Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Zwierz - Rozdział XI cz. 5 (+18 )  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/4
Przeczytano: 1053 raz(y)
Rozmiar 7.06 KB
1

(+1|-0)
 
Ściana tłumu. Próbuję przecisnąć się do przodu. Łatwo nie jest. Ni jak. Każda strona obsadzona wariatami wszelkiej maści futer i łusek. Starzy i młodzi. Weterani i szeregowi. Frajerzy urodzeni w dobrych domach, studenciaki, nieznający ,,papierków”, Łyknęli ploteczkę, doznali podniecenia, wyleźli nie wiadomo skąd. Pozostawili ciche bary i budy, milusie ramiona przyzwoitek, tych z zasadami. Inne wolą dać każdemu na szybko i mieć na luźniejsze wieczory.

Szaleństwo – najgorętsza z obecnych tu kochanek – ma największe wzięcie.

Nie jestem lepszy. Trafiam między nimi, między swymi. Nieznanymi. Mam zupełnie inne plany. Chcecie tu być, dobra. Bądźcie. Ja wracam w ramiona kochanej zebry. Żywo okłamuję siebie. Muszę iść z prądem. Daję się złowić. Brnę pod nóż. Bo chcę zobaczyć ciało i ostatni uśmiech śmiecia w kałuży krwi.

No przesuwać się! Cholerycy. Do przodu! Do przodu! Do przodu! Odwrót niewskazany. Z tyłu nacierają.

- Co się, szczawy, pchacie?!- krzyczy podstarzały osioł w znoszonym płaszczu i obdartym kapeluszu.- Gdzie z łokciem?!
W ławicy jest parę ,,ostrych” szprotek. Jedna jest byczkiem o wiewiórczej twarzyczce. Wybuchowa mieszkanka, nie powiem.
- To w boczek, osiołku. Młodym ( i chamstwu) daj przejść.
- Te, od cycka zszedłeś i stajesz na równi z lepszymi? Dzieciaczku, do mamci, nie do strzelanki.

Szarpanina, pieści, przekleństwa. Tworzy się zamknięty krąg walki. Linię ringu wyznaczają buciory niezainteresowanych i pojedynczych widzów. Ciche nakaz dopuszcza walkę.

Osioł niby stary, ma siłę. nie odpuszcza. Udziela młodemu lekcji. Lewa ręka jako bariera, prawa wali raz i po zajęciach. Jeden cios i byczek leży z rozbitym nosem. Nieprzytomny. Naucza nielicznych. Większość olewa zadanie domowe: ,, Nie czyń drugiemu, bo trzeci wykończy”. Następni przechodzą. Omijają starego. ,,Fani” gdzieś odeszli. Został osioł i kojot.

- Dobry cios, dziadek – mówię.
- Dobry, nie dobry, za stary jestem na te czasy.
- Za normalny, dziadek.

Wycofuje się. Odchodzi. Jedyny odważny. Ostatni odważny. Rozumie otaczający go syf. Jego czas minął. Wie to doskonale. Odchodzi w cień. Tam spokojniej. Miejsce godne spoczynku. Sam zdechnę pod ruchliwym wiaduktem. Krakanie. Nieuleczalny smutek.
Życie jak życie, nie pozwala zapomnieć, że w nie gramy.

***

Uff, no, przepchnąłem futro. Warto było. Zwierz leży na brzuchu w kałuży krwi. Zasłużona poza. Nie zawiodłem się. Plecy podziurawione, posiniaczone ciało. Wspomnienie na wiele lat.

Z ciałem Zwierza jak z sytuacją. Postura zwykłego zwierzęcia. Dwie ręce, dwie nogi, głowa. Nic więcej z normalności. Stopy to nic, pazury są dziwnie płaskie. Żadnego ogona, żadnego futra. Kompletnie łyse cielsko. Łyse i blade. Kościste. Strasznie wychudzone. Widać poszczególne kręgi, łopatki, gnaty. Kości ubrane w źle dobrany, bo za ciasny, garniuterek.

Tamten wieczór w zaułku na coś się przydał. Zapamiętałem kształty. Równie straszne jak wtedy. Strachów nie zapomnisz. A z kilkudziesięcioma dziurami straszy jeszcze bardziej. Świeże rany. Świeża krew. Świeża i żywa. Nie zakrzepła. Trudno dojrzeć przez nią bladość. Ciągle wypływa, chociaż tors pozostaje nieruchomy. No, dużo przetrzymał.

