Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Opowieści Z Kontynentu: Zielony Świt Rozdział 4  
Autor: Neckroo
Opublikowano: 2015/12/14
Przeczytano: 864 raz(y)
Rozmiar 109.79 KB
0

(+0|-0)
 
Czas na rozdział 4. Długo tworzony. Mam nadzieję że się spodoba. Zapraszam.

Opowieści z Kontynentu: Zielony Świt

Rozdział 4

Wieża Inkwizytorium w centrum stolicy, jak srebrzysta iglica jaśniała tego ranka od promieni słonecznych. Delikatne snopy dziecka Harrariela jak na zaproszenie
wtargnęły do pokoju Wielkiego Inkwizytora. Rozgościły się na złoconej zastawie i odbijając od błyszczącej powierzchni talerzy, sztućców i pucharków rozpromieniły pokój
zmieniając jego oblicze. Ciemność szybko ustąpiła, ciepłemu i kojącemu oświetleniu. Wielki Inkwizytor siedział na fotelu, w głównym pokoju swojego apartamentu. Patrzał
w swój pucharek z połowy zapełniony winem. Czerwony trunek mienił się, refleksami światła które padało na ciecz. Po chwili wpatrywania się w zawartość pucharka szakal
wylał trunek na podłogę i puścił naczynie które z dupnięciem spadło na hebanową posadzkę. Luksusową czarną podłogę, szybko zaczęła szpecić plama z wina. Jednak
siedzącemu nie przeszkadzało to. Smętny patrzał przed siebie, na ścianę z obrazkami. To był ten dzień. Dzisiaj pożegna się z nią, ostatni raz. Na cmentarzu. Tak jak to
powinno być. Wstał z fotela, obitego fioletowym miękkim filcem i podszedł do półeczki. Stały tam różne obrazki. Jego przeszłości jak smoczego jeźdźca. Z uśmiechem
wspominał te czasy. Czasy konfliktów wtórnych, po Wojnie Krwi. Gdy Corodianie nie zrażeni przegraną nadal próbowali zagarniać resztę kontynentu. On wraz ze swoimi
jeźdźcami tworzył 1-szą dywizję smoczych jeźdźców, zwaną "Białymi Łuskami". On jak i inne podobne grupy skutecznie powstrzymały napływ imperialnych. Po tych
wydarzeniach został okrzyknięty bohaterem kontynentu. Animale zaczęli nazywać go "Erert" co znaczyło "Włócznia Która Przegnała Wroga". Inkwizytor zawsze poprawiał sobie
humor, gdy o tym wspominał. Teraz jednak interesowało go coś innego. Całkiem inne zdjęcia. Chwycił fotografię w rękę. Była oprawiona w zaokrągloną posrebrzaną oprawkę.
Na zdjęciu widać było dwójkę szakali. Jego i żonę. Były to radosne chwile minionych czasów. Po chwili radości, pojawił się znów smutek i przygnębienie. Minionych
czasów... Już nie wrócą. Nigdy. Odstawił zdjęcie gestem jakby pozbawiono go całej siły do życia. Nagle jego uszy wychwyciły odgłos dobiegający od drzwi wejściowych.
Masywne hebanowe skrzydło otworzyło się. Zobaczył w ich sieni znana twarz. Spojrzał na zegarek naścienny. Tak, mierzenie czasu było zarezerwowane wyłącznie dla
szlachty, kleru i garści mieszczan. Nikt z poza kręgu uprzywilejowanych, nie znał się na tym. Większość kontynentu i tak oceniało czas na podstawie położenia słońca. W
epoce wczesnej rewolucji parowej, można było sobie ułatwić życie. Błogosławieństwem była myśl techniczna surykatek z Marchii. Czego to one nie wymyśliły?
- To już? - zapytał wchodzącą gosposię. Stojąca, niska animalka pokiwała głową. - Tak Wielki Inkwizytorze. Przysłano mnie z posiłkiem. - na chwilę zniknęła by pojawić
się, z małym chromowanym wózkiem na kółkach. Zastawiony był kilkoma potrawami które gospodyni sprawnie przeniosła z wózka, na długi hebanowy stół jadalniany. Wielki
Inkwizytor odwiódł głowę w stronę zdjęć. Dłonią pojechał po wizerunku, swojej nieżyjącej już żony. Odrzucił jednak smutek. Powiedział sobie że będzie twardy. Zwrócił
się do gospodyni.
- Zasięgnę porannej toalety. Wrócę za niedługo. - odparł do niej z wyższością, na jaki pozwalał mu jego status. Gospodyni prawdopodobnie była jakąś biedną mieszczanką.
Zatrudniona przez inkwizytorium do zajęć dodatkowych usługiwała każdemu. Przynosiła jedzenie, sprzątała, utylizowała odpady. Taka była jej część oficjalnych zadań.
Jednak inkwizytor nie umiał oprzeć się wrażeniu, że nie tylko takie usługi świadczyła. Pewnie jej robota zahaczała również o rzeczy, stricte związane z jej płcią i
urodą. Nie była bowiem brzydka. Chociaż mogła mieć już ponad dwadzieścia lat, to nadal wyglądała niebywale atrakcyjnie. Włosy płowe, długie niemalże do pasa zwinięte w
warkocz. Ubranie zakrywające walory, których nie musiała się nigdzie wstydzić. Szakal przez chwilę miał pewne myśli związane z nią. Jednak odrzucił je natychmiast.
Zamknął się w łazience by czym prędzej, odejść od epicentrum jego erotycznych fantazji. Spojrzał w lustro. Ze zgrozą dotknął swojej twarzy.
- Postarzałeś się Eridanie. - powiedział do siebie. Siwe włosy na końcówkach futra i po bokach włosów na głowie sugerowały że nie młodnieje. Czasy świetności miał już
dawno za sobą. Zdjął szlafrok z siebie i odkręcił kurek z bieżącą wodą. To był kolejny cud, myśli technicznej surykatek. Wodociągi doprowadzane do miasta dawały
czysta wodę zdatną do picia. Mieszkańcy stolicy, również się w niej kąpali. Eridan eksponował siebie w lustrze. Nie było z nim aż tak źle. Nadal czuł w sobie moc by
komuś sprać twarz, więc było nie najgorzej. Para wodna szybko wypełniła całe pomieszczenie, zwilżając śluzówki nozdrzy szakala. Poczuł jak dostaje momentalnego kataru.
Para osiadła na zimnej szybie. Eridan patrzał na nią, kreując swoją wyobraźnią twarz zmarłej szakalicy. Chciał ją dotknąć ale powstrzymał się. Złapał się za głowę.
- Będę silny. Koniec tych banałów. - chwycił kurek i zakręcił go. Wanna napełniona wodą, wymieszała się z płynem tworząc mydliny. Szakal zanurzył się i wygodnie
usadowił w bali. Poczuł jak gorąca woda rozluźnia każdy jego mięsień, powodując że całe ciało wiotczeje od rozkoszy. Jednak nawet mimo tego błogiego stanu nie umiał
zapomnieć o jednym. O swojej żonie. Otworzył oczy. Chwycił trochę wody i przelał między palcami. Jego wyobraźnia nie będzie obecnie sojusznikiem, przez długi czas.
Czuł jak żałoba bierze nad nim górę. Poczuł trącający go w bok smutek, który bliski był rozpaczy. Czuł jak po polikach leci mu łza. Chwycił ją. Przyglądał się jej
przez chwilę. Przesunął palec tak, żeby spadła do wody. Kropla zaczęła mieszać się z wodą w wannie. Eridan chwycił swoją twarz w dłonie. Nie wytrzymał. Żal spadł na
niego jak wielki, potężny głaz i wymusił płacz. Nie kwilił żeby nie pokazywać słabości ale potoki łez, ciurkiem spływały do bali w której siedział. Nie umiał zatamować
tego kranu. Nagle od strony drzwi, doszły go odgłosy pukania.
- Wielki Inkwizytorze wszystko w porządku? - zapytał delikatny kobiecy głos. Gospodyni z powodów czysto zawodowych, zapytała się o jego stan rzeczy. Miała neutralny
stosunek do każdego komu służyła. Eridan spojrzał na drzwi.
- Tak wszystko wpo... - zatrzymał się w pół zdaniu. Jego myśli uderzyły go momentalnie. Zaczął gorączkowo się zastanawiać. Może warto było spróbować. Odwlec od siebie
ból straty. Zapomnieć. Poczuć. Może to go uleczy na tyle, że jego rany same się zagoją. Gospodyni czekała na odpowiedz.
- Inkwizytorze? - zapytała stojąc za drzwiami. Po chwili te otworzyły się. Stał przy nich Eridan z uśmiechem, który mógł pożyczyć wyłącznie od niegodziwca. Niska
animalka cofnęła się o krok. Przy niej szakal wyglądał jak groźny drapieżnik. Zdecydowanym ruchem ręki, chwycił ją za ubranie i wrzucił do łazienki. Zamknął pokój na
klucz i spojrzał na waderę. Ta przestraszona sytuacją trzymała się ręką, za prawy bok którym ugodziła w rant wanny.
- Co? Co chce pan... - zapytała drżącym głosem ale Eridan przerwał jej, wygłaszając własny mroczny monolog. - Obyś dala mi ukojenie. Potrzebuje tego. - odparł i powoli
się do niej zbliżał. Gospodyni nie wiedziała gdzie ma uciec. Jedyna droga to były drzwi wyjściowe ale na jej drodze stał szakal. Co dalej? Nie mając innej opcji
rzuciła się z pazurami na niego. Nie podda się łatwo.
Szakal zauważył że zaatakowała. Oblizał tylko wargi. Dobrze, nie dość że da mu rozkosz to jeszcze połechta jego naturę drapieżnika. Wadera odważnie zbliżyła się do
animala. Pazury cięły powietrze. W swojej wyobraźni widziała jak godzi bohatera kontynentu i ucieka do króla, by o wszystkim opowiedzieć. Jednak to co sobie wyobrażała
było zbyt piękne by mogło się ziścić. Eridan miał nad nią przewagę w dwóch rzeczach. Był większy i znał się na wojaczce. To szybko znalazło odzwierciedlenie w tym
starciu. Cios nawet nie dosięgnął ciała oponenta, szakal chwycił jej dłoń w nadgarstku i wyciął w drugą stronę. Gospodyni zajęczała z bólu gdy uczucie wyginanego stawu
dotarło do jej ośrodka w głowie. Poczuła jak do otwieranego pyska, Eridan pakuje jej jakiś przedmiot. Było to jego bielizna, zgnieciona w kulkę. Służka poczuła jak nie
może szerzej otworzyć ust, by pozbyć się części garderoby. Coś mamrotała. Szakal uśmiechnął się tylko diabolicznie. Wygiętą rękę, spotkał szybko z drugą za jej
plecami. Chwycił jej długi do pasa warkocz i owinął go, wokół jej rąk. Służka zaskoczona mroczną pomysłowością oprawcy otępiała. Czuła że przegrała. Jest na pastwie
losu tego potwora. Nie bohatera, teraz już nie był jej bohaterem. Obecnie był zaledwie kolejnym gwałcicielem, których pełno na kontynencie. Tylko że ten nosił maskę
szlachcica. Nie pomagał nawet fakt tego, że jakiś mały ułamek jej mózgu krzyczał że przecież robi to z powodu straty. Oszalał i dlatego to robi! Szeptały głosiki.
Wadera nie chciała jednak przyjąć tego do wiadomości. Kręciła głową w geście sprzeciwu. Czemu jej? Czemu ją musiało to spotkać? Nie mogła być to inna? Czuła jak jej
jaźń sama ją zdradza. Szaleje, próbuje ocalić siebie. Wadera coś chciała wypowiedzieć ale nie mogła.
- Nie trudź się. - odparł szakal. - To będzie tylko chwila. - dodał po czym dłonią kawałek po kawałku odpinał kolejne guziczki jej stroju. Robił to powoli chociaż
każdy centymetr jego ciała, krzyczał by się pospieszył. Wadera ze strachem patrzała na szakala. Czuła ból swoich siłą wygiętych i związanych ramiom. Próbowała się
wyrwać z pętów ale za każdym razem gdy rozpaczliwy zamysł wolności, pojawił się w jej głowie czuła jak skóra na głowie krzyczy z bólu, z powodu tego iż ciągnie własne
włosy. Gdy jej oczy spostrzegły jak wierzchni strój opada na ziemię zdjęty teatralnie delikatnym gestem, wkradła się w jej serce panika. Zaczęła coraz bardziej się
wiercić. Szakal przytrzymał jej ciało. Pazur zerwał biustonosz. Jego oczom ukazał się radośnie podskakujący, jędrny biust. Bez większego namysłu chwycił go w dłonie i
zaczął ssać sutki, które po chwili wypiętrzyły się i stwardniały jeszcze bardziej. Gospodyni odwiodła głowę do tyłu. Zmrużyła oczy z poczucia wstydu. Co za drań! Co za
łotr! Jej dusza szalała. Miotała się w różnych krainach, poprzysięgając zemstę, śmierć i pożogę. Nagle jej oczy rozszerzyły się a gardło, wydało z siebie
zniekształcony krzyk. Szakal zaczął przygryzać jej sutki. Ból uderzył ją z wielką mocą, rujnując skroń. Łzy które starała się powstrzymywać, znalazły ujście przez
kanaliki. Teraz płynęły ciurkiem. Zaczęła łkać co jakiś czas, dławiąc się bielizną w pysku. Szakal ostatni raz przygryzł jej sutek odciągając go wraz z całą piersią.
Gdy przestał na chwilę wilczyca była pewna że to już koniec. Chciała w to wierzyć. Zabawił się już prawda? Teraz ja wypuści. Jednak to było zaledwie preludium. Chciał
rozgrzać jej ciało i przede wszystkim swoje. Wadera czuła wprawdzie, jak jej ciało gotuje się w środku od doznać. Nie była jednak z tego zadowolona. To nie ona tego
chciała. Poczuła się upokorzona i zdradzona. Zdradzona przez samą siebie. Ta świadomość bolała ją jeszcze bardziej. Spojrzała na szakala. Poczuła jak siłą wyrywa jej
bielizna z pyska. wsadził ją tak mocno że podczas usuwania jej, część materiału rozerwała się o kły wilczycy. Gospodyni zażyła świeżego, wilgotnego powietrza
łazienki.
- Panie...proszę... - wydukała skrępowana. Po chwili jednak jej uwaga z twarzy szakala przeszła niżej. Penis animala stał wyprostowany gotowy do działania. Mroczne
myśli i przeświadczenie nadciągających wydarzeń, spowodowały tylko natychmiastowy krzyk i wołanie o pomoc. Szakal jednak szybko zasłonił jej usta.
- Ciii. Nie wolno krzyczeć w mojej komnacie. - odparł do niej. Leżąca na podłodze, skrępowana wadera nie zamierzała go słuchać. Eridan chwycił obiema rekami jej biodra
rozszerzając je przezwyciężając siłę oporu ciała służki. Czuła jeszcze jak jej przygryzane sutki, pulsują miarowo wysyłając sygnały o bólu do jej głowy. Nie chciała
jeszcze tego. Nagle Eridan, przybliżył swój język do jej sromu i zaczął lizać jej kobiecość. Powoli by po chwili lekko przyspieszyć. Gospodyni czuła jak powoli jej
ciało, samo zaprasza szakala. Biodra same się rozszerzały bez udziału siły Eridana. Wadera nie mogła uwierzyć że to się dzieje. Jeszcze chwilę temu nie podejrzewała
siebie o to że będzie jej tak...dobrze. Wcześniej złorzeczyła mu. Chciała jego śmierci a teraz...chciała więcej. Czuła jak jej ciało domaga się. Domaga się więcej
rozkoszy, więcej pieszczot, więcej przyjemnego bólu. Zaczęła szybciej oddychać. Czuła jak jej pierwsze przeświadczenie o tym że jest gwałcona, przechodzi w
satysfakcjonujący seks który zmazuje grzechy szakala. Poczuła jak niechęć do niego zamienia się w dziwną satysfakcję, zaś cierpienie i strach w poczucie rozkoszy i
patologicznego bezpieczeństwa. Spojrzała na niego z rozmarzona miną przeszytą uśmiechem. Eridan kątek oka, dostrzegł jej satysfakcję. Mógł bez przeszkód przejść do
ostatniej fazy. Zanim to zrobił jednym ruchem dłoni, rozwiązał problem jej skrępowanych ramion. Leżąc na ziemi wadera, płonęła wewnątrz organizmu żywym ogniem
rozkoszy. Zarzuciła szakalowi oswobodzone ramiona na szyję. Ten bez długiego namysłu męskością znalazł jej srom i wsunął go do środka. Wilczyca odgięła lekko głowę ale
nie jęknęła. Jej ciało drgnęło w przyjemnym spazmie. Po chwili gdy szakal przez chwilę nic nie robił, sytuacja w jej głowie unormowała się. Eridan poczuł jak na jego
biodrach wadera zaciska swoje nogi. Nie chciała go wypuścić i dobrze. Animal zaczął pracować całym ciałem. Posuwając się powoli do przodu i do tyłu, dając gospodyni
wielka porcję tego czego obecnie pragnęła. Jej umysł był już bez żadnych sprzeczności. Nastawiony na jedną myśl i jedną osobę. Oczami pochłaniała szakala, który
odwzajemniał jej spojrzeniem. Wstał z nią z podłogi łazienki i usiadł na brzegu wanny. Dłońmi chwycił za pośladki wadery i ścisnął je. Nie przestawał poruszać
biodrami. Czuł jak jego ciało już zbliża się do oddania całej zawartości penisa, w jej wnętrze. Wstał z nią i na stojąco, zaczął podrzucać na swoim przyrodzeniu.
Służka w pewnym momencie położyła szakalowi dłonie na twarzy i pocałowała go. Eridan na chwilkę zamarł. Przez myśl przebrnęła mu jego zmarła żona. Jednak to był ułamek
sekundy. Nie zdołał zmienić tego, co nastąpiło kilka chwil temu. Po chwili poczuł koniuszkami nerwów w mózgu, jak duża ilość ciepłego semenu toruje sobie drogę by
wreszcie wystrzelić. Ciepły płyn zagościł w ciele wadery. Czując to, ta wygięła się cała jak bumerang. Rozkosz jaką poczuła, rozsadziła jej cały mózg. Świat na chwilę
zgasł by zapalić się na nowo. Po chwili lekko zaśliniona od doznań, opadła na tors szakala który ją trzymał. Oboje oddychali miarowo, unosząc swoje klatki piersiowe.
Eridan zdjął ją ze swojego penisa i zanurzył w jeszcze ciepłej wodzie wanny. Otarł pyszczek ze śliny uśmiechając się. Spełniła swoje zadanie. Poczuł jak w jego wnętrzu
tęsknota zniknęła. Spojrzał na nią. Z wycięczenia zamknęła oczy. Musiała odpocząć. Owinął się ręcznikiem i zaczął wychodzić. Poczuł jak animalka, łapie go za palce
dłoni. Uśmiechała się patrząc na niego. On odwzajemnił jej własnym uśmiechem. Ucałował ją w dłoń, po czym wyszedł z pokoju zostawiając ją sam na sam z ciepłem wanny.


Clooy oczami wodziła po płachcie namiotu w którym leżała. Słyszała ćwierkot ptaków które zbudziły się do życia, już spory czas temu. Feniks czuł jak głowa pęka od
braku snu. Tak jak przewidywała. Nie spała dobrze tej nocy. Za dużo wrażeń, doznała ostatniego dnia. Powoli i z trudem przezwyciężając grawitację, zmęczenie i ból
poderwała się z koca na którym leżała. Czuła jak siła przyciągania planety, potęguje jej odczuwalny dyskomfort. Pokręciła głową w nadziej, że jakoś rozrzuci to uczucie
na wszystkie strony świata ale to nie pomogło. Nawet chyba pogorszyło sprawę. Zakręciło się jej w głowie. Siedząc na kolanach wyprostowała się i zmęczonymi lekko
przekrwionymi oczami, patrzała na wyjście z namiotu. Do jej głowy doszła myśl że najlepiej byłoby się jakoś wydostać z tego pomieszczenia. Gramoląc się w końcu doszła
jedną dłonią do brzegu sieni wyjścia. Chwyciła za nie i podciągnęła się. Wystawiła łepek na zewnątrz. Światło słońca jak igiełki kuło w jej czoło powodując nasilenie
się bólu. Przez chwilę demolował jej podstawę czaszki, na szczęście nie trwało to długo. Zaledwie chwilkę. Rozejrzała się dookoła. Oczami szukała Arsena albo Fiory.
Nie widziała ich nigdzie. Powolnymi, niezgrabnymi ruchami wyszła cała z namiotu i podążyła w stronę ogniska, które o dziwo się paliło. Stał nad nim kociołek. Clooy z
ciekawości podeszła do niego i zerknęła do środka. Jej oczom ukazała się sama woda. Przejrzysta i czysta woda która już lekko parowała. Woda jeszcze nie bulgotała.
Ciekawe po co była Arsenowi? Zza pleców usłyszała głos.
- Wstałaś śpiochu. - odparła wrona w stronę Stark która przestraszona odskoczyła lekko. - Nie rób tak Fiora. - odparła lekko poirytowana. Feniks nie słyszał bowiem jak
nadlatuje ptak. Partnerka Darka, umiała się cicho poruszać. Potem przeanalizowała co powiedziała do niej wrona. Tak śpiochu...szkoda tylko że nie była to prawda. Clooy
czuła jak oddaje wszystko by smacznie zasnąć. Królestwo za słodki sen. Chociaż godzinka. Jednak znowu bała się, że sny i rozmyślanie powrócą. Mozę następnej nocy da
radę. Zza krzaków wyszedł nekromanta. Feniks przywitał go. Zdobyła się na uśmiech z trudem przezwyciężaj ból skroni. Dark przywitał się również i podszedł do niej.
Dotknął paliczkami jej głowy, po chwili lekko postukał. Grymas lekkiego bólu pojawił się na twarzy Stark.
- Boli? Widać że tak. - delikatnie sięgnął do jej powiek i rozszerzył je, przyjrzał się oczom. - Przekrwione. Na prawdę słabo spałaś. Miałaś koszmary. - oznajmił
spokojnie. Clooy patrzała na niego nie mówiąc nic. Pokiwała tylko głową. Arsen cieszył się że on, nie miewał takich problemów. Sen nie był mu potrzebny. Z drugiej też
strony żal mu było feniksa. Dużo przeszła. Nie codziennie podróżuje się ze szkieletem, na którego poluje cały kontynent. Jej życie też było zagrożone przez to że z nim
przebywała. I jeszcze świadomość że to z tego powodów miała niespokojne sny. Dark westchnął. Trzeba było im się spieszyć do stolicy. Dla jej bezpieczeństwa. Przede
wszystkim dla tego. Po chwili podszedł do kociołka. Spojrzał na wodę która powoli, pokazywała pojedyncze pęcherzyki powietrza.
- Idealnie. - odparł zadowolony, po czym chwycił torbę i usiadł na ławie z bali drewna. Zaczął wyjmować poszczególne rzeczy i kłaść z drugiej strony siedziska. Clooy
podeszła do niego, siadła na drugiej drewnianej ławie. Przyglądała się wyjmowanym obiektom. Zdziwienie mieszało się z uczuciem zaciekawienia. To były zwyczajne rzeczy.
Garść jakiś ziół, porcja warzyw w których skład wchodziło kilka marchewek, pietruszek, głowa selera. Zdziwiły ją małe czarne kuleczki których garść Arsen właśnie wyjął
i położył obok marchewek. Clooy wzięła jedną do ręki. Powąchała. Miało słabo wyczuwalną woń pieprzową. Jednak z tego co pamiętała, pieprz był regularnej wielkości i
był częściej w postaci czarnego proszku, a te kulki miały rożną większość. Patrzała na Arsena. Ten zerknął na nią. Po chwili wystawił w jej stronę fiolkę z bezbarwnym
płynem.
- Co to? - zapytała biorąc od niego buteleczkę. Zaczęła ją oglądać. Dark odłożył torbę na bok i wyjaśnił że to alchemiczna mikstura. dzięki której będzie mogła zasnąć.
- Miałaś przecież słabą noc. To ci pomoże. - skończył. Stark odkorkowała butelkę. Ostry zapach, zaatakował jej nozdrza momentalnie. Był tak gryzący że aż kichnęła
rozrzucając uschnięte liście które leżały niedaleko pietruszki. Chwyciła się za głowę, kichnięcie zadziałało jak młot na jej czaszkę. Czuła jak ból się nasila.
Spojrzała na butelkę. Pewnie jej pomoże.
- Tak nie była za dobra. Mogę jej użyć teraz? - zapytała. Wolała być ostrożna. Nigdy nie wiadomo co w tym butelkach się znajdowało. Nie oskarżała szkieleta o jakąś
niegodziwość, przekonała się już że Arsen nie zrobiłby jej krzywdy. Jednak gdy przypomniała sobie jak wyglądała zniszczona miksturami Elii, wolała być ostrożna.
Nekromanta pokiwał tylko głową. Clooy zatkała sobie dziurki nosa i łyknęła zawartość fiolki. Smak wcale nie był lepszy. Jak zmieszanie zepsutego mleka, octu i
przeterminowanego piwa. Clooy pomlaskał po wypiciu specyfiku. Spojrzała na butelkę. Chyba nie działało. Po chwili jednak poczuła jak powieki jej opadają. Pokręciła
głową energicznie ale to jej nie pobudziło. Poczuła jak drętwieją jej koniuszki palców. Spojrzała sennie na Arsena, otworzyła usta by coś powiedzieć ale nie zdążyła.
Poleciała do przodu ściągnięta siłą grawitacji. Dark przytrzymał ją za klatkę piersiową, żeby nie gruchnęła o ziemię. Spojrzał na nią. Wziął na ramiona i podszedł do
namiotu, z którego wyszła wcześniej. Delikatnie położył ją na kocu i przykrył drugim. Zasłonił sień wejścia i wrócił do ogniska. Usadowił się blisko kociołka i wyjętym
nożykiem z małej bocznej kieszonki zaczął obierać warzywa. Najpierw chwycił do ręki marchewkę. Fiora spojrzała na niego.
- Delikatniś. - powiedziała krótko. Dark robiąc swoje spojrzał na chwilkę na wronę. Ta nie wiadomo czemu poczuła lekki lęk. Odwiodła głowę na bok, nie patrząc na
swojego partnera.
- Nic już nie mówię. - skończyła konwersacje. Dark po obraniu wszystkich warzyw zaczął je kroić w mniejsze kawałki i gotowe odkładał na bok. Gdy skończył sięgnął po
wcześniej odłożoną torbę i wyjął mały oprawiony skórą notesik. Nie był już za nowy. Oprawka była strasznie wysuszona i twarda w dotyku, a kartki małej książeczki lekko
posztywniałe od upływu czasu. Nie widać jednak było śladów pleśni, co znaczyło że Arsen dbał o ten dzienniczek jak mógł. Fiora z zaciekawieniem zerknęła na tajemnicze
czytadło. Wcześniej nie spotykała się z tym żeby Dark miał przy sobie jakieś książki, nie mówiąc o czytaniu. Teraz doszło do niej, jak mało wie o swoim przyjacielu.
Właściwie bardzo nie wiele. Nigdy specjalnie nie interesowała się przeszłością Arsena. On sam, też nie chętnie o niej wspominał. Podreptała do niego i skrzydłem
wskazała na notesik.
- Cóż to Arsenie? - zapytała uprzejmie z silną dozą chęci poznania prawdy. Dark spojrzał na nią i wystawił palec dłoni by na niego wskoczyła. Fiora sama wspięła się
wyżej. Była na jego barku. Z tej wysokości mogła spokojnie ocenić, co jest w tej książeczce. Napis jaki pierwszy pojawił się jej przed oczami, głosił "Zupa Jarzynowa".
Wrona spojrzała na Darka zdezorientowana.
- Będziesz robił zupę? - odparła prawie się śmiejąc ale powstrzymała się od wybuchnięcia. Arsen palcem wodził po kartce i czytał jednocześnie.
- Tak. Clooy musi coś zjeść. Ja nie jadam bo nie muszę, ty sobie coś upolujesz ale ona musi mieć normalny posiłek. - odparł spokojnie. Fiora na początku uśmiechnięta
spojrzała na Arsena który obecnie, jawił się jej jako osoba o złotym sercu. Szkoda było tego, że był podszyty mrokiem i wcześniejszymi wydarzeniami. Świat nie zdążył
poznać jego dobrej strony zanim go osądził, szkoda.
- Skąd ją masz? Nie widziałam, abyś komuś podbierał kiedyś książki. - odparła pokazując dziobek dzienniczek. Dark westchnął i zastygł na chwilę. Wrona pomyślała że
zrobiła coś złego i zaraz oberwie ale reakcja nekromanty była całkowicie inna. Białe diodki zaświeciły mocniej.
- Z mojego domu. Należała do mamy. On uczyła nas gotować. - odparł do Fiory. Ptaszyna patrzała ślepiami na partnera nie odzywając się. Możliwe że w końcu, czegoś się o
nim dowie. - Ojciec uczył nas pracy w lesie a matka części zajęć domowych, żebyśmy mogli potem żyć bez problemu. - skończył dalej czytając treść książki. Sięgnął po
przyprawy i zioła. Wrzucił je wszystkie do kotła. Pierwsza faza zakończona. Czas na drugą. Zamieszał chochlą w naczyniu, czytając treść dalej. Wrona co jakiś czas też
zerkała to na treść to na Arsena. Nekromanta chwycił warzywa jedną dłonią, wrzucił garść warzyw do kociołka który dawno już był gotowy do użytku. Zrobił tak kilka
razy, zanim spostrzegł że nie ma już niczego więcej do wrzucania. Teraz musieli poczekać aż warzywa będą miękkie i przyprawy oddadzą smak. Niestety nie zdobyli żadnego
mięsa by wzbogacić zupę, ale w końcu była to jarzynówka więc ono było tu zbędne. Dark chciał zamknąć książkę ale wrona oparła dziób o jedną stronice książki.
- Czekaj to ciekawe. - powiedziała i coraz dokładniej zaczęła czytać skład potrawy. Gdy skończyła spojrzała na szkieleta. - Jest tego więcej? - zapytała. Arsen poczuł
się rozbawiony reakcją Fiory. Wrona, która czyta książki kucharskie...nie do pomyślenia. Było mu jednak miło, że ptak zainteresował się tym.
- Cała masa. Zobacz. - Dark złożył książkę i przewertował stronice w wachlarzowym geście, kończąc to charakterystycznym plaśnięciem okładki. Wronie pokazał się błysk
w oczach.
- Daj. Daj poczytać. - rzuciła z lekkim amokiem w tonie. Dark zaśmiał się lekko i położył książeczkę obok siebie. Fiora zeskoczyła z niego i dziobem pomagał sobie ze
stronami notesika. Nie było to tomiszcze więc tyle ile miała siły, jej w zupełności wystarczyło do wertowania stron.
- Gdzie mieszkałeś? - zapytała chłonąc kolejne wersy, zaczytywanych tekstów. Arsen mieszając zawartość kociołka patrzał na wodę, która mieszana tworzyła hipnotyzujący
wir. - W Marchiach niedaleko Agrovi. Nasi rodzice doszli do wniosku że lepiej będzie nam, po za granicami Anechoru gdzie się urodziliśmy. Po za tym byliśmy śnieżnymi
wilkami. Klimat Marchii bardziej nam odpowiadał. - odparł po czym odłożył chochle i przypatrywał się słońcu. Fiora na chwilę straciła zainteresowanie książka. Spojrzała
na szkielet wilka.
- Na prawdę byłeś kiedyś śnieżnym wilkiem? - próbowała sobie wizualizować, jak wyglądał młody śnieżny wilk. Gdy się jej to udało, prezentował się jej zacny obrazek.
Młody Arsen z puszystym ogonkiem, futerko całe bialutkie, miejscami lekko błękitne. Musiał wyglądał pięknie jak był młodym wilczkiem i potem już dorosłym. Szkoda że
stracił ciało. Teraz i Fiora tego żałowała. Jemu pewnie nie było łatwiej z tą świadomością. Chociaż po ponad pół wieku, mógł się już przyzwyczaić.
- Tak. Podobnie jak cała rodzina. Tata był już w sile wieku, miał lekko siwe włoski które pamiętam. Były właściwie na każdym koniuszku futra które okalało jego głowę.
Wyglądało to śmiesznie. - odparł Arsen gestykulacjami pokazując na sobie, gdzie się znajdywały wymienione rzeczy. Fiorze miło patrzyło się na szczęście jakim emanował
nekromanta. Życzyła mu tego aby miał ich więcej. - Młodość natomiast nie opuszczała naszej matki. Wyglądała pięknie. I nie mówię tego jako jej dziecko. Tylko jako ktoś
kto stałby z boku i na nią patrzał. - wzniósł tu palec do góry by podkreślić swoje słowa. Fiora pokiwała głową.
- A siostra? - zapytała. Dark zmienił się natychmiast. Wspomnienia o siostrze były dla niego najbardziej bolesne ze wszystkich.
- Cóż siostra była młodsza ode mnie. Urodziła się kilka lat później. Podobnie jak my wszyscy była śnieżnym wilkiem z taką śmieszną łatką na brzuszku. - wspomnienia o
siostrze, wywołały na czaszce Arsena miłe i nostalgiczne uczucia. Dobrze wspominał praktycznie każde spotkanie z siostrą. Fiora chciała zmienić temat ale Dark ku jej
zdziwieniu kontynuował.
- Pamiętam jak raz bawiliśmy się na tyłach domku. Rzucaliśmy się śnieżkami. To była piękna zabawa. - odparł gestykulując swoje rzuty i uniki, które pamięć zachowała do
dzisiaj z minionych lat. Fiora przyglądała się temu przedstawieniu jakie odgrywał Arsen. Nekromanta wstał po chwili i chwycił większy kamień który leżał na ziemi.
- Moja siostra była w tym niebywale dobra. Potrafiła robić takie piguły, że jak dostawałem to często potem miałem siniaki. - zaśmiał się. - Jednak nie wiem czemu w
pewnym momencie przyszło jej do głowy żeby rzucić ze mnie śnieżką zrobioną z lodu. - pokazał kamień. Lodu nie miał pod ręką ale aluzja była dostatecznie mocna. Wrona
zatrzepotała skrzydłami.
- I co? - zapytała zaciekawiona. Historia ją urzekła tym bardziej że nie wiedziała aby nekromanta bał się o tym opowiadać. Może właśnie tego mu było trzeba żeby się
wygadać komuś. Rozciąć tą ranę by ją oczyścić.
- Rzuciła we mnie. Oberwałem w twarz. Dokładnie w oko. Trafiła perfekcyjnie. - pokazał lewy oczodół a potem by zademonstrować, przysunął kamień do oka. Po tym odrzucił
trzymany przedmiot. Wrona lekko przestraszona zwizualizowaną sytuacją podskoczyła od nadmiaru emocji.
- Uszkodziła cię bardzo? - zapytała nerwowo podskakując. Czuła jak nadmiar emocji, rozsadza jej ośrodek w mózgu odpowiedzialny za ekscytacje. Dark spojrzał na chwilkę
na kociołek. Musiał uważać aby zupa się nie rozgotowała, inaczej powstanie breja a nie jedzenie. Podszedł do kociołka i zamieszał potrawę. Jeszcze troszeczkę i będzie
gotowa. Clooy wstanie i będzie miała pożywny posiłek. Na tą myśl Dark uśmiechnął się do siebie. Potem wrócił do pytania wrony.
- Tak. Trafiła mnie tak że rozcięła łuk brwiowy i nabiła pokaźne limo pod okiem. Pamiętam jak krew, buchnęła mi z okolic oka i zalałem się momentalnie. Jak ona wtedy
płakał że coś mi zrobiła. - zaśmiał się lekko. Teraz mogło być to zabawne, wtedy jednak też czuł strach. Bał się tego że coś mu się stanie. Nie bał się samej krwi. Bał
się tego że może stracić wzrok. Miał nie więcej niż dziesięć lat, a już mógł być pół ślepy. Po za tym, prawdziwie żal było mu wtedy patrzeć na siostrę która z radosnej
małej wilczycy, zmieniła się w przerażone stworzenie.
Wrona spojrzała na Arsena również lekko przestraszona. Teraz to takie obrażenia nawet nie mogły u niego wystąpić, ale wtedy musiał się strasznie bać. Wzleciała i
siadła mu na ramieniu patrząc na jego oko.
- Nie bałeś się? Mogłeś oślepnąć. - spytała z dużą dozą opiekuńczości w głosie. - Bałem, oczywiście że bałem. Jednak ważne było żeby uspokoić siostrę. To liczyło się
najbardziej. - odparł i zerknął na garnuszek z zupą. Dla niego była już gotowa. Zdjął ją z ognia i postawił obok. Górę naczynia przykrył by ciepło nie uleciało za
szybko. Nie miał pojęcia za ile obudzi się feniks. Mikstura działał różnie, w zależności od animala.
- I co dalej? Rodzice przyszli? - zapytała. - Prawie natychmiast. Ale reszta tej historii, nie jest już ciekawa. - odparł i po chwili usadowił się na ławie. Położył się
na niej i leżąc patrzał w niebo. Fiora obecnie siedziała na jego torsie.
- Jak szwy? - zapytał po chwili. Wrona zatrzepotała skrzydłami. Nie czuła żeby było coś nie tak. - Na razie się trzyma i nie boli, więc wydaje mi się że jest dobrze. -
odparła z wdzięcznością w głosie. Dark poklepał ją go główce w geście opiekuńczości. Po chwili wyłączył się. Diodki w jego oczach zniknęły. Fiora widziała to wiele
razy. Jednak nie umiała określić czy Dark spał, czy co on właściwie robił. Przyglądała mu się. Jednak nie zamierzała go wybudzać. Wzleciała w stronę lasu. Kiszki
zaczęły jej grać marsza, czas na jakieś śniadanko.


Arien wszedł ostatni do baraku swojej grupy. Ciemiec był niebywale zmęczony. Cały posterunek nie spał w nocy, gdyż sprzątanie ciał i zakopywanie szczurzych nor było
bardzo trudne i czasochłonne. Evorian zastanawiał się przez chwilę co wybrać. Czy iść już spać czy może jednak lepiej, zmyć z siebie pozostałości po nocnej pracy.
Sierżanci wyraźnie zalecili im by to zrobili zanim pójdą spać. Arian mógł być pewny tego że będą to sprawdzać. Westchnął ciężko i skierował kroki do łazienki.
Mieszkaniec Corodii otworzył drzwi, przezwyciężając zmęczenie wszedł do środka. Leniwym spojrzeniem, szukał misy w której na pewno była woda. Dostrzegł ją po kilku
sekundach. Podszedł do niej. Woda była lodowata ale nie przeszkadzało to ciemcowi. Powoli zaczął zmywać zakrzepłą krew i błoto z rąk. Później musiał obmyć również
swoja resztą ciała. Misa nie mogła pomieścić za dużej ilości wody, ale miał obok naczynie do podbieranie cieczy z balii która mieściła się w środku łazienki. Gdy mu
się skończy uzupełni ją właśnie stamtąd. Na razie musiał obmyć sobie ręce. Tarł je porządnie ale krew schodziła bardzo opornie. Po chwili usłyszał jak drzwi się
otwierają i weszła tam dwójka animali. Podobnie jak on, byli brudni po całonocnej pracy. Podeszli do swoich misek i zaczęli siebie doprowadzać do ładu. Chyba się
zaznajomili bo rozmawiali na temat ataku na obóz, całkowicie swobodnie i bez krępacji. Arien spojrzał w odmęt miski. Wyłonił rękę i przyglądnął się jej. Obejrzał z
każdej strony. Wyglądała na czystą. Teraz jeszcze trzy. Wody nie było już za dużo w misie, więc z dzbanem podszedł do kadzi z wodą. Sprawnym ruchem reki nabrał wody do
pełna, z ciekawości spojrzał na dwójkę animali. Ku jego zdziwieniu ci tez patrzyli na niego. Przez chwilę jakby czas się zatrzymał. Arien i dwaj nieznani mu mieszkańcy
kontynentu, mierzyli się wzrokami. W pewnym momencie ciemiec nie wytrzymał i odwrócił się. Nie chciało mu się tracić czasu na takie rzeczy. Znowu to widział. Jak wiele
razy przedtem. Pogardę, obojętność i silną chęć pozbycia się go. Podejrzewał że będzie miał tu trudno. Od samego początku jak szedł do wojska mówiono mu, że to nie
jest miejsce dla niego. Przynajmniej nie to wojsko. W Corodii na pewno by go przyjęli. Miał dobre wyniki na rekrutacji do Armii Anechorskiej. Jednak on uparł się aby
wstąpił akurat tutaj. Nie mogli mu odmówić. Arien więc spełnił swoje marzenie. Jednak po pierwszym spotkaniu się z realiami wojska, szybko jego sen zmienił się w
koszmar. Gnębiony wiele razy za swoje pochodzenie i inność, nie umiał znaleźć sobie miejsca. Zgłosił się do służby na posterunku 49 żeby być jak najdalej od dużych
miast. Nie lubił tłumów. Obecnie jednak, mógł się przekonać że nawet tutaj go nie chcieli. Ciemiec podszedł do swojej misy i wlał zawartość dzbana. Zabrał się za
czyszczenie reszty dłoni. Po kilkunastu minutach gdy już wszystkie ręce były czyste, spojrzał na zawartość miski. Woda o zabarwieniu brązowo czerwonym przypominała
obecnie breje. Arien podszedł z naczyniem i wylał zawartość do studzienki, która mieściła się na lewo od kadzi z wodą. Później odstawił misę. Spojrzał na swoją zbroję
i ubranie. Nie było czyste ale to nic. Zajmie się jej czyszczeniem później. Teraz potrzebował snu. Wyszedł z łazienki zostawiając dwa animale samych. Nie zamienili z
nim ani słowa. Czuł jak wielką alienacją go darzą. Trudno, nie oni jedni tak robili. Arien dawno się już do tego przyzwyczaił. Główne pomieszczenie z łóżkami rekrutów,
było obecnie zapełnione śpiącymi szeregowymi. Arien najcichszej jak się dało podszedł do swojego łóżka i powoli, odpinał poszczególne elementy zbroi. Nagle doszedł do
cichy szept.
- Nie pomogłeś mu. - głosik jak mała igiełka, uderzył go w bębenek i prawie przebił błonę narządu słuchu. Takie brutalne oskarżenie. Evorian zacisnął zęby. Rozejrzał
się po całym pomieszczeniu. Po kilku sekundach go dostrzegł. Orzeł patrzał na niego, ślepiami drapieżnika. Ciemiec rozszerzył oczy ze zdumienia. Nawet mieszkańcy
szlachetnego Almanuru byli przeciwko niemu. Właściwie to czemu miałby się dziwić. Zwłaszcza oni, byli wrogo nastawieni do mieszkańców Corodii. W końcu im najwięcej ona
odebrała w Wojnie Krwi. Teraz pozostało tylko cierpieć, następnym pokoleniom kraju nocy.
- Nie było mnie tam. - odparł Evorian chociaż najlepiej byłoby dla niego jakby zamilkł. Nie chciał wprowadzać siebie w utarczki słowne, one i tak mu nie pomogą nie
wyjaśni niczego, nie zmaże winy. Potraktują to jako wymówkę. Jednak mleko już się rozlało, teraz musiał tylko czekać co dalej. Orzeł z gracją narodu z jakiego się
wywodzi, poderwał się i stanął przed nim. Byli równego wzrostu. Ciemiec czuł jak jego ptasie oczy pochłaniają go.
- A gdzie byłeś co? Zostawiłeś go samego na warcie. Swojego kumpla. Towarzysza z wojska. - ciemiec musiał przyznać że to była prawda. Animal który zginął chciał się z
nim zaprzyjaźnić. Evorian poczuł żal jaki ściska go za serce. Szkoda tylko że Arien nie wiedział, po co była Hekowi ta znajomość. Gdyby wiedział obecnie pewnie nie
byłoby mu tak przykro z tego jak skończył.
- Patrolowałem co innego. - odparł. Orzeł trzasnął go w twarz otwarta dłonią. Ciemiec odleciał na kilka centymetrów, od siły uderzenia. Chwycił się za ramy łóżka.
Drugą parę rąk momentalnie zacisnął w geście sprzeciwu. Nikt nie będzie go tu bezkarnie bił.
- Jasne patrolowałeś. Pewnie krzaki żeby coś poruchać. Ty Corodiański psie. - to był koniec samokontroli. Orzeł skoczył na niego. Rozpoczęła się walka. Całkowicie
niepotrzebna i nierówna. Orzeł w zamkniętym pomieszczeniu nie mógł zrobić użytku ze swoich skrzydeł. Po za tym ciemiec też je miał i też umiał latać. On miał przewagę,
w ilości rak do pomocy. Ptak z Almanuru wyprowadził cios jednak ciemiec, nie miał problemu by go ominąć. Teraz czas na kontrę. Zanim orzeł na dobre się od niego
oddalił, Arien chwycił go dodatkowymi rękami za skrzydło i wygiął w przeciwne strony. Usłyszał tylko jak kość pęka a orzeł wydał z siebie zduszony krzyk. Pobudził
innych rekrutów którzy nie wiedząc co się działo, spostrzegli tylko jak orzeł trzymający się za rękę leży na podłodze a nad nim stoi ćma.
Wśród zbudzonych nastał szybki szmer i komentowanie zaistniałej sytuacji. Jednak nie wszyscy, mieli zamiar ograniczyć się tylko do słownej opinii. Z pryczy najdalej na
prawo od ciemca, blisko ściany baraku wstał rosły niedźwiedź z Anechoru. Podszedł do niego.
- Ty mu to zrobiłeś? - spojrzał na orła który syczał trzymając się za złamane skrzydło. Dwójka wcześniej widzianych animali których Evorian spotkał w łazience znalazła
się obok orła by go asekurować. Ciemiec patrzał na wielkoluda. Strach zajrzał mu w oczy. Mieszkaniec Anechoru był ogromny. Wysoki na dwa metry mógł jednym walnięciem
połamać całego ciemca, i chyba każdego innego kto to stał. Corodianin nie łudził się że jego odpowiedz, jakoś go ocali przed tym co miało nastąpić. Postanowił jednak
że spróbuje się obronić.
- Tak. Dlatego że mnie zaatakował pierwszy. Obwinił mnie o to że nie pomogłem Hekowi i potem przyłożył mi w twarz. - była to prawda ale ona szybko znalazła kontrę, z
ust dzioba Almanurczyka. - Nie prawda. Sam się na mnie rzucił. Nienawidzi nas, to pieprzony Corodianin. Powinien znać swoje miejsce. - odparł podburzając innych. Nie
musiał czekać długo na reakcję całej grupy. Wszyscy jak jeden zaczęli złorzeczyć Arienowi. Ciemiec poczuł jak potężna siła w postaci nienawiści innych, spływa na
niego. Uderza go z siłą małej bomby, eksplodując obok niego i prawie go zabijając. Czuł jak mózg krzyczy do niego by wiał. Uciekaj jak najdalej! Tylko jak? Gdzie?
Reszta animali okrążyła go. Nie miał sposobności ocalenia siebie. Po za tym był inny problem. On był niewinny. Uciekając przyzna się do tego co mówią. Jeżeli jednak
zostanie, to na pewno go poturbują albo co gorsza zabiją. Evorian przestraszony cofnął się trochę natrafiając na półkę, która stała przy łóżku. Nie miał gdzie uciec.
Zamknął oczy i zwiesił ręce.
- Róbcie swoje. - pogodził się z tym. Za chwilę jeden po drugim go dorwą i pobiją. Bezsilność tej sytuacji nie dała mu podjąć jakiejkolwiek reakcji. Nie musiał długo
czekać. Dwa animale szybko złapały go za ręce i wymierzyły po jednym ciosie w brzuch i twarz. Reszta szybko dokładały swoje pięć groszy. Siniaki pojawiały się na ciele
Ariena z prędkością, lecącego pocisku karabinowego. Niedźwiedź który wcześniej do niego zagadał, też chciał się przyłączyć ale po chwili zobaczył w ciemcu coś co
animala wprowadziło z zakłopotanie. Było dla niego nie pojęte czemu ćma się nie broni. Nie oddaje ciosów, nie paruje ich. Nie umiał się obronić? Nie to nie mogło być
to. Skoro umiał łamać kości z taka prostotą to na pewno dałby rade walczyć. Potem zobaczył coś jeszcze. Mały sztylet, który miał pod wewnętrzną częścią ręki. Widział
go tylko przez ułamek sekundy. Jednak do jego serca trafiło mroczne przeświadczenie, że ciemiec spokojnie mógłby go użyć i pozabijać napastników. Miał do tego
odpowiednią ilość rąk. Jednak mimo tego nie użył go. Czemu? Niedźwiedź widział jak ciało ćmy, nie mogło już więcej znieść efektów linczu. Szybkim i zdecydowanym ruchem
rozrzucił zbiegowisko wokół atakowanego.
- Dosyć! Już zrobiliście swoje. - odparł zdecydowany i sam przygotował swoje pieści na wypadek gdyby spotkał jakiś opór. Nikt jednak nie śmiał wystąpił przeciwko
niemu. Był za pokaźny dla nich. Musieli zadowolić się tym, jak mocno uszkodzili ciemca obecnie. Na pewno wystarczyło im to do następnego razu. Wszyscy wrócili do
swoich łóżek. Animal który pomógł mu schylił się do ciemca by pomóc mu wstać. Arien plując krwią która zbierała mu się w ustach, spojrzał na futrzastą dłoń
niedźwiedzia. Miał takie mroczki przed oczami że nie mógł spokojnie ocenić która ręka jest prawdziwa. Kontury za mocno się zlewały. Pomyślał że wesprze się nim.
Jednak potem coś go uderzyło. Nie chciał rujnować komuś tutaj życia. Jeżeli pozwoli na to by Anechorczyk mu pomógł, na pewno ściągnie na niego gniew innych. Odtrącił
jego dłoń delikatnie i sam stękając z bólu, podniósł się. Pożegnał go smutnym, rozżalonym i zniszczonym spojrzeniem. Ocierając twarz z krwi, podreptał do własnej
pryczy i położył się na niej. Niedźwiedź zaczął czuć jakiś wewnętrzny respekt, do osoby ciemca. Odszedł do swojego łóżka.
Ciemiec leżąc patrzał w sufit. Czuł jak boli go każda część ciała. Jedną z rąk trzymał się za ciało na wysokości płuc. Chyba połamali mu żebra albo co gorsza
uszkodzili organy. Siniaków też nabili mu co nie miara. Będzie długo zdrowiał. Po kilku sekundach Arien wyjął sztylet który miał pod ręką cały czas. Spojrzał na niego.
- Ty debilu. - szepnął do siebie. Schował ostrze tam gdzie było wcześniej i przezwyciężając ból zasnął.
Arien nie miał zielonego pojęcia ile spał. Jedyne czego był pewien to to, że jego czaszka pulsuje od bólu a mięśnie krzyczą z niemocy działania. Nagle poczuł że leży
na dziwnie miękkim łóżku. Zdziwił się gdyż przekonał się już jak twarde i niewygodne są prycze w ich baraku. Siła woli przezwyciężył zmęczenie i otworzył powieki
szerzej. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był to długi pokój, z kilkoma łóżkami ustawionymi w rządku jedno obok drugiego. Metalowy stelaż wyścielony czymś miękkim był
przyjemny dla ciała ciemca, które całe go bolało. Oczami spostrzegł materiały opatrunkowe i szafki z metalowymi szufladami. To musiał być lazaret albo jakiś namiot
medyczny. Arien obolały nie umiał się poruszyć. Teraz wyrzucał sobie to że był taki głupi. Mógł od razu podejść do punktu medycznego, a nie czekać. Po takim sromotnym
pobiciu mógł się tego spodziewać, że będzie jak flak gdy adrenalina mu opadnie. Teraz tez przypomniał sobie o swoim sztylecie. Co go powstrzymało? Głupi. Na prawdę
głupi, dureń. Nagle wyczuł że ostrza nie ma w jego rękawie. Na pewno miał je przy sobie gdy zasypiał. Przezwyciężaj ból mięśni szyjnych rozglądał się po całym sobie
jak tylko mógł i na około. Nigdzie jednak go nie widział. Pewnie medycy mu go zabrali, gdy go tu przyniesiono. Nagle Evorian usłyszał odgłosy od strony zewnętrznego
korytarza. Szybko zamknął oczy podejrzewał że kroki zmierzają tu. Nie mylił się. Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła na pewno dwójka animali. Nie mógł jeszcze
określić ilu było ich na prawdę i kim byli. Ale po tonie głosu mógł stwierdzić, że byli to samce.
- To tego przynieśli w nocy? - zapytał spokojnie bez ceregieli pierwszy z nich. - Tak. Jest z mojego baraku. - odparł drugi. Z wypowiedzianych słów Arien mógł określić
że na pewno był to sierżant których z dwóch, Hagral albo Ayyad.
- Cóż nie powiem, słabo pilnujecie swoich szeregowych. - odparł do niego pierwszy z dwójki. Sierżant odwrócił się do niego i zmierzył go spojrzeniem. - Nie było nas
tam. Byliśmy na naradzie bo ktoś nas zaatakował w nocy. Pamięta pan doktorze? - odparł wojskowy. Lekarz rozejrzał się po sali. Leżały tu i inne ofiary nocnego ataku.
Omiótł ich spojrzeniem. Pokręcił głową. Tyle niepotrzebnych ran, siniaków i komplikacji. Westchnął i założył ręce za plecy. Wrócił spojrzeniem na sierżanta.
- Tak pamiętam. - spojrzał na Ariena i wskazał jego żebra. - Jednak on nie miał obrażeń typowo wojennych. - odparł do niego doktor. Sierżant przystanął na jedną nogę i
zaśmiał się.
- Chce mi pan powiedzieć że zna się pan na rodzajach ran? - zapytał drwiąco. Lekarz spokojnie przyjął te reakcję. Nie raz się już z nią spotykał. Wielu śmiało się z
jego dziwnych możliwości. Tak na prawdę były one całkiem normalne i powszechne u wprawnych medyków.
- Tak. Widzi pan te siniaki. Są bardzo duże i liczne w wielu miejscach. Krwiaki podskórne i połamane żebra, nawet cholerna odma płucna. Odma panie sierżancie! Rozumie
pan to?! - zapytał stanowczo. Wojskowy chociaż wcześniej drwił sobie teraz zaczął się głębiej zastanawiać czy aby medyk nie miał racji. Jak piorun z jasnego nieba w
jaźni podoficera pojawiło się przeświadczenie, że to nie mogły być wyłącznie obrażenia po nocnym ataku. Coś tu jak najbardziej nie grało. Odma na froncie powaliłaby go
natychmiast. Po za tym znaleziono go tak pobitego w baraku. Cudem że niedźwiedź go tu przyniósł. Bez jego ingerencji, ciemiec na pewno by umarł.
- Sierżancie? - zapytał po chwili Arien. Fakt że się odezwał spowodował pokazanie się ulgi na twarzy jego przełożonego, ale przede wszystkim lekarza. Ćma zdziwiła się
gdy zobaczyła że lekarzem jest lis. Rzadko kiedy się spotykało, lisów lekarzy. Jednak on nie miał zamiaru na to narzekać. Po pierwsze uratował mu życie, po drugie on i
tak miał doświadczenie z pogardą względem inności. Więc nie miał problemu z akceptacją pewnych odchył od normy. Arien w końcu widział też twarz podoficera. Był to
Ayyad. Najwidoczniej jeleń, miał jakieś sprawy do załatwienia. Wzrok przechodził od lekarza do sierżanta. Wilk opiekuńczo położył mu rękę na głowie.
- Dzielny jesteś. Wiesz jednak o co cię zapytam. Kto to zrobił? - z początku delikatny przeszedł do ostrego tonu, który miał nie dawać okazji do skłamania. Evorian
chciał od razu powiedzieć że poturbowali go w baraku. Jednakże wiedział czym to grozi. Oni dostaliby karę, mógłby czerpać jakąś satysfakcję z tego ale zemsta mogłaby
go szybko dosięgnąć. To było bardziej niż pewne. Zaczął się wykręcać. W pewnym momencie wilk chwycił go, bardziej stanowczo za ramię.
- Kto? - zapytał pokazując kiełek. Arien przestraszył się lekko. Nawet podoficerowie byli wobec niego agresywni. Lekarz marszcząc czoło postanowił działać. Położył
rękę na ramieniu wojskowego.
- Może damy mu odpoczywać. Rany pooperacyjne, bolą zapewne bardzo. - spojrzał na ciemca oczekując odpowiedzi. - Tak. Bolą. - odparł po chwili przezwyciężając trwogę
względem sierżanta. Ten spojrzał na lekarza i potem na ćmę. Doszło do niego że nie ma sensu, walczyć z dwoma na raz. Lekarz będzie chciał go siła stąd wywlec a rekrut
jak nie będzie chciał to i tak nie powie. Cóż Ayadowi zostają własne domysły. Już on się rozliczy z animalami własnej grupy. Przeciągnie ich tak mocarną przebieżką
że sami będą chcieli tu trafić. Rozejrzał się po korytarzu. Szkoda że łóżek już nie ma. Cóż będą się leczyć wtedy w ich baraku. Na tą myśl się uśmiechnął. Potem
spoważniał i spojrzał na Ariena.
- Zdrowiej szeregowy. Oczekujemy cię w baraku. - zasalutował do niego. Arien niedbale oddał gest. Był za słaby by zrobić to z godnością. Jednak wilk nic nie
odpowiedział na to. Potem pożegnał się z lekarzem i opuścił pomieszczenie.
Lis westchnął i spojrzał na ciemca, który leżał z odwróconą głową w stronę okna wychodzące na wschodnią część obozu. Medyk podszedł do niego i zaczął oględziny jego
ciała. Ciemiec lekko zatrwożony, spojrzał rozszerzonymi oczami na animala.
- Spokojnie chłopcze. Ja tylko oglądam twoje szwy czy nie puściły. Nie musisz się bać. - odparł uśmiechając się uspokajająco. Wewnątrz czuł jednak jak bardzo
współczuje ćmie. Znęcanie się grupy nad odludkami czy po prostu innymi, było częste w wojsku. Lis już miał masę przypadków w swojej karierze gdzie trafiali do niego
animale pokroju Ariena. Pobici, prawie ledwo żywi. Ich rekonwalescencja trwała czasami kilka miesięcy albo i dłużej. Najgorsze było to że czasami pobici, zachodzili w
śpiączkę i nie wybudzali się przez długie lata. Leżeli na oddziale i medycy tacy jak lis, musieli się nimi zajmować. Chociaż nie zawsze tak bywało. Lekarz pamiętał jak
raz otrzymał polecenie, żeby wypisać akt zgonu animala w śpiączce. Zdziwienie jakie wtedy się pojawiło na jego twarzy, bardzo szybko zniknęło gdy wojskowi zabrali
ciało bez większych tłumaczeń. Wyobraźnia i domysły same podpowiedziały mu, co stało się z tamtym nieszczęśnikiem. Wojsko nie miało funduszy by trzymać animali w
śpiączce. Zabierali potrzebne pieniądze, które bardziej były potrzebne na żołd i sprzęt wojskowy. Dlatego beznadziejne przypadki, "utylizowano". Lekarz złapał się za
głowę jak sobie przypomniał to określenie. Nie dość że tak po prostu pozbywano się problemu, to jeszcze ta nazwa. Jakby ktoś wyrzucał śmieci.
Po skończonych oględzinach lekarz zakrył Ariena i spojrzał na niego. Podał mu kubek wody i medykamenty.
- Zażyj to. Potrzebujesz dużo snu. Musisz wypoczywać. - odparł do niego. Ciemiec z początku nieufnie ale jednak wziął to co podał mu lekarz. Połknął tabletki
popychane siłą wlewanej wody. Gdy skończył odkaszlnął lekko. Lekarz opiekuńczo pomógł mu się usadowić wygodnie w łożu szpitalnym.
- Teraz zaśnij. Zobaczymy się za jakiś czas. - odparł do niego. ciemiec odkiwał głową. Przed wyjściem lekarza, Arien jeszcze podziękował za opiekę. Lis uśmiechnięty
nic nie mówiąc, wyszedł ze skrzydła. Ciemiec patrząc przez okno myślał o wielu rzeczach. Co stało się tamtej nocy, martwego Heka, tą animalkę która wyglądała jak
potwór, walkę z atakującymi i potem smutne następstwa, które doprowadziły go tutaj. W pewnym momencie poczuł jak myśli przestają już płynąć. Czuł dziwne zmęczenie.
Chyba czas było zasnąć. Mięśnie i kości bolały go nadal, chociaż już trochę mniej niż wcześniej. Ziewnął po chwili. Nie wiedząc kiedy zasnął.


Ostatnie przełknięcie Wielkiego Inkwizytora jasno sugerowało, że śniadanie zostało już całkowicie skonsumowane. Z nienagannymi manierami odłożył delikatnie sztuciec
na talerzyk po czym dopił resztkę wina ze złotego pucharku. Przed połknięciem czerwonego płynu, posmakował go w buzi po czym delektując się łyknął finalnie by dać
wielką porcję rozkoszy swojej jaźni. Wino jak zwykle było genialne. Dobry trunek wyrabiany przez mnichów z Kergarden. Marchiści umieli bardzo dobrze sporządzać ten
szlachetny napitek. Wprawdzie Inkwizytorium posiadało i swoje winnice jednak żadna z nich, nie mogła chełpić się tak wybitną jakością. Barwa, smak, konsystencja,
wszystko było idealne w każdej kropelce spijanej ze świecącego naczynia cieczy. Bohater Kontynentu wstał od stołu do którego spokojnym krokiem podeszła służka z którą
Shaff miał przyjemność już obcować. Wspomniał sobie ich przygodę. Uśmiech szybko pojawił się na jego twarzy. Odwróciwszy się w stronę obrazków wspomniał sobie żonę. Ze
spokojem ducha jakiego nie czuł wcześniej, zrobił kilka kroków w stronę ściany z fotografiami. Chwycił poprzednio trzymane zdjęcie. Zamknął oczy. Wyobraźnia sama
kreowała mu twarz uśmiechniętej ukochanej. Czuł jak muska go po twarzy subtelnym pocałunkiem, jak szepcze mu piękne słówka a on nagradza ją tym samym. Jak nawzajem
darzą siebie miłością, siedzących w lasku niedaleko skwerku. Tylko on i ona, piękny dzień, słońce, śpiewające ptaki. Idealny sen który się ziścił. Jednak sny szybko
zmieniają się w koszmary a los umie płatać figle. Eridan otworzył oczy. Wichura strachu, żalu i rozpaczy znów niszczyła jego spokój. Zarażała go zwątpieniem i chorymi
myślami. Spojrzał na zdjęcie. Pogłaskał je w tęsknym geście.
- Tak mi źle bez ciebie. - szeptał przygryzając wargi, zagryzł tak silnie że dolnej poleciała strużka krwi. Służka widząc ta scenę z początku nie wiedziała co się
dzieje, ale zauważywszy że podłoga barwi się czerwienią chciała pomóc. Szakal jednak powstrzymał ją gestem głowy. Nie widział jej ale usłyszawszy kroki zrozumiał co
wadera chciała zrobić.
- To nie będzie potrzebne. - odwrócił się w jej stronę. Biedne spojrzenie utkwiło w niskiej wilczycy, klując jej wrażliwe serce. Chciała mu pomóc w jego cierpieniu.
Nawet nie przez to że spędzili upojny ranek. Poczuła sympatię do szakala. Tak się jej wydawało. Chwyciła serwetkę która miała schowaną w kieszeni służebnej sukni i
podeszła odważnie do Eridana. Ten nawet nie reagował gdy animalka ocierała mu pysk z krwi. W pewnym momencie szakal chwycił ją za ramiona i pocałował. Długo i
przenikliwie. To zaskoczyło wilczyce która od nadmiaru ciepła, jakie wywołało zdarzenie zarumieniła się prawie natychmiast. Wkrótce i ona zaczęła oddawać mu uczucie
jakim ją obdarował. Całowali się jeszcze chwilę po czym ich usta się rozeszły. Ślina temu towarzysząca rozciągnęła się jak guma. Otarli ją ze swoich pyszczków. Szakal
uśmiechnięty nagle zrozumiał że przegapił bardzo ważną dla niego rzecz.
- Jak masz na imię? Nawet cię nie spytałem o to? - odparł pytająco do służki przepraszającym tonem. Podrapał się po karku w geście zakłopotania. Wadera uśmiechnięta
spojrzała na Shaffa. Na chwilę odstąpiła do niego i kłaniając się przedstawiła się.
- Mari Estoria. - Shaff stał jak wryty usłyszawszy tą wiadomość. Więc ta osóbka pochodziła z rodu Estoria? Nie była więc uboga mieszczanką jak sądził wcześniej. Głupio
mu było podwójnie gdyż nie dość że nie okazał jej szacunku wcześniej, to jeszcze obrażał ją myślami o jej ubogim pochodzeniu. Ród Estoria był znany w całym Anechorze a
nawet po za granicami kraju. Ojciec Mari, Mistrz Kupiecki Eval Estoria był znany w swoim światku. Jego zakłady produkcyjne i manufaktury zajmujące się obróbka i
wytwarzaniem metalu, zagarnęły bardzo duże połacie monopolu metalurgicznego. Większość broni konwencjonalnej, palnej czy ciężkiego sprzętu wychodziło spod ręki
czeladników i rzemieślników zakładów Estori. Eridan poczuł nagle jak wielki pazur strachu dźga go w podbrzusze powodując piekący ból. Mari musiał być jego żoną albo
córką. Chociaż zważywszy na jej wiek, musiała być tą pierwszą. Szakal złapał się za głowę i odwrócił w stronę ściany ze zdjęciami. Twarz jego żony raptem zaczęła
przypominać mu oskarżyciela, wskazującego na niego i mówiący gromko "zdrajca". Inna wydawała się być smutna a jeszcze inna zaborcza, z nożem ukrytym pod spódnicą.
Gotowa do cichej asasynacji swojego niewiernego małżonka. Eridan mocniej zacisnął dłonie na brzegach komody którą trzymał. Zagryzł zęby z niemocy i złości do samego
siebie.
- Panie? Eridanie... - zaczęła wilczyca. Głos kojący mógł uspokoić rozdarte serce szakala a jej lędźwia znowu pewnie dały by mu ukojenie jakiego potrzebował. Chętnie
by skorzystał z usług jej ciała raz jeszcze. Jednak teraz sytuacja się diametralnie zmieniła. Nie była już dla niego służką. Była damą domu Estoria i nie mógł jej tak
bestialsko potraktować. Nawet nie mógł jej legalnie posiąść. Miała za wpływowego męża. Ten na pewno by go zniszczył. Shaff zaczął gorączkowo myśleć. Czuł jak popada w
obłęd. Jego myśli przeskakują pomiędzy przychylnymi a mrocznymi. Odwrócił głowę w stronę Mari. Ślepia naznaczone szaleństwem wgryzły się w ciało Estori i utkwiły
gdzieś w jej umyśle. Wadera odstąpiła od niego na krok. Przerażona nie widziała w Eridanie niczego dobrego. Myśli z porannej przygody powróciły. Odruchy współczucia
zostały wyparte, przez grozę postawy Bohatera Kontynentu. Przypominał jej potwora, takiego jakim był na początku gdy gwałcił ją w łazience. Zaczęła sobie wyrzucać
czemu mu właściwie współczuje. Jak głupia była że mogła współczuć komuś tak haniebnemu. Ona była damą. Lady Mari Estoria. Zła sytuacja rodzinna spowodowała że musiał
podjąć się pracy by zarobić. Inkwizytorium dawało stabilną pracę i dobre warunki. Jednak dzisiejszego ranka, przekonała się jak bardzo los z niej zakpił. Ograbiona z
czci, zgwałcona i podstępnie podtruta fałszywym przekonaniem względem Eridana, przez własny kobiecy umysł. Czuła obrzydzenie do Shaffa. Łotr! Łajdak jakich mało.
Pokręciła głową. Nie...to ona była winna. Nie walczyła dość mocno. Była słaba. Poddała się swojej kobiecej seksualnej naturze, która ją zdominowała. Pozwoliła na gwałt
który był dla niej upokorzeniem, zawoalowanym rozkoszą. Teraz już nie wiedziała do kogo czuć większą nienawiść, do siebie czy do Eridana. Odwróciła się i czym prędzej
wybiegła z komnaty Bohatera Kontynentu. Szakal stał wyprostowany. Nie umiał za nią biec. Nie chciał jej ścigać. Chciał zachować chociaż minimum godności jakie mu
pozostało. Spojrzał na zdjęcia raz jeszcze. Te wyglądały całkowicie normalnie. Przeklęta wyobraźnia.
Nagle przez głowę przebrnęła mu myśl. Plan jaki był na dzisiaj. Pogrzeb. Ten miał odbyć się za niedługo.
Trochę zajęło mu przebranie się w odświętny strój. Długi płaszcz koloru czarnego z białą koszulą pod nim, prezentował się bardzo dostojnie. Wyszedł z pokoju i zamknął
go na klucz. Sięgnął do kieszeni by zobaczyć czy ma karteczkę z mową pogrzebową. Wymacał ją co uspokoiło go. Począł zmierzać na sam dół wieży inkwizytorium. Schodząc
po stopniach czasami oglądał się za siebie. Czul jakąś dziwną nienazwaną obecność. Jakby ktoś lub coś, śledziło go. On sam nie umiał nazwać tego czegoś co jeszcze
bardziej go martwiło. Po chwilach zwątpienia wracał do racjonalnego myślenia. Musiało mu się coś zdawać. Jego umysł na prawdę płatał mu figle. Musi się uspokoić bo
inaczej jego reputacja będzie zszargana jeszcze bardziej. Gwałt na damie Estoria i tak jest już gwoździem do jego trumny. Nie powinien pogarszać swojej sytuacji. Musi
zachować pozory normalności.
Sień wierzy inkwizytorium wychodziło na plac z utwardzonym chodnikiem. Niedaleko na prawo znajdowały się koszary, gdzie młodzi inkwizytorzy szkolili się w walce i
magii. Eridan spojrzał w tamtą stronę. Uśmiechnął się na myśl o jego młodości. Jak szkolił się na placu bojowym. Był jednym z młodzików, młodych rekrutów. Pamiętał jak
w ścianie pyłu i piachu który podnosił się do lotu przez tupot ich stóp, widział niewiele. Musieli walczyć w takich niedogodnych warunkach. Wojna Krwi ich minęła ale
Corodiańczycy dalej próbowali zagarniać sobie tereny na które mieli ochotę. Cały kontynent rekrutował młodych animali na potęgę. Eridan zawiązał wiele znajomości w
tamtym czasie. To był tez jego początek drogi do stworzenia szwadronu Białych Łusek. Shaff zatracił się we wspomnieniach przeszłości tak bardzo że nie zauważył woźnicy
który stal obok niego. Ten chrząknął by wyrwać Wielkiego Inkwizytora z myśli o wojnie powietrznej, niedaleko Ardei.
- Wielki Inkwizytorze? - odparł pytającym tonem i gestem dłoni pokazał wejście do karety. Biało - czerwony powóz prezentował najwyższe standardy, jakie można było
obecnie oczekiwać od wytwórców. Solidne drewno z metalowymi wykończeniami, zdobienia złocone i srebrzone okraszone miejscowo symbolami inkwizytorium. Lektyka ukazywała
przepych i dostojność na jaką zasługiwał jej użytkownik. Shaff był zadowolony. Czekał na otwarcie drzwi przez animala, co stało się prawie natychmiast. Wszedł
delikatnie do środka. Usiadł na siedzisku wypchanym puchem. Usadowił się wygodnie, po czym zaczął obserwować świat przez dość spore okno. Woźnica zasiadł na miejscu
dla niego przeznaczonym i dał znać chabetom do zaczęcia podróży.
Kareta pożegnała plac i ruszyła przed siebie. Minęła masywną bramę wjazdową do ośrodka inkwizytorium. Koła powozu skierowały się w stronę cmentarza. Brukowana drużka
przeznaczona dla karet i innych pojazdów podobnych lub parowych była pusta. Nie można było jednak powiedzieć tego o chodnikach po bokach. Te były zapełnione animalami
różnej maści. Większość z nich obecnie zmierzała w jednym kierunku. W tym samym który obrał teraz powóz Bohatera Kontynentu. Pogrzeb żony Eridana był bardzo gromko
rozgłaszany. Sam król, zarzekł się że dołoży wszelkich starań, żeby każdy mieszkaniec dowiedział się o tragedii ich bohatera. Shaff mógł mu tylko podziękować. Zapewne
zrobi to po uroczystości.
Wyprostowany w karecie spoglądał na boki. Spojrzenia animali którzy spacerowali po chodniku spoglądały na niego co jakiś czas. On udawał że tego nie widzi. Chciał
jasno dać do zrozumienia, że jest twardy. Podkreślić czemu nazywają go Bohaterem Kontynentu.
Gdy powóz się zatrzymał niedaleko nekropoli woźnica otworzył drzwi. Z sieni wyszedł Shaff. Spojrzeniem dał animalowi do zrozumienia żeby czekał tu na niego.
Cmentarz w stolicy był okazjonalny i uporządkowany. Ogromne połacie ziemi zabezpieczone kamiennym okręgiem. Eridan wszedł przez metalową bramę wbitą w kamienną fasadę.
Zmierzał do miejsca gdzie miał odbyć się cały pogrzeb. Idąc do miejsca docelowego wzbudzał niemałą sensację. Nie codziennie widziano publicznie Bohatera Kontynentu. To
był fakt. Shaff większość swojego czasu spędzał w wieży inkwizytorium. Od czasu do czasu przerywał to spotkaniami po za nią albo wizytacja u króla by zdawać raporty z
działań organizacji. Jednak lwią część czasu, spędzał w wieży. Zwłaszcza teraz, gdy leczył smutek po utracie żony. Nagle zatrzymał się. Przed jego oczami wyłonił się
biały kordon. Był tak mocno kontrastujący z całą czernią, jak zebrała się na cmentarzu że aż kuł w oczu. Shaff przyglądał się grupie, dostrzegł że jeden z animali i
jemu się przygląda. Podszedł do niego z rozłożonymi rękami i uśmiechem na twarzy.
- Bohater Kontynentu. - odezwał się do niego. Szybkim gestem uścisnął jego ręce w geście powitania. - Moje kondolencje z powodu straty. - dodał odpowiednim
przedłużonym tonem. Shaff stał patrząc na niego. Nie wykazywał chęci podziękowania mu za kondolencje. Zabrał rękę którą ubrany w biel animal nadal trzymał w swoich
dłoniach. Jego umysł walczyć z samym sobą. Musi teraz zmusić się do uprzejmości.
- Kardynale Entelsun miło pana widzieć. - odparł uprzejmie. Musiał zachować pozory, chociaż wiedział że nic z tego nie wyniknie. Uprzejmości jakimi obdarowywali siebie
członkowie Srebrnego Kręgu i Inkwizytorium były zazwyczaj na podłożu czysto politycznym. Możliwe jednak że zaistniała sytuacja spowoduje iż dzisiaj będzie tu spokojnie
i bez zatargów.
Kardynał wyprostował się i dał znać innym członkom kręgu że mogą ruszyć dalej. Stali teraz sami na przeciwko siebie. Eridan nie był pewien, czego może od niego chcieć
animal. Czyżby chciał na prawdę rozmawiać o polityce. Nawet tu na cmentarzu? W taką uroczystość? Shaff musiał jednak zrewidować swoje myśli gdy usłyszał od kardynała
iż Jego Świątobliwość Arcybiskup Prast wraz z królem zarządził iż w każdym miejscu, gdzie tylko znajduje się miejscówka organizacji będą wygłaszane arie o wielkiej,
nieodżałowanej stracie Bohatera Kontynentu.
- To miłe ze strony arcybiskupa i króla. - odparł do niego zaskoczony. Nie spodziewał się takich uprzejmych ruchów ze strony kręgu. Chociaż czy na pewno powinien być
zaskoczony. Osobiście spotkał się kilka razy, z Arcybiskupem Prastem i wystarczająco poznał już tego wiekowego wilka. Zawsze uprzejmy, pogodny i otwarty na dyskusje
nawet najbardziej nieprzychylną dla niego lub kręgu. Światowy animal z dobrym sercem które pomaga każdemu. Nader wszystko umiejący dbać o interesy kręgu. Shaff nie
ukrywał że skrycie podziwił arcybiskupa. Różnie miała się sprawa z kardynałami kręgu. Oni kontrastowali od bardzo zasadniczych i praworządnych do idealistów i lekko
chaotycznych. Entelsun był mieszanką wszystkiego. Eridan znał tego kocura już od bardzo dawna. Jeszcze zanim został Wielkim Inkwizytorem. Poznał go pewnego razu i już
wtedy wydał mu się osobą tak bardzo interesującą co też odpychającą, ze względu na charakter jaki posiadał.
- Prawda czyż nie? - zapytał spokojnym tonem głosu. Eridan odkiwał głową. Dobrze było nie rozmawiać o polityce. Oderwać się od tego trudnego tematu, jakim jest
wewnętrzna walka wśród instytucji rządowych kraju. Od machlojek, konfliktów z jurysdykcją wobec siebie czy niepotwierdzonych albo zawoalowanych skrytobójstw. Byli
tylko oni dwaj i zwykła rozmowa na tematy obecnie najważniejsze dla Shaffa. Jednak radosna bańka musiała w końcu pęknąć gdy Entelsun zadał pytanie którego Eridan nie
spodziewał się usłyszeć.
- Czy pana też obudził dzisiaj jakieś dziwne krzyki od strony mieszczańskich budynków? - zapytał patrząc przed siebie. Musieli trafić w odpowiednią kwaterę cmentarza.
Biorąc pod uwagę numerację, mieli jeszcze sporo czasu. Kardynał mógł bez problemu rozkręcić dyskusję.
Shaff spojrzał na niego. Sztylet strachu ukłuł go lekko w bok. Czegóż to mógł się dowiedzieć kardynał? Jakie krzyki? Czy chodzi mu o jego poranną przygodą z Lady
Estoria? Tyle pytań kołatało mu się w głowie. Ryś nie usłyszawszy odpowiedzi westchnął tylko.
- Tak, to pewnie tylko ja coś słyszałem. Ostatnio miałem pewne problemy ze zdrowiem. Ale wie pan Eridanie zdecydowanym i brutalnym działaniem można wszystko pokonać.
Zwłaszcza chorobę. - odparł unosząc wskazujący palec do góry i uśmiechając się przy tym. Shaff nie mógł mieć żadnych złudzeń. Entelsun mówił o krzyku który wydobywał
się zza drzwi jego komnaty. Na pewno tak. Jak się o tym jednak dowiedział? Nie było możliwości żeby kardynał usłyszał to, gdyż budynki inkwizytorium i kręgu były od
siebie oddalone o wiele kilometrów. Ktoś musiał go zdradzić. Kto? Najbardziej prawdopodobna wydawała się Lady Estoria. Wydała go kręgowi. Dla Shaffa to gorzej niż
gdyby miała powiedzieć o jego zbrodni, swojemu mężowi albo królowi. Zwykła śmierć byłaby lepsza niżeli powolne tortury psychiczne, których nie omieszka mu zaserwować
kardynał i jego podobni. Inne opcje były ukryte w murach inkwizytorium. Jego strażnicy byli lojalni ale Shaff nie mógł nie dopuszczać myśli, że przecież w którymś
mogło pęknąć oddania się służbie i zwyciężyło poczucie sprawiedliwości. Nie żeby to było złe ale zagrażało jego osobie. Będzie musiał to sprawdzić a także wielu innych
którzy mogli tam być i go podsłuchiwać. Shaff będzie miał dużo roboty gdy wróci do siebie. Teraz jednak musi jakoś poradzić sobie z kardynałem.
- Kardynale Prixor to straszne że byleś ostatnio chory. Nic mi nie wiadomo o tym zajściu. - wykorzystanie tematu choroby było dobrym wyjściem. Entelsun nie mógł już
kontynuować poprzedniego tematu, zostały mu tylko domysły lub informacje z pierwszej ręki jeżeli te pochodziły od Lady Estoria, ale bez potwierdzeń Eridana i tak nic
nie mógł mu udowodnić a póki nie miał niezbitych dowodów, Bohater Kontynentu był niewinny w oczach króla. Prixor zwolnił lekko kroku. Nie chciał zbyt szybko wypuścić
Eridana ze swoich kocich pazurków. Puki ma możliwość zadawania pytań i zbierania informacji będzie to robił jak długo się da.
Jednak tym razem to szakal przeszedł do ataku.
- Martwi mnie trochę kondycja zdrowotna pana panie kardynale. Krąg może wiele stracić gdy zabraknie pana na służbie. - odparł z nieukrywaną troską w głosie. Jednak kot
znał ten ton głosu. Nadzwyczajna uprzejmość była tak słodka że aż zagęściła powietrze wokół nich. Entelsun pokręcił lekko wąsami.
- Wielce to uprzejme ale może pan spać spokojnie. Krąg dysponuje wspaniałymi medykami. Nie ma powodów do obaw. - odparł spokojnie. Nagle jego uszu doszedł pewien
dźwięk. Nawoływano go. Kardynał jak i Wielki Inkwizytor spojrzeli w stronę skąd dochodził głos. Młody goniec kręgu, ubrany w białe szaty zmierzał właśnie do dwójki
która przystanęła. Gdy dobiegł wreszcie do nich ziajał mocarnie wlepiając wzrok w posadzkę cmentarza. Animal był młodym jeleniem, musiał jednak biec wiele
kilometrów skoro tak bardzo się zmęczył. Ta kondycja wywołała zdumienie i zadowolenie na twarzy Eridana. Bohater kontynentu przypomniał sobie swoje osiągnięcia gdy był
w wieku młodzika. Teraz mógł już pomarzyć o takiej przebieżce. Szybko ukazała się w jego umyśle zazdrość. Taka prymitywna spowodowana chęcią posiadania czegoś czego
nie miał. On już podstarzały zazdrościł animalowi młodości. Chciałby ją znowu mieć. Znowu być w szwadronie Białych Łusek. Lata na smoku. Oddałby za to całe swoje
piastowane godności, tytuły i baa może nawet życie by znowu być młodym. Jednak nie da się cofnąć tykającego zegara. Czas mija również dla tego gońca. Shaff miał
nadzieję że on nie zmarnuje swojego talentu. Prixor mógł się tylko obecnie chełpić tym, że młodzik kręgu wywołał milczenie Wielkiego Inkwizytora. Odniósł sukces na tym
polu. Z uśmiechem spojrzał na twarz animala i pogłaskał go z ojcowską troską po głowie.
- Co też przynosisz do mnie posłańcze? - zapytał delikatnie. Młodzik ustabilizował już oddech na tyle by móc wyciągnąć dokument dla kardynała. Wystawił do przodu rękę z
małym białym rulonem, niedbale zaklejonym pieczęcią. Sam papier też nie był zbyt dobrze zachowany. Był brudny od czegoś co przypominało błoto. Ktokolwiek to wysyłał
musiał się spieszyć. Entelsun z zaciekawieniem i nienazwanym lękiem przyjął przesyłkę od niego. Goniec nadal stał i czekał aż ryś go nie odprawi. Eridan gorączkowo
spojrzał na tłum, który nadal przelewał się obok nich. Sam musi zdążyć na ceremonię. Głupio byłoby nie przyjść na pogrzeb własnej żony. Nagle jego jak i gońca
wystraszył zduszony wyraz emocjonalny Prixora.
- Jak to? - pytanie miało w sobie tyleż emocji co horroru. Czuć było jak Entelsun przeżywa każdą zaczytaną strofę. Informacja nie była długa liczyła może dwie, trzy
linijki tekstu. Jednakże treść zdusiła jego gardło i sprawiła że nie mógł mówić.
- Kardynale? Prixorze? - pytał Eridan. Wielki Inkwizytor mógł sobie drwić czy nie lubić kręgu, jednakże potrafił wyczuć gdy święciło się coś strasznego. Ta informacja
musiał nieść za sobą coś niepokojącego.
Entelsun stał jeszcze chwilę po czym z zaciśniętą kartką, rzucił się na młodzika i złapał go za chabety.
- Jak długo to już masz? Kiedy to przyszło? - zapytał przyspieszonym tonem. Czuć było znaczne podenerwowanie w jego głosie. Eridan prawie widział jak żyły na ciele
rysia pulsują od nadmiaru emocji. Goniec przez chwilę był zagubiony. Sam nie wiedział jak mroczną wiadomość niesie do kardynała. Miał go tylko znaleźć i dać mu list.
Potem grzecznie oddalić i zając się inną przesyłką. Gdy opanował się zaczął szybko rozmyślać nad tym o czym pytał go kardynał.
- Od niedawna. Przesyłka przyszła bardzo niespodziewanie. - odparł lekko łamiącym się głosem. Prixor nie był usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Puścił animala za
namową Eridana który włączył się do rozmowy. Entelsun zmierzył go spojrzeniem pełnym niechęci, jednak sam doskonale rozumiał że inkwizytorium też musi wiedzieć o tym
co się zdarzyło. Zgnieciona kartka lepiej wyjaśni Eridanowi co tak na prawdę go tak mocno przeraziło. Wręczył ją Wielkiemu Inkwizytorowi. Shaff szybko ją wyprostował i
zaczął studiować jej zawartość. Poczuł jak jakaś nienazwana dłoń zaciska mu się na szyi dusząc go.
- Kardynale...trzeba działać. Może zdążymy im pomóc! - krzyknął poważnie z determinacją. Treść wiadomości nie pozostawiała złudzeń. Trzeba było reagować z najwyższą
stanowczością, i to jak najszybciej. Prixor spojrzał na niego przez sekundę po czym zamknął oczy i pokręcił głową.
- Nie. Już za późno. Jeżeli treść została napisana przynajmniej godzinę temu to już jest po nich. Nawet twój smok nie doleciałby tam na czas. - odparł pogrążony w
smutku z faktu że nic nie mógł zrobić. Eridan zacisnął pięści. Czuł jak od siły ścisku, pazury wbijają mu się w wewnętrzną cześć dłoni raniąc je. Prixor widząc to
spojrzał na niego.
- To nie jest potrzebne. Nic już nie możemy zrobić. Posterunek jest stracony. Trzeba nam się z tym pogodzić. - odparł spokojnie jednak widać było jak trwoży się na
myśl o tym ile jeszcze grobów będzie trzeba wykopać na tym cmentarzu. Oczywiście o ile da się odzyskać coś z posterunku 49 po masakrze. Prixor odwołał gońca a sam wraz
z Eridanem udał się do kwatery cmentarza gdzie miała odbyć się ceremonia pogrzebowa.
Obaj już nie odezwali się do siebie przez cała długość drogi.


Popołudnie dnia mijało bardzo boleśnie dla Elii. Rana na plecach spowodowana przez konfrontacje z białym duchem piekła nadal, nie tracąc mocy. Czuła jak mózg co rusz
wykręca jej ciało w spazmach bólu a pulsowanie ran na jej ciele zgrywa się z biciem jej serca. Dodatkowo jeszcze efekt po przedawkowaniu mikstur powodował jej znaczne
osłabienie organizmu. Teraz zaczęła się zastanawiać czy na pewno przeżyje tą swoją eskapadę za feniksem. Mogła siedzieć cicho. Uciec po walce z Darkiem i nie wrócić aż
do następnego spotkania. Jednak zwyciężyła w niej chęć pomocy, złagodzenia cierpienia innej osoby. Nawet jeżeli nigdy się do tego przed sobą nie przyzna, to tak
właśnie było. Chciała pomóc tej animalce. Wyrwie ją spod władzy Darka. Na pewno. W stęknięciach bólu podniosła się z trawy na której leżała. Chwyciła się za szyję i
pomacała miejsce gdzie wcześniej żyły szyjne, kreśliły jej granatową siateczkę. Wcześniej były mocno widoczne, można było spokojnie je wymacać przez skórę. Teraz już
sytuacja na tyle się unormowała że żyłki schowały się. To był znak że jej ciało jednak podjęło walkę i rozpoczyna detoksykacje organizmu. Szkolenia z odtruwania
organizmu które przeszła u pewnej zielarki dawało swoje efekty. Myszka spojrzała na pas. Dłonią wymacała na nim buteleczkę. Wyciągnęła ja i spojrzała na bursztynowy
płyn w którym pływały jakieś czarne ziarenka. Elii skrzywiła się na myśl że musiał to wypić. Smak tych ziół był ohydny. Herbaciany ale przy tym strasznie cierpki. Tak
bardzo słodki, że można było się porzygać. Jednak cóż skoro miało pomóc, Elii musiała to przyjąć. Odkorkowała i szybko połknęła zawartość. Słodycz wgryzła się w jej
kubeczki smakowe języka z początku pieszcząc go, to jednak szybko przeszło w cukrowy paraliż a potem odczucie nudności i chęci zwrócenia niesmacznie słodkiej
zawartości. Merson kaszlnęła i pochyliła się nad ziemią. Poczuła jak rozciągnięta skóra na plecach, wprawiła jej rany w krzyk. Powoli wyprostowała się. Musiał coś
zrobić z tymi ubraniami na sobie. Im dłużej miały styczność z oparzeniami, tym większe niebezpieczeństwo że wda się jeszcze jakieś zakażenie. Tego wolała uniknąć i
tak miała już za dużo problemów.
Rozejrzała się. Zaczęła rozmyślać gdzie by tu się udać. Najlepiej do jakiegoś uzdrowiciela, znachora lub chociaż do zielarki. Złapał się za brzuch. Poczuła jak
mimowolny skurcz żołądka alarmuje, że nie jadła niczego od wczorajszej nocy. Straciła dużo sił i jeszcze teraz organizm odtruwa ją. Musi mieć siły na przeżycie. Zanim
się podleczy musi coś zjeść. Blisko niej był mały lasek. Możliwe że w zagajniku żyją jakieś zwierzęta które da się upolować i zjeść. Elii zaczęła podążać w tamtym
kierunku. Sprawnie i szybko wśród traw. Ból na plecach zelżał. To był piękny efekt uboczny tego zielarskiego naparu. Gdy doszła już do pierwszych drzew lasku
odetchnęła. była bliżej szansy na znalezienie jakiegoś posiłku. Przeszła granice kniei i zatopiła się w odmęty zagajnika. Wokół niej szybko zrobiło się ciemniej. Szła
pochylona blisko runa leśnego. Węsząc próbowała wyniuchać jakieś zwierzę. Szybko coś poczuła. Zamknęła oczy by przypomnieć sobie jakie zwierze wydaje taki zapach.
Otworzyła je i już wiedziała wszystko. Poczęła iść w kierunku skąd dochodził zapach jej ofiary. Sztylet był już gotowy.
Szukanie zwierzyny nie trwało długo. Myszka wdrapała się na drzewo żeby mogła lepiej obserwować ofiarę. Rozglądała się. Nie było nikogo oprócz tego jednego osobnika.
Widziała z góry jak krzaki kołyszą się na boki roztrącane całym ciałem zwierzęcia. Trójróg grzebał wielkim rogiem wyrastającym mu z nosa. Prawdopodobnie szukał głęboko
rosnących grzybów. Te zwierzęta lubiły takie przysmaki. Przy odrobinie szczęścia myszka również będzie mogła się pożywić i tym rarytasem. Obserwowała jak dziko podobne
stworzenie przestało ryć. W następnej sekundzie doszły do niej odgłosy mlaskania i chrumkania. Zwierze musiało się do czegoś dokopać. Teraz jego uwaga jest skupiona na
jednym. Miała szansę do niego podejść. Elii ostrożnie zeszła z drzewa. Poruszając się bardzo sprawnie i cicho podchodziła do trójroga. Wszystko szło zgodnie z planem
gdy nagle zauważyła jak zwierze podnosi łeb. Znak ostrzegawczy że coś wzbudziło jego uwagę. Merson zaklęła w głowie. Czyżby była aż tak nieostrożna? Teraz gdy poczuła
że jej możliwość posiłku wisi na włosku, zacisnęła zęby. Chwyciła sztylet pewnie i susem wyskoczyła zza krzaków na trójroga. Nie wydając odgłosów zawisła na jego
ciele. Zwierzak próbował zrzucić Elii z siebie wierzgając. Jednak myszka trzymała się go z całych sił. Czym prędzej odwiodła rękę do zadania ciosu. Ten spadł na szyję
ofiary i precyzyjnie uderzył w szyję nie dając jej szans na długi żywot. Elii puściła ofiarę napaści i leżała na runie zagajnika. Trójróg ostatnim słabowitym ryknięciem
dał jasny znak, że wyzionął ducha. Merson wstała z ziemi i podeszła do cielska. Trąciła je jeszcze dla pewności. Nie ruszało się. Dobrze, Wyjęła sztylet obryzgany
krwią po samą rękojeść. Przyjrzała się dzikowatemu stworzeniu. Cielsko skąpane w swojej własnej posoce leżało z jęzorem na wierzchu. Gałki oczne wywróciły fikołka i
znieruchomiały w różnych pozach. Czas było po porcjować upolowaną zdobycz. Elii wzięła się za oskórowanie zwierzęcia. Lepiej byłoby to zrobić w jakimś ustronnym
miejscu, jednak nie miała na to czasu. Musiała się stąd jak najszybciej zbierać, z największa możliwie ilością zdobyczy. Coś musiało zaniepokoić tego trójroga. Nie
była tu sama. Zaczęła się zastanawiać co mogło się tu kręcić. Wolała nie dożyć tu żadnej konfrontacji. Musiała się szybko uwijać. Skóra sprawnie zeszła z ciała
zwierzęcia. Była niewiele warta ale mogła posłużyć jako piękne nakrycie, pod osłoną nocy gdy Elii ją osuszy. Czym prędzej złożyła ją niechlujnie w kostkę i położyła
obok siebie. Merson zabrała się za wykrajanie płatów mięsa. Sprawnym ruchem wycięła z masy mięśni spore kawałki i ułożyła je obok zwiniętej skóry gdy nagle usłyszała
warczenie. Znieruchomiała na chwilę. Sztylet chwyciła pewnie gotowa do walki. Rozejrzała się. Przed nią pojawiła się cała wataha bariurów. Zwierzęta podobne do
krzyżówki wilków i smocząt. Animale bardzo często podejmują się trudu udomowienia młodego bariura. Sztuka ta jest jednak bardzo trudna gdyż są to zwierzęta bardzo
związane ze swoją naturalną dzikością i nigdy o niej nie zapominają. Często słyszało się o atakach udomowionych bariurów na młodych animali czy właścicieli. Dlatego
szkolenie takich zwierząt to zawsze duże niebezpieczeństwo. Elii miała nie lada problem. Była sama na przeciwko całej watasze. Wzrokiem próbowała ogarnąć ile jest
przeciwników ale ci idealnie zlewali się z florą otoczenia. W dodatku część przemieszczała się próbując ją otoczyć. Musiała mieć oczy dookoła głowy. To komplikowało
sprawę jeszcze bardziej. Zacisnęła zęby. Zaczęła sobie wyrzucać, czemu nie wycofała się gdy miała okazję. Cóż chęć przetrwania zwyciężyła. Miała nadzieję że szczęście
uśmiechnie się do niej i tym razem, jak niedawno gdy znalazła swój posiłek. Uśmiechnęła się na myśl o walce. Może i była osłabiona ale tanio skóry nie sprzeda. Szybko
usłyszała warkot za sobą. Jej oczy zdążyły tylko zauważyć jak dwa bariury porywają jej zdobycz i to co już odkroiła od cielska trójroga i uciekają. Merson zareagowała
natychmiast. Ostrza przeszyło powietrze i zagościły w głowach dwóch złodziejskich przeciwników. Przez chwilę nie miała broni. Reszta watahy wykorzystała to
momentalnie. Zaatakowały ją ze wszystkich stron. Merson rozszerzyła oczy i chwyciła granat dymny który miała przy pasie. Rzuciła go pod swoje nogi. Ten wybuchł
rozsyłając czarną, atramentową zasłonę dookoła siebie. Zdezorientowani oponenci zatrzymali się warcząc. Merson nie czekała na ich ruch czakram szybko zaczął swój lot
śmierci. Przebił jednego przeciwnika jak nóż wchodzi w masło, ścieląc runo leśne krwią i kawałkami tkanki mózgowej poległego. Odbił się od drzewa i wrócił do asasynki.
Ta ze sztyletami wyskoczyła z dymu i rozrzuciła je na dwóch najbliższych wrogów. Jeden trafił przeciwnika w oczodół powodując wycie, drugi zaś odbił się od łuskowatej
powierzchni która chroniła tą cześć głowy bariura. Merson zaklęła z powodu swojej słabej celności. Bariur nie wiele myśląc odwdzięczył się jej atakiem. Szybkim susem
chciał przygwoździć ją do ziemi. Szczęśliwie Elii była mała. Pozwoliło jej to przemknąć pod wilkopodobnym stworzeniem. Jednak przy wykonaniu tego ruchu wykonała
nieplanowany ślizg plecami po runie. Ostre krawędzie kamyków, końce gałązek oraz igiełek sosnowych szybko zaczęło powodować piekący ból. Merson syknęła z bólu i
przymrużyła lekko oczy. Wyminięty wcześniej bariur zawrócił i obróciwszy się uderzył ogonem w głowę Elii. Szczęśliwie nie trafił żadnym z rogów, które miał na nim tylko
samymi mięśniami. To jednak wystarczyło by skutecznie powalić Merson na ziemię. Animalka chwyciła się za głowę stękając. Przed oczami jeszcze kołatały się jej jakieś
kolory które powoli zlewały się w bezkształtny abstrakcyjny obraz. Jej psychika krzyczała by wstała. Nie może przecież tak zginąć! Ma misje do wykonania! Uratować
tamtą animalkę i zabić Darka! Tak zabić tego przeklętego nekromantę. Wstawaj więc! Merson poczuła jak jej wewnętrzny głos, dodaje jej nowych sił. Każde kolejne słowo
wpompowuje w nią nowe życie. Uniknęła ciosu pazurami wymierzonymi w nią przez oponenta po czym oddaliła się na pewną odległość. Kołysząc się na nogach, oddychała
głęboko. Przeciwnik też nabierał oddechu do następnego starcia. Widział już że walka będzie zaciekła. To zaostrzało mu apetyt. Merson rozglądała się. Zaczęła obliczać
swoje szanse w tej walce. Miała jeszcze dwa sztylety, czakram jedną miksturę i czuła że mogłaby się wesprzeć jakimiś technikami cienia. Przeciwników było przynajmniej
z tuzin. Watahy bariurów mogły liczyć nawet więcej niż sześćdziesiąt osobników. Więc to mogła być tylko jakaś jej część. Zaklęła. Chwyciła do reki fiolkę. Odkorkowała.
Zwierzęta widząc że coś trzyma w ręku, zaczęły ujadać i warczeć. Merson chciała z całej siły siebie powstrzymać przed zażyciem tego specyfiku. Znowu się podtruje.
Właśnie teraz gdy jej ciało poczęło się leczyć. Cóż mówi się trudno. Szybkim i zdecydowanym gestem wypiła zawartość i wyrzuciła fiolkę. Poczuła jak ciecz toruje sobie
drogę przez przełyk i wchłania się przez ciało, dodając jej siły i energii. Jej źrenice się rozszerzyły, słuch wyostrzył a węch poprawił. Tęczówki zabłysnęły światłem.
Była już gotowa do walki. Teraz musiała tylko zdarzyć, zanim jej organizm się zmęczy. Szybko zaczęła atakować przeciwnika. Pierwszy z bariurów nie wiedział nawet kiedy
jego głowa oddzieliła się od ciała, rosząc wszystko w tym i Merson w krwi. Dwa następne też nie wiedziały kiedy leżały martwe na runie leśnym z odciętymi kończynami.
Elii była jak cień. Szybka, nie można było jej dostrzec. Gdy reszta zwierząt zrozumiała co się dzieje zaczęły atakować. Jednak nawet skoordynowane ataki, nie pomagały
im za bardzo. Elii była za zwinna i za szybko. Właśnie przed chwilę rozbebeszyła kolejnego baliura. Reszta watahy zaczęła się mimowolnie cofać. Rozglądali się na boki
widząc jakich strat już im przysporzyła. Ich wrodzony instynkt jasno krzyczał by uciekali od niej. Tak też zrobili. Ujadając w jej stronę wataha oddalała się powoli.
Merson stała między poległymi ciałami baliurów. Trawa przebarwiła się karmazynową czerwienią, podobnie jak jej obranie i broń. Myszka rozejrzała się po pobojowisku.
Oczami szukała ciała trójroga. Jednak w tym festiwalu poległych ciał, odciętych członków i walających się wnętrzności nie widziała go.
- Cóż. Mięso baliurów też się nada. - skwitowała spokojnie i wzięła się za obrabianie pierwszego ciała poległego stworzenia. Sztylet leżał już w dłoni gdy nagle
poczuła jak dygoczą jej palce. Drgawki zdziwiły ją tak bardzo że przez chwilę nie odjęła żadnego działania. Dopiero po chwili jej mózg obudził się z letargu i zaczął
kojarzyć fakty.
- Mikstura... - wydukała po czym poczuła jak żołądek eksploduje jej bólem który zaczął rozchodzić się na inne organy w tym wątrobę i jelita. Powoli czuła jak
paraliżuje jej cały organizm. Drgawki ustały, zastąpione przez przytłaczające poczucie paraliżu i drętwoty. Jej place praktycznie się już nie ruszały, ramiona jeszcze
konwulsyjnie drgały by po chwili zastygnąć. Nie mając sił by się utrzymać upadła na ziemię i wypluła obok siebie sporą dawkę krwi. Myśli popłynęły przez głowę. Żyj!
Żyj! Nie możesz umrzeć! Nie teraz i nie w taki sposób. Chciała poruszyć ciałem ale nie dała rady. Nie umiała. Zmęczenie spowodowało że musiał zamknąć oczy. Ostatkami
sił jej psychika zaklęła szpetnie. Mogła mieć tylko cichą nadzieje że gdy się obudzi to nie przed obliczem Essiela.


Eridan spokojnym krokiem zmierzał do komnaty w swojej wierzy. Był zmęczony. Dzisiejszy dzień który miał być zwykłą celebracją pogrzebu jego żony obleczony był w całą
masę niespodzianek. Spotkanie z Lady Estoria, potem z kardynałem Prixorem i na koniec ta wiadomość o tym że posterunek 49 został zniszczony i powiązana z tym rozmowa.
Debata na ten temat, przed obliczem króla była z tego wszystkiego najtrudniejsza. Granice cichego miasta nadal się poszerzały, zniszczenie posterunku dawało jasny na
to sygnał. Inkwizytorium chciało ogniem wyplewić tą zarazę, jednak krąg też chciał mieć swój udział. Jedynie magistrat nie pchał się do tego. To szybko spowodowało że
kardynał zaczął się wykłócać z magistrem, o zasadności istnienia magistratu skoro oni nic nie robią. Polityka wrzała na nowo. Wielki inkwizytor był już tak zmęczony
tym że w pewnym momencie przeprosił króla i wyszedł. Władca doszedł chyba sam do wniosku, że niczego nie uradzą więc zgodził się na to. Eridan opuścił więc dwór władcy
Anechoru i tak oto teraz stał przed drzwiami swojej komnaty. Nie było strażników co lekko go zdziwiło. Czemu ich nie było? Wszedł do środka. Jego pokój był w takim
stanie w jakim zostawił go gdy wychodził. Rozejrzał się powoli. Podejrzliwość krzyczała do ucha by zachował ostrożność. Nie widział krwi, ciał ani żadnych innych
niepokojących oznak. Jednak wiedział jak skutecznie mogą działać skrytobójcy. Pokój również nie zdradzał żadnych niepokojących oznak. Eridan uspokoił się. Stanął
wyprostowany i zamknął drzwi. Powoli dochodziło do niego że nie ma się czego obawiać. Zaśmiał się nawet na myśl o skrytobójczym ataku na jego życie. Państwo ma znowu
problemy kto chciałby jego śmierci. Bohatera Kontynentu. Shaff jednak szybko przekonał się, jak bardzo los sobie z niego zakpił. Powiewająca na wietrze zasłona okienna
szamotała się od podmuchów wiatru. Jej szelest miotał w osobę szakala prawie że namacalne słowa, by uważał gdyż ktoś tu jest. Dźwięk za jego plecami szybko dał do
zrozumienia że nie pomylił się wcześniej. Miecz minął jego ucho o milimetry i tylko świst powietrza, delikatnie nadwyrężył bębenek słuchowy. Eridan spojrzał na
przeciwnika. Jednak nie dostrzegł twarzy która była skryta za zielonkawą chustą. Wielki inkwizytor szybko rzucił się do gabloty która stała niedaleko szafeczki z
portretami jego żony. Skrytobójca nie dał mu jednak oddalić się za daleko. Mieczem wykonał kolejny atak w góry. Shaff widząc go odskoczył momentalnie do tyłu zaś
napastnik zmienił pozycją tak że teraz był między swoim celem a bronią z gabloty po którą chciał sięgnąć Eridan. Szakal zacisnął zęby. Musiały mu wystarczyć kły i
pazury. Jednakże bardziej interesowało go kim był napastnik.
- Kim jesteś? - zapytał. Miał bardzo dużo powodów żeby podejrzewać kogoś z dawnych czasów. Wiele narobił sobie wrogów po wojnie krwi. Był też w ciągłych konfliktach z
kręgiem i magistratem. Chociaż nie podejrzewał żeby ktoś z innych organizacji, w jawnej formie go zaatakował. Kim więc był napastnik? Shaff nie miał więcej czasu do
namysłu gdyż wróg zaatakował go pchnięciem. Eridan wykonał unik. Sam zaatakował pazurami. Cios nie dosięgnął celu który przeturlał się pod nim. Skrytobójca zamaszyście
uderzył od góry by odciąć rękę. Shaff zauważył tą intencję. Odważnym ruchem złapał ostrze dłonią. Szczęśliwie nie odcięło mu palców jednak poczuł już piekący ból.
Skrytobójca rozszerzył oczy. Zaczął się siłować z atakowanym próbując wyrwać miecz z uścisku dłoni szakala. Szakal poczuł że ciągnący nie miał za dużo siły w swoich
mięśniach. Jednak obecnie coś innego go porwała. Inna fala pochłonęła go. Eridan zawarczał gdy ostrze zaczęło wykrwawiać wewnętrzną cześć dłoni. Czuł jak ścieka na
jego podłogę. W jego oczach zagościł instynkt wojownika. Tak jak kiedyś. Poczuł jak adrenalina mile pieści jego ośrodki w głowie. Dodaje mu skrzydeł by zabijać. Miał
wielką chęć na zabijanie. Chwycił skrytobójcę za nadgarstki i ścisnął. Ten jęknął tylko. Jednak głos jęknięcia nie był męski. Szakal wychwycił to bardzo szybko. Jego
agresja obniżyła się lekko. Krwawiąca dłonią zdarł z napastnika płaszcz. Długi warkocz obecnie, owinięty wokół szyi kilka razy i zmysłowe oczy które pamiętać będzie do
końca życia należały do osoby dobrze mu znanej.
- Lady...Estoria? - zapytał z niedowierzaniem. Patrzał zaskoczony na twarz animalki, pełną wrogości względem Eridana. Shaff chciał ją pytać o wiele rzeczy ale
najważniejszym pytaniem będzie pewnie czemu ona?
- Co tu robisz pani? - zapytał i puścił ją. Odsunął się od niej. Wadera chwyciła się za nadgarstki i zaczęła je masować. Robiąc to przypomniała sobie ten brutalny
poranek. Zacisnęła dłonie i spojrzała na szakala.
- Zapłacisz za to Shaff! - rzuciła do niego i natarła na niego. Chwyciła upuszczone ostrze i będąc już blisko, wykonała cios z boku. Eridan opanował szok jaki Lady
wywołała wcześniej. Odwrócił się do gabloty i chwycił swoją halabardę. Zablokował cios. Patrzał na Estorię. Czuł jak jego mózg podpowiada mu co ma robić. Broń się! Na
co czekasz? Ona jest tu po to by cię zabić. Szybciej! Zrób coś! Podszepty szybko urosły do rangi krzyku, rozsadzającego mózg. Eridan jednak nie mógł jej zadać ciosu.
Coś go powstrzymywało. Co? Przyzwoitość? Wyrzuty? Poczucie winy? Możliwe że wszystko na raz. Estoria była przez niego brutalnie potraktowana. Zgwałcił ją i potem
spowodował że uciekła. Zniszczył jej życie, zabrał cześć jej ciała, ograbił z honoru i przyzwoitości. Przy tym też sam nie miał wyrzutów, aż do teraz. Nie był godny
stać przed nią. Mógł a nawet chciał porozmawiać. Paść na kolana, kajając się u jej stóp by przepraszać do śmierci. Jednak nie odniesie to skutku. Widział to. Jej całe
ciało paliło się do karania. Do zemsty. Szakal odparował jej cios i chwycił broń należycie. Grzywka skryła mu wzrok w mroku. Spojrzał na niska waderę.
- Wiem po co tu przyszłaś i wiem za co mam zapłacić. Jednakże... - spojrzał na nią z wyższością. Odruchem głowy spowodował że włosy rozeszły się na boki. Teraz widział
swojego oponenta lepiej. -...prawda jest taka że... - zamknął oczy. Jak zakończyć tą rozmowę? Przyznać się do błędu? Może to uleczy jej serce? Nie. To nie mogło być
takie proste. Zwykłe przepraszam nie wystarczy by uleczyć złamane serce, zranioną dumę i zszarganą reputację. Pozostało więc tylko zachować twarz. -...jestem światu
potrzebny. Jako Bohater Kontynentu. - skończył i skierował ostrze halabardy w dół. Był gotowy na ewentualny atak. Lady Estoria chwycił broń w obie dłonie. Czuć było
jak mocno zaciska zęby z chęci zemsty. Jej szanse na wygraną zmalały w chwili gdy Eridan chwycił broń. Jednak teraz już nie mogła się wycofać. Zaatakowała go. Zanim na
dobre doszła do szakala musiał już unikać ciosu broni drzewcowej. Zasięg halabardy był jej znacznym atutem. Tym bardziej że Shaff był mistrzem w posługiwaniu się tą
bronią. Jednakże nie docenił umiejętności szermierczych i zwinności wadery. Lady sparowała głownie halabardy i zaczęła sunąc ostrzem miecza po trzonku by dopaść
szakala. Ten wycofał broń do siebie tak że głownia przybliżała się szybko do pleców Estori. Wadera była w potrzasku co wywołało uśmiech na twarzy szakala. Była na
prawdę fenomenalna. Nie dość że piękna to jeszcze idealnie władała ostrzem. Urodzona następczyni jego zmarłej żony. O ile nie zabije jej wcześniej. Estoria nie
zamierzała się tak łatwo poddawać. Nie mając szansy na ucieczkę przed cofającym się ostrzem chwyciła trzonek dłonią i podskoczyła lekko do przodu nabierając własnego
impetu. Ten manewr zaskoczył bohatera kontynentu. Miecz ze sztychem uniesionym nad głowę wadery śmignął szybko w powietrzu. Ostrze przeszyło powietrze, smakując tkankę
mięśniową ramienia szakala. Ostrze liznęło krwi a wadera uśmiechnęła się gdy usłyszała jak szakal wrzeszczy z bólu. Dobrze że zajęła się wcześniej strażnikami. Inaczej
mogłaby mieć już jakieś problemy z powodu ambarasu jaki się tu rozgrywał. Eridan stracił równowagę . Od przewrócenia uratował go tylko stolik ze zdjęciami żony. Jednak
wpadł na niego za mocno i potłukł niektóre ramki. Zwłaszcza tą jedną. Tą z posrebrzaną ozdobą wokół zdjęcia. Wystawił rękę by ją chwycić, nie zdążył. Rozbite szyba
dźwięczały mu w uszach jakby była jakimś potężnym wybuchem. Dudniła i dudniła nie chcąc przestać by w końcu zamilknąć. Shaff zacisnął zęby. Złość napłynęła mu do żył.
chwycił broń blisko środka drzewca. Spojrzał na swoje ramie. Było nie zbyt głęboko spenetrowane przez stal. Mógł zacisnąć dłoń więc nerwy nie były uszkodzone ale wolał
ją oszczędzać. Odwrócił się do Estori która gościła go uśmiechem triumfatorki.
- Pożałujesz wszystkiego. Zobaczysz. Poranne spotkanie było przy tym igraszką. Teraz dopiero poznasz co to ból. - odgrażania się Eridana jednak nie zrobiło na animalce
wrażenia. Ta podrzucała ostrze z dłoni do dłoni. Spojrzała rozbawiona na oponenta. Szakal nie rozumiał czemu się uśmiecha. Stoi przed Wielkim Inkwizytorem i
legendarnym wojownikiem. Nie ma z nim szans. Nawet jeżeli ona pierwsza zadała cios. Już po niej. Jej los jest przesądzony a mimo to śmie z niego kpić. Szakal nie móc
wytrzymać tej zniewagi wyprostował ostrze halabardy w jej stronę. Głownia była dokładnie między jej oczami. Wystarczył jego doskok i miały głowę Lady Estori.
- Co cię tak bawi?! - grzmotnął straszliwie. Estoria teatralnie przystanęła z nogi na nogę.
- Ty i twoja bojowość. - zaśmiała się. Z kieszeni wyjęła małą fioleczkę. - Ty i twoja samcze pokazanie siły. - rozłożyła ręce i wskazała na siebie ostrzem. - Ja mała,
niewinna samica pewnie muszę ulec twojej sile, wrogości, złości i szałowi. - zaśmiała się głośniej i pokazała na buteleczkę dokładniej. Nie było na niej napisu ale
Shaff widział w niej płyn o lekko zielonym zabarwieniu. - Teraz jednak to ty. Będziesz mi ulegał. Błagając o życie. - śmiech jaki wydała z siebie wadera mógł
prawdziwie zmrozić krew w żyłach. Szakal zacisnął zęby. Co miała na myśli? Nagle poczuł coś. Jakby młot uderzył go w serce. Szybko bez namysłu złapał się klatki
piersiowej w miejscu gdzie znajdował się mięsień. Poczuł to znowu. Uderzenie. Mocarne jakby jakiś sadystyczny kowal tłukł w obrobione ostrze, mimo tego że jest już
idealne. To zwaliło na nogi bohatera kontynentu. Shaff spojrzał na Estorię. Teraz już wszystko było jasne.
- Tru...cizna... - stwierdził nie myląc się. Pokiwanie głową animalki tylko utwierdziło go w tym przekonaniu. Shaff zaklął. Przechytrzyła go, jego wprawnego wojownika
i to jeszcze takim znanym trikiem. Splunął pokaźną dawką krwi na podłogę. Jego ciało walczyło. Czuł jednak że przegrywa tą walkę. Spojrzał na lady. Kontury były już
lekko rozmazane.
- Lady...pani...proszę... - błagał. Błagał o pomoc. O ocalenie. Animalka mogła być z tego zadowolona. Chciała tego i otrzymała to. Wielki szakal, ikona ich kraju i
historii kontynentu błagała ją. Poszkodowaną i biedną Lady Estorię. Nie pragnęła niczego więcej. Patrzała na niego chowając ostrze do pochwy. Podeszła delikatnym
krokiem. Chwyciła za jego pysk i spojrzała w oczy które już powoli nie widziały niczego.
- Wiesz co Eridanie. Nawet jakbym chciała to nie mogę ci pomóc. Nie mam odtrutki. - odparła ciesząc się. Czarownica! Wiedźma! Jak śmiała z niego drwić?! Shaff
podźwignął rękę by złapać ją za szyję. Jednak robił to tak ociężale że Lady spokojnie by uciekła od niego, zanim by swój ślamazarny ruch wykonał. Ta pozwoliła mu na
chwycenie jej. Eridan zacisnął dłoń jak umiał co było tak słabe, że Lady odczuwała to jako delikatne muśnięcia wiatru niżeli ścisk mocarnej ręki wojownika. Patrzyli na
siebie. Shaff już niemym wzrokiem. Czerń całkowicie zalała mu oczy i pochłonęła go. Zapragnął że nie chce tak skończyć. Chce ocalić siebie! Nie ginąć w taki sposób!
Nie zabity przez truciznę! Wzywał w ciemnościach pomocy. Jednak nic nie odpowiadało aż do pewnej chwili, gdy usłyszał szept. Wydawał się tak daleki że nie był pewny
czy słyszy na pewno czy to były już dalsze efekty działania trucizny. Jednak szept nabierał mocy. Stawał się powoli normalnym głosem. Szakal mógł go obecnie dokładnie
usłyszeć.
- Eridanie. Eridanie. - nawoływał go. Shaff podniósł głowę. Miotał nią w ciemnościach nie wiedząc czy była to jawa czy sen. Jednak nawoływanie nie ustawało. W końcu
szakal zdobył się na odpowiedz.
- Kim jesteś? Kto...mnie woła? - zapytał. Przed nim wyłoniła się postać normalnej postury standardowego Aigfalczyka. Obleczony w mgłę która co rusz deformowała się w
nieokreślone kształty. Stał przed nim.
- Eridanie, wiele przeszedłeś. Powojenne starcia zrodziły twoją legendę. Walkę z wrogami dała ci sławę przez co, zyskałeś żonę ale i z tego samego powodu...straciłeś
ją. I na koniec jeszcze to. - wskazał na niego. Rozmówcy chodziło o śmierć z rąk Lady Estori. Shaff zagubiony nie wiedział co odpowiedzieć.
- Mogę ci pomóc Eridanie. - rzucił w stronę szakala. Ten spojrzał na niego lekko nieufnie ale i z nadzieją w sercu. - Pomóc? Jak? skąd tyle o mnie wiesz? - zapytał.
Postać zarechotała.
- Wiem o każdym z was wszystko. Każdy z was ma mrok w sercu. Każdy ma ciemność i zło. Ja znam je wszystkie. Ja je stworzyłem. Ja jestem ich panem. - odparł tubalnie.
wielki inkwizytor zaczął kalkulować wszystko co mówił do niego przybysz. Po złożeniu wszystkiego do całości już wiedział z kim rozmawia.
- Ty...ty jesteś... - spojrzał na rozmówce z przerażeniem, ten uśmiechnął się tylko. Wiedział jakie imię chce wypowiedzieć szakal.
- Dokładnie. - odparła czarna postać. - Pięknie zgadłeś Eridanie. - skwitował po czym przeszedł do sedna. - Oto moja oferta. Za niedługo stanie się rzecz niezwykła.
Świt zaleje cały świat zielenią. Otworzą się nekropolie świata podziemnego. Jednak nie będą to nekropolie Essiela. - wskazał tu na siebie dłonią. - Lecz moje
nekropolie. - wystawił do niego dłoń pełną szponów. - Przyłącz się do mnie. Ocalę cię od śmierci. Dam zemstę, pokażesz że cały świat powinien się ciebie bać. Nowego
władcy Anechoru i Aigfalu. - skończył. Mógł być pewien że oferta jaką dał śmiertelnemu animalowi będzie na tyle kusząca że ten zgodzi się ją przyjąć. Eridan miał
mętlik w głowie. Czuł jak trucizna trawi go od środka. Jednak nie powoduje śmierci. Zgon nie następował, więc to co słyszy nie mogło być wytworem jego umysłu. Było
więc prawdziwe. Może jednak halucynacja spowodowana trucizną była tak potężna? Jednak gdy zapalała się iskierka nadziei, czemu miałby z niej nie skorzystać. Shaff
spojrzał na niego.
- Zgoda. Jednak pod jeszcze jednym warunkiem. Sprowadzisz mi moją ukochaną żonę, ze świata zmarłych. - to była prawdziwa intencja jaka prowadziła Eridana do
jakiegokolwiek paktu. Postać wyszczerzyła zęby i pstryknęła palcami na znak zgody. Shaff poczuł jak ciemność się rozwija. Jego wzrok wraca do normy a siły z każdą
sekundą podwajają się. Znów czuł że żyje. Jakby trucizny nigdy nie było. W realnym świecie nadal trzymał dłonią za szyję Lady która za późno zorientowała się że jest
coś nie tak. Shaff uśmiechając się zacisnął dłoń na szyi, dusząc ją. Estoria zszokowana złapał obiema rękami dłoń szakal i dusząc się próbowała zmusić go do
rozluźnienia ścisku. Shaff jednak nie zamierzał przestać.
- Cóż moja droga Lady. Jak już mówiłem. Twoje poranne spotkanie było zaledwie igraszką. - odparł do niej i zdecydowanym ruchem dłoni zdarł jej przednią część ubrania.
Pazurami rozerwał ubrania pod wierzchnią warstwą na strzępy, następnie trzymając nadal za szyję podszedł do stołu który był zastawiony sztućcami i porcelaną. Grzmotnął
plecami Lady o mebel mocno, tak że zastawa roztrąciła się spadając na podłogę i tłukąc się. Brzdęk kielichów i tłuczone kruszywa zbiegały się z odgłosem dławienia się
Lady Estori. Szakal dwoma palcami zaczął brutalnie penetrować jej pochwę. Tym razem nie bawił się w grę wstępną. Zależało mu tylko na zemście. Brutalnej i
nieuniknionej. Lady wydobywała z siebie zniekształcony krzyk bólu. W jej głowie panował chaos. Nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Shaff przeżył jej truciznę. Po za
tym teraz znowu to robił. Gwałcił ją ponownie. Chciała się wyrwać jednak podduszanie, skutecznie zabierało jej energię do ucieczki. Shaff gdy skończył sięgnął dłonią
po swojego penisa który wyprostowany, był gotowy do działania. Estoria niemym wrzaskiem wołała o pomoc. Na nic to jednak było. Shaff nie czekał długo spenetrował jej
kobiecość. Estoria z braku tchu nie krzyknęła. Wygięła się tylko w łukowaty kształt a paliczki jej dłoni, drgnęły spazmatycznie. Shaff puścił jej gardło obecnie
trzymając ją za nadgarstki. Powoli wtłaczane powietrze do płuc lady, pozwalało jej na wydawanie z siebie odgłosów bólu. Łzy napłynęły jej do oczu ale było już za
późno na płacz. Shaff szyderczo uśmiechnięty gwałcił dalej. To był zaledwie początek. Noc była jeszcze młoda, a krzyki mimo donośnych nie kłopotały Eridana. Jak mogły
go kłopotać, skoro zawarł właśnie pakt z samym diabłem.

Zapraszam do czytania.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Opowieści Z Kontynentu: Zielony Świt Rozdział 4
Wysłano: 22.12.2015 13:28
Wilk
Anthro
Poniższy fragment stanowi subiektywne uwagi po przeczytaniu czwartego rozdziału powyższego opowiadania.

Uwagi spisywana na bieżąco wraz z postępem czytania.

Podrozdział 1

Warkocz się zaplata nie zwija.

Gospodyni, gosposia, i służka to 3 różne stanowiska, mające tyle z sobą wspólnego co Oficer, kwatermistrz i szeregowy żołdak. Możesz, ale nie musisz, spotkać ich w zamku.

Szakal Eridan Wielki Inkwizytor. Zmarło się jego żonie i z rozpaczy zgwałcił służkę(?). Nie wiem jaki był twój zamiar, ale ja go nie lubię i czekam aż przypadkiem wpadnie w kałużę kwasu Darka.

Cytat:
„...Chociaż mogła mieć już ponad dwadzieścia lat, to nadal wyglądała niebywale atrakcyjnie...”

20 lat to dużo? Znaczy długość mieszkańcy twojego świata żyją relatywnie krótko 30-40 lat, czy ma ponad dwadzieścia, a wygląda jak szesnastka? Idąc dalej, może pan inkwizytor za bardzo lubi małe dzieci?

Ja wiem że się czepiam ale jak jej ubranko spadło na ziemię? Nie miała rękawków? Tak w ogóle to jak ono wyglądało, bo jednak gra tu jakąś rolę? Ręce miała związane… chyba że osunęły się po rękach w dół aż do więzów… a tam czytam dalej…

Wadera, ta też kiedyś używałem tego słowa ale mi przeszło.

Cytat:
„…Ciepły płyn zagościł w ciele wadery. Czując to, ta wygięła się cała jak bumerang. Rozkosz jaką poczuła…”

To tak nie działa…

Srom i cała wesoła ferajna słów z tego zakresu:
Ktoś puka do łazienki i pyta się mnie „co robisz?”. Automatyczna odpowiedź brzmi: „srom”.

Podrozdział 2

Clooy! Po mega melanżu budzi się z epickim kacem, czując się jak po przemarszu dywizji armii czerwonej. Idzie do Darka bierze browar na klina i dalej w kimę. Trafiłem z historią jej bólu głowy, czy ona po prostu tak ma?

Najlepsza metoda na sprawdzenie czy kogoś boli głowa to stukanie w nią. Sadysta…

Cytat:
„…Cóż siostra była młodsza ode mnie. Urodziła się kilka lat później. Podobnie jak my wszyscy była śnieżnym wilkiem…”

A czemu nie wiewiórką, albo kotowatym?!? Przecież mieli oboje rodziców wilków. (chyba że w twoim świecie to nie takie proste).

Podrozdział 3

Mothman całe życie spędził w kraju, gdzie słońce litościwie nie oświetlało swymi promieniami biedy jego mieszkańców. Dlatego też nie umiał określić czy jest brudny czy nie, więc nie przeszkadzało mu iść spać utytłanym błotem z juchy, ekskrementów i gliny. Na szczęście przełożeni są bardziej rozgarnięci.

Zimna woda dobrze zmywa krew, to tak na wypadek jak byś kiedyś poplamił koszulkę czy inny materiał.

Ja nie czuje klimatu całego obozu, wojska i tego co się tam dzieje. Może to przez postać głównego bohatera tego wątku, który ciągle jest dla mnie szarą plamą. Po prostu nie mogę go sobie wyobrazić.

Podrozdział 4

Wracamy do pana inkwizytora…
Cytat:
„Ostatnie przełknięcie Wielkiego Inkwizytora jasno sugerowało, że śniadanie zostało już całkowicie skonsumowane…”

To on jakoś specjalnie przełykał? Z saltem, albo przytupem?

Cytat:
„..Przed połknięciem czerwonego płynu, posmakował go w buzi..”

Omniom mniom dobry gruz… Pozwól że posmakuję go chwilę w mych ustach.

Cytat:
„…zauważywszy że podłoga barwi się czerwienią chciała pomóc…”

Podłoga jest czarna, więc krew raczej jej nie barwi. Taki nieznaczący irytujący szczegół.

Cytat:
„…Ślina temu towarzysząca rozciągnęła się jak guma…”

ło k…a…, ale wiesz że rysownicy trochę przesadzają z ilościami płynów fizjologicznych?
Cytat:
„…Więc ta osóbka pochodziła z rodu Estoria? Nie była więc uboga mieszczanką jak sądził wcześniej…”

ło k…a, k…a... to po co on tam pracuje?!?
Cytat:
„…Mari musiał być jego żoną albo córką. Chociaż zważywszy na jej wiek, musiała być tą pierwszą…”

ło k…a, k…a, k…a… Skoro jest żoną jakiegoś mega dzianego kolesia, to po co pracuje jako służka!?! I to jeszcze u człowieka który mam mniejsze wpływy niż jej mąż!!!

Dalszy ciąg wyjaśnień też kupy się nie trzyma. Ta część jest fragmentem świata, więc teoretycznie powinienem ją łyknąć, ale nawet cygan takiej ściany gruzu na raz nie opitoli… Po prostu nie wiem. „Ciężka sytuacja”, co on jej na pachnidła nie dawał?

Cytat:
„…w każdym miejscu, gdzie tylko znajduje się miejscówka…”

Ja znam fajną miejscówkę na piwo, tobie pewnie chodziło o placówkę.

Cytat:
„…Nie spodziewał się takich uprzejmych ruchów…”

Uprzejmych gestów

Goniec jest jeleniem czy rysiem?
Wydaje mi się że zakrzywiasz czasoprzestrzeń. Posterunek 49 miał być na jakimś zadupiu. A tu jakiś rysio-jeleń przynosi wiadomość z niego WTF? Mają tam sieć telegraficzną, albo może sekarową?

Podrozdział 5

Cytat:
„…Węsząc próbowała wyniuchać jakieś zwierzę…”

Pomyśl nad stosowaniem słów typu "wyczuć" czy "wytropić".

Twarda jest nasza Elli, z dziurą na plecach biega, skacze, walczy. Nie wiem po co oprawiała to zwierze, upierdzielić kawałek i w nogi. W tym kawałku jest użytych trochę, moim zdaniem, niepsujących słów, ale nie mam już sił aby je wypisywać.

Jeszcze jedno Elii zostawiła dziecko na farmie, na jakimś zadupiu, przy zwłokach rodziców, a tu ma rozkminę, że nie zdołała pomóc dorosłej kobiecie porwanej przez nekromantę. No super… nie ma to jak ugruntowana piramida moralna bohatera, bohater chaotyczny, raz pomogę raz nie… jak mu wygodniej... ale ok, ten typ tak ma.

Podrozdział 6

Cytat:
„…Spotkanie z Lady Estoria,…”

Tak spotkanie ;]

Cytat:
„…Odważnym ruchem złapał ostrze dłonią. Szczęśliwie nie odcięło mu palców jednak poczuł już piekący ból….”

o_0 aha… ok…

Jejjjjjj Lady Estoria robi ciap ciap mieczykiem.

Cytat:

„…Co tu robisz pani? - zapytał i puścił ją…”

Nie no przyszłam po naczynia z śniadania...

Halabarda… dobrze że nie cep bojowy…

Wow, pakt z diabełem. Wow, gwałtów tak wiele. Wow, noc taka młoda. Wow, krzyki takie głośne.

Wymyślasz jakiegoś boga światła Harrararaierara, a złego nazwiemy diabłem żeby było wiadomo na 110% że to ten zły. (albo ta nazwa się pojawiła leciałem tu już po łebkach.)


Przeczytałem i teraz sobie siedzę z Night wishem na słuchawkach, który wskoczył mi na sam Koniec opowiadani. Nie, Over the Hills and far awey nie pasuje do tego tekstu. Więc... tak sobie siedzę...

Sam stworzyłeś 6 podrozdziałów czemu nie wrzucasz tego fragmentami. W takiej formie powinieneś to publikować, bo da się to na raz przeczytać. Ja czytałem to ciurkiem i przy 5
zacząłem wymiękać.
Twój styl pisania jest... oryginalny. Wrzucasz wyniosłe fragmenty o nadobnych sosnach i promieniach dziecięcia liżących swymi promieniami... eee coś, a zaraz potem ktoś chce coś niuchać. Ot taka sinusoida. To jest do wyrobienia.

To na razie tyle, zobaczymy co tam dalej naskrobiesz:)