Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica I  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/5
Przeczytano: 1048 raz(y)
Rozmiar 12.50 KB
0

(+0|-0)
 
Przed poznaniem White chodziłem nocką po wielu lokalach. Dla poprawy nastroju. Ogólnie ciągle byłem w dołku. Musiałem go czymś wypełnić. Zwyczajnie przepłukać. Szukałem swego miejsca. Nigdy nie znalazłem. Zwykle ktoś psuł atmosferę. Wszędzie należało dać komuś po pysku, odganiać dziewczyny i chłopców, wypić coś wstrętnego - niekoniecznie w tej kolejności. Zdarza się.

Przynajmniej pięści pomagały przetrwać. Nie kończyłem z pustym portfelem na ulicy czy w izbie wytrzeźwień. Droga wolna, choć głowy nie czułem po dziewięciu głębszych. Potem potrenowałem.

Pozostałem prostym i ciekawym kojotem. Mam jedną ukochaną. Przypadek rzadko spotykany. W tym kontekście jestem w mniejszości. Czuję to. Jeden z ostatnich takich. Jedyny taki w mieście.

Nie zawierałem znajomości na jedną nockę. Nie opłacają się. Nic z nimi nie wiadomo. Czasem myślę, że przez nie zginęli najlepsi. Żaden nie dożył naszych dni. Szkoda. Postawili nas, niedouczonych uczniów, na pastwę asfaltowej dżungli. Stracili niepotrzebnie życie. Pewnie beznadziejne, zmarnowane, ich własne. Że też te dziewczyny i chłopcy, ubrani w jaskrawe szmatki, musieli ich sprzątnąć. Żadnej krzty, cząstki przyzwoitości. Ich wina? Opiekun przyszedł, rozwalił łeb. Bo portfel ładnie by wyglądał u niego w schowku na zdobycze.

Miło wspomnieć wariatów.

Dlatego siedzę w swoim barze INTERZONE. Lubię tu siadywać. Jestem u siebie, blisko White. Po części w domu. Znam te miejsce. Znają mnie, niektórzy. Szanują pod jakimiś względami. Nie ma powodu do bójek. A własnego domu nie wolno niszczyć. Coś w tym siedzi.

Chwytam niedokończoną butelkę czystej. Frajer marnuje, spryciarz tankuje. Na etykietce pisze wytłuszczonymi literami 40 %. Napis niekiedy kłamie w sprawie procentów. Musi. Kogoś nadal goni strach za prohibicją. Ych, ustawa więcej szkodzi po wprowadzeniu niż przed. Normalka.
Wypijam całą. Jeden haust i świadomość cholera bierze... Lekarstwo gorsze niż choroba. Ma ci poprawić nastrój, a niszczy humor.

- Obrzydlistwo – syczę cicho. Byle barman nie słyszał. Umie bronić reputacji. Ponoć jednemu niezadowolonemu załatwił oko. I to ponoć małym palcem. Takie plotki chodzą po ulicy.

,,bo cóż piękniejszego

i niszczycielskiego

jest na tym świecie

od kobiety tejże

demona zniszczenia i życia?”


Słucham podstarzałego, plamistego simira. Stoi na stole i głośno czyta wiersz. Hawajska koszula w jaskrawe plamy wyróżnia go ze zbieraniny siedzącej przy złączonych stolikach. Przesłania ich gęsty dym papierosów. We wspólnym gronie tworzą mgiełkę. Fajki trzymają oryginalnie - po jednym na dwa palce. Wychodzi 3-4 papierosy na jednego. Każdy znajduję chwilkę by wykończyć wypalonego i przypalić nowego. Świry. Gnieżdżą się wokół tego simira. Łapią jego słowa rzucane w bar.