Widzisz, naśmiewałeś się, goniłeś, straszyłeś, mordowałeś, aż skończyłeś na śmietniku.

Inni widzowie stoją wryci. Wcześniej wnerwieni, że spóźnili się i nie załatwili sprawy, stają zagubieni nad truchłem nieznanego.

- To jest zwierz?- pada z tłumu.
- No chyba – odpowiada jeden z agentów.
- Weźcie go przewróćcie.

Głucha prośba. Dwóch agentów CO niechętnie przerywa spisywanie raportu. No dalej, panowie, papiery w bok i do roboty! Policjanci są zajęci przytrzymywaniem tłumu. (Przynajmniej próbują). Obydwaj fajansiarze mają wyjebane z paragrafu. Wszystko powolutku. Wpierw chowają dokumenciki, zakładają skórzane rękawiczki…. Żałosne.

W końcu przewracają ciało. Z przodem jak z plecami. Skóra ubarwiona krwią naciągnięta na szkielet. Widoczne mostek i żebra. Jedno dobre pchnięcie i trafisz w serce. Na ile widzę, dostał w te miejsce cztery pestki.

- Ale ma ptaszka!

Na te zawołanie spuszczam wzrok. Wyjątkowy ptaszek. Gumowy wąż. Tym chciał wciskać? Serio spytam, ten badziew działał? Jedna wielka gumka. Żart Stwórcy? Któryś agent unosi czubkiem buta gumkę. Pod spodem parka piłeczek w gumowym woreczku.

Wracam na twarz. Nieco wystający nos, małe uszy, płaskie rozdzielone skrzydełka. Usta zastygłe w ostatnim uśmiechu. Powieki uniesione. Oczy nabrały bladości ciała. Dawna czerwień zniknęła. Płomyczki przygasły. Pozostały dwie perełki. I ten okropny uśmiech pod nimi. Zastygły uśmiech diabła. Ostre zębiska. Same kły. Zachowały postawę grozy. Jakby żyły, a Zwierz był żyw wraz z nimi i śmiał się nam wprost w twarze. Jeszcze ożyje i powie: ,,Cześć, zwierzaczki. Tęskniłyście?”. Widok przerażonej tłuszczy rozbawi bladziocha. Co mówił przez telefon? Że porzucona dzikość zawsze wraca wściekła?… Gdzieś tak. Nagle nastąpi ,,cudowny” powrót zza światów i usłyszymy te słowa na żywca.
Znajdzie się odważny z kolbą?

Zapomnijcie o dwóch agentach CO. Dokańczają raport. Papierkowa robota to nie przelewki. Kruchość grafitu, krzyki tłumu, głębokie poważanie wobec pracy – zsumuj je. Otrzymasz idealny powód by podrzeć cyrograf. Zwariowałeś? Zrezygnować z ciepłej posady i ,,uczciwej” pensji?

Stoję dość blisko, żeby posłuchać urzędniczego znużenia:
- Zapisz: Osiemnaście ran postrzałowych, z pięć czy sześć będzie śmiertelnymi.

Koziołeczek w meloniku posłusznie skrobie w notatniku. Kojarzę pysk…

- E, a ile tych śmiertelnych?- pyta

A, poznaję koziołka. Irving jakiś tam. Młodzik o małym rozumku, lecz wielkim sercu. Fan. Fan? Cóż, oddałem zapalniczkę, pogadałem, nie zrobiłem krzywdy. Spoko gość. Do czasu. Podrywał White. Gorzej, obraził ją i wykorzystał chwilę słabości. Podrywasz cudze dziewczę? Twój kwiatuszek? Uważaj, chwycisz za listek, sam z niego dostaniesz. Chamstwu dać kopniaka, ot co! No, koziołeczek postąpił inaczej, uczciwe. Zobaczył łezki skończył. Odpuścił z grzeczności. Takich brakuje.

Dobra, popatrzyłem, spadam. Ustąpię innym. Świry napierają. Jakby trupa nie wiedzieli. Tak innego na pewno. Dobra, dobra, idę, idę. Nerwy na wodzy. Weźcie grabie! Więcej kultury! Następni szaleni zapaleńcy.

Pójdę poszukać Terence’a. Gdzieś się szwenda po rozmowach z Morrisem. Tego jestem pewny. Nieudany romans skończył z przytupem. Spuścił łomot, obił mordę, na do widzenia złamał szczękę.

Podarł cyrograf i tyle.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.