Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica IV (+18 BDSM)  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/9/26
Przeczytano: 923 raz(y)
Rozmiar 10.29 KB
1

(+1|-0)
 
W powietrzu krąży ze 40 stopni.... Ciężko chodzić w takich warunkach. Koszula i spodnie kleją się do mokrego futra. Powariowali. Jak oni tu wytrzymują? Musieli zamontować po pokojach wiatraki. Mają na nie. Mają za co. Hajs klienta się zgadza.

Zachowaj czujność. Uważaj. Tylko ty i twoja odwaga przeciw całemu szalonemu światu bogaczy. Im głębiej w korytarz, tym bardziej mam ochotę wyjść. Nigdy nie trafiam na dobre miejscówki. Zapominam o mieszkaniu White. Swoje 4 ściany omijam z daleka. Się nie chce wracać do samotności. Cienkie ściany, materac, walizka i pojedyncza decha miast drzwi. Oszaleć można tego upału...

- O, Arturo! O, Arturo! Nie przestawaj! Nie przestawaj! Nie przestawaj! Już to czuję! Ależ cudowne uczucie!

Poznaję imiona klientów, klientek i personelu obojga płci. Przesadzają. Spuście z tonu i serc. Rozumiem, płomień rozgrzewa oboje, że nie sposób ugasić tonacji, ciśnienie przekracza granicę… Następuje wyczekiwany wystrzał i wszystko cichnie. Czemu cisza stanowi ułamek nuty? Z White kochamy się po cichu. Żadne ochy, achy. Robimy, co trzeba, co należy. Szepczemy czułe słówka. Bujam, czasem wyjdzie jeden pomruk, pisk.
Brakuje mi jedynie skargi za zagłuszanie ciszy nocnej.

- Chodź, syneczku, do tatuśka! Mam dla ciebie pyszną rurkę z kremem! Jest pełna i pragnie twych słodkich usteczek.

Gdzie ja trafiłem? Rurka z kremem?! Litości! Compradra bym tak nie nazwał. Szanuję każdą cząstkę siebie.

- Oj, tatuśku, troszkę mnie ochlapałeś – piszczy głosik.

Bez komentarza.

Dochodzę do F1. Rzeźbione drzwi przedstawiają orgietkę poczwórnego kwadratu – wilk i wilczyca, lew i lwica, królik i króliczka, smok i smoczyca. Każdy z każdym. Babka z babką, gość z gościem. Ujdzie. Do czasu. Jakaś granica musi pozostać nietknięta.

- Proszę! Przestań! Nie! Nie! Tylko nie to! NIE!- dobiega ze środka kobiecy krzyk.- Proszę, przestań! A-a-a-a… To boli! Nie! Nie! Boli!

O, brak szacunku wobec biednej dziewuszki? Nie przy mnie. Pierwsza myśl, ratować. Taki już jestem – nie znoszę damskich bokserów. Druga, wparować tam bez pukania. Ale jak? Broń zostawiłem na dole w towarzystwie gada i olbrzyma. Ten drugi przybiegnie na każdy dźwięk. Dopiero sie zacznie… ROZRÓBA W ELEGANCKIM HOTELU – to dopiero temat!

No, sępy, nie nacieszycie się nową aferą. Tracicie dobry nagłówek. Wasza strata, zysk maluczkich.

Unoszę nogę i wywarzam drzwi. Zawiasy nie wytrzymują. Tandeta. Jak wszystko wokoło.

- Komu dać…

Z sufitu zwisa łańcuch, do którego przywiązany jest nagi smok. Ręce wykręcono do tyłu, a nogi i ogon unieruchomiono skórzanymi pasami. Żeby było weselej, pod gadem leży fretka w koronkowych majtkach. Piersi małe, lecz kształtne. Zabawia się smoczym przyrodzeniem. Liże, ssie, gryzie. Torturuje. Byle nie przesadzić. Nie przestaje, nawet gdy wpadam. Przerywa na moje chrząknięcie. Podobnie czyni parka samiczek przy ścianie. Śnieżnobiała smoczyca klęka blisko boberka klaczy. Sprawczynie całego zamieszania. Zwyczajnie jedna za mocno podnieciła drugą. Bywa.