Co 2 tygodnie grupka poetów urządza tutaj wieczorki autorskie. Miła odmiana. Spokojna. Zaproszeni przedstawiają po jednym wierszu. Inni zostają publiką. Oklaskują z koleżeństwa. Cząstka klienteli, ci odważni, przyłącza się do zabawy. Nie boją się wyzywania od ,,pismaków” i ,,wesołych chłopaczków”. Bo jak mawiają złośliwi, poeci to w większości ,,pedzie”.

Nie wiem czemu, ale polubiłem taką rozrywkę. Poezja jest chyba czymś łagodzącym obyczaje. Pomaga skupić siły. Chętnie słucham. A ten wiersz... Nie no, bomba. Muzyka szafy grającej to inny dźwięk. Inna nuta. Zwykły mechanizm.

Facet umie wybrać dobry ton. Nietrzeźwi rozumieją słowa. Robi furorę. Jak gdzie indziej mu nie szło, tu idzie. I to na całego.

,,gdybym ją ujrzał nagą

oślepłbym niebawem

lecz ostatni widok

byłby błogosławieństwem

na wieki mroku i ciemności”

Ciekawe czego i ile użył podczas pisania. Po wzięciu w żyłę umysł lepiej idzie. Słowa dobrze się kleją. Taka moja opinia. Sam korzystam.

Występ kończy zdaniem: ,,oto kres mej drogi, i z jakim zakończeniem”. Szczera prawda. Brawo, brawo. Kryję swój podziw. Większe grono wielbicieli poeta odnajduje przy złączonych stolikach. Spora grupka. Oklaskują go. Na wieczór staje się lokalnym bohaterem. Dał nadzieję.
Wspomną gościa jutro, pojutrze. Za dzień, dwa będzie szarakiem. Zapomną o nim. Będzie nikim. Zapomną, że ktoś taki przyszedł, przeczytał, wykonał magiczną sztuczkę. A kogo obchodzi wczoraj? Liczy się dzisiaj. Czasami.

Kilka piątek, uścisków dłoni, poczęstunków papierosami. Obcy i swoi. Tutaj obecni. Ktoś proponuje drinka. Zainteresowany szybkim numerkiem? Ogień musi płonąc. Trzeba go wykorzystać, póki grzeje. Zgaśnie, źle. Tak choćby radzi Terence. Ironia. Słucham rad jelenia, który woli sypiać z facetami. He, he, he. A tak na poważnie... White też mówi, że za wcześnie kończę. Popracuję nad tym. Przyjdzie wiele okazji, ale nie podczas nadchodzących wieczorach.

Teraz to odpuszcza simir.

- Nieee – pada z jego ust cienki głosik. Kastrat? Cholera by to.

Poeta opuszcza towarzystwo i siada przy mnie. Uderza w blat. Wali kawał czasu, aż przychodzi barman i zostawia nieotwartą butelkę bursztynowego płynu. (Szefie, gdzie uregulowanie rachunku?). Simir chwyta pyskiem szkło i zębami odkręca kapsel. Nieźle. Nie umiem takich sztuczek. Na pierwszy rzut oka to ja musiałbym brać się do roboty, chociaż pomoc otwieracza byłaby mile widziana.
Tymczasem simir kończy butelkę. Litr w niecałe pół minuty? Widocznie potrzebował zatankować.

- Wiesz… kolego kojocie, co tobe powem? – zagaduje. Oddech zdradza ilość spożytej poezji. Sporo mu posłużyło do napisania wiersza i jego powiedzenia. Cuchnie nim. Cóż, poecie wszystko wolno. Podobno.

Odczekuję przyglądając mu się. Oczy niemrawe, włosy nieuczesane, futro na twarzy niepodcięte.

- No co?- pytam.

Nie odpowiada. Powstrzymuje się od zhaftowania. Przytrzymuje pysk, gdy policzki pęcznieją. Po chwili wraca do ,,zdrowia”. Połyka te okropności. Obrzydliwość. Mam ochotę puścić pawia. Poklepuję brzuch. Wytrzymaj, stary.

