Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Opowieści Z Kontynentu: Zielony Świt Rozdział 3  
Autor: Neckroo
Opublikowano: 2015/11/11
Przeczytano: 912 raz(y)
Rozmiar 73.22 KB
0

(+0|-0)
 
Czas na dalszy ciąg opowieści.

Opowieści z Kontynentu: Zielony Świt rozdział 3

Elii długo nie zwlekała. Czakram ze świstem przeszył powietrze. Arsen patrzał jak metalowy okrągły przedmiot sunie w jego stronę. Prychnął. Skumulował nekromantyczną energię w prawej dłoni i uniósł ją. Ziemia przed nim zaczęła wybrzuszać się. Po chwili pojawił się pierwszy szkielet jakiegoś dawno już nieżywego animala, potem pojawiały się następne. Zmieszane z glebą i lita skałą, zaczęły formować ścianę w którą uderzył oręż. Czakram wbił się w jedną z czaszek. To spowodowało że ściana nagle zaczęła żyć. Kości wszelkiej maści, zaczęły tańczyć próbując wyrwać się z ziemistego więzienia, do którego były przytwierdzone. Dark patrzał na myszkę która nagle zniknęła mu z oczu. Gdzie była? Rozpłynęła się jak we mgle. Zauważył szybko jak kilka sztyletów, leci z góry w jego stronę. Szybko spojrzał w tamtą stronę. Tam więc była! Arsen szybko wystawił rękę po jednego ze szkieletów budujących jego mur i wyrwał go. Zasłonił się nim. Jednak nie zbyt skutecznie. Jeden ze sztyletów trafił go w miejsce gdzie jest prawe płuco. Dark zasyczał z bólu i odrzucił truposza. Ten rozpadł się na biały proszek. Ręką chwycił wbite ostrze. Wtem zauważył że ktoś za nim stoi.
- Elii? - zapytał z niedowierzaniem. Jak to? Była w kilku miejscach? Była taka szybko? Arsen na razie nie miał czasu na rozmyślanie. Później przeanalizuje jak to zrobiła. O ile tylko, wyjdzie z tego cało. Myszka szybko dobyła dwa sztylety i dźgnęła Arsena pod żebra, potem go uniosła kilka centymetrów nad ziemię. Nekromanta zajęczał z bólu.
- Słabniesz Arsenie. Kilka starć temu, nie dałbyś mi tak blisko podejść. - oznajmiła biało-szara animalka z nieukrywanym uśmiechem. Dark musiał to przyznać. Wcześniej Elii nie była tak dobra. Ile już razy odganiał ją od siebie, a ona jak bumerang wracała. Jak nieznośna mucha, latała wokół niego. Arsen miał już jej dość. Jednak nie potrafił jej zabić z powodu genezy, jakiej ich łączyła. On jako twórca, ona jako ofiara. Jedna z wielu. Merson nie była pierwszą która go ścigała. Jednak była jedyną jaka znał, która była tak obsesyjnie pochłonięta rządzą zemsty na nim. Dziecko z Cichego Miasta. Kto by pomyślał że ona zostanie jego nemezis. Przed oczami Arsen nadal miał płonące domy miasta, którego już nazwy nawet nie pamiętał. Jęk pożeranych ofiar zombi, płacz i błagania ćwiartowanych przez szkielety, ghule i inne nieumarłe tałatajstwo. I on...stojący po środku całego koszmaru. On i mała dziewczynka. Mała biało-szara myszka, struchlała siedząca przy ciele swojej na wpół zjedzonej matki. Arsen próbował zmyć ten obraz. Usunąć go w cień. Zapomnieć. Zapomnieć jak bojące się dziecko wtulało się w trupa i zamykało oczy z których i tak lały się strumieniem ,kryształowe łzy mieszające się z piachem, brudem i krwią. Jednak wracał on za każdym razem gdy Elii się pojawiała. Ten obraz go prześladował. Jednak teraz ma szansę się oswobodzić. Przynajmniej zapomni to wydarzenie. Pozbędzie się Merson raz na zawsze i zabierze od siebie te wspomnienie.
- Tak uważasz? Merson... - odparł stanowczym głosem. Chwycił za jej nadgarstki i przysunął swoja głowę do jej twarzy. - Nigdy nie bądź pewna wygranej, dopóki nie zwyciężysz. - odparł. Jego oczy zajaśniały krwistą czerwienią. Spod rękawów wysunęły się dwa kościane węże, które owinęły się wokół ramion myszki. Dwie gardziele nekromantycznych tworów zacisnęły się na szyi animalki. Kły jadowe nie przebiły szyi ale stykały się z nią. Ta sytuacja, spowodowała że Elii opuściła Arsena. Nekromanta podsunął ją do siebie.
- Tylko nie próbuj się szarpać. Wiesz, jad nekrowęży jest morderczy. - odparł śmiejąc się. Elii zacisnęła zęby. Dark uśmiechnął się. W końcu. Za chwilkę jego węże rozwiążą problem. - Czas iść spać Elii. Pozdrów ode mnie swoją matkę. - powiedział i zacisnął pięść. Dwie szczęki zacisnęły się, co automatycznie spowodowało wstrzyknięcie porcji jadu do żył myszki. Ciało łowczyni szybko znieruchomiało. Trupi jad zabijał bardzo szybko. Nie było na niego skuteczniej odtrutki i dawał tylko sekundę reakcji. Więc był idealny do asasynacji. Dark wziął głęboki oddech. Wreszcie. Jego problemy się skończyły. Przynajmniej ten. Jego oczy zmieniły barwę. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Czuł że coś za łatwo mu poszło. Najpierw jego nemezis tak po prostu podchodzi do niego, wbija mu sztylety a później daje się zabić? Nie coś tu nie pasowało. Nagle zauważył jak ciało Elii pęcznieje. Szybko do jego nosa, doszedł drażniący zapach siarki a jego oczy zauważyły dym i małe płomienie wydobywające się z ciała.
- Szlag! - tylko tyle zdążył powiedzieć, zanim potężna eksplozja spowodowała nie mały krater w ziemi. Siła rzuciła Darkiem na ścianę z trupów która rozpadła się na kawałki, gdy koncentracja magicznej mocy się rozproszyła. Arsen po chwili zamroczenia rozejrzał się. Wybuch rozerwał jego ciało. Brakowało mu połowy górnej części ciała. Na szczęście serce pozostało nienaruszone. Jedna noga była strasznie pogruchotana. Merson stała przed nim. Pochyliła się. Sztyletem podniosła mu pysk.
- Jak to szło? Nigdy nie bądź pewny wygranej, dopóki nie zwyciężysz. Ty już nie masz na to szansy. - odparła zdejmując mu hełm z głowy. Odrzuciła go. Po chwili chwyciła sztylet i przyłożyła ostrze do jego oka. Mocno wcisnęła w oczodół. Arsen zaryczał z bólu. Fiora zaalarmowana poderwała się do lotu. Elii nie zostawiła nic przypadkowi. Czakram poszybował w powietrzu ucinając skrzydło ptakowi. Wrona upadła na ziemię trzymając się za ucięty kikut skrzydła. Merson uśmiechnęła się. Wróciła do Arsena. Trzymając rękojeść sztyletu, zaczęła kreślić linię na czaszce. Krew zaczęła sączyć się z ran które powodowała. Oko całe pływało w posoce podobnie jak połowa czaszki. Dark krzyczał z bólu ale Elii nie miała zamiaru przestawać.
- Nie bój się. Pocierpisz bardzo długo, zanim cię ostatecznie zabije. - odparła ciesząc się jak szaleniec. Nagle coś rozproszyło jej uwagę. Zauważyła że drzwi do karawany są otwarte a w sieni stoi jakaś animalka. Młodsza od niej. Przypominała nimfę z Angrivalu. Co robiła z Arsenem? Ten drań pewnie ją zmuszał do czegoś. Możliwe że roztoczył nad nią klątwę. Zdominował jej wolę. Na pewno tak było. Elii trzymając sztylet jedną ręką wskazała na nieznajomą drugą.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - zapytała pełna opiekuńczego tonu. Osóbka nie wydawała się bita, przymuszana czy coś podobnego. Nie była na jej ciele oznak terroru fizycznego czy psychicznego. Po co więc była potrzebna Darkowi? Do eksperymentów?
Clooy wyskoczyła z powozu jak z procy.
- Arsen? Arsenie co tu się dzieje? - zapytała ignorując wcześniejsze pytanie Elii. Merson zauważyła to. Ta nimfa musiała być pod jego kontrolą. Myszka wyciągnęła sztylet z głowy Arsena. Chwyciła go za szyję i podniosła, wstając przy tym.
- Coś ty jej zrobił? Potworze...za mało już istnień zniszczyłeś? - pytała wrogo. Zacisnęła dłoń mocniej w złości. Dark zaśmiał się krztusząc jednocześnie. Spojrzał na nią. Clooy rozłożyła skrzydła.
- Puść go. Proszę. - odparła lekko przestraszona. Nie miała broni po za tym małym sztyletem, który wcześniej wbiła w ciało Arsenowi. Elii spoważniała. Odrzuciła ciało nekromanty i powoli zaczęła podchodzić do Stark.
- Co on ci zrobił... - odparła spokojnym niemal że opiekuńczym tonem. Clooy poczuła narastająca niepewność. - Nie zbliżaj się! - ostrzegła trzepocząc skrzydłami. Zmieniła pozę na bardziej bojową. Biało-szara animalka zatrzymała się. Spojrzała na nimfę.
- Nie musisz się mnie obawiać. Ja nie zrobię ci krzywdy. - odparła po czym odwróciła się do Darka który ciężko dysząc próbował podnieść się z podłoża. Elii wskazała na niego. - Jego powinnaś się bać. Tego potwora. - oznajmiła z oskarżycielską miną. Clooy stanęła wyprostowana.
- Dlaczego? - zapytała. To pytanie było jak kubeł zimnej wody dla Elii. - Jak to dlaczego? Nie wiesz kim on jest? - zapytała z niedowierzaniem. Merson przeczuwała że animalka jest pod wpływem Darka ale nie sądziła, że pod takim silnym. Będzie musiała pomóc się jej wyzwolić. Myszka chwyciła fiolkę z jakimś specyfikiem. To spowodowało że Clooy znowu przyjęła ostrożną postawę.
- Spokojnie. To ci pomoże. Uwolnisz się od jego wpływu. - odparła uspokajająco. Stark jednak nie zamierzała słuchać. Wbiła się w górę i zanurkowała w stronę myszki. Ta szybko wykonała unik. Zacisnęła dłoń. Widocznie na da się jej ocalić pokojowo. Wyciągnęła kilka sztyletów i czekała na odpowiedni moment. Clooy nawróciła i znowu próbowała staranować Elii, chybiła jednak. Nagle poczuła jak jej skrzydło krzyczy z bólu. Wyczuła że nie może nim operować. Sztylety utknęły w strategicznych miejscach co skutecznie je unieruchomiło. Clooy gruchnęła o ziemię. Merson podeszła do niej.
- Arsen! - Fiora krzyknęła do nekromanty który zauważył całe zajście. Lało się z niego. Stracił masę krwi. Jednak nie to się obecnie liczyło. On i tak, nie mógł się wykrwawić na śmierć. Zacisnął zęby. Skumulował moc jaką miał. Zalewitował na ziemią.
- Łapy precz! - krzyknął do Merson. W tym momencie kościane pnącza, owinęły się wokół jej ręki. Cisnęły ją do tyłu na drzewo. Elii przyłożyła całym ciałem o strukturę rośliny. Potrząsnęła głową. Spojrzała z nienawiścią na Arsena. Jednak to szybko zamieniło się w niepokój. Kostur Darka zajarzył się na zielono.
- Czas to zakończyć. - oznajmił. Uderzył nim o ziemię. Kilka sekund później otworzył się nad nim granatowo-zielony portal. Do uszu Elii jak i Clooy doszedł jęk dusz które szybko, materializowały się w tym świecie. Latały wokół nich co rusz, szepcząc jakieś słowa w niezrozumiałym języku. Tylko Dark je rozumiał. Złorzeczyły mu, chciały aby je uwolnił. Szkielet jednak nie miał zamiaru ich słuchać. Spojrzał na Merson.
- Za daleko się posuwasz myszko. To sprawa między nami. - odparł i podniósł kostur do góry. Wokół niego jak na zawołanie wyłoniły się ziemiste mogiły z nagrobkami. Pisały na nich jakieś rzeczy ale większość tekstu na płytach była już nie czytelna. W następnej sekundzie, jego oczy zajarzyły się na błękitny kolor. To samo stało się z oczami duchów. Reka szkieleta zatrzęsła kosturem a przy tym również dzwoneczkami. Duchy zmuszone tym odgłosem, wpełzły do mogił. Po chwili wielkie zwały ziemi zaczynały się poruszać. Wychodziły z nich nieumarłe animale różnej maści obleczone w podziurawione zbroje i zardzewiałą broń. Po kilku chwilach, było ich już tuzin. Otoczyły Darka i stały czekając na polecenie swojego pana. Elii zacisnęła zęby w geście gniewu. Jak śmiał znów zbrukać duszę niewinnych? Zapłaci również za to. Animalka chwyciła ostrze które miała zapięte przy łydce. Był to krótki miecz bez jelca. Zaatakowała nie czekając długo. Od razu ruszyły na nią nieumarłe twory Arsena. Były to jednak słabe umarlaki. Mięso armatnie, którego Dark mógł stworzyć całe legiony. Elii nie miała z nimi żadnego problemu. Cięła trupy raz za razem, rozlewając ich wnętrzności po całym miejscu. Cała obryzgana krwią w końcu rzuciła się na Arsena. Dark wzniósł się wyżej w powietrzu by uniknąć ciosu. Merson spojrzała na niego.
- Choć tu i walcz jak prawdziwy animal. - wygrażała. Chciała go sprowokować. Dark tylko się zaśmiał. - Mówisz do nekromanty myszko. My nigdy nie walczymy fair. - zachichotał a jego oczy błysnęły mocniej. Merson szybko zorientowała się, że wokół niej zacieśniał się krąg z kolejnych nieumarłych. Otoczyło ją ze trzy razy więcej animali niż za pierwszym razem. Była dobra ale nie miała już dostatecznie dużo siły żeby walczyć. Nie z taką hordą. Spojrzała na Darka i rozłożyła ręce. Nie chciała ale musiała pogodzić się z kolejną porażką. Znowu zatriumfował. Znowu! Merson spuściła głowę.
- No dalej. Zabij mnie. Uwolnij siebie ode mnie. - powiedziała. Dark spojrzał na nią. Zszedł niżej. Podlewitował do niej ale nadal był po za zasięgiem jej ostrza. Po za tym miał swoich pomocników, Elii nie będzie niczego kombinować. Nagle stało się coś, co zdziwiło nie tylko Elii ale i Fiorę. Arsen odwołał sługi i zamknął portal. Czemu to zrobił? Mając realną szansę, na pozbycie się najbardziej denerwującego go problemu on nic z tym nie zamierzał robić? Czemu? Z powodu litości? Chęci odkupienia? Wcześniej Elii sama musiała uciekać. Teraz też nie miała szans. Czemu więc nic nie zrobił? Myszka była tym zaskoczona.
- I co teraz? - czekała na jakiś podstępny atak. Jakąś sztuczkę. Może zrobi z niej niewolnicę jak z tej dziewczyny. Pomyślała o Clooy i zrobiło się Elii żal nimfy. Spokojnie dziecko. Uwolnię cię. Na pewno. To mocne przekonanie było, kolejną rzeczą która miało trzymać ją przy życiu. Nie ważne co planuje nekromanta ona nie podda się. Ucieknie znowu. Pogodzi się z porażką, byleby tylko wrócić i znowu próbować się mścić. Teraz jeszcze do zemsty dojdzie powinność, ratowania tej osóbki.
- Zmiataj stąd. Odejdź raz a dobrze. Zostaw mnie w spokoju. Mnie, Fiorę i Clooy. Porzuć swoją głupia zemstę i po prostu zniknij. - odparł do niej po czym zaczął lewitować w stronę wrony. Czarny ptak nadal leżał na ziemi. Nie mógł się podnieść. Ucięte skrzydło leżało obok niej. Dark podniósł i ją i skrzydło.
Elii nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Nie odwracając się odpowiedziała.
- Myślisz że tak łatwo się wykpisz? Pozwolisz mi odejść i wszystkie grzechy wybaczone? - odwróciła się do niego i podbiegła. Położyła mu ostrze na gardle. Dark nie przejawiał strachu o życie. Stał patrząc na nią. W każdej chwili, mógł rzucić na nią klątwę albo potraktować kwasem. Była bardzo blisko epicentrum rażenia. Zielona maź, na pewno by ją pochłonęła zanim by zdołała wykonać cios. - Ja zawsze będę wracać. Zawsze. Nigdy się ode mnie nie uwolnisz. - odparła. Złapała się dłonią za miejsce blisko serca. Dark niewytłumaczalnie posmutniał.
- Och Elii... - wyszeptał. Myszka poczuła jak słabnie. Jak jej serce bije coraz mocniej. Musiała odejść. Jej organizm przeszedł za dużo. Nie wiele myśląc zaczęła uciekać. Arsenowi rzuciła się jeszcze w oczy, spora siateczka granatowych żyłem blisko szyi. Wrona też to spostrzegła. Spojrzała na niego.
- To już ostatni etap. - odparła. Dark pokiwał głową. Clooy poderwała się z ziemi wcześniej, jednak dopiero teraz podeszła do nekromanty który nadal był poturbowany od wybuchu cienia Elii.
- wszystko w porządku? - zapytała. Widziała jaka jest sytuacja. Szkielet nie miał części ciała ale nadal mógł utrzymać lewitację i mówić więc chyba nie było z nim źle. Nimfa bardziej martwiła się o wronę.
- Jest...w porządku. - odparł Arsen po chwili wątpliwości. Stark wychwyciła to w jego głosie, ale nie chciała o nic pytać. Nie teraz. Chwyciła za jego dłoń i spojrzała na wronę.
- A z tobą Fiora? - zapytała opiekuńczo, uśmiechając się. Czarny ptak zamachał jednym skrzydłem na oznakę że nic jej nie jest. Drugie trzeba będzie jakoś przyszyć. Arsen się tym zajmie.
- Nie martw się. Będzie z nim dobrze. Nasz spec się tym zajmie. - spojrzała na Arsena który białym światłem oczu, nadal wodził po horyzoncie. Szukał spojrzeniem Elii ale nie umiał jej wypatrzeć. Czuł się winny, za to co ją spotkało wcześniej i za to co ją teraz spotyka. Wyszedł z rozmyśleń.
- Czas rozbić tu postój. Dużo się dzisiaj wydarzyło. Trzeba będzie obejrzeć wasze skrzydła. Zajmę się tym. - odparł po czym Clooy podeszła do karawany i zaczęła się przygotowywać do rozbijania obozu.
- Zaraz do was dołączę. Muszę odbudować kościec. - odparł i wybrał się na poszukiwanie pasujących kości szkieletu by odbudować ciało.
Trwało to jakieś pół godziny ale w końcu mu się znaleźć pasujące kości. Obóz był już prawie gotowy. Zostało tylko rozbicie jednego namiotu. Clooy miała sporą wiedzę organizacyjną. Teraz znowu zaczęło nurtować Arsena skąd była. Może gdy ona zaśnie, będzie mógł spokojnie pomyśleć. Zaczęło już zmierzchać. Dark sięgnął do swojej torby. Wszystko było. Zaprosił obie panie do ogniska blisko niego. Czas było je podleczyć.


Długi parowóz który wyjechał niedawno opuścił miasto Maras zmierzał już do miejsca przeznaczenia. Zatrzymał się w tym mieście by załadować dodatkowy prowiant i dodatkowe paliwo do maszyny parowej która napędzała pojazd. Długi na dwadzieścia jardów spokojnie mieścił do dziesięciu animali i masę zapasów na tyłach. Ponadto miał specjalny hak by móc zaczepić krytą przyczepę. Sierżant Esker siedział z przodu oparty o ramę okna które wychodziło na wschodnią ścianę pojazdu. On sam nie lubił nimi podróżować. Zawsze wolał swojego wierzchowca. Płonkę. Jasnogrzywego jednorożca. Cieszył się niesamowicie że Srebrny Krąg opanował szkolenie jednorożców do perfekcji. Inni spoza kręgu tez to potrafili ale to właśnie stajenni jego organizacji, umieli to robić najlepiej. Czuł przygnębienie z powodu rozłąki. Szkoda mu było ją zostawiać w stolicy. Podtrzymywała go na duchu jednak obietnica jego przyjaciela Rexa.
- Zajmę się ją. Przysięgam. - wspominał. Rex Marius był godnym zaufania kapralem zakonu. Młody ale niebywale zdeterminowany i pracowity. Słowny i do bólu przyjacielski. Czasami nawet za bardzo. Esker przypominał sobie jak często prosił go o coś sarkastycznie a Rex robił to bez zastanowienia. Sierżant lubił go za jego poczciwość ale wielokrotnie tez ostrzegał, że może źle skończyć jeżeli nie będzie na siebie uważał. Nagle poczuł jak żołądek podleciał mu do gardła. Zbliżył dłoń do ust ale na szczęście nie zwrócił obiadu jakim raczyli się w murach Marasu. Trudno było się do tego przyznać ale miał chorobę lokomocyjną. Dlatego też nienawidził podróżować parowozami, łazikami, dezelami i innymi wymysłami. Westchnął. Poczuł rękę na ramieniu.
- Co, nadal cię męczy? - zapytał pogodnie inny animal który jechał z nim do posterunku 49. Siadł obok niego i podał mu fiolkę z niebieskawym płynem.
- Mi pomaga. Zażyj. Nie krępuj się. - powiedział do kolegi. Esker chwycił fiolkę. Odkorkował i powąchał zawartość. Nigdy nie łykał niczego przed sprawdzeniem. To śmierdziało strasznie. Spojrzał z miną odrazy spowodowana przez specyfik na animala.
- Co to jest? Śmierdzi jak guano albo coś gorszego. - odparł i odsunął się od buteleczki. Wilk spojrzał na niego i wzruszył ramionami.
- Jakiś alchemik z Magistratu mi to dał. Podobno działa. - powiedział i wyciągnął rękę by zabrać od jelenia fiolkę. Ten zawahał się przez chwilę ale nie oddał jej.
- Chcą nas wytruć czy co? - zapytał i zatopił wzrok w zawartości naczynia. To był fakt Krąg i Magistrat nie znosili siebie nawzajem. Magistrowie rościli sobie prawo do roztaczania pieczy nad każdym magiem, w granicach kontynentu a już na pewno Anechoru. Czy złym czy dobrym. To jednak kłóciło się z polityką Kręgu które polowało na magów zwracających się do czarnej magii i praktyk nielegalnych. Działania kręgu jednak zakłócały jurysdykcję Inkwizytorium które było powszechnie nielubiane ale zmuszone do współpracy z Kręgiem. Tak więc polityczna burza wokół tych trzech mocarzy, była potężna. Jeleń zacisnął zęby, zatkał nos i przechylił fiolkę. Połknął zawartość po czym wzdrygnął się tak, jakby połknął sopel sporych rozmiarów. Wilk siedzący obok niego, poklepał go po plecach.
- Będziesz zdrów. - zaśmiał się. Jeleń pokazał tylko kciuka do góry na znak że żyje po czym oddał mu fiolkę.
- Może lepiej się prześpij. Droga do posterunku jeszcze daleka. - odparł sierżant, po czym sam ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Jeleń pomyślał że to nie najgorszy pomysł. Zamknął oczy i odpłynął do krainy snów.
Obudził się po godzinie. Ręką przetarł oczy. Rozejrzał się dookoła zamroczony lekko. Zobaczył że sierżant, który podał mu specyfik wcześniej nadal śpi z głową odwróconą w drugą stronę. Esker przeciągnął się po czym spojrzał za okno. Przejeżdżali obok jakiegoś gospodarstwa. To co zobaczył spowodowało że jego serce zaczęło bić mocniej. Budynek płonął. Jeleń od razu poderwał się z miejsca. Potrząsnął sierżanta. Ten jednak nie budził się. Esker złapał go za chabety. Gdy jednak obrócił go do siebie zauważył że połowa twarzy sierżanta była już zasiedlona przez robactwo. Dzikuny wżerały się w ciało wilka, pochłaniając jego tkankę mięśniową. Niektóre wchodziły do przeciętych żyłek i kąpały się w osoczu. Jelen poczuł prawdziwe przerażenie i niesmak. Prawie zwymiotował. Odrzucił ciało od siebie. Rozejrzał się po całym pojeździe. Nikogo tu nie było. Gdzie reszta załogi. Posterunek jeszcze daleko. Wyskoczył jak z procy do drzwi by je otworzyć. Chwycił za klamkę ale nie mógł jej nacisnąć. Była jak zardzewiała. Ani drgnęła. Były jednak jeszcze drugie drzwi. Spojrzał w tamtą stronę. Nie mógł jednak do nich podejść. Przed nim stał sierżant który wcześniej był martwy.
- Co tu jest grane? - zapytał w przestrzeń oczekując odpowiedzi. Wilk patrzał na niego jednym okiem, gdyż gałka oczna wypłynęła z drugiego oczodołu i obecnie dyndając na nerwach patrzała w dół. Esker z jeszcze większa odraza patrzał na dzikuny które wpełzały do otworu w którym wcześniej było oko i żerowały w jego czaszce. Esker dobył miecza w dłoń i czekał na odpowiedz. Ta nie nadchodziła więc zapytał raz jeszcze.
- Co tu się dzieje? Odpowiadaj! - krzyknął do wilka. Ten się tylko zaśmiał. - Początek końca. Świt jest blisko. Ten nie będzie taki jak zawsze. Pochłonie was zielenią, ciemnością i śmiercią. Wszyscy zginiecie. - odparł do niego po czym rzucił się na jelenia. Ostrze śmignęło niemalże od razu. Przecięło powietrze ale nie dało rady dosięgnąć celu który uchylił się. Wilk całym ciałem staranował Eskera który upadł na ziemię. Masywne szczęki od razu chciały zacisnąć się na szyi zaatakowanego ale celny cios pięścią w nos sprawił że atakujący jęcząc z bólu, zatrzymał pysk kilka centymetrów od głowy jelenia. Lepka jucha zabarwiła nos i futro nieumarłego oraz rękawice Eskera. Wykorzystując fakt że wilk otrząsa się po ataku jeleń wytężył mięśnie i zrzucił z siebie atakującego potwora. Wzrokiem szukał miecza. Po kilku chwilach dojrzał go. Powędrował kilka metrów od niego. Esker od razu, rzucił się w jego stronę. Poczynania sierżanta nie umknęły nieumarłemu który od razu zaczął podążać za nim. Jeleń czołgając się dopadł do oręża. Chwycił je pewnie jednak poczuł jak łapie go jakaś siła i ciągnie w przeciwną stronę. Wilk odwrócił go tak by widział twarz swojej ofiary. Śliniąc się niesamowicie wyglądał jak zabójcza maszyna śmierci. Robactwo było już właściwie wszędzie, zmieszane z krwią i śliną spadało na podłogę w postaci bezkształtnych blobów, czemu towarzyszył chlupot. Esker czekał na moment gdy oponent zaatakuje. Ten zrobił to bardzo szybko. W odpowiednim momencie jeleń zrobił zamach mieczem co skutecznie zdekapitowało wroga. Fontanna krwi trysnęła z żył szyjnych. Głowa upadla niedaleko kolan jelenia. Ten od razu poderwał się by nie stykać się, z tym nieumarłym tworem. Nienawidził ich. Ciało zabitego sierżanta, upadło jak drewniana bela. Esker dyszący wstał z podłogi. Oczyścił miecz z krwi po czym spojrzał za okno. Zaskoczył go widok gospodarstwa które nadal płonęło. Czyżby to było to samo? Czym prędzej dopadł do drugich drzwi. Tym razem klamka ustąpiła bez oporu. Esker wyskoczył na polanę ale jedyne co go otaczało to ogień i całe zastępy trupów. Nieumarłe legiony jak okiem sięgnąć. Dorośli, dzieci, bogaci, biedni, rycerze, chłopi z roli i cała masa innego nieumarłego tałatajstwa. Wszystko stało przed nim czy raczej wkoło niego. I jak okiem sięgnąć, pożoga.
- Jak to? Kiedy? - zapytał z niedowierzaniem. Nikt z całej armii nieumarłych nie zamierzał mu jednak odpowiadać. Odezwała się osoba za nim. Obecnie wysiadała z parowozu.
- Cóż. To tylko zapowiedz tego co nadejdzie. - wskazał nieumarły wilk. Ten sam którego zdekapitował sierżant. - Ty żyjesz? Niemożliwe! - zaprzeczył faktom które sam widział na własne oczy. Wilk zaśmiał się pokazując jego gładką szyję. Żadnej rysy, żadnego znaku że wykonano na niej cięcie. Nic.
- Świtu nie zatrzyma ani twoje ostrze ani nikogo z Kręgu. Żadna magia Magistratu ani żaden świętoszek z Inkwizytorium. Nikt ani nic nie zatrzyma marszu śmierci. - odparł i wskazał na Eskera. - Będziesz pierwsza ofiarą. - wyszczerzył zęby z szatańskim uśmiechu. Legion ruszył w stronę jelenia który zaczął machać mieczem rozcinając ciała nieumarłych raz za razem. Jednak było ich zwyczajnie za dużo. Szybko go dorwały. Unieruchomiły i całą masą ostrych zębów zaczęły kawałek po kawałku rwać na sztuki.


Sierżant miotał się na fotelu w parowozie jak opętany. Wilk który spał wcześniej obok niego zbudził się od krzyków ze strony kolegi. Wstał szybko i wskazał dwóm szeregowym by podeszli do niego.
- Stójcie z gotowości. - powiedział do nich. Sam czekał na odpowiedni moment, żeby złapać jelenia za nadgarstki. Udało mu się po dłuższej chwili je unieruchomić. Nagle oczy Eskera się otworzyły. Gdy zobaczył twarz wilka od razu przypomniał sobie jego nieumarłe oblicze. Zaczął oddychać jak opętany.
- Sierżancie Esker? Sierżancie to ja. Miał pan koszmar. To był tylko sen. - mówił do niego kolega po fachu. Esker rozejrzał się energicznie. Najpierw za okno. Żadnego ognia. Nic nie płonęło. Potem po całym parowozie. Wszyscy normalni, zdrowi i żywi. Wilk też był całkowicie normalny. To musiał być faktycznie koszmar. Gdy ta myśl doszła do mózgu szarpiącego się animala z końcu się uspokoił. Jego oddech się unormował. Drugi sierżant puścił go.
- Muszę chyba porozmawiać z tym alchemikiem. Z czego on robi te wywary? - odparł pytająco z nutą żartu by zmienić nastrój. Jeleń pokiwał głową. Sam jednak nie był pewny czy jego sen był efektem mikstury czy był prawdziwą wizją. Alchemiczne specyfiki mogły wywoływać halucynacje, wymioty, zmiany skórne i inne powikłania jednak czy umiały wywołać tak prawdziwy sen? Esker nie był pewien obecnie niczego. Będzie miał o czym rozmyślać na posterunku. spojrzał na sierżanta który go wybudził.
- Jak daleko jesteśmy od miejsca docelowego? - zapytał powoli. Musiał jeszcze dojść do siebie. Wilk odparł że nie dalej, niż dwadzieścia kilometrów. To znaczyło że są już bardzo blisko. Esker cieszył się z tej odpowiedzi. Przytknął głowę do oparcia miejsca na którym siedział i patrzał przez okno. Ten sen będzie jeszcze długo go prześladował. Był tego bardziej niż pewny. W głowie utknęło mu jedno silne słowo. "Świt jest blisko"...jaki świt? O czym mówił nieumarły we śnie? skoro był mara senną czy mógł mówić rzeczy prawdziwe? Esker rozmyślał nad tym jeszcze długo. Miał na to aż dwadzieścia kilometrów, zanim dotarli do posterunku 49.
Brama z potężnych bali otworzyła się gdy odźwierny zauważył parowóz ze znakiem kręgu. Gdy pojazd wtoczył się przez bramę ta szybko została zamknięta. Esker widział przez okno, blanki fortu obstawione przez animali z kuszami. Czasami niektórzy z nich mieli szatkownice, produkowane w podziemnych miastach surykatek. Powtarzalna broń miotająca do sześciu pocisków. Była o wiele bardziej poręczna niż strzelby dźwigienkowe Brakowało jednak jakiejś cięższej broni, jak granatników. Miotacze granatów były jednak chorendalnie drogie i nawet skarbiec kręgu, nie pozwalał na zakup zbyt dużej ich ilości. Gdy pojazd się zatrzymał jeleń jak i reszta wstali. Dwaj sierżanci wyszli do przodu grupy i oznajmiła gdzie teraz są.
- Rekruci dotarliśmy na miejsce. Posterunek 49. Owiany wątpliwą sławą, dzisiaj będzie waszym nowym domem. Ja nazywam się Hagral Esker a ten pan to... - tutaj zabrał głos wilk. - Ayyad Bel - animal dał znać że jeleń może kontynuować. - Zarówno ja jak i pan Bel jesteśmy tu waszymi przełożonymi. Jesteście pod nasza jurysdykcją i nikogo innego. Czy to jasne? - zapytał głośno. Grupa szeregowych odparła gromkim chórem że zrozumieli przekaz.
- No to pięknie panienki. Teraz Sierżant Bel zabierze was do waszych baraków. Ja załatwię swoje ważne sprawy. Sierżancie. - odparł i zasalutował w jego stronę. Ayyad odpowiedział mu tym samym gestem. Po chwili Esker wyszedł z parowozu pierwszy i skierował swoje kroki do namiotu kapitana. dochodziły go jeszcze niknące już powoli odgłosy z pojazdu.
Czerwony namiot kapitana posterunku 49 był okazały i spory. Dwaj strażnicy gdy spostrzegli że Hagral zbliża w ich kierunku zagrodzili wejście halabardami.
- Ma pan powód do wizyty? - zapytał jeden z nich. Widzieli że ma stopień sierżanta, ale tutaj nie miało to znaczenia. Ich zadaniem było sprawdzać każdego. Prawda jednak była taka, że im wyższy stopień tym trudniej było im znaleźć odwagę do zatrzymania wojskowego. Łatwiej jest postawić się sierżantowi niż kapitanowi czy generałowi. Hagral na szczęście należał do wyrozumiałych w tym temacie. Pokazał im ośmioramienny krzyż w kole na napierśniku. Strażnicy wcześniej zostali poinformowani że nowa grupa zostanie przerzucona z Marasu na posterunek i że będzie miała takie symbole. Spojrzeli na siebie po czym pokiwali głową.
- Może pan przejść sierżancie. - powiedział jeden z nich i odgrodzili mu wnękę. Hagral wszedł do namiotu. Czuć było w nim zapach perfum. Alchemicznych mieszanek zapachowych które często były kupowane przez animali rożnego rodzaju i płci. Były popularne zwłaszcza na dworach koronowanych głów, w posiadłościach szlachty i kupieckich domostwach. Jednak armia też często je zakupowała. Było to remedium na wojskową stęchliznę, jaka czasami się zagnieżdżała od znoju pracy w wojsku. Jeleń nie mógł ukryć że zapach wonnych kadzideł gryzł go w nos. Kichnął mimo wszelkich starań żeby się powstrzymać. Zauważył postać kapitana obozu który siedział przy prowizorycznym stole i studiował jakieś dokumenty.
- Proszę o wybaczenie. Nie chciałem przerywać pańskiego skupienia. - odparł Hagral. Kapitan spojrzał na nowo przybyłego. Miał na nosie okulary. Poprawił je. Odłożył stertę papierów i usiadł wygodniej na krześle.
- Niech pan da sobie spokój. Mi też ciąży ten zapach. Jednak wolę to niż smród błota, polowego lazaretu, latryny czy kuchni. - odparł do niego. Wstał i spojrzał na niego. Nie umiał jednak przypomnieć sobie nazwiska dwójki nowych podoficerów. Chwycił jakiś dokument i porównał opis z wyglądem Eskera.
- Jeleń. Tak to pewnie pan. Sierżant Hagral Esker czyż nie? - zapytał. Animal zasalutował na znak potwierdzenia słów kapitana. Ten wyciągnął do niego rękę. Esker zamarł na chwilę więc kapitan sam mu ją pokierował do przywitania. Dla przyzwyczajonego do musztry wobec oficerów Eskera, było to coś nowego. W wojsku można było pozwolić sobie między animalami tego samego stopnia na brak sztywności. Jednak gdy pojawiał się ktoś wyższy stopniem. Od razu trzeba było stać na baczność. Dlatego przyjacielska i dość luźna postawa kapitana wprawiła sierżanta w zakłopotanie.
- Spokojnie sierżancie. Jesteście w przedsionku piekła. Tu można na chwilę zapomnieć o zasadach gdy jest masa innych problemów. - odparł do niego, po czym wrócił na stanowisko. - Zapomniałbym. Kapitan Erren Kord. Będę pana przełożonym. W każdej sprawie niech kontaktuje się pan bezpośrednio ze mną. - skończył. Esker zrozumiał każde słowo. Po chwili pozwolił sobie począć. Jednak na prawdę posterunek 49 był dziwnym miejscem. Nagle Esker poczuł jak dopada go zmęczenie. Ten sen nie pomógł mu za bardzo. Wyśnięty koszmar spowodował że nie spał za dobrze. Musiał teraz dospać. Zbliżała się noc więc był to najlepszy możliwy czas. Kapitan zauważył że organizm młodego animala pilnie potrzebuje odpoczynku.
- Chyba jutro omówimy resztę spraw. Nie ma potrzeby by siebie forsować. - odparł przyjaźnie. Podniósł rękę na wypadek gdyby Hagral próbował protestować. Wstał z krzesła i sam odprowadził sierżanta do wyjścia. Pożegnał się z nim przy wyjściu po czym wrócił do swoich obowiązków. To miłe pożegnanie pozostawiło w jeleniu iskierkę nadziei, że może przerzut tutaj spod Marasu nie był taki zły. Animal skierował swoje kroki do baraków gdzie mieli przebywać jego szeregowi. Szukał go kilka minut aż w końcu znalazł barak nr 23/4. Wszedł do środka. Widać było że Ayyad już wbijał zasady do głowy rekrutom. Dobrze. Znał się na swoim zajęciu. Gdy spostrzegł że drugi podoficer przyszedł do baraku spojrzał na szeregowych.
- Baczność! - krzyknął. Hagral poklepał go po ramieniu po czym spojrzał na dziesiątkę animali którzy stali wyprostowani. Przechadzał się od jednego do drugiego. Miał w drużynie miks wszystkiego. Trafili mu się nie tylko rdzenni mieszkańcy Anechoru ale również Angrivalczycy, Massarowie i po jednym przedstawicielu Almanuru i Corodii. Ten ostatni był największym zaskoczeniem dla sierżanta, gdy widział go na liście pierwszy raz. Animale z Imperium Corodiańskiego rzadko kiedy, mieszali się w sprawy reszty kontynentu. Byli nazywani "istotami cienia" z tego powodu że w granicach państwa nietoperzy, panowała wieczna magiczna ciemność. One stanowiły tam większość ale mieszkały tam również kruki, pająki i najdziwniejsze ze wszystkich...ćmy. Te ostatnie były porównywane często poziomem inteligencji do mieszkańców Kraju Xsi. Byli zabobonni, wierzyli w nieistniejącą magię która istniała w schyłkach starych czasów. Dodatkowo wielu z nich wielbiło Starego Ojca. Boga który został potępiony przez archontów, jeszcze zanim narodził się pierwszy animal.
- Jak cię zwą? - zapytał powoli Esker. Młodzik zasalutował, Esker zauważył że miał dwie pary rąk. Był to kolejny powód dla których ćmy były tak dziwnie odbierane na kontynencie. - Arien Evorian - odparł. Kilku szeregowych parsknęło przez zęby. Bel od razu ich uspokoił. Arien spojrzał na sierżanta. Esker widział że nie podoba mu się tu. Nie chciał tu być Ćmy podobnie jak nietoperze rzadko opuszczały granice swojego kraju. Ciekawiło sierżanta czemu akurat on uciekł z Corodii. Kiedy indziej jednak wyrwie z niego prawdę. Świat nadal pamiętał I Wojnę Krwi. Sprawcami tamtego bałaganu były właśnie nietoperze z imperium. Pojawili się znikąd i zagarnęli sporą cześć Almanuru i część Circary. Inne kraje tego tak nie odczuły. Jednak wewnętrzne poczucie sprawiedliwości wobec zbrodni, jakiej dopuścili się nietoperze i ich armie powodowały że następne pokolenia uczone były często nienawiści, wobec imperialnych. Ten ciemiec będzie miał tu przykre życie. Hagral westchnął. Kazał mu spocząć.
- Dobra. Czas iść spać. Macie dzisiaj pierwsze warty, po dwie osoby. Dobieracie się w pary i pierwsza z nich niech przyjdzie do mnie. - przystanął na chwilę i spojrzał na ćmę i potem na resztą. - I jeszcze jedno. Nie chce mieć tu żadnych ekscesów jasne? Jeżeli usłyszę że ktoś z was odstawia jakieś numery. Pożałuje cała grupa. Zrozumieli? - zapytał z wyraźnym naciskiem żeby lepiej go posłuchali.
- Tak jest panie sierżancie! - odparł chór po czym każdy przygotowywał się do snu. Zaczęli tez między sobą dobierać się w pary. Po upływie kwadransa pierwsza dwójka była już gotowa do prowadzenia warty. Stawili się w pokoju sierżantów. Był tuż obok baraku szeregowców.
Weszli do środka po czym stali na baczność i czekali na instrukcje.


Dark odrzucił ostatni sztylet do garnuszka z wrzątkiem. Clooy miała obandażowane miejsca gdzie wcześniej tkwiła broń myszki. Po skończonej operacji Arsen spojrzał na nią.
- Jak się czujesz? Nie masz zawrotów głowy, uczucia słabości czy innych podobnych odczuć? - zapytał profesjonalnym tonem i jeszcze raz przyjrzał się jej opatrzonym ranom. Animalka lekko poruszyła skrzydłami. Nie mogła ich jeszcze wyprostować, jednak przynajmniej wróciła jej motoryka. Pomyślała nad pytaniem zadanym jej przez nekromantę.
- Nie. Nie czuje nic takiego. Trochę mnie bolą skrzydła ale po za tym nic mi nie jest. - odparła szczęśliwa że jej pierwsze starcie, z kimś innym zakończyło się tylko tak. Wiedziała że świat jest niebywale niebezpieczny. Teraz zaczęła siebie karcić za to że tak dała się ponieść. To było głupie. Prawie jak proszenie się o śmierć. Jednak czuła że zrobiła dobrze. Musiała wspomóc Arsena. Powinność czynienia dobra był silniejszy od zdrowego rozsądku. No i był jeszcze strach. Niepewność wobec napastniczki. Nienawidziła Arsena to było pewne. Clooy spojrzała na szkieleta, który zaczął zajmować się skrzydłem Fiory. Wyjął z torby igłę długości małego palca. Lekko zakrzywioną. Wyglądała jak haczyk na ryby. Później nimfa spostrzegła że wyjął ze środka żyłkę. Czarnego koloru mocną żyłkę wędkarską. Co on będzie ryby łowił? Clooy patrzała zaciekawiona na Darka. Ten skupiał się na swoim zadaniu. Dopiero teraz uderzyło ją że Arsen, przecież nie naprawił siebie.
- Arsenie, a może najpierw zadbasz o siebie. Trudno będzie ci szyć jedną ręką. - odparła do niego. Fiora spojrzała na nekromantę i potem na dziewczynę. - Ma rację. Z dwoma rekami będzie ci łatwiej. - powiedziała. Dark spojrzał na obie. Potem powiedział do Fiory.
- Nie ruszaj się. Będzie bolało ale zagryź dziób. - powiedział i chwycił igłę z nawleczoną żyłką. Stark żachnęła się że zlekceważył jej słowa. Po chwili jednak usłyszała słowa nekromanty przenikające się ze stęknięciem wrony gdy szkielet wbił jej igłę.
- Nie lekceważę cię specjalnie. Wybacz mi to. Jednak nie chce wdawać się w dyskusję nad tym, kto jest tu ważniejszy. Wy czy ja. - odparł do niej skupiając się na kolejnych razach wbijanej igły w skrzydło ptaka. Trzeba było przyznać że Fiora jest dzielna. Jęczała cichutko ale nie krakał z bólu. Prawdziwa twardziela. Clooy spojrzała na tą dwójkę. Oni byli razem przez ponad pół wieku? Nekromanta i wrona? Co za dziwna parka. Słyszała w wypowiedziach Arsena, że nienawidzi wrony widział też jednak że troszczy się o nią jak o siostrę. Któż bowiem przyszywa skrzydło, jak nie najlepszy przyjaciel. W drugą stronę było podobnie. Wrona alarmowała Arsena o problemach podczas walki z Elii. Potrząsnęła nim by nie popadł w szaleństwo gdy znalazł Clooy w lesie. Fiora i Arsen tworzyli ciekawą parkę. Niestandardową dla tego świata. Rozumieli się bez słowa. Nienawidzili i kochali jednocześnie. Nimfa przyjęła do wiadomości słowa Darka.
- Powiedz mi Arsenie kim jest ta Elii? - zapytała szybko żeby zdążyć uciec przed ewentualnym impulsem, powstrzymującym ją od zadania tego pytania. Dark wpił igłę po raz kolejny w skrzydło i na chwilę znieruchomiał. Clooy poczuła że pewnie zrobiła coś nietaktownego.
- Wybacz. Nie musisz odpowiadać. Głupio trochę... - nie zdarzyła dokończyć. Usłyszała odpowiedz od nekromanty który wyszedł z zamyśleń i zajmował się swoim zajęciem oraz odpowiadaniem.
- Jest ofiarą Cichego Miasta. Obecnie asasynką. Podobnie jak ja jest wyznawczynią Boga Śmierci. - powiedział spokojnie. Jakby nie robiło to na nim wrażenia. W rzeczywistości Dark nie lubił poruszać tematu tego miejsca ani nic co było z nim związane. Jego mrocznego dzieła, schedy którą pozostawił w dawnych czasach która prześladuje go do teraz. Ostatni szef był już gotowy. Przeciął żyłkę i wrzucił narzędzie do garnuszka gdzie pływały już noże Elii. Fiora wstała i zatrzepotała skrzydłami. To szybko spowodowało jej odruch bólowy.
- Nie powinnaś tak robić. Dopiero co to zszyłem. Chcesz popsuć moją pracę? - zapytał z pretensją. Fiora patrzała na niego. Podreptała do niego i dziobnęła w kolano. Dark zareagował momentalnie. - Ej. Głupia czy co? - zapytał z urazą.
- Jak się do mnie odnosisz? Szacunku więcej. - krzyknęła w stronę szkieleta. Który zaśmiał się jej w dziób. - Chyba sobie kpisz. To ja ci tu uratowałem skrzydło a nie ty. - pokazał na nią palcem. Fiora zrobiła naburmuszoną minę i odeszła. Nie mogła polecieć bo za bardzo ją bolało. Clooy przemilczała tą scenę. Wróciła myślami do poprzedniej odpowiedzi Darka.
- Asasynką? - zapytała zdziwiona. Arsen spojrzał na nią. - W przeciwieństwie do nekromantów i nekromantek którzy studiują czarną magię Essiela. Asasyni i asasynki uczą się dyscyplin cienia. Warzą też sobie znane specyfiki które pomagają im w walce. - spojrzał w podłoże. - Jednak Elii przyjmuje ich już zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. To ja powoli zabija. - skończył. Clooy zasłoniła usta. Krzyk przerażenia sam się rwał by móc się wydostać. Po chwili odparła.
- To okropne. Jak sobie z tym radzicie? - zapytała. Dark westchnął. - Nie radzimy. Nie ma na to remedium. Nawet mój eksperyment... - wskazał tu swoje ciało, mózg i serce. -...nic nie dał. Prawda jest brutalna. My popadamy w szaleństwo i tracimy naszą powłokę zaś asasyni płacą zdrowiem i szybszą śmiercią. Każdy więc coś traci. - zakończył wypowiedź. Clooy rozkręciła się z pytaniami. Pomyślała nad następnym.
- Ciche Miasto. Co to właściwie jest? - zapytała. Nastrój momentalnie się zmienił. Dark patrzał na nią pełen strachu. Jego punkciki zrobiły się bardzo blade. Stark znowu zrozumiała że pyta o bardzo trudne rzeczy. Zaczęła siebie znowu pokutnie bić w myślach. Dark westchnął.
- To już pięćdziesiąt lat. Ja nadal przeżywam to, jakby to było wczoraj. - odparł do niej głosem załamanym. Chwycił jedną z kości do rekonstrukcji swojego ciała i wpatrywał się w nią. Zahipnotyzowany przypominał sobie tamte wydarzenia. Po chwili w szale odrzucił kość i wstał, by odejść na kilka kroków od ogniska. Clooy wystawiła rękę by go zatrzymać. Było jej głupio, że to ona otworzyła ponownie stare rany. Taka ciekawska i taka nieostrożna. Wstała i sama pobiegła w ciemność polany pełna wstydu do siebie i względem swojego czynu. Arsen nie miał siły by ją zatrzymać. Spojrzał tylko za nią.
- Głupi. Głupi szkielet. - rzucił do siebie. Czuł jak nienawiść względem siebie go pochłania. Żądza zniszczenia siebie górowała nad innymi uczuciami. Ona na prawdę poruszała jego serce. Możliwe że mogłaby wlać w jego życie porcję radości i ciepła. Jednak nie, on wszystko rujnował. Jego przekonania, uprzedzenia a teraz przeszłość skutecznie odciągały ją od niego. Teraz gdy Dark znalazł siły by za nią pobiedź on stał jak słup soli. Nie miał odwagi. Bał się podejść i powiedzieć co do niej czuje. To go bolało ale widział że nie może się z nią związać, to nie ma przyszłości. Szkielet i nimfa. To brzmiało tak biednie i nierealnie. Zagryzł zęby i usiadł na ławie z której wstał wcześniej. Chwycił kości i zaczął powoli składać siebie do całości. Złość powinna mu w tym pomóc.
Stark biegła jakąś chwilkę. Nie zaszła daleko od obozu. Gdy łzy poleciały ciurkiem zatrzymała się i uklękła zgniatając źdźbła trawy, swoim lekkim ciałem. Łkała cicho. Ona nie chciała zrobić nic złego. Tylko że nie wiedział nic na temat tego świata. Czemu skoro miała być nimfą nic nie wiedziała, o kontynencie na którym się znajdowała. Skąd była? Nie miała pojęcia. Podobno jest z Angrivalu? Ale gdzie to jest? Co to za miejsce. Ona nawet nie wiedziała czy wygląda jak nimfa.
- Kim jestem? - zapytała siebie. To pytanie jak strzała utknęło w jej sercu. Nagle coś usłyszała. W niskiej trawie coś się poruszyło. Clooy nie widział co to było. Brakowało jej światła. Teraz zaczęła żałować że nie miała jakiejś pochodni, czy czegoś podobnego. Szelest poszedł ją zza pleców. Odwróciła się ale nie zdołała zareagować. Ciało napastnika przyszpiliło ją do podłoża. Chciała krzyczeć ale nie mogła, gdyż dziwny stwór zakrył jej usta.
- To potrwa tylko chwilkę. - odparł atakujący dziwnie znanym głosem. - Odkorkuje to i wleje ci do dzioba. Będziesz wolna. - dodała znana już Clooy animalka. Nimfa zaczęła się wyrywać. Błagała przez zaciśnięty dziób, żeby Elii nic jej nie robiła. Myszka dysząc odkorkowała buteleczkę. Sztyletem który trzymała w dłoni zrobiła szybki ruch tak że ostrze znajdowało się między częściami dzioba. Stark odruchowo chciała krzyknąć ale Merson od razu ją uprzedziła, że jeżeli podniesie alarm to skończy źle. Myszka czuła jak ręka w której trzyma butelkę trzęsie się. Jeszcze nie wróciła do siebie, po tych cholernych specyfikach. Musiała się spieszyć. Nagle poczuła jak w plecy ugodziło ja coś gorącego. Paraliżujący ból, ogarnął całe jej ciało. Z wrzaskiem spadła z Clooy i nie oglądając się na przeciwnika, zaczęła się odciągać w dal. Czołgała się zagryzając zęby. Widziała niewiele gdyż łzy spowodowane przez ból, zeszkliły jej oczy. Nagle poczuła dłonią jak coś chwyta. Był to but. Koniec buta. Merson nie widziała do kogo należał. Miała przed oczami skrzydlatą postać obleczoną w biel. Rozszerzyła oczy.
- Archont? Nie możliwe! - wypowiedziała głośniej. Po chwili poczuła tylko jak obrywa w potylicę i straciła przytomność. Biała postać spojrzała na Clooy. Ta nie umiała tego wyjaśnić ale nie czuła wobec istoty niepokoju czy strachu. Chłonęła ciepło jakie emitowała oraz spokój.
- Kim jesteś? - zapytała. Postać przystanęła do niej przodem i rozłożyła skrzydła tak, by widać je było doskonale. Trzy pary całkowicie białych skrzydeł skąpanych w świetle i ogniu. Białych jak on sam. Jego postać miała same kontury. Nie widać było oblicza. Możliwe że był to archont? Jak to możliwe? Stark nagle spojrzała że jego skrzydła były takie same jak jej. Chociaż bolało ją to, dała radę rozprostować skrzydła. Skąpana w ogniu postać, posmutniała gdy zobaczyła rany nimfy. Podeszła do niej i dotknął jej ran. Clooy nie umiała go powstrzymać. Czuła że nie musi się go bać. Była pewna że nic jej nie zrobi. Biały płomień ducha z jego rąk, okręcił się wokół bandaży i zaczął lizać miejsca gdzie były rany. Clooy czuła jak moc ducha leczyła ją. Leczył płomieniami? Ale jak? Gdy cały proces się zakończył biały byt uśmiechnął się do niej i odleciał na kilka metrów. Animalka rozprostowała skrzydła radośnie. Spojrzała na ducha i chciała się do niego przytulić i podziękować. Ten jednak przyjął postawę ostrożną. Jakby się bał. Nie chciał jej do siebie dopuścić.
- Boisz się mnie? Nie bój się. Chce ci tylko podziękować. - odparła do niego. Duch uspokoił się ale dał jej znak głową żeby nie podchodził do niego.
- Rozumiem to. Jednak nie możesz mnie dotknąć. - odpowiedział jej. Spojrzał na jej pióra. Białe końcówki i wskazał je. - Masz moją krew. Masz moje geny. Jesteś moją córką. I jedną z nadziei tego kontynentu. - gdy skończył tą wypowiedz zniknął. Clooy nie wiedziała co ma zrobić. Ta wiadomość jak kamień spadła jej na głowę. Jak to córką? Córką czego? Kogo? To był archont? A może coś innego? Był dla niej chyba ojcem. Wnioskowała to po wypowiedzi. Upadła na kolana. Zaczęła czuć jak lecą jej łzy po policzkach.
- Tato? Tato? - pytała. Nie była w stu procentach pewna, czy był jej ojcem ale jednak dał jej cień szansy że tak mogło być. Spojrzała na swoje skrzydła. Były tak podobne. Właściwie takie same. Trzy pary. Piękne, majestatyczne i rozłożyste. Cudo ewolucji. Wzrokiem pełnym łez spostrzegła że coś leży niedaleko jej. Przybysz coś zgubił? A może to był sztuczka Elii? Clooy rozejrzała się za nią. Myszka zniknęła. To wprowadziło pewien stan grozy w umyśle Stark, ale po chwili doszła do wniosku że z takimi obrażeniami, myszka nie będzie próbowała już żadnych sztuczek. Podniosła przedmiot który leżał na polanie. To było pióro. Długie na dwa palce, białe pióro tego ducha. Clooy spojrzała na swoje. Wyglądały podobnie. Wyrwała jedno i porównała. Tak. Były identycznie. Jej oczywiście trochę mniejsze, ale po za tym takie same. Szybko pomyślała o Arsenie. On na pewno będzie wiedział do kogo należało to pióro. Szybko zerwała się do biegu w stronę obozu.
Dobiegła do ogniska po kilku długich chwilach. Dark kończył już rekonstruowanie kośćca. Gdy zobaczył Clooy dyszącą od biegu zerwał się.
- Co się stało? Coś cię zaatakowało? - zapytał. Stark chciała opowiedzieć o Elii, ale nie to było teraz dla niej najważniejsze. Pokazała nekromancie pióro znalezione na polu. Dark ukrył zaskoczenie. Zapytał tylko skąd je ma.
- Znalazłam na polanie. Leżało wśród traw. - oznajmiła mówiąc mu pół prawdę. Szkielet nie mógł uwierzyć w to co widział. Faktura się zgadzała, wymiary też i było całkowicie białe. Czyżby to na prawdę był legendarny biały feniks? Herold Harrariela Boga Światła? Dark oddał jej pióro. Dobrze że umiał ukrywać zaskoczenie. Z resztą dużo pomógł mu fakt, braku mięśni mimicznych.
- Nie wiem co to. Podobne do twoich. Poszukasz odpowiedzi, w składach biblioteki kręgu. - odparł po czym sam zmienił szybko swoje myśli. Jasne, nie ma mowy by oddał Clooy na pastwę kręgu. Oni połapią się że nimfa jest tak na prawdę feniksem. I to nie zwyczajnym. Ona również miała białe pióra. Mogła więc pochodzić, z prostej linii od herolda Harrariela. Dark czuł jak trzyma w garści, coś niebywale ważnego dla świata nauki. Przez chwilę zamigotała mu w głowie myśl o podjęciu się badań nad Clooy, ale szybko dał sobie metaforycznie w pysk.
Dark westchnął zmieniając ton sytuacji, na bardziej banalny.
- Czas spać. Późno już. Jutro musimy być gotowi do drogi. Chcesz szybko znaleźć się w stolicy by zasięgnąć wiedzy z ksiąg prawda? - zapytał. Clooy pokiwała głową po czym podbiegła do swojego namiotu. Pożegnała się z nekromantą i wpełzła do środka. Chociaż czuła że będzie jej trudno zasnąć to spróbuje. Nadal miała przed oczami ducha i słowa "Jesteś moją córką"...zamknęła oczy. Spróbuje polecieć z wiatrem by zasnąć.
Arsen przysiadł przy ognisku. Miał mętlik w głowie. Nimfa okazała się, kimś z rodziny legendarnego feniksa. Szkielet podejrzewał że ona nie jest mieszkanką kontynentu ale nie brał pod uwagę, tak zacnego pochodzenia. Oparł się o ławkę i zaczął wpatrywać w ogień.
- Rozwikłaj moje wątpliwości. - szepnął. Poczuł jak Fiora która pojawiła się znikąd, układa się na jego ubraniach na brzuchu. Wtuliła się w ciepło płaszcza Arsena. Nekromanta spojrzał na wronę. Ucieszył się widząc ją. Opatulił delikatnie tak by nie było Fiorze zimno i zapadł w rozmyślania.


Pierwsza warta jaką tworzył ciemiec i oryks z Massaru zaczęła się jakiś czas temu. Przedstawiciel Hanatu zgodził się na współpracę z Arienem wyłącznie dlatego żeby nie powodować napięć w grupie. Po za tym później sobie zabierze zapłatę od Corodianina. Możliwe że nawet i w naturze. Jego cztery ręce będą mogły popracować jak należy. Animal wyobrażał sobie stosunek z ciemcem, łechtając swoją wyobraźnię. Jak wpycha mu penisa po sam skraj odbytu i szczytuje z nim ładując mu cały zapas, ciepłego semenu w otwór. A to była tylko jedna z jego fantazji. Po chwili pokręcił głową. Musiał się uspokoić bo inaczej zacznie sobie walić publicznie na warcie. Jakby sierżant się dowiedział co oryks tu wyprawia, to mógłby skończyć marnie. Krzyknął do ciemca.
- Ej Arien a co myślisz o głębszej przyjaźni? - zapytał wprost. Ciemiec nie podejrzewał o co wprost pyta go oryks. - Cóż to było by miłe. - odparł do niego. Massarczyk uśmiechnął się. Tak na pewnie będzie miłe dla mnie frajerze.
- Na przyszłość. Mów mi Hek. Po prostu Hek. - podał mu rękę na przyjacielskie przywitanie. Evorian uścisnął mu dłoń po czym wrócił do wartowania. Oryks przez kilka chwil nie umiał się oswobodzić od przepięknych scenariuszy z ćmą w roli głównej. Pętanie sznurami, kneblowanie i może jakiś gang bang? Czego jego chora wyobraźnia nie wymyśliła. I może jakieś animalki by się trafiły? Nie to akurat było po za zasięgiem wojaka. W obozach nie było animalek, generalicja nie zezwalała na ich rekrutację do wojska. Czasami na dłuższe konflikty powoływano "Specjalne Zasoby Frontowe". Jednak teraz gdy wojny nie było oryks mógł sobie o tym pomarzyć. Nagle coś dostrzegł. W oddali jakieś kontury. Ostrożnie zdjął broń z ramienia i odciągnął cięciwę. Nałożył na nią bełt i czekał. Nie umiał określić co widział. Chciał poprosić Ariena o pomoc ale to ma być tak na prawdę jego pacynka do zabawy a nie kolega do piwa. Z resztą ciemiec zniknął gdzieś indziej. Patrolował inny teren. Hek podszedł bliżej miejsca gdzie widział dziwna istotę. Nagle zauważył jak z cienia wystaje dłoń i ramię. Piękne chude kobiece ramię. W następnej sekundzie pokazało się całe ciało nagiej animalki. Kotowata stała przed nim z otwartymi ramionami. Szybko podeszła do niego i położyła mu delikatne dłonie jedną na torsie a jedną na kuszy.
- Uuu...witaj panie. Cóż to za ostre zabawki. - dotknęła grotu strzały. Jędrne piersi zatańczyły przed oczami animala, który spojrzał z uśmieszkiem na nią. - Uważaj kochana możesz się pokaleczyć. - odparł zadziornie. Kotka zamiauczała prowokacyjnie i omiotła ogonem brodę oryksa. - Zapewne. - flirtownie się zaśmiała. Oryks słodkawą zachętą odrzucił kuszę i podszedł do kocicy. Objął ją na co kotka zareagowała mruczeniem.
- Oj. Widzę że ktoś tu jest spragniony. Kochanie nie krępuj się. - Hek nie potrzebował bardziej jasnej zachęty. Jego lewa dłoń szybko znalazła pierś, którą zaczął pieścić. Gdy wyczuł jak ciało kotki, wypuszcza sutki złapał za niego. Ścisnął go z lekko szaleńczym uśmiechem. To spowodowało że animalka jęknęła ale był to odgłos błogości, a nie bólu. Zaczął je pieścić jednocześnie językiem liżąc szyję kocicy, podkręcając jej wewnętrzny piec. Prawa ręka dotychczas wolna, powoli zjeżdżała ku dołowi i zatrzymała się na wrotach do jej kobiecości. Kocica zalotnie chwyciła za jego nadgarstek i spojrzała mu w oczy. Oboje patrzyli na siebie przez krótką chwilę. Oryks przystąpił do podrażniania sromu kobiety. Teraz szło już szybko. Uda animalki od razu się rozszerzyły by mogła poczuć więcej rozkoszy. Zachowywała się cicho na ile dawała radę by nie wszcząć alarmu w obozie. Dłonie zatopiły się w bujnej grzywie oryks gdy ten głębiej penetrował palcami jej kobiecość. W pewnym momencie poczuł jak dłoń animalki sięga po jego przyrodzenie. Zaczął czuć jak masuje go powoli sprawiając że twardnieje. Po kilku chwilach był już gotowy do ostatniego etapu. Animalka odwróciła się przodem do Heka. Ramiona zarzuciła mu na potężne barki i podobnie jak wcześniej chwyciła jego włosy. Po sekundzie usta oryksa i kotki złączyły się w pocałunku. Długim prawie do utraty tchu. Gdy skończyli pierwszy, animalka poczuła jak nocny kochanek nasadza ją na swoją męskość. Teraz poczuła już ból, krzyknęła delikatnie. Było jej przyjemnie. Po chwili poczuła jak biodra oryksa ruszają do pracy. Miarowo przybliżając i oddalając się od jej sromu. Animalka mruczała zadowolona całując go w usta. Po kilku chwilach Hek chwycił ją za uda a potem za pośladki uniósł nad ziemią i poruszał dalej. Czując zew natury animale zaczęli siebie lizać, podgryzać i szczypać. Czuli jak ich wewnętrzna dzikość bierze nad nimi górę. W końcu kotka poczuła jak zaczyna szczytować. Było już blisko to samo poczucie towarzyszyło oryksowi. Poruszał się w niej coraz szybciej, czując jak ciepła porcja rozkoszy toruje sobie drogę w jego organizmie by wystrzelić. To stało się po kilku sekundach. Kotka odchyliła głowę do tyłu pociągając resztę ciał wyginając je, jak wygina się drzewo na wietrze. Uda i brzuch wstrząsnęły się w dzikim spazmie. Oboje uklęknęli na ziemi patrząc na siebie. Dyszeli mocarnie zmęczeni ale szczęśliwi. Oryks mógł uważać siebie za urodzonego w czepku. Pierwsza noc w tym miejscu, już miał niezapomnianą wartę. Pomyślał przez chwilę że właściwie może odpuścić ciemcowi bycie jego zabawką. Jednak potem, demony znowu wzięły w tym temacie nad nim górę. Jak mu się znudzi to znowu poszuka tej kotki.
- Mam nadzieję że ci się podobało? - zapytał animalkę Hek. Kotka na kolanach podreptała do niego. Jej krągłe piersi zwisając hipnotyzowały oryksa, który wpatrywał się w nie. Nadal nie miał dosyć. Kotka przybliżyła się do jego twarzy.
- O, bardzo. A teraz. Giń. - ostatnie słowo było niebywale subtelne. Kotka nie wiedząc kiedy, zacisnęła mu na szyi swoje kły i przybiła nimi ważne tętnice. Następnie ruchem wyrwała tchawicę by nie mógł krzyczeć. Mając strzępy gardła Heka w pyszczku, patrzała uśmiechnięta na ofiarę która po sekundzie padła martwa. Animal nie zdążył zrobić niczego. Nie obronił się, nawet nie zdołał się zdziwić że coś takiego nastąpiło. To było szybsze od myśli. Kotka wstała i wypluła szara gumową rurkę. Czuła że krew oblepiła jej twarz a także część klatki piersiowej. Nagle jej kły się wydłużyły a szczeka rozszerzyła do niebotycznych rozmiarów.
- Długo musiałam czekać na posiłek. - odparła i z miną szaleńca, rzuciła się na żer martwego ciała oryksa. Szczęki łamały kości i wyrwały sztuki mięsa. Pożerała animala nie bacząc jak bardzo brudziła przy tym siebie wydzielinami ciała ofiary. Po kilku chwilach jednak zatrzymała się Coś nie dało jej skończyć posiłku. Wrócił Arien. Rozejrzał się szukając wzrokiem Heka. Gdy spostrzegł że coś leży na gościńcu, z przerażeniem pomyślał że to może być on. Podbiegł do niego. Gdy zauważył martwe już lekko nadjedzone ciało animala, prawie zwymiotował. Powstrzymał siłą woli odruchy żołądka. Chciał zbadać co tu się stało ale pomyślał że łatwiej będzie mu wszcząć alarm. Nie wiedział co zabiło rosłego kompana, ale na pewno było potężniejsze od niego. Odwrócił się w stronę bramy i nagle poczuł jak przed oczami śmiga mu rząd pazurów. Te ugodziły go w twarz między jednym a drugim okiem kreśląc długie sznyty. Zawył z bólu i padł na podłoże przygnieciony przez kotkę morderczynię.
Jej oczy pełne karmazynu, patrzały na cierpiącego z bólu ciemca.
- Kolejny do kolekcji. - odparła i czym prędzej zabrała się do eliminacji zagrożenia. Jednak nie dała rady go zaatakować. Poczuła jak obie ręce podnoszą ją. Jak to? Przecież trzymała go za nadgarstki. Dopiero po chwili spostrzegła że dziwny animal ma dwie pary rąk. Arien trzymał ją nieruchomo. Wyrywała się ale ciemiec chociaż był mniejszy od oryksa to jednak wystarczająco silny, by trzymać animalkę jak w kajdanach.
- Puszczaj! Puszczaj natychmiast! - wrzeszczała. Jej ciało oblepione krwią nie przedstawiało majestatu, dumnych kotowatych.
- Czemu go zabiłaś? - zapytał ciemiec. Animalka zaśmiała się. - Na prawdę nie wiesz czemu? Zapytaj swojego kapitana gdzie jesteś. Może wtedy się dowiesz. - odparła. Nagle do ucha ciemca doszedł jęk. Długi i przeciągły jęk martwych.
- Nieumarli? - zapytał z niedowierzaniem. Spojrzał na animalkę która zaczęła się śmiać prezentując nienaturalnie wielki, rząd sztyletowatych zębów i ogromną szczękę. Odrzucił ją i używając skrzydeł wzleciał ponad mury fortu. Szybko zaczął bić na alarm.
Wartownicy szybko usłyszeli głos ciemca. Blanki zapełniły się strażnikami z bronią palną. Gońce wewnątrz fortu szybko zaczęli rozchodzić się po całym posterunku i nawoływać każdego by jak najszybciej się wybudził.
- Jesteśmy atakowani! To nie są ćwiczenia! - brzmiało przesłanie. To właśnie zbudziło będącego w półśnie Eskera. Ayyad też zerwał się od krzyków. Spojrzeli na siebie i nie wiele mysląc w rysztunku i z bronią wybiegli do koszar swojej grupy.
- Pobudka! Migiem zbroic się i bronic obóz! - krzyczał tubalnie wilk. Jeleń zaniepokojony faktem że dwóch jego rekrutów było w tym czasie na zewnętrznej warcie poinstruował wilka że idzie ich poszukać. Sam wyszedł po chwili z baraku z mieczem i tarczą. Po opuszczeniu budynku rozejrzał się. Jego rozum wskazał mu drogę. Rzucił się susem w stronę wschodnich wrót gdzie miał stacjonować Hek i Arien. Nagle zauważył że ktoś nad nim rzuca cień. Spojrzał w górą to był ciemiec. Gdyby nie ten cień który go zdradził, to idealnie zlewałby się z czernią nocnego nieba. Hagral zawołał go do siebie. Animal wylądował przed nim z grymasem grozy na twarzy. Esker chwycił go.
- Co się stało? Gdzie Hek? - zapytał o oryksa. Ciemiec spojrzał lewo i przypomniał sobie twarz kocicy i potem ciało nadszarpniętego animala. Nie umiał wyrwać się z szoku. Esker zacisnął dłoń i pięść i przyłożył mu w twarz. Ten gest był jak kubeł wody, tylko bardziej go bolał. Arien wolny od swoich strasznych wizji spojrzał na sierżanta który ponowił pytanie. ciemiec pozbierał myśli.
- Hek nie żyje. Zabiła go jakaś animalka. Wyglądała jak potwór. - odparł do niego po czym spojrzał wzrokiem błagającym o wyjaśnieni pewnej kwestii. - Gdzie my jesteśmy? Kotka mówiła że mam pytać o to kapitana. Podobno dlatego zginął Hek. - Esker z tego teoretycznego bełkotu rozumiał o co pytał go rekrut. Pokazał mu ręką by szedł za nim. Alejki w środku obozu były zapełnione strażnikami, którzy biegali wszędzie z powodu tego całego bałaganu. Obecnie wszyscy musieli się przeciskać między sobą. Kilka razu z powodu braku dostatecznej uwagi, skrzydła ciemca doznały zgniecenia. Na początku chciał zwracać innym uwagę ale obecnie już nie robiło mu to problemu. Co rusz zerkał na sierżanta, wyczekując jakiś wyjaśnień. Jednak to nie następowało. Niecierpliwość spowodowana tym faktem sprawiła że złapał go za nadgarstek i zatrzymał. Hagral wrzasnął na niego.
- Co ty wyrabiasz?! - ciemiec jednak zdeterminowany patrzał na jelenia. - Chce wiedzieć. - odparł. Hagral wyrwał mu rękę z uścisku. - Nie ma teraz na to czasu. Wyjaśnię ci wszystko gdy pozbędziemy się tego burdelu. - odparł i ponaglił go. Oba animale po krótkim czasie doszli do baraku, przed którym w pełnym rynsztunku stali animale grupy sierżantów. Ayyad spojrzał że tylko jeden wrócił. O więcej nie pytał. Nie musiał. Wiedział że to miejsce na pewno pochłonie kogoś. Padło na oryksa. ciekawe kto będzie następny? Odwrócił się do rekrutów. Rozkazał im by jak najszybciej zaczęli się stawiać w strategicznych miejscach obozu. Wyjaśnił im gdzie znajduje się każde miejsce i wysyłał dwójkami. Sierżant spojrzał na Hagrala gdy wszystkim wydał już rozkazy.
- Sierżancie? - zapytał oczekując na jakieś dalsze instrukcje względem ich dwójki, czy raczej trójki. Ciemiec nie miał już kompana, więc został z dwoma podoficerami. Hagral zaczął główkować. Nagle obozem wstrząsnęła eksplozja. Potężna fala powietrza rozniosła w drobny mak wszystko co stało blisko epicentrum wybuchu. Zarówno Ayyad jak i Hagral zaczęli się rozglądać co się wydarzyło. Oczom jelenia ukazał się pokaźny krater po wybuchu części magazynu prochowego. Ale skąd? Jak? Sabotaż? Głowił się nad tym faktem jakim cudem wybuchło coś co znajdowało się w środku obozu skoro wrodzy animale nie zdołali się jeszcze przedostać przez bramy. Bele drewna okalające fort były solidne i lite nie było mowy by pazury nawet najbardziej zdeterminowanego nieumarłego dały radę to przebić.
- Ayyad pędź na blanki. Pokieruj ogniem na hordy. My musimy sprawdzić co doprowadziło do wybuchu. - odparł do wilka. Ten tylko gestem głowy dał do zrozumienia że wykona posłusznie instrukcje.
Hagral klepnął krótko ćmę w ramię i pokazał że ma za nim iść. Podążali do miejsca skąd doszedł huk eksplozji. Dym szybko zaczął im przeszkadzać. Nagle Esker się zatrzymał. Widział martwe ciała strażników blisko arsenału. Zginęli od eksplozji? Bardzo możliwe ale jeleń spostrzegł że mają na swoich ciałach nieregularne nacięcia. Jakby ktoś szatkował ich ciała czymś ostrym. chwycił tarczę i miecz w dłonie. Dał znać Arienowi by się przygotował.
- Pilnuj pleców. - odparł do niego i delikatnie posuwał się do przodu. Ciemiec był krok w krok za nim. trzymając grot włóczni skierowany do przodu. Nagle coś śmignęło mu przed oczami. Tylko łut szczęścia i jego genetycznie przystosowane do ciemności oczy, uchroniły go przed atakiem. Ostrze rapiera dosłownie śmignęło w powietrzu centymetr od jego oka. Zaskoczony obrotem spraw, dopiero po dłuższej chwili wyprowadził swój atak włócznią ale oponent dostał tak długo czasu na ponowne ukrycie się, że atak nie trafił celu. Po za tym widoczność była ograniczona. Dym zasłaniał wszystko. Esker poczuł nagle piekący ból na plecach. Zasyczał i wygiął się w bolesnym spazmie ale po chwili wrócił do bojowej postawy.
- Arien plecami. - powiedział do niego. Ciemiec pamiętał tę instrukcję z ćwiczeń bojowych. Na ta komendę rekruci ustawiali się do siebie plecami tak by obaj widzieli całe przedpole i ubezpieczali siebie nawzajem. Oczy Eskera wychwyciły szybkie cięcie ostrzem. Zablokował je tarczą i wyprowadził własny cios. Nie trafił jednak. Na prawdę ten dym ograniczał widoczność. Szturchnął Ariena.
- Wycofujemy się. Nie mamy tu szans. - to było bardziej niż pewne. Jeleń zaczął poruszać się dyktując szlak, którym mieli się wycofać. Nagle Evorian przewrócił się. W pierwszej chwili pomyślał że się potknął ale po chwili zobaczył jak stado szczurów, atakuje go poczynając od nóg. Fala pięciu niewielkich, jeszcze młodych animali zaatakowała go. Arien wykorzystując swoje cztery ręce, zaczął odganiać się od nich. Esker rzucił się mu na pomoc ale sam zaczął się odganiać od przeciwników, gdy ci wskoczyli mu na plecy. Ciemiec przyjrzał się dokładnie napastnikom. Przekrwione oczy jakby od jakiejś choroby, przetłuszczone włosy oraz szara skóra o fakturze papieru. Jednak najbardziej dziwiło go to, że to nie są nieumarli. Nie byli trupami. Byli całkowicie żywi. Jak to możliwe? Po co żywi animale mieliby atakować jeden z najbardziej strzeżonych posterunków w Anechorze? Ciemiec był pewien że pogadanka z sierżantem, wyjaśni wszystko. Na razie musiał skupić się na przetrwaniu. Słyszał jak co rusz metal brzdękał w oddali. Esker walczył jak prawdziwy wojownik. Cały obóz obecnie już walczyć. Tunele szczurów, były już na całym terenie fortu. Przeciwnicy nie potrzebowali się przebijać przez bramy. Przechodzili pod nią. Wszyscy mieli ręce pełne roboty. Arien też. Jego ramiona okazały się bardzo pomocne w tym starciu. Gdy jednak spostrzegł jak wypadła na niego kolejna fala szczurów, poczuł że mimo dodatkowej porcji rąk nie da im rady. Jeden ze szczurów uderzył go z główki w twarz. Ciemiec zamroczony przez chwilę, nie zauważył ataku wroga który ostrymi zębiskami przeciął strukturę policzka. Na szczęście nie trafił perfekcyjnie. Strużka krwi słynęła po twarzy ciemca, który poczuł jak złość wypełnia jego umysł. Energiczniej i z większą determinacją odpędzał się od szczurów. W pewnym momencie widział jak powietrze przecina ostrze i głowy szczurów, poszybowały w niebo rozlewając juchę po całym terenie. Reszta z trwogą patrzała na nowego przeciwnika. Ten nie szczędził im swojego fechtunku. Szybkim ruchem pozabijał kolejnych. Przed oczami ciemca zmaterializował się kapitan obozu który za pomocą pokaźnej halabardy, zaatakował wcześniej. Spojrzał na ćmę i podał mu rękę. Arien chwycił ją i wstał z błota które całe go oblepiło. Esker doszedł do dwójki po krótkiej chwili. Dym już lekko opadł ale i tak musieli walczyć w ciemności. Nadal byli czujni. Dobrze że kapitan nie był sam. Miał swoich przybocznych w tym obozie.
- Dobrze walczycie. Czas odpędzić te ścierwa. - powiedział do nich. Evorian chciał nadal zadać to pytanie. Ugryzł się w język. Na prawdę to zła pora na to. Cała trójka z przybocznymi kapitana ruszyła w stronę skąd dochodziły najgłośniejsze odgłosy bitwy.
Szarżą przebili się przez gęste zasoby dymu i wpadli na błotniste pole gdzie strażnicy walczyli z animalami. Przeciwnicy byli różnoracy. Przedstawiciele każdego niemalże mieszkańca jaki występował na kontynencie. Większość nie miała broni. Walczyli pazurami i zębiskami które były nienaturalnej długości. Trup w postaci rekrutów grupy sierżantów i nie tylko ścielił się gęsto. Strażnicy na blankach na szczęście wyrównywali szanse. Bełty gnieździły się w ciele, dewastując organy postrzelonych jednak prym siania śmierci wiodły tu szatkownice. Małe penetrujące pociski jakie wystrzeliwały gruchotały kościec i przepalały tkankę przez którą przechodziły. Sprawiały że organy wewnętrzne pękały i miażdżyły się od siły kinetycznej nabojów. Żadna znana animalom naturalna bariera, wyprodukowana przez ich ciało nie mogła skutecznie zatrzymać tego pokosu śmierci jaki stwarzały szatkownice. Wrogowie w panicznym odruchu, zaczęli uciekać. Wartownicy okrzyknęli sukces i zwycięstwo. Uśmiech z powodu wygranej pokazał się również na twarzy Eskera chociaż już wiedział że na pewno stracił jednego z rekrutów. Z ubabranych w błocie ciał, zobaczył truchło jednego ze swoich szeregowych. Zacisnął zęby i spojrzał na ciemca. Przynajmniej on żyje. Dobre i to. Kapitan podszedł do niego. Sierżant odruchowo stanął na baczność.
- Spocznijcie. Odparliśmy ich. Trzeba opatrzyć rannych i zasklepić szczurze tunele. - powiedział i już chciał odchodzić ale ciemiec zagrodził mu drogę.
- Chcę wiedzieć. Co to było? Kim oni byli? Czemu nie byli nieumarłymi tylko żywymi animalami? Co im się stało? - zapytał i przetoczył swoje spotkanie z tamtą kotką. Kapitan spojrzał na sierżanta który poczuł jak rośnie w nim chęć sprania Ariena na kwaśne jabłko za tą impertynencję. Erren dał mu znak by się uspokoił.
- Tak. Zasługujesz na wyjaśnienia. Wszyscy zasługują. Wasi sierżanci specjalnie nie mówili wam po co tu jesteście. - odparł do ciemca. - Ale dlaczego? - zapytał zdziwiony spokojem kapitana Korda. - Żebyście nie uciekli. Jednak to... - rozejrzał się. -...wymaga innego podejścia. - spojrzał na sierżanta. Esker czuł że szykuje się coś poważnego.
- Niech przekaże pan innym podoficerom żeby zwołali swoje grupy. Gdy uporamy się z tym bałaganem, rano powiem rekrutom wszystko. - odparł spokojnie po czym spojrzał na ciemca. Ten był połowicznie zadowolony. Chciał odpowiedzi teraz, natychmiast. Musiał jednak poczekać. Jednak pewność że ja dostanie dawała mu dużo nadziei. Erren uśmiechnął się po czym z przybocznymi poszedł w swoja stronę. Sierżant podszedł do rekruta.
- Dobrze się spisałeś. Umiesz walczyć jak przychodzi co do czego. - wskazał końcem miecza na jego ramiona. - To najbardziej pomocna rzecz ze wszystkich. Możesz być dzięki temu jednym z najlepszych. - dokończył i schował miecz do pochwy. Tarczę przewiesił na plecach. Ciemcowi zrobiło się dziwnie przyjemnie. Cieszył się że ktoś dostrzegł zalety jego inności. Jeleń westchnął.
- Teraz najgorsze. Trzeba dobić maruderów i posprzątać zwłoki. - odwrócił się bokiem. Zerknął na ćmę. - Postaraj się nie być litościwy dla wrogów i nie zwracać posiłku na truchła kompanów. - powiedział i poszedł samemu przeglądać pole bitwy. Arien przełknął ślinę i ściskając włócznie, w mocnym nerwowym uścisku zaczął wykonywać polecenie sierżanta. Ciemiec mógł być obecnie przerażony sytuacją, zniesmaczony faktem że robił za usuwacza zwłok jednak w głębi duszy był przede wszystkim dumny i zadowolony z siebie że przetrwał. Przeżył pierwszą swoją batalię. Walczyć i żył. Czuł jak jego wewnętrzna energia, pozwala mu obecnie przenosić góry albo nawet całe lądy.

I jak? Będzie dobrze ( coś sobie przypomniałem xD)?
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Opowieści Z Kontynentu: Zielony Świt Rozdział 3
Wysłano: 20.12.2015 0:11
Wilk
Anthro
Pisałeś że prosisz o opinię na temat tekstu, a ponieważ lubię czepiać się szczegółów, zaczynajmy.

Poniższy fragment stanowi subiektywne uwagi po przerąbaniu się przez trzy rozdziały powyższego opowiadania.

Styl (mało się znam, ale i tak się wypowiem)

Cytat:

„Ps Wiem że zachęciłem do wytykania błędów. Jednakże pragnę wam nadmienić, że nie będę już zmieniał stylu swojego pisania. Jest już za mocno u mnie wyrobiony i dobrze mi się nim posługuje.”


Nie, styl ewoluuje, to tak samo jak z rysowaniem. Jak nabazgrzesz jakiegoś koślawego stworka który wyglądał będzie jak spaw na chodniku w sobotni poranek, raczej nie powiesz, że to twój styl i już go nie zmienisz. Najpewniej schowasz go głęboko w piecu żeby nikt nie zobaczył. Zanim bardziej się rozwinę powiedz mi czy dużo czytasz?

-Formatowanie jest tragiczne ale to wina forum.
-Fragmenty są zdecydowanie za długie! Podziel je na podrozdziały, zresztą tekst masz podzielony na takie bloki, i wrzucaj częściej.
-Sam odbiór tekstu nie jest zły, czyta się dość płynnie, choć miejscami zalatuje siermięgą.
-W tekście są miejsca gdzie czytelnik spokojnie idzie leśną ścieżką, podziwia drzewa, aż tu nagle przewraca się o korzeń gryząc gruz którym zasypywali kałuże i zastanawiając się: „skąd się to tu wzięło do _ _ _ _ pana”! Po kilku takich wywrotkach czułem się jak cygan po sutym obiedzie.

-Walka Elii z pomiotem. Na scenie są on i ona, a Ty „myszkujesz” w co drugim zdaniu. Chodzi o to, że według mnie wystarczy raz przerzucić wątek na daną postać i nie trzeba podkreślać w każdym kolejnym zdaniu, że to o nią konkretnie chodzi.

-Pociąg
Cytat:
„ Zatrzymał się w tym mieście by załadować dodatkowy prowiant i dodatkowe paliwo”

Zatrzymał się w tym mieście aby/ uzupełnić prowiant i paliwo/ załadować dodatkowe zapasy prowiantu i paliwa/ Takie niepotrzebne powtórzenia pojawiają się w wielu miejscach

-W płonącym pociągu, przez dłuższą chwilę siedziałem starając się obczaić kto jest kto, kiedy jeleń, przedstawiony wcześniej jako sierżant, podnosił truchło wilka sierżanta. Potem zaskoczyłem że obaj mają ten sam stopień. Myślałem, że pomieszały się tu gatunki.

-Początek 2 rozdziału.
Cytat:
„Zawsze wprowadzały go w dobry nastrój i gotowość do chędożenia.”
jedno z tych miejsc gdzie porządnie nażarłem się gruzu. Ostatnie trzy wyrazy ni w ząb nie pasowało mi tu do Darka, gdyby to była jego wypowiedź może by przeszło, ale w narracji jakoś to nie leży. W końcu jest magiem nekromantą, pozycja zobowiązuje. Chędożyć mogły (cheh, właśnie, mogły) bandy z pierwszego rozdziału. Maga stać na lepsze określenia tejże czynności.

-Nocne zabawy pana Heka i jego famfatal. Kiedy ona stanęła do niego tyłem że musiała się obracać? Trzy razy na próżno szukałem tego momentu. Scena ta traci w kilku miejscach na rytmie, prosząc się o redakcję i przypiłowanie niektórych fragmentów. Jeżeli masz nadzieję że ktoś wykorzysta to do rękoczynów to warto nanieść poprawki.

-Dialogi kilku osób na jednym myślniku. Ja osobiście wyznaje zasadę jeden myślnik, wypowiedź jednego bohatera.

Tyle pamiętam, a mam za mało czasu żeby 3 raz wertować ponad 35 stron tekstu. Przy 4 rozdziale będę wypisywał na bieżąco


Kilka kwiatków z tekstu

-Arsen, ma straszne problemy z zdefiniowaniem których tkanek właściwie mu brakuje. W jednym miejscu piszesz że ma tylko żyłki, serducho i kości, a w kolejnym opisujesz tak jak by posiadał inne fragmenty. Od razu skojarzyłem go z lisem z FNaF, może mają jakiś związek? Ciężko jest mi wyobrazić sobie jego postać. Może się to wyklaruje.

-Teraz może o złotej szakalicy. To się nie zdarzyło naprawdę... Arsen pod kontrolą złego siebie złapał ją w macki hentai i zaczął macać. Tu proponuję zrobić test. Znajdź koleżankę, taką z klasy czy pracy na przykład, najlepiej żeby Cię nie lubiła, i złap ją za cyca. Jak dozna przy tym przyjemności, a ty nie stracisz orzeszków, to gratuluje. W wersji hard zabierz ją do łazienki przywiąż do drzwi, na przykład szarą taśmą i zacznij ocierać się policzkami o strefy intymne. Właściwie to nie wiem po co Arsen ocierał się tam policzkami... chciał poczuć się jak na … nieważne. Jak koleżanka wtedy się spoci z przyjemności, o panie, trafiłeś na miłośniczkę bdsm... bierz do domu, to nawet będziesz miał szansę pierwszy raz ukisić korniszona...
No pomyśl, dziewczynę napastuje szkielet, jest uwięziona, nie ma szans uciec. Jeżeli nie marzyła o takich zabawach całe życie to ma milion ważniejszych spraw niż doznawanie przyjemności cielesnych, chociażby odczuwanie co najmniej dyskomfortu i psychicznego bólu gwałtu.
Szkoda mi tej bohaterki, jakoś jej epizod dotychczas najbardziej mnie poruszył, a ty nawet nie nadałeś jej imienia.

-Clooy! Tak, nasza pani Feniks. Jest całkowicie pozbawiona instynktu samozachowawczego i najpewniej cierpi na syndrom sztokholmski. Powiedzmy że widzisz jak jakiś facet najpierw zabija 3 (słownie trzy) osoby w bardzo brutalny sposób, a potem przyzywa wielkiego strapona i zaczyna gwałci nim czwartą. Co robisz?
a) uciekasz póki cię nie widział,
b) uciekasz nawet jak cię zobaczył,
c) wierzysz mu że jest dobry bo uratował liska,
d) przyłączasz się do zabawy
e) atakujesz go.
Ja bym uciekał, a nawet spi....lał póki się da i jest gdzie...

-Po walce z Elii, Clooy rozbija sama cały obóz z nożem wbitym w plecy. Niezłą ma odporność na ból. Potem Arsen leczy ją, bez najmniejszych problemów, jedną ręką! Zręczność plus milion, przy wiązaniu bandaży i szyciu ran. Natomiast Clooy po tym wszystkim martwi się o przyszycie skrzydła, które za jakiś czas samo by odrosło, dla nekromancjkiej wron.

-Uzbrojenie fortu 49 to istny miszmasz jak jakieś pospolite ruszenie. Najbardziej rozwaliły mnie halabardy strażników dowódcy XD

-Jednorożce jako konie pociągowe. Nie żebym je przesadnie lubił, ale to są jedne z najbardziej magicznych i mitycznych zwierzaków, a Ty je sprowadziłeś do roli siły pociągowej. Ale w sumie jak bym był ciut bardziej złośliwy też bym tak zrobił. Na razie zastosowałem na sesjach RPG duporożce, gatunek zagrożony wyginięciem przez kłopoty z prokreacją.

-Jednorożec który nazywa się Płonka, hemmm znałem konia który nazywał się Płotka. Przypadek? Nie sądzę…

-Na poszukiwanie czegokolwiek w lesie nie zabrał bym pioniera (pathfindera), tylko raczej tropiciele albo trapera/łowcę, poza tym Pathfinder może i fajnie brzmi ale mamy w naszym języku odpowiedniki tego słowa. Chyba że to jakaś część świata, to przepraszam.

-To samo tyczy się asasynów (Skrytobójców). Kiedy Arsen tłumaczył dla Clooy kim jest Elii dziwnie odebrałem zdanie „Asasyni i asasynki uczą się dyscyplin cienia.” Po co to odmieniać przez osoby?



To na razie tyle, na ponad 35 stron tekstu to i tak wierzchołek góry, a Ty pisz dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie:)

PS. Czwarty rozdział po skopiowaniu do Worda ma 25 stron. Dziel to na mniejsze fragmenty bo Ci czytelnicy miękną.