Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica III  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/18
Przeczytano: 798 raz(y)
Rozmiar 6.14 KB
0

(+0|-0)
 
Następnego dnia czeka mnie podła niespodzianka. Pod wskazanym adresem odnajduję dom publiczny. Czemu jestem zaskoczony? Strój tamtej cizi tłumaczył, gdzie odbędzie się spotkanie. Ale problem nie leży w tym. Wina budynku. To żaden tani burdel ani hotel miłości. Pałacyk z południa, są kolumienki, schodki, sugeruje wysoką poprzeczkę. Marmur. Do pełni obrazu brakuje odźwiernego w drzwiach.

Różne kluby, bary, miejsca spotkań w niczym nie różnią się między sobą. Niby normalne miejsca, przystanki w czasie nocnej wędrówki do domu. W nich odpoczniesz. Odnajdziesz doborowe towarzystwo. Znajdziesz kąt na przyśnięcie – opowiadają klienci. Klimat, kobiety, loveboy'si , martwe światła i żywe noce zapraszają. Wypada wejść dla rozluźnienia. Odpocznie może umysł, ale nie ciało. Czekają ciężkie próby.

Przechodnie z cienkimi portfelami niemile widziani, tak na marginesie.

Nic nie jest takie same po przekroczeniu progu. Tracisz każdy zmysł. Odchodzą po kolei – słuch, wzrok, dotyk, węch, rozum. Poznanie otoczenia kosztuje. Siadasz, zamawiasz drinka, czekasz. Pierwsza szklanka zawsze do połowy pełna. Frajer myśli, że zamydli kelnerce oczy. Zamawia drugą połówkę, a ona szybciutko podchodzi i zapyta: ,,Czegoś więcej, kochaniutki?”. Wie czym i w co grać. I o co. Ułożyła plan. Ubranie przygotowane na błysk. Akurat w jej pracy strój mało znaczy. Ważne ciałko pod nim. Gość na oko ocenia proporcje. Sądzi, że złowił złota rybkę. Zasypia w jej towarzystwie i kończy ze strzaskaną głową. Czegoś się nauczy, jak przeżyje. Jak umrze, inni nie zapamiętają jego końca. Właśnie to oni wypełniają rynsztoki i śmietniska.

Każdy walczy, efekty bywają rożne.

A ja stoję przed wejściem przeznaczonym wyłącznie bogaczom.

To za niedotrzymanie słowa White, oszuście. Prosiła, żebyś nie szedł. Poszedłeś. Masz za swoje, frajerze.

- Ja pierdolę – klnę cicho pod nosem – wpadłem w niezły szajs. Czemu przed wyjściem nie palnąłem głową o drzwi? White by się mną zajęła, oj, doprawdy troskliwie.

Trudno. Jak mnie wywalą, nie będzie kaszany. Najwyżej stracę parę zębów.

W holu wykładanym perskimi dywanami czuć męczący gorąc. Duszno… Uff, na ile ustawili grzejniki? Uduszę się. Co z tą temperaturą? Muszę oddać płaszcz i marynarkę do szatni. Nie ma innego wyjścia. Zdejmuję je. Nie kończę na tym. Odwiązuję krawat i odpinam koszulę na dwa górne guziki. Inaczej nie dam rady i padnę.

Samo wnętrze podgrzewa atmosferę. Patrzę po tych dziwnych płótnach i rzeźbach, które ,,zdobią” pomieszczenie. Obrazy wariatów, szaleńców, narkomanów, pijaków. Oszustów. Dzieła degeneratów kupione na pchlich targach i po galeriach.

Czy to dwa lisy czynią sobie wzajemną przyjemność w wannie? A nie, w basenie. Dostaję amoku. To wygląda na robotę pijaczka. Plątanina barw. I czemu ich ptaszki tak dziwnie oplatają rude ciałka? Nowoczesne malarstwo, wariatów szachrajstwo. Może da się owe cudo wziąć za ćwierć zapłaty. Prezent dla Terence'a jak znalazł. Muszę zadzwonić do tego jelenia. Ciekawe co u niego w Meksyku. Wyjechał przed dwoma tygodniami i dotąd dał dwa znaki życia.

-A pan tu po co?- słyszę.

Szatniarz, szarawy smok bądź jaszczur we fraku i w grubych szkłach, przygląda mi się krzywo z ukrycia. Wpierw go nie dostrzegam. Siedzi za biurkiem, ustawionym w ciemnym kącie. Za jego plecami wisi szkarłatna zasłona. Bogata tandeta.

- Błoń płoszę zostawić w schowku – mówi.
Poklepuję wierną kaburę zawieszoną pod pachą.
- To dla bezpieczeństwa.
- O bezpieczeństwo płoszę się nie małtwić. Zadbamy o nie.

Unosi dzwoneczek. Dzwoni. Zza zasłony wychodzi rosły królik we fraku. Hienowata twarz i barwa futra, jasno żółta z pręgami. Skubany długouchy. Nasłuchiwał sygnału.

- Problemy?- pyta szatniarza.
Smok pokazuje na mnie.
- Ten pan nie chce oddać błoni.
- Lubię mieć przy sobie choć jedną wierną rzecz. Nie znoszę, gdy komuś nie podoba się moje zdanie.

Króliczy hien spluwa do spluwaczki stojącej przy biurku szatniarza.

- Ciekawe – mówi - sam tak uważa.
- A pan w ogóle umówiony?- pyta szatniarz.
- Zaproszony.
- Tu się nie zapłasza, a umawia. Jeśli nie ma pana na liście gości, płoszę wyjść.

Wyciągam wizytówkę otrzymaną wczoraj. (Nawet nie zdążyłem rzucić na nią oka). Wręczam ją. Szatniarz przygląda się papierkowi, kiedy ochrona przygląda się mnie. Takiego pyska nie chciałbym spotkać po raz który. Nie żebym miał coś przeciw Afrykańczykom, ale temu natura poskąpiła urody. Chyba że w miejscu twarzy ma same blizny. Przesłonią obraz rozpaczy.

- To aby nie fałszywka?- pyta szatniarz.
- Prawdziwa – mówię.- Sama wymieniona mi wręczyła.

Smok chucha ognikiem z nosa i pali papierek.

- Te wizytówki czasem spławiają płoblemy. Tacy łóżni tutaj przyłażą i łobią awantuły, że mają specjalne życzenia i trzeba potem ich wyrzucać – odwraca oczy na królika – pławda, JM?

Ochroniarz prycha.
- To co, panie Smith, wyrzucamy?
- Poczekaj, MJ, ten kojot dostał ołginalną wizytówkę naszej Iształ. (Isztar? A więc tak nazywa się klientka).Może to nowy klient?(Ja wam dam mnie tak nazywać). Gdzie ją pan poznał?
- Sama mnie zaczepiła.
- Na pewno?- wtrąca ochroniarz.

Dopiero teraz czuję króliczy oddech. Czosnek i wóda. Kukurydziana. Zabójcza mieszkanka. Nieprzygotowanym wypali trzewia do samej mety. Tak twierdzą.

- Jak będzie?- pyta.– Oddajesz po dobroci albo nauczymy cię grzeczności.
Zostawiam visa i rewolwer. Żal rozstawać się z chłopakami. Zostają pięści. Ale co nimi mogę? Przy łapskach ochroniarza są muchołapkami.
- Zadowoleni?

Szatniarz kiwa głową na ochroniarza, po czym mówi: - I piętło, pokój F1.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.