Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica VII  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/11/8
Przeczytano: 695 raz(y)
Rozmiar 4.80 KB
0

(+0|-0)
 
Rano mam zamiar wracać do siebie. Czas na sen. Cóż, czuję poprawę. White mnie wyleczyła. - temperatura spadła, w głowie przestało się kręcić. Drgawki odeszły. Wezmę całotygodniowy zabieg, hę. Dopiero nabrałbym sił. Tym razem nie poprzestalibyśmy na przytulaniu. Oj nie, nie, nie, po tygodniu należałoby wyrzucić kołdrę, pościel, samo łóżko. Ogień miłości. Tego nic nie ugasi. A niech ktoś spróbuje. Popamięta.

W Mieście pracuje za wielu lekarzy. Jednocześnie żaden nie przyłoży zimnego okładu na czoło i zacznie, sami wiecie, jakiej zabawy.

,,Kuracja” miała i ciemne strony. Usłyszałem ,,dziecko” i załamka. Ja ojcem? White nie kłamie jak politycy albo gazety. Rzuci prawdą prosto w oczy. Ale dziecko. To mnie przeraża. Ja nie wiem, lubię dzieci, ale żeby być ojcem potrzeba… Nie wiem, odpowiedzialności. Zadbam o czyjeś życie, jeśli marnuję własne?

Dziadek mawiał: ,,Nigdy nie wierz kobiecie, gdy chce rozmawiać o dziecku. Wtedy zwiewaj, gdzie jej nie znają. Nie łam się, gdy pójdzie za tobą. Przynajmniej masz z kim toczyć boje”.

Za takie słowa szanuj starszych.

Dziadek, czemuś umarł? Mogłeś dłużej pożyć o te dziesięć, piętnaście lat…

- Herman Hechixos?- pyta jasny panter w granacie.

Drogę zagradza wspólnie z kolegą.

- Czego?

- Proszę z nami.

- Dziękuję, ale nigdzie się nie wybieram.

- Ale my nalegamy – mówi.

Jego kolega, czerwonawy szop czy pand o kocim pyszczku, okrąża mnie i przystawia do pleców pistolet. Mocny argument.

Czemu się zdarzyliście, kiedy jestem niewyspany?

***

Skończę zabity kulą przekupnego gliniarza i pozostawiony na pastwę robactwa całego Miasta? Dziękuję bardzo, nie skorzystam. Nie lubię takich okazji. Gonię resztkami sił, ale nadal mogę stać, walczyć. I dobrze. Prawda, ci goście maja mnie w garści i sądzą, że pójdzie im ze mną łatwo. Ale się mylą.

Poczekam na dogodny moment.

Jeden problem - nie wiem dokąd jadę. Widzę domki, tanie wille za cenciaka, zniszczone chodniki, palmy nierówne wzrostem. Daleko wiozą. To muszą być przedmieścia w głębi lądu. Kiepsko. Tramwaje i autobusy z rzadka tu przyjeżdżają. Zapomnijcie o taksiarzach. Wolą znajome ulice i klientelę z grubszym portfelem. Forsa to podstawa.

Było, nie było, na ucieczkę zawsze przyjdzie pora. Gliniarze, z którymi siedzę na tylnim, to łazęgi. Nie wyglądają na takich, ale czuję to. Szczyle wzięte wprost z ulicy. Łazili bez celu jako ciecie i na pytanie, czy chcą zarobić poszli… Co będę gadał, zrobili byle jaką rewizje i luźno skuli łapy. Przy okazji odkryłem przykry fakt – visa i rewolwer zostawiłem u White. Zostają pięści.

Starczy wyczuć odpowiedni moment.

- I na co ci to wszystko, kolego?– zaczyna jasny panter. Siedzi po prawej.-Masz wątłe zdrowie, które musisz oszczędzać.

- Takich jak ty trzeba wrzucać do morza w betonowych skarpetkach – rzuca z lewej czerwony pand.

Zamierzamy się bawić w złego i dobrego gliniarza? Chętnie zagram według moich zasad.

- Nie mieliście udanej nocy ze sobą?- rzucam krótko.

- No chyba nie chcesz dożyć swojej – odpowiada pand.

-A może kojot śpieszy na umówioną randkę?- pyta panter.

- Chcesz napaleńcowi prawić kazania? Nastraszmy cwaniaczka. Popamiętał, że burleska zaczyna się o 22:00, a do tego czasu każdy praworządny ogon bierze się do uczciwej pracy.

- Panowie – odzywa się gość siedzący obok kierowcy – bądźcie wyrozumiali dla tego kojota.- W lusterku dostrzegam jego zimne spojrzenie. Znajome. Skądś kojarzę… Te mysie uszy, ten durnowaty kapelusik. To ten myszon! Szybko przestał bełkotać. Przeraził się wczorajszym spotkaniem i w ramach zemsty postanowił mi urządzić ostatnią wycieczkę. Szacuneczek. Niech jednak nie myśli, że odpuszczę. Nie zrezygnuję z przyjemności dowalenia gnojkowi.

- Nie chcesz kłopotów, nieprawdaż, mój drogi? – pyta myszon.

Nie odpowiadam. W towarzystwie świrów lepiej zachować milczenie i ich nie drażnić.

- Widzę, że wolisz zachować kąśliwe uwagi dla siebie. Cóż, skoro milczenie jest tobie droższe niż życie…

Wyrywam się obstawie. Próbują mnie powstrzymać. (Za wolno, koledzy). Kierowca dostaje ode mnie karczycho. Ten traci panowanie nad pojazdem. Wpadamy w poślizg. Świat wiruje mi przed oczami. Pisk opon miesza się z metalicznym dźwiękiem uderzenia o coś twardego, najpewniej latarnię. Tyle widzę przed czołowym zderzeniem…


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.