Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica II (+18 M/F)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/12
Przeczytano: 956 raz(y)
Rozmiar 9.31 KB
1

(+1|-0)
 
Przed wieczornym spotkaniem wracam do siebie. Muszę się odstawić. Nie pójdę umorusany. Zmieniam rzeczy, przeczesuję włosy, ogon. Sprawdzam zęby. Czyste. Jedyny problem stanowi oddech. Jeden krótki łyk taniej wody po goleniu załatwi sprawę. Obrzydlistwo. Zaraz wypluwam. O, ślinka nieco krwista. Znowu któryś kiełek chwieje się korzeniem.

Poranny krawat zostawiam w walizce. Jedyny zbytek, oprócz materaca. Szafka za droga. Biurko też. A walizka lepsza. Rachu ciachu i po strachu. Możesz ruszać. W lustrze wyglądam porządnie. Zobaczymy jak w życiu.

Pan Iwakashi, właściciel kamienicy, woźny i mędrzec w jednym ogonie, pyta na mój widok: ,,Ło przesłodka sake, pan na wesele idziesz?”.

- Coś takiego – mówię.

Skośnooki skunks rozumie. Życzy powodzenia. Przemiły z niego Japończyk. Aż bierze ochota zapomnieć o Perl Harbor. Kiedy to było?... Styczeń? Luty? Nieważne.

Za miesięczną setkę kupuję szampana i bukiet czerwonych róż. Sprzedawczyni na moje życzenie owija je czerwoną wstążką. Ładnie wyglądają.

Poświęcam ciepłe posiłki, odwiedziny w pralni, straconą plombę tylnej szóstki. (Wypadła przez nadużycie). Wszystko dla mojej zebry. Jest warta o wiele więcej.

Ona także nie marnowała czasu. Otwiera drzwi w puchatym szlafroku. Czerń i biel okryta purpurowym kożuszkiem. Cudo. Uchyla rąbek materiału i wystawia kopytko. Cudo. Należy to powiedzieć choćby i trzeci raz. Cudo.

- Wiesz, że to nasza pierwsza rocznica?- mówi na progu. Miałem nosa, aby się odstawić.
- Rok się znamy?
- Miesiąc – poprawia.
Unoszę butelkę.
- Trzeba to uczcić.
- Ale najpierw cię umyjemy, kojotku. Dzisiaj w barze poczułam bijący od ciebie smrodek.
- Sorry, gdy nie ma morfiny, odświeżam jedynie umysł.

Bierze mnie za krawat. O, jaka spragniona mego towarzystwa.
- Ale teraz masz mnie – mówi.

Kwiaty znikają gdzieś tam w wazonie, szampan idzie do lodówki. W mgnieniu oka lądujemy pod prysznicem. Ale po kolei… Rzeczy zdejmujemy już w drzwiach. Samo idzie. Prochowiec i kapelusz zwisają z klamki. Marynarka leży na podłodze. White pomaga z resztą. Odpina guziki koszuli i pasek spodni. Rzucam je na bok. Mam co zdejmować. Jej wystarczy odwiązać sznurek. Oby tak dalej.

Wsuwam rączkę pod spód. Jednak założyła koronkę. E, damy radę. Byle do przodu. Całujemy się... Sama słodycz.

Dwie pary gatek… O przepraszam, gacie i majteczki znikają na progu łazienki. Wchodzimy pod prysznic. Odkręcamy letnią. Zimna odpada, rozchorowalibyśmy się. A ciepła rozgrzewa przed samą zabawą. Compadre nie może się przemęczać. A właśnie… Wstawaj, wstawaj, wstawaj, czas na ciebie. Obowiązkowy post minął! Potrząsam nim. No wstawaj! Czas świętować. Naprężaj mięśnie… Znaczy odprężaj. Sam też muszę. Pomalutku.

Dotykam czarno-białych rączek, bioderek, nóżek. Mhmmm... Schylam się. Całuję brzuch. Miękki, gładki, ciepły. Słodki. Słodki. Słodki. Nie sposób się oderwać. Liżę pępek. Słyszę jej zachwyt. Idę na piersi. Dopadam je. Ssę. Słodkie. Słodkie. Słodkie. Strumień z natrysku ułatwia zadanie.. Przymilam się. Wiem czemu. Podnoszę wzrok. White przypomina pasiastą boginię. Cudowne stworzenie szczęścia. Zmoczona grzywka dodaje uroku temu cudu. Opada sięgając biustu. Czyste piękno. Głowa uniesiona wysoko, z powagą...

Schodzę niżej. Przystrzyżony boberek czeka. Pod tymi ciemnymi włoskami zebra kryje swą cnotę, hę.
– Strzyżony specjalnie dla ciebie dziś rano – mówi.
- Pomalutku, skarbie - odpowiadam.- Umówiliśmy się, że zrobię lizanko i słowa dotrzymam.

Zaczynam. Rączki przed siebie. Dla wygody. Jaka jej pupcia gładka. Gładziutka… Jakbym dotykał delikatnej sukienki.
Językiem idzie mi nieźle. Już to zna. Robię nie gorzej od jej byłej. - Mhmmmm… - Słyszę zebrzy zachwyt. Włoski trochę szorstkie. Drapią koniuszek języka. Ujdzie. Muszę uważać. Przesadzę i po zabawię. Delikatność to podstawa. Ważne jak wyczucie i rytmika. Styl. Coś tam umiem.
Następny pomruk zadowolenia… Pamiętaj, pomalutku. Kończenie przyjemności zbyt wcześnie jest grzechem. Wytrzymaj, proszę.

White nie ustępuje mi kroku. Dotyka mojej głowy. Tarmosi uszy. Drapie pod włos… Jak ja to kocham. Jedziesz, dziewczyno. Drap dalej! Drap, drap. Podsycaj wspólny ogień. Byle nie przesadzać, maleńka. Mała diablica. Nieokiełznany demon. Coś jak ze mną. Nie daję sobą pokierować. Mam wolną wolę. Zebrzy pomruk. Nie wymuszam na niej rozkoszy, po prostu dobrze gram w tę gierkę.

A biedny compadre czeka na swoją kolej. Biedulek. Zwisa posmutniały. Wybacz. Jako najwierniejszy przyjaciel i druh zasługujesz na rozprężenie.

- Jak tam?- pyta kochana zebra.
- Kocham cię – wymyka mi się. Za szybko.
White pomaga mi wstać i sięga po compadra. Proszę, viejo (stary), doczekałeś się. Miłej kąpieli.
- Pora go umyć – mówi.

Bierze z umywalki gąbkę, moczy ją, namydla. Schyla się i go obmywa. Głaszcze. Czyści dokładnie. Tutaj i jeszcze tutaj… Nie pomija żadnego miejsca. Ściska i myje. Dawno tego nie robiłem. Poprawka, nigdy tego nie robiłem. Nikt nigdy mi tego nie robił w ten sposób. Nieładnie zapominać o towarzyszu niedoli. U, przyjemnie... White umie to robić. Jeszcze, jeszcze tu i tam. Kawałek po kawałeczku. Głaszcz, głaszcz. Nie przerywaj. Jezu, co za rozkosz. U, jeszcze, jeszcze…

Wspomnienia o tamtej skunksiczce zostają w tyle. Spadaj, frajerko! Nie dorównasz zebrze w tych zmaganiach. Ten ogień pod natryskiem, ten wulkan. Dużo ciepła. A w trójkę dałoby radę? Z dwiema? E, świńskie myśli łażą po głowie. Tylko my dwoje, ja i White, we dwoje. Nikt inny. U-u-u-u… Dobrze, dobrze.

Później będzie znacznie lepiej.

Kłótnia sąsiadów z góry pobudza nasz apetyt. Idzie…. Na wyciszenie denerwującego hałasu nie ma bardziej sprawdzonej metody niż własnoręczny harmider. Z White wiemy, czym wprowadzić siebie nawzajem w głośny zachwyt. Obustronna zabawa. Masuję jej podbrzusze, gdy ona zajmuje się compadrem. Przywieram plecami do kafelków. Zimne. Szczeniacki pisk. Oboje piszczymy. White kładzie głowę na mój kark. Całuje szyję. Nie przestając mnie rozpalać. Dłużej tego nie udźwignę. A-a-a-a, wreszcie… Doczekałem się. Dzięki, skarbie, za pomoc.

Wręcza gąbkę, odwraca się i unosi ogonek. Proszę, moja kolej? Wstęp do drugiej rundy? Zobaczymy. Znajdę odrobinę siły i na to. Po pierwsze, głaskanie. Pomalutku. Pasiastą pupcię myję z wyczuciem. Mhm, nie wolno pominąć żadnego kąta.
- Na tym chyba skończymy – mówi White.
- Tak szybko? – pytam i dla żartu daję jej klapsa.
- Ejże! Nie pozwalaj sobie!
- Poniosło mnie, wybacz.

Całuje mnie. Droczyła się, kochana.

Wyłączamy natrysk i wychodzimy spod prysznica. Zabawę kończymy na łóżku. Nadzy i mokrzy. Uszczęśliwieni. Miło. Szampana pijemy ze zwykłych szklanek, hę. Komuś nie pasi?

- To już miesiąc?- pytam dla pewności. Nigdy jej nie mam.
- Na to wychodzi. Przed twoim przyjściem dzwoniła Florance.
- Co mówiła twoja była?
- Życzyła powodzenia na nowej drodze życia.
- Nie wieźliśmy ślubu. Co z nią?
White wzdycha. Podnosi się, siada na kolankach i zaczyna opowiadać:
- Tego żałuję. Chciałabym ubrać suknię ślubną po mamie. Pamiętam zdjęcie z albumu ciotki. Mama wyglądała pięknie tamtego dnia. Podobno ojciec zaciągnął pożyczkę pod zastaw rodzinnego domu, żeby mieli piękne wesele.- Śmieje się.- Dziadkowie wściekli się, kiedy się dowiedzieli.

Sięgam do pasiastych plecków. Głaszczę je. Z tyłu równie dobrze jak z przodu. I ten ogonek… Mhmmm... W lewo i w prawo, i tak źle i tak.
- Smutne – mówię.
- Dlaczego?
- Pewnie zepsuli wesele.
Znowu wybucha śmiechem.
- Nic z tych rzeczy. Zabrali ślubne prezenty i akurat starczyło na spłatę.
- Grunt to rodzinka. Z nią nigdy się nie nudzisz.

Kładę głowę na jej kolankach. Idealnie. Podziwiam najlepszy w życiu widok.

- Z nami będzie inaczej.- Bierze mój pysk i przyciska do piersi. Jezu, czasem w ciebie wątpię, ale ty zawsze umiesz przebaczać grzesznikowi i zesłać mu wybawienie.. - Obiecaj mi tylko, że nie pójdziesz do tamtej dziewczyny.
- Znowu wracasz do tej z baru? Nie masz nic lepszego do... - Nie powinienem obrażać kogoś, kto utrzymuje takiego kundla jakim jestem. Podłe. White haruje na te cztery ściany. Ledwo starczy. A ja? Mam 100 $ miesięcznie za nic, za odwiedzanie wujka wariata. Doliczmy słaby i niepewny zarobek prywatnego łapsa. Łatwiej zgarnąć kontuzje, rany, śmierć. Tyle na temat ciężkiej i uczciwej pracy.

Pocieszeniem pozostają nieprzespane noce. Wtedy myślisz o minionych i nowych grzechach. Porażki, porażki, porażki. Porażka. Teraz bym się ze wstydu przespał. Parę minut nie zawadzi. Oczy same się kleją. Na próżno. W towarzystwie White sen traci znaczenie. Wyłącznie przy niej.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.