Zawsze wpakuję ogon w obcy zamęt. Bohaterszczyzny się zachciało. Za stary na wygłupy, za młody, by wiedzieć wszystko o życiu.

Czemu zostawiłem White i wziąłem się za te zlecenie?

- Dlaczego przerwaliśmy?- pyta smok. Oczy ma zawiązane aksamitnym szalem.- Zapłaciłem za pełną godzinę!

Oj bracie, za ostre lubisz gierki. Marnujesz siły na te diablice. Wykończą ciebie.

Ktoś biegnie schodami. Wiem kto. Jestem w zupełności pewny swego. Do środka wpada wcześniej poznany ochroniarz. Wydaje się wściekły z ponownego spotkania. Wzrok wypełniony wściekłością… Złość zapracowanego.

- Znowu ty?!- Celuje we mnie z krótkiego rewolweru.- Doigrałeś się, kojocie!
- Czekaj, MJ.- Odzywa sie znajomy głos. Ponad smokiem przelatuje wczorajsza skunksiczka o złocistych skrzydełkach. Dzisiaj wygląda zupełnie inaczej. Włosy spięte w koński ogonek, do tego gorsecik, majteczki z kokardą z przodu, siatkowe rajstopki i bat w dłoni. Gdzie ja trafiłem?
- Co tu robisz, detektywie?- pyta.
- Rąbnąć go? – wtrąca hienowaty królik. Wydaje się niecierpliwy, choć na dole był taki cichy.
- Ja się nim zajmę. To mój znajomy.

Znajomy? Od kiedy? Dziewczyno, ty się kiedyś doigrasz przez takie znajomości.

Skinięciem dłoni każe mi iść za sobą. Wychodzimy na korytarz. Dobra, nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło. Fretka wróciła do obrabiana jaszczurzej męskości. Podobnie zrobiły tamte dwie. Wróciły do wspólnej zabawy. A długouchy wrócił na posterunek.
Każdy ma swoją rolę. Trzeba grać dalej.

***

Trudno mi odwrócić wzrok. Skunksiczka, idąc przodem, podejrzanie unosi ogonek. Zakrywał bioderka i pupcię. Kiedy są odkryte, korzystają z mojego zakłopotania. Przyciągają uwagę. I w jeden boczek i w drugi. I w lewy i w prawy. Dodajmy biały środeczek, białe słoneczko na szarym tle. Cały widok jest opasany pionową kolumienką ze słodkiego materiału, który zanika w bieli pupci.

Zagryzam język. Pamiętaj, że przyszedłeś zarobić parę groszy. Pamiętaj o White!

Przy końcu korytarza wchodzimy do czegoś w rodzaju przedpokoju. Całą lewą ścianę przesłania lustro. Czyli tu sprawdza, jak kostium na niej leży. Przechodzimy do sąsiedniego pomieszczenia. Ogród? Pomyłka. Pokój jest zapchany kwiatami. Stoją wszędzie - na oknie, na podłodze, na ścianach, na niej akurat wiszą. Podobnie świecie. Pełno ich. Wszystkie posłusznie zapalone wypełniają pokój światłem. Dostrzegam powód ilości. Nie wybudowano okien.

- Lubisz wpadać w nie w porę - mówi skunksiczka.
- Przepraszam, ale te wrzaski wziąłem za konkrety.
- Nic się nie stało. Skoro przyszedłeś, wyjaśnimy nasze sprawy. Usiądź, proszę.

Siadam na jednym z muzealnych krzeseł nadających się na wystawę. Tymczasem ona nie próżnuje. Unosi nogę i kładzie ją na moim barku. Jaka milutka, jaka słodka. Nadal musi pamiętać zajście z baru.

- Jak ci się podoba moja praca?- pyta.
- Lubisz uszczęśliwiać w oryginalny sposób.

Ściąga ze mnie swój ciężar.

- To moja profesja. Pozwolisz, że się przebiorę?

Skunksiczka nie czeka na odpowiedź. Odkłada bat i zaczyna. Wpierw zdejmuje gorset, sięga pleców, odwiązuje kokardy. Odpina pończoszki. Pod nimi założyła drugą parę. Nylon. Zdejmuje ją po pozbyciu się majteczek. Ociąga się. Rzeczy trafiają do wiklinowego kosza z brudami. Przechodzi goła i wyciąga z szafy cienki szlafrok. Nie zawiązuje sznurka. Siada naprzeciw mnie i rozsuwa nogi. Rzucasz swój urok i czar z myślą, że się złapię? Nic z tego. Mam swoją połówkę. Wczoraj spędziliśmy we dwoje miły wieczór. Ale próbuj dalej. Próbuj, próbuj, dziewczyno. Przyda się trochę dowcipu.

Dawaj, co tam masz.

Bierze z kieszonki składaną lufkę z papierosem. Przybliża koniuszek bibuły do najbliższej świecy. Zaciąga się i wydmuchuje kilka kółek, po czym przytrzymuje lufkę nieruchomo w powietrzu. Kółka dolatują do mnie... Ciekawy zapach. Tytoń z domieszką sproszkowanych ziół… Wdycham. Chińszczyzna. Taka magia to tylko u nich.

- Twoja zebra wie, że przyszedłeś?- pyta.
- Nie włączaj jej do tego. To po pierwsze. Po drugie, mogę zapalić?
- A czy zabroniłam?
- A czy mówiłem, że mam ochotę?

Oblizuje się i dotyka językiem czubek nosa.

- Ktoś tu lubi żartować, nieprawdaż?
- Żaden ze mnie Chaplin czy Groucho Marx. – Krzyżuję dłoni na kolanach.- Ale lubię chodzić na ich filmy.
- Sam?
- Lepiej pomówmy o sprawie.

Wręcza mi zdjęcie. Czarno-białe. Widzę małego facecika, myszona, w głupiutkim ubranku, w durnowatym kapelusiku z bambusową laseczką u boku. Ciekawe kim jest? Aktor? Radny? Były klient, który nie zapłacił za usługę? Każdym po trochu? Druga strona zdjęcia jest pusta. Czysta powierzchnia.

- Masz troszkę poniuchać i przyprowadzić tego gościa. Nazywa się Markiz de Sade.
- Belg? Holender?

Skunksiczka puszcza kolejne kółka.

- Francuz czystej krwi. Łatwo go poznać. Mówi z dziwnym akcentem i zawsze jest ubrany w ten zabawny kapelutek. Aha, no i zawsze nosi przy sobie bambusową laskę. Ciągle się tak nosi. Dlatego dostałeś zdjęcie.
- Ma zwyczajowe miejsce?
- Zaraz wszystkiego się dowiesz….

Sięga do chińskiego wazonu. (Wcześniej go nie zauważyłem). Wyciąga banknoty. Kobitka kuta na ogon. Wie, gdzie mieć dobre kryjówki.

- 1000 $ teraz, 3 tysiące po. I nie próbuj ukraść tej wazy. W pokoju są tysiące kryjówek. Zawartość zmieniam każdego wieczoru.

Nie słucham. Wolę sprawdzić zapłatę. W moim zawodzie fałszywki to częste wynagrodzenie. 100 banknotów, każdy o nominale 10$. Cholera, to ci forsa. Prawdziwa. Czoło zaczyna być mokre od potu. Nic dziwnego. Taka suma zakręca myślami. Gdy dostanę pozostałe 3 tysiączki, to na 40 miechów olewam wuja i jadę odpocząć z White w jakimś niedrogim hoteliku na Wschodnim Wybrzeżu lub do jej ciotki do San Fernando.. Nie! Nie mogę! Uznają to za rezygnację z umowy. Trzeba odwiedzać starego wariata. Ale podzielę się z White. Nie ma bata, żebym tego nie zrobił. A za resztę, jak zostanie, kupię rzeczy dla pana Iwakashi. Skośnookiemu mędrcowi należy się mały upominek.

- Musisz nieźle zarabiać – mówię.
- Uwielbiam ostrą zabawę, a każdego to kręci.
- Nie każdego.
- Czy twoja zebra ciebie nie nudzi?- Unosi prawą nogę i prostuje ją w powietrzu. Palce są wycelowane we mnie.- Mogę dać ci ekstra zniżkę.
- Słuchaj, Isztar, jeśli masz tak na imię, próbuj tej gimnastyki na innych. Na takie igraszki jestem za spokojny.
- To się jeszcze okażę. – Rzuca uśmiech i gryzie końcówkę lufki.- A teraz pora rozwinąć pewne tematy.
- Tego się spodziewałem...



 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.