- Życie przy-przy-przypomina ko-ko-ko-kobiete. To- to- to kura i tyle. Chce więcej i więcej... Daje z sebie mało, a meczy wiele... Ona ne prosi, a żąd-d-d-da. Nie da-da...

Urywa w pół słowa. Jego głowa opada na moje ramię. Na ciemny prochowiec spadają pyłki łupieżu. Głowę odstawiam na ladę. Poklepuję ją bez obrzydzenia. Dotykało się większych brudów.

- Odpoczywaj, kolego. Za tamten wiersz należy ci się nagroda. Odpoczynek i flaszka będą dobre. A jedno i drugie szybko cię znalazły.
- Uwolnić ciebie od jego towarzystwa?- słyszę. Czuję zefirek.

Jakaś sunia wyniuchała okazję i podleciała. Złociste skrzydełka z tyłu przestają machać. Mam wrażenie, że nie będę mógł odciągnąć oczu. Jacie... skunksiczka musi być weteranką. I musi lubić ten fach. Makijaż znacznie urozmaica ciemnoszarą twarzyczkę. Szminka i kosmetyki pierwsza klasa. Kredka do oczu podkreśla kontrast – piwne plus czyste. A ciało… Na sam jej widok niejednemu przyjdzie zaślinić stolik, unieść bagnet lub zapiać z zachwytu. Wysokie obcasy dodają z dziesięć centymetrów, zgaduję. Sukienka na ramiączkach, obcisła jak należy, z bocznym wcięciem na całą długość. Łatwo zobaczyć, że pod spodem znajduje się wyłącznie nagie ciało. Bielizna niepotrzebna. To dodatek do głównego dania.

Zachowuj spokój, compadre. Do wieczora daleko.

- Przyjaciel?- pytam

Skunksiczka przylepia się do mnie bioderkiem i ręką. White, gdzie jesteś?

- Jeden z wielu. Chciałbyś dołączyć?
- Rozczaruję cię. Mam dziewczynę. Jak chcesz zachować skrzydełka, lepiej próbuj z innym.- Simir chrapie. Pokazuję na niego.-Ten nadaje się idealnie.

Dziewczyna chichocze i bierze zza uszka krótki papieros. Wiadomy znak. Wyciągam zapalniczkę i podaję ognia. Dwuznaczna sytuacja. Na zapalniczce widnieje namalowana smocza lisica szykująca się do zabawy. Żeby tego nie wzięła za zaproszenie. White, gdzie jesteś?
- Uprzedzano mnie o twoich humorkach – mówi, wypuszczając z nosa cienki dymek.- Lubisz postraszyć, ale w głębi duszy nie masz ochoty. Zwyczajnie jesteś miękki.

- Akurat mówią prawdę – buczę.
- Mówią też, że jesteś dobry w szukaniu.
- Tego nie wiem, czy dobry. Robię to, co muszę, kiedy płacą. Życie kręci się wokół forsy.

Celuje we mnie z papierosa.

- Dlatego jesteś dobry. I dlatego cię potrzebuję.

Staram się skupić na głosie. Tajemniczy. Kiepsko mi idzie. Moją uwagę odwraca jej dłoń. Znika pod ladą... Pal licho z głosem. Skunksi dotyk pojawia się na moim kolanie. Ani myśli przystanąć. Idzie wyżej. Bliżej compadra była już tylko White. Gdzie ta zebra?

- Dziewczyno... zabierz dłoń. Mówię po dobroci.

Odpowiedz ją zasmuca, ale rączki nie wyjmuje. Spokojnie, compadre. Masz się uspokoić!

- Nie chcesz zaliczki? – pyta.
- Wytłumaczyć ci, czym jest zaliczka?
- Kto to?

White przychodzi w porę. Podrywaczka bierze ode mnie rączkę.

- Twoja dziewczyna?- pyta skunksiczka.
- Mój chłopak – odpowiada zebra.- Zabieraj się stąd, zołzo.

U, wścieka się. Widzę w zebrzych oczach okrutny błysk. Jak sobie przypomnę chama, co zaczepiał White i co mu zrobiłem, szczerzę krótki uśmiech. Obroniłem ją. Dobre czasy. Warto je wspominać. Nabierasz doświadczenia i powodu do śmiechu.

Teraz role się odwróciły.

- Jaka zadziorna – mówi skunksiczka, po czym się oblizuje.- Lubię takie. Masz wolne wieczorem? Jak chcesz, to weź tego kojota. Jestem dobra w trójkątach.
- Wybacz, ale wieczory z przelotnymi paniusiami już mnie nie cieszą.
- Szkoda.- Mruga, ale do kogo?.- Muszę iść.- Wyczuwam jak ukradkiem wsuwa mi wizytówkę do kieszeni.- Przyjdź pod ten adres.- Szepcze w ucho.-Tam dowiesz się szczegółów.

Niedoszłą (albo i nie) klientkę żegnam ukradkiem, patrząc na jej kroki. Podskakuję na swych czółenkach. Jak rusza bioderkami w lewo i w prawo, faluje nimi. Sukienka musi być z trwałego materiału, inaczej zbudziłaby większy odzew. Przy wzlocie podjeżdża w górę, odsłaniając prawdziwy skarb.

Z grzeczności rzuciłbym ciche ,,do widzenia”, ale White ma dobry słuch. Widok wściekłej zebry to żadna rozkosz.

W pożegnaniu zastępują mnie inni. Ruchy skunksich bioderek odbierają zarobek innym dziewczynom. Wyczuwam nadchodzącą burzę. Wiele z tych dziewczyn męczyło się nad sobą, malowało pazurki, kopytka, było u fryzjera, włożyło najlepsze ciuchy, a przychodzi taka i psuje dzień. Zgarnia widokiem trudno złowionych klientów. Ma lepszą przynętę.

Jej ogon nie wygląda na skunksi. Jest długi i puszysty. Bardziej mu do kociego, wiewiórczego, prędzej nawet do lisiego. Duży i gęsty. Pośrodku idzie długa biała linia. Nieuważna chwila i go straci. Taki zawód.

Słyszę mlaskanie. Simir wreszcie powrócił między żywych.

- Aleeee... towar – rzuca i wstaje. Do drzwi idzie krzywo. Na progu przewraca się. Patrz, mała, idzie twój kolega. Zaczekaj na niego. Mam dziwne przeczucie, że jeszcze się spotkamy. Czemu? Nie wiem. Nawyk.

Wracam do swoich spraw.

- Kto to był?- pyta White.
- Poeta.
- Pytam o tą szarą.

Patrzy na mnie z wyrzutami sumienia. To chyba ja powinienem je mieć.

- Jedna taka – tłumaczę.- Nie znam. Przyplątała się. Chciała, żebym wziął jej sprawę.

White nachyla się. Pod światłem podziwiam czarno-biały biust. Boziu, dzięki za uśmiech szczęścia na resztę dnia.

- Nie wziąłeś, prawda?
- Znasz mnie. Jak będzie trzeba, wezmę. Jestem siedzącym obieżyświatem.
- Nie chcesz chyba, żebym się pogniewała?
- Przyjmiesz przeprosiny?

Koniuszki naszych nosów stykają się. Inaczej jest z oczami. Staram się nie patrzeć wprost przed siebie.

- Wieczorem – odpowiada i odchodzi do następnego klienta.
Poczekam, skarbie.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica cz. 1
Wysłano: 5.09.2015 0:14
husky / wilk
Anthro
Dla zainteresowanych całość wiersza czytanego przez Poetę:

http://skovyt.blogspot.co...met-poemat.html

PS: Poeta to simir inaczej zwany Likaonem, psem afrykańskim - https://pl.wikipedia.org/wiki/Likaon_pstry