. Chcieli powalczyć o głosy, dostali je. Myśleli, że zastaną prasę, pomylili się.

Następny strzał. Kolejnym odwaliło.

- Z tymi nie mieli kłopotów – mówię.
- No i ze Zwierzem. Szybko z nim poszło.
- Że jak?...
- Zwierz nie żyje.
- Chyba pierdolisz.
- Proszę cię, Hech, nie przeklinaj. Już dosyć nasłuchem się komentarzy pod wieloma adresami.
- To, kur… To, cholera, czemu przywlokłem tu siebie i Terence’a?
- Dobre pytanie. Sam myślę, że należało olać nakaz z góry i ogrzewać żonkę zamiast tyłek.- Wyciąga spod płaszcza piersiówkę.- Wypijemy?

Wypada odmówić w chwili zakłopotania? Pociągam jeden, potem drugi i już, już gardło i uszy rozluźnione do rozmowy. Zasmakowały w niej. W jej trakcie piersiówka wielokrotnie zmienia właściciela.

- Czyli Zwierz jest martwy?- pytam.
- Sam nie wierzyłem, gdy mi powiedzieli. Ciągła strzelanina, bieganina i byk traci orientację. Nagle przybiega jeden z moich i raportuje:,, Zwierz nie żyje”. Tuman. Wrzasnął całym gardłem. Natychmiast szprotki pognały w tamto miejsce.
- Widziałeś ciało, Byczku? Jak wyglądało?
- Rusz tyłek i sam zobacz. To trzeba samemu zobaczyć.
- A gdzie?

Byczkowski wskazuje jeden magazyn. Raczej chodzi mu o tłumek. Spory. Niektórzy odchodzą. Wyłamują się poza szeregi głupców. Mądrale. Udają ślepców. ,,Myśmy przechodzili. Nas tu nie ma” – powiedzą. Kaburą pistoletów i paski amunicji temu przeczą.

- Sporo truchła. Kto rąbnął?
- Ci, którzy skorzystali ze śmierci frajerów. Wepchnęli do środka każdego z magazynów i walili na oślep. Przybywało rannych, jeden nawet zwariował. Widziałeś takiego obszarpańca z lewym kikutem? To ten. Wszyscy go olali, a on idzie. Idzie i pojękuje. Żywy trup. (Skąd ja tom znam?). Szedł poharatany i ględził: ,,Pierdolę to. Trzy lata studiów i cztery lata służby za biurkiem. Pierdolę to”. Padł po kilku metrach. Paru skorzystało z okazji i zwiało. Gdzieś zawołali, że dorwali Zwierza. Jasne, dali się dorwać. Krzyki, wrzaski ,strzały. Wychodzili nieliczni. A skurwysyństwo łaziło z magazynu do magazynu. Otoczyliśmy cały teren.
- Ale kto zabił?…
- Hech, masz niezałatwione sprawy?

Pociągam ostatniego, oddaję Byczkowi co bycze i klepię po plecach.

- Opowiem później. Czołem.
- Hola! Gdzie?!
- Zobaczyć ścierwo.

W końcu Terence prosił. Nie zawiodę.